Wincenty ruszył w miasto i po jakimś czasie wrócił, najwyraźniej spełniwszy pokładane w nim nadzieje. Strój do konnej jazdy również swoje nadzieje spełniał. Pani mogła poruszać się szybciej. Z jakieś przyczyny święty Jacek twierdził również, że nadzieje spełnił Morr i należy mu podziękować. Zostawało pytanie czy Tymon i Volkmar spełnią nadzieje i czyje.
Z Bogami Pani jednak nie dyskutowała. Ze świętymi również. Zebrawszy wieści na temat posiedzenia Tymona udała się wpierw do świątyni podziękować złotą monetą, a potem na spotkanie rady.
Oczy patrzyły, uszy słuchały, ręce zbierały co popadło, a głowa Juliusza zapamiętywała to wszystko równie dobrze co istniejące w innej rzeczywistości krzemowe procesory. Miały też inną wspólną z nim cechę - potrzebowały chmur.
Gdy obecny w przyzwoitej karczmie przyzwoity Bono z Ity wykonał swój popisowy melancholijny utwór “Gdzie ulice nie mają nazw”, a potem zagrzmiał groźnie “Krwawą Niedzielą” Pani była już w odpowiednim nastroju, aby wysłuchać co mają do powiedzenia inni poszkodowani członkowie rady. Bez ceregieli wyciągnęła też cztery butelki przedniejszego wina, aby pokazać swoją dobrą wolę. Wincenty zaś z Juliuszem, z obawy, że prosiaka dla nich nie starczy sięgneli już po jadło pośledniejszego gatunku. Pomimo przepastnych ust i ostrych zębów wypełnianie żołądków nigdy nie przygodziło im łatwo.