Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2019, 05:53   #89
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - 2519.VIII.05; zmierzch

Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem”
Czas: 2519.VIII.05 Marktag (3/8); zmierzch
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie



Karl i Tladin



Marktag czyli dzień handlowy. Znów tydzień się zamknął i dojechali do Ristedt właśnie w połowie handlowego dnia. Oczywiście Ristedt było drugorzędnym miasteczkiem więc a nie stolicą prowincji więc i targ nie mógł się równać z tymi jakie odbywały się w Wolfensburgu. Niemniej przy mniejszej skali miasteczka to i tak wydawało się, że gwaru i luda pełno. Jak to w dzień targowy.

Co prawda dojechali po południu więc najlepsze rzeczy poschodziły pewnie rano. Jak to w dzień handlowy. Ale jeszcze i tak można było spróbować szczęścia i nabyć zapasów albo i coś spróbować sprzedać z własnych zapasów. Gdy przejeżdżali pod bramami miasta nad niebem dominowała słoneczna pogoda i piękny błękit. Chociaż z rana mżyło a potem z pół dnia było pochmurnie. Ale chmury stopniowo rzedły a w południe wreszcie pokazała się pomarańczowa kula światła.

Wcześniejsza podróż od owej pamiętnej ulewy sprzed kilku dni przeszła w miarę spokojnie. Tyle, że każdego dnia coś padało. W ostatni Festag odpoczywali jak dobrzy bogowie lubili i nakazywali ten dzień święty święcić. W Podgracenie gdzie się wówczas zatrzymali nie było żadnej świątyni ale były dwie kapliczki przy jakich zbierali się wierni na nabożeństwo. Jedna w centrum wioski poświęcona patronowi całej prowincji czyli Sigmarowi a druga na jej skraju dla uczczenia Talla i Rhyi. Tam przy okazji wysuszyli swoje rzeczy. Ale zanim się wysuszyły to minął cały Festag. Więc przynajmniej rankiem w Wellentag byli gotowi do drogi i mieli już wszystko suche. Ale początek tygodnia okazał się pochmurny i dżdżysty a do tego w południe znów na ten ziemski padół spadła ulewa. Znów trzeba było albo przerwać podróż i szukać schronienia albo pogodzić się z tym, że wszystko znów będzie mokre.

Drugi dzień tygodnia był podobny jak pierwszy. Chociaż trochę mniej dżdżysty. To jednak jechało się trudno bo trakt robił się typowo ostlandzki przy takiej aurze. Czyli wieczne błoto, kałuże i koleiny na który chybotały się i skrzypiały wozy. Ziemia ledwo zdążyła obeschnąć a kolejnego dnia znów coś padało. W Aubentag, czyli wczoraj, znów padało w samo południe. Okolica zrobiła się bardziej bezludna, wiosek było mniej a ściany lasu coraz częściej i szczelniej otaczały obie strony drogi jakby chciały ją zadusić. Wczoraj udało się dojechać do Dobruski. Kolejnej wioski która specjalizowała się w wypalaniu węgla drzewnego. I była na tyle blisko Ristedt, że dzisiaj pomimo mżystego poranka wjechali do miasta z godzinę po południu.

Jadąc po kocich łbach i przeciskając się między masą innych wozów i tłuszczy znaleźli oberżę w której pomimo targowego dnia udało się znaleźć miejsce i dla podróżnych, i wozów, i zwierząt. Karczma nazywała się “Pod odyńcem” i nad głównym wejściem rzeczywiście był namalowany czerwoną i czarną farbą odyniec na szyldzie zbitym z dwóch desek.

Wnętrze okazało się dość gwarne i tłoczne. Ale nie aż tak aby nie znalazło się miejsce dla kolejnych gości. Razem z woźnicami było ich akurat na obsadę jednego ze stołów. Dania nie były tak wyszukane jak we “Włóczykiju”, kelnerki nie aż tak ładne, nie było muzyki umilającej czas gościom i właściwie “Odyniec” nie miał startu do “Włóczykija” no ale za to był tu i teraz i miał jedzenie i dla ludzi i dla zwierząt bo właściciel honorował okazany list żelazny wystawiony przez wolfenburski ratusz.

