Cedmon miał czarnoksiężnika powyżej uszu i gdyby nie chodziło o Zahiję, to dawno zrobiłby w tył zwrot i zostawiłby Saadi'ego w lesie. Najlepiej bez głowy...
Bez słowa spojrzał na Ianusa. Z Saadim nie chciał przebywać, ale i kompana nie chciał zostawić.
Droga przez dżunglę przebiegła bez dalszych niespodzianek, całkiem jakby zniszczenie świątyni pozbawiło małpoludy animuszu i chęci do atakowania podróżnych.
Jedynym problemem był prowiant, ale coś się dało upolować, a coś jeszcze znaleźć w zniszczonych przez małpoludy gospodarstwach.
W każdym razie udało im się nie umrzeć z głodu, nim dotarli do Dakhi. A tam tłum mieszkańców powitał Jahmillę, a chwilę później okazało się że dziewczyna nie okłamała ich co do swego pochodzenia.
Wysokiego - jak na tutejsze standardy, oczywiście.
- Wasza wysokość... - Cedmon znalazł się na ziemi tuż po tym, jak księżniczka opuściła koński grzbiet. Skłonił się, acz niezbyt uniżenie. - Cedmon, do usług - powiedział, po czym przedstawił pozostałych członków ekspedycji, nie zdradzając tego, że w ciele Zahiji kryje się duch czarownika. - Co prawda nie nam zlecono ocalenie córki waszej wysokości, ale dzięki łasce Fahima odnaleźliśmy ją w siedzibie małpoludów i wyrwaliśmy ją z łapsk tych potworów, przy okazji wybijając znaczną ich liczbę.