Czekając na to aż kelnerki podadzą zamówioną kaszę z dodatkami była okazja się odprężyć, przepłukać gardło, rozprostować kości i rozejrzeć po lokalu. Klientelę w większości stanowiły chyba osoby jakie przyjechały na targ i dobijały wewnątrz tego targu albo go opijały. Na obiad bowiem było już raczej za późno a na kolację czy wieczorny ruch zbyt wcześnie. A mimo to, że tego tłumu gości, kramarzy, kupców, handlarzy kilka osób mogło budzić ciekawość.

Po pierwsze jedyny elf w lokalu. A raczej elfka. Siedziała przy stole pod ścianą rozmawiając i chyba omawiając coś z jakimś mężczyzną. Wydawała się młoda. Ale z drugiej strony wszystkie elfy wydawały się wiecznie młode. Wydawało się, że jest pochłonięta rozmową ze swoim rozmówcą i oboje kufle trzymali do zwilżania gardeł i widać było, że nie ma między nimi zażyłości ani nie przyszli na jedzenie. Więc pewnie omawiali jakąś sprawę.

Gdy kelnerki przyniosły strawę i można było zająć się jedzeniem aby napełnić puste żołądki w oczy rzucił im się inny biesiadnik przy innym stole. Młody i pulchny niziołek wydawał się jeść jakby brał udział w jakichś zawodach na szybkość jedzenia. I wydawało się aż dziwne, że ktoś tak niewielkich gabarytów jest w stanie zjeść tak dużo i tak szybko. Przy nim piętrzyły się już puste talerze i miski a kelnerki nadal donosiły kolejne dania.

Nie dało się zauważyć pewnej kobiety. Głównie dlatego, że przechodziła pomiędzy stołami zagadując do biesiadników ale ci zwykle ją zbywali po dłuższej albo krótszej rozmowie. Kobieta już nie była młódką ale też i jeszcze nie była stara. Nawet zmarszczek nie było u niej widać. Była ubrana w jakąś długą do podłogi suknię albo togę z ciemnego materiału. Ubranie chociaż wydawało się czyste było jednak podarte, zwłaszcza na dole gdzie dolny skraj mógł o coś zawadzić. Kobieta nie miała widocznej broni więc raczej nie trudniła się wojaczką. Wyglądała raczej jak jakaś uczona albo kapłanka. Chociaż nie było widać na ubraniu żadnych symboli boskich patronów więc chyba jednak nie była też i kapłanką.

- Pozdrowiony. - kobieta podeszła też i do stołu zajmowanego przez czwórkę podróżnych. Akcent wydawał się być tutejszy. Dalsze pozdrowienie przerwał jej kaszel. Gdy uniosła dłoń aby zakryć usta rękaw nieco opadł jej na dół i okazał się fragment opatrunku na nadgarstku. Obydwaj wozowi spojrzeli na nią, potem na dwóch pracowników wolfenburskiego ratusza i wyraźnie wrócili do jedzenia dając znać, że przekazują prowadzenie ewentualnej rozmowy Karlowi i Tladinowi.

- Przepraszam. - kobieta uśmiechnęła się przepraszająco i wyprostowała dłoń więc rękaw znów zasłonił opatrunek na nadgarstku. Mówiła jak osoba jaka odebrała porządne wychowanie i wykształcenie. - Czy mogłabym panom zająć odrobinę czasu? - zapytała obdarzając spojrzeniem siedzących przy stole mężczyzn.




Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Przyłbica i kwiat”
Czas: 2519.VIII.05 Marktag (3/8); zmierzch
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie



Gabrielle



No i wreszcie pokazało się Słońce! Właściwie pokazywało się całkiem sporo ostatnimi czasy ale wczoraj i przedwczoraj były zdecydowanie bardziej deszczowe niż dzisiaj. Dzisiaj tylko spadła poranna mżawka i później właściwie jak wyszło słoneczko to świeciło nadal. Więc dzisiaj chyba był najładniejszy dzień z kilku ostatnich.

A wszystko zaczęło się od tych piekielnych ulew, jedną rano drugą w środku dnia w ostatni Angestag. Wszystko się przez to popsuło! Przynajmniej jeśli chodzi o plan podróży. Ale przynajmniej w przepełnionym gośćmi “Ogrze” nie było tak źle. Właściwie we własnym pokoju to było nawet całkiem wygodnie. Cztery osoby na cztery łóżka. Akurat i w sam raz.

W Festag było przyjemniej. Głównie dlatego, że większość gości rozjechała się za swoimi sprawami więc zrobiło się dużo luźniej. A pod wieczór jednak wróciły Raina i Maruviel. Obie były mokre, zziębnięte i wymęczone podróżą do miasta i z powrotem. Zwłaszcza przy takiej aurze. Więc wróciły, pokazały się, zjadły kolację ale zanim hrabina zeszła na swoją więc się rozminęły. A zaraz potem obie podróżniczki poszły spać do jakiegoś wolnego pokoju i nie było ich widać ani słychać do rana. A, że hrabinie się nie śpieszyło bo chciała aby namalowany ostatniej nocy akt nowej modeli wysechł należycie a z drugiej strony Gabrielle i Lotarowi nie udało się zorganizować żadnego transportu godnego hrabiny to i tak musieli spędzić ten czas w “Ogrze”.

Za to nowy tydzień przyniósł nowe szanse i okazje. Po pierwsze przy śniadaniu spotkali się wreszcie w komplecie. Ale Gabrielle i chyba Laura także wyczuwała, że hrabina von Osten drażni i irytuje Rainę. Obie wydawały się swoimi przeciwieństwami. Elegancka blondynka o nienagannych manierach i lubiąca być w centrum zainteresowania i ciemnowłosa, okryta w brązy i szaroście dziewczyna o manierach ulicy. Maruviel wydawała się być wycofana i raczej nie ingerowała w rozmowy ludzi chociaż nie stroniła od ich towarzystwa i dyskusji z nimi. Dało się wyczuć, że sprzyja Rainie od czasu sprawy w sklepie Grubera w Wolfenburgu tak samo jak Laura sprzyjała swojej pani.

- Lepiej niech ona się tak nie obnosi. Co prawda w Wolfenburgu nie biegają jeszcze po ulicach szukając hrabiny która powinna gnić w miejskich kazamatach a jej tam nie ma. Ale w końcu zaczną. - Raina cicho mruknęła do Gabrielle wyraźnie zirytowana rzucającą się w oczy arystokratką i jej manierami.

Właśnie Raina i Maruviel znacznie przyczyniły się do kwestii dalszej podróży. Raina stwierdziła, że skoro jest Wellentag to z Wolfenburga powinien jechać kurier. Wozem. I powinien tędy przejeżdżać chociaż pewnie nie z samego rana. Zaś elfka przepowiedziała, że pomimo słonecznego poranka w południe będzie padać. No i rzezywiście gdy do “Ogra” wszedł mężczyzna z emblematem książęcego kuriera było południe i właśnie zaczynała się kolejna ulewa. Zupełnie jak dwa dni temu.

Eckbert jak miał na imię woźnica okazał się być darem dobrych bogów. Z powodu awarii musiał wyjechać później, wcześniejszy kurier zabrał większość co trzeba było zabrać więc miał nienaturalnie wiele miejsca. A urokowi listu żelaznego z ratusza, hrabiowskiego pierścienia rodowego von Ostenów oraz osobistemu urokowi potencjalnych pasażerek nie był w stanie się oprzeć. Chociaż uprzedził, że jedzie do Ristedt boczną trasą a nie traktem głównym. Ale nawet hrabina von Osten była skłonna zgodzić się na tą niedogodność mając możliwość podróży w wozie krytym budą. Co prawda nie była to ani karoca ani powóz no ale aż tak wybredna jednak nie była.

Więc to właśnie w wozie Eckberta cała gromadka wjechała do Ristedt. Pierwszy nocleg wypadł w jakiejś sporej wiosce gdzie nawet karczma była i tam właśnie przenocowali. Chociaż karczma już była z tych prostych czyli zwykły szynkwas i na noc sala główna do spania. To oczywiście nie spodobało się dumnej hrabinie ale tłumaczenia i prośby Laury sprawiły, że ostatecznie zgodziła się zostać tutaj na noc. Może dlatego, że innych gości nie było więc całą salę główną mieli tylko do swojej dyspozycji.

Wczoraj zaś znów przejechali spory chyba kawałek. W każdym razie w południe znów padało no ale zwykły deszcz a nie ulewa czy coś gorszego. Potem się jednak przejaśniło. No ale wozem bujało mocno gdy przedzierał się przez kolejne kałuże, błoto i koleiny. Wieczorem nocowali w innej wiosce, Hovica, jak ją nazywał Eckbert. I jak mówił, są już rzut beretem od miasta. Jutro rano powinni tam dotrzeć ale już po nocy nie będzie już się tam pchał. Okolica rzeczywiście zrobiła się jakby dziksza i mijali w dzień mniej wiosek. A przez te wszędobylskie lasy nie szło dojrzeć żadnego miasta.

A kolejny poranek przywitał ich mżawką. Ona jednak nie powstrzymała Eckberta przed ruszeniem w dalszą drogę. Ale według elfki później powinno się przejaśnić i być całkiem ładnie. I znów blondwłosa długoucha się nie pomyliła. Bo już wkrótce mroczna, ponura ściana lasu sunąca się po obu stronach dziurawej, błotnistej drogi nagle się urwała i dojrzeli widoczne mury miasteczka. Co prawda z Wolfenburgiem nie mogło się ono równać no ale przez te osady zagubione wzdłuż traktu po jakim od paru dni jechali to i tak wydawało się cieszyć oko swoją ostoją cywilizacji.

Tylko, że zanim wyjechali z obu ścian lasu coś ich doszło z głębi tego lasu. Konie niespokojnie zastrzygły uszami, zarżały, Eckbert nie zwlekał tylko ponaglił je prawie do galopu i rozbryzgując kałuże i błoto ruszył naprzód. Cokolwiek tam kryło się przy tym trakcie, co by nie planowało to chyba jednak nie miało wystarczającej okazji aby spróbować się z odjeżdżającym w pełnym pędzie wozem. Ale gdyby jechali tędy trochę później albo to co kryło się w lesie było dyskretniejsze…

I tak już w pełnym świetle dnia przejechali przez wschodnią bramę Ristedt. Okazało się, że w mieście jest dzień handlowy. No tak. Przecież był dzisiaj Marktag. Ulice były pełne przechodniów, wozów, kupców, kupujących, sprzedających no jak to w dzień handlowy. Tu musieli pożegnać się z Eckbertem. Musiał odnaleźć swojego poprzednika i dowiedzieć się co i jak z dalszą trasą. Kto jedzie, kto zostaje, kto wraca i takie tam kurierskie sprawy.

Dalej rolę przewodnika przejęła sama hrabina von Osten. Bywała wcześniej w tym miasteczku więc chociaż nie miała chyba o nim zbyt dobrego mniemania bo nie było wystarczająco rozrywkowe na jej wykwintny gust to jednak znała gospodę do jakiej można było się udać. I tak świta hrabiny trafiła do “Przyłbicy”.

Według hrabiny gospoda nosiła tą nazwę bo Ristedt było mniej więcej w połowie drogi między Lenkster a Wolfenburgiem. No trochę bliżej Lenkster. Więc dla rycerzy i różnych załatwiaczy z zamku na zachodnim pograniczu prowincji to była pierwsza ostoja cywilizacji więc chętnie tutaj stawali na popas. A tu właśnie upodobali sobie “Przyłbicę”. Stąd nazwa. A kwiat? No cóż, dzielni panowie i kawalerowie przecież po ten ciężkiej i odpowiedzialnej pracy nad samą granicą z Hochlandem i posępnymi górami pod bokiem musieli przecież znaleźć sobie jakiś kwiat na ukojenie trudów tej służby prawda? A w “Przyłbicy” właśnie było sporo takich utalentownych kwiatuszków.

Razem zjedli posiłek który chyba powinien być obiadem bo był przecież w środku dnia. Tak mniej więcej. Wtedy można było zacząć myśleć co dalej. Z kurierskim wozem Eckberta ładnie im się udało pokonać ten odcinek trasy ale co dalej? Były spore szanse, że kurier będzie jutro wracał do stolicy w powrotną trasę. To by im ten dość wygodny środek transportu się skończył. No ale byli w mieście, więc szanse na złapanie jakiejś okazji do podróży na południe znacznie wzrosły.

- Dziś jest pełnia. Muszę pomodlić się do mojej bogini. Opuszczę was i dołączę rano. - oznajmiła elfka skłaniając się lekko nieco zaskakując resztę towarzystwa. Pełnia rzeczywiście chyba wypadała dzisiaj. Od paru nocy praworządny z dwóch księżyców robił się pełniejszy i pełniejszy.

- A ja rozejrzę się po mieście. Mam tu paru znajomych, dawno obiecałam im, że ich odwiedzę. - Raina prawie od razu zgłosiła własne plany. Trudno było zgadnąć czy tak było naprawdę czy po prostu chciała się urwać. Czasowo czy na stałe. Ale zanim opuściła lokal często zerkała w stronę jakiegoś młokosa. Nie tylko ona zresztą bo młody Kislevita, jak można było sądzić po stroju i mowie, z dyskrecją miał niewiele wspólnego. Właściwie to wręcz przeciwnie. Był hałaśliwy i podchmielony. Dwóch stojących za nim drabów pewnie było jego ochroniarzami albo kimś podobnym. Ale młody panicz nie zwracał na nich uwagi.

- Tak jest! Tańcz kwiatuszku, tańcz! - krzyczał roześmiany ponaglając dwie dziewczyny które pląsały tuż przed jego stołem aby go zabawić a trzecia stała obok przygrywając im wszystkim na lirze.

- Ojej… ona chyba jest z Bretonii… nie jestem pewna… - Laurę zainteresował ktoś inny. Wskazała spojrzeniem na jakąś kobietę która mimo dość obiadowej pory już ledwo trzymała się na nogach. A raczej trzymała częściowo pion tylko dzięki temu, że siedziała na ławie i pomocny stół jej pomagał zachować ten pion i poziom bo zaległa na nim prawie całkowicie. Ale jeszcze coś kontaktowała bo mamrotała coś sama do siebie. Może śpiewała coś a może nie. Może rzeczywiście to było po bretońsku z ich stołu trudno było zrozumieć co ta dziewczyna tam mamrocze.

- Interesujące. - trudno było powiedzieć czy hrabinę bardziej zainteresował kislevicki, hałaśliwy młodzian z pewnie pełną kiesą czy zalana, półprzytomna dziewczyna może z dalekiego kraju. On był ubrany jak szlachcic strojny jak na polowanie a ona jak ktoś z nizin kogo w ogóle tu chyba nie powinno być. A może jeszcze zwróciła uwagę na inną kobietę.

Ta siedziała pod ścianą i ubrana była jak jakaś wojowniczka. Może nawet oficer. Przy pasie, luźno, na kislevicką modłę, zwisała jej szabla. Sprawiała wrażenie dość młodej ale i czujnej. A może spiętej czy zdenerwowanej. Piła zdecydowanie najmniej z całej tej trójki a od czasu do czasu rozglądała się po wejściu gdy ktoś wchodził albo po gościach siedzących przy stołach.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline