Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2019, 22:26   #107
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Shateiel, nie uzgadniając tego z towarzyszem, podszedł do drzwi prowadzących na zaplecze i zaczął je otwierać. Val z kolei otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale zwyczajnie nie zdążył. Drzwi nie były zamknięte, ustąpiły bez większych protestów. W środku, przy zbieraninie garnków okupujących rząd palników gazowych, krzątała się jakaś kobieta. Śmiertelna, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Trochę przy kości, w stereotypowym stroju kucharki. Fartuch, czepek, poplamiony mundurek. To ona nieumiejętnie nuciła melodię. Bezczelnej intruzji do swojego kuchennego królestwa nie odnotowała, gdyż do Nany odwrócona była tyłem. Natomiast przemożnej aury śmierci, której epicentrum znajdowało się nieopodal stojaków z rondlami, w ogóle nie rejestrowała. Ot, błogosławieństwo bycia ślepym i głuchym na świat nadnaturalny.
- Dzień dobry. Co tak cudownie pachnie? - Nana wkroczyła z uśmiechem do pomieszczenia. Kuchta, wzięta z zaskoczenia, aż krzyknęła. Odwróciła się w stronę anioła śmierci trzymając rękę na klatce piersiowej i ciężko oddychając. Do śmiechu jej nie było.
- A co też pani tu robi? To jest pomieszczenie tylko dla pracowników, proszę natychmiast stąd wyjść! - burknęła, wywijając trzymaną łychą jak przyszłym narzędziem zbrodni. Skromnie mówiąc, była dość podminowana. Co więcej, jej rozeźlenie zdawało przelewać się na otoczenie. Shateiel czuł, że byty za zasłoną, w krainie umarłych, także ulegają rozjuszeniu. Słyszał ich chroboczące chichoty i złośliwe szepty. Prawie że widział niewyraźne zarysy pokracznych sylwetek przechadzające się wkoło, chłonące napięcie i negatywne emocje.
- Ja… ja przepraszam najmocniej. - Shateiel zdał się na mimikę Nany, zbyt łatwo przychodziło jej zmieszanie i zawstydzenie, by nie dała rady odegrać czegoś takiego. - Ja... tu po prostu pachniało jak u mnie w domu i… - Spojrzał tęsknie na gar z zupą.

Kucharka miała już kontynuować swoje natarcie - a może nawet urozmaicić je o atak fizyczny przy użyciu trzymanego kawałka metalu - ale coś w mimice byłej siostry Suzanne zagrało na jej emocjach. Opuściła oręż i, zlustrowawszy ex-zakonnicę od góry do dołu, pokiwała ze zrozumieniem głową. W sposób niemal matczyny.
- Och biedactwo, no nic dziwnego! Skóra i kości na tobie! Nic więcej! Wejdź i usiądź. A najlepiej wejdź, usiądź i zjedz coś, zanim mi tu jeszcze zasłabniesz. Przepraszam, że się tak uniosłam, ale strasznieś mnie wystraszyła... uff - powiedziała i zaczęła wachlować się dłonią, jakby to miało odgonić nabudowany ładunek emocjonalny. Najwyraźniej jednak było coś na rzeczy, bo zarejestrowane wcześniej bezkształtne sylwetki zaczęły syczeć w dezaprobacie, skrywając się głębiej w kuchennych zakamarkach. Nana, chcąc nie chcąc, wylądowała przy podstarzałym stole, z talerzem rosołu podstawionym pod nos.
- Proszę bardzo, ale uporaj się z tym szybko i znikaj w podskokach, bo inaczej Barney rozniesie mnie na kawałki. Nie cierpi, kiedy stara Ellen dokarmia włóczęgów, niejedną naganę już za to dostałam.... - wyżaliła się tytułowa Ellen, zdradzając tym samym, że wzięła Nanę za bezdomną. Natomiast Valerius nie kwapił się ujawnić. Była zakonnica straciła go z oczu i nie zdziwiłaby się, gdyby drugi skrzydlaty zostawił ją samą i ulotnił się do opłaconego pokoju.
- Dziękuję. - Nana nie zamierzała tłumaczyć kucharce, kim jest naprawdę. Była ciekawa, czemu duchy tak zareagowały na gniew pracownicy. Z zaintrygowaniem zaglądała w kierunku garów, próbując zupy. - Pyszne… czy... Czy mogłaby pani powiedzieć mi przepis? Pachnie naprawdę tak, jak w domu.


- Ach dziękuję, bardzo mi miło z tego powodu. Zapiszę Ci przepis, dziecko, żebyś nie zapomniała. - Zarumieniła się Ellen i zaczęła przerzucać zawartość jednej z kredensowych szuflad. Zapewne w poszukiwaniu kartki i czegoś do pisania. Atmosfera wewnątrz kuchni stała się plątaniną sprzeczności. Z jednej strony lekkoduszna scena odgrywana przez dwie kobiety, a z drugiej kotłowanina zmarłych istnień zaraz po przeciwnej stronie duchowego parawanu. Do tego dochodziły także sprzeczne sygnały odnośnie (a)moralności, tudzież innej słuszności, czynu, który miał tu miejsce. Z jednej strony Shateiel posiadał pewność, iż działanie, które przyniosło śmierć było zgodne z odgórnym porządkiem rzeczy - ba, nawet, że naprawiło jakiś aspekt nadnaturalnego świata, który uległ degradacji wiele wieków temu. A mimo to, zapach cierpienia, gniewu oraz niczym nieskrępowanej przemocy przepełniał powietrze. Był równie wyrazisty jak ten postawionego przed Naną dania, choć zdecydowanie mniej apetyczny. Po prawdzie, z wolna przyprawiał ją o wymioty. Nim kucharka skończyła pisać, zakonnica podeszła do miejsca, gdzie wyczuwała granicę. Nie chciała jej przekraczać, ale musiała ustalić jak najwięcej i przekazać to rudzielcowi... Gdziekolwiek on do cholery był.

- I jest tego tyle! - Udała zachwyt nad ilością zupy, choć przecież nie pochylała się już nad talerzem. - Pewnie bywa tu dużo ludzi, prawda?
Im bliżej podchodziła, tym bardziej wyczuwała ile dusz kłębi się po drugiej stronie. Z jakiegoś powodu był niemal pewny, że to widma… bardzo dużo widm. Na swe własne skrzydła mógłby się zarzec, że za dawnych czasów jedno było ewenementem, a tutaj. Powstrzymał przekleństwo rozglądając się za czymś, co mogło je przyciągać. Groteskowe sylwetki, ledwie zarysowane przez jej nadnaturalne zmysły, zdawały gromadzić się wokół miejsca, w którym dokonano rytualnego mordu. Najwidoczniej ściągnęły je tu cierpiętnicze emocje ofiary. Ale to akurat nie zdziwiło ani nie zafrapowało Shateiela. Nie, problemem w tym wypadku była nie tyle identyfikacja zagrożenia i jego źródła, co poradzenie sobie z nim. Kiedyś anioł śmierci zwyczajnie wykonałby kilka gestów opatrzonych garścią mistycznych formuł, co pozwoliłoby mu zobaczyć gniewne duchy jak na dłoni. A następnie zreprymendować je lub skarcić. A gdyby zuchwałość zbłąkanych dusz okazała się oporna na tego typu (subtelne) środki, skrzydlaty przekroczyłby barierę odgradzającą świat śmiertelnych od tego umarłych i rozprawił się z niegodziwcami w bardziej... bezpośredni sposób. Teraz jednak był jedynie cieniem swojej dawnej potęgi. Wraz ze wspomnieniami stanowiącymi ukoronowanie okropności wojny, nieświadoma część umysłu Nany pochłonęła także lwią część jego mitycznego arsenału, sprowadzając nawet próby dokładnego przyjrzenia się potencjalnym agresorom syzyfową pracą.
- Och, żeby tak było, dziecko... ruchu nie mamy tu prawie żadnego, a jeśli już, to ludzie podjeżdżają tylko po benzynę. Gdyby nie okazjonalni ciężarowcy, Barney już dawno by splajtował. Całe szczęście, że ci poczciwi chłopcy zawsze mają wilcze apetyty. Ale Ty lepiej jedz, bo wszystko ci wystygnie! - Ellen wyłoniła się na powrót z odmętów retrospektywnego nastroju i zachęciła dziewczynę do dalszej degustacji. Na szczęście do tego czasu zakonnica zdążyła już niepostrzeżenie wrócić na miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 02-09-2019 o 22:34.
Highlander jest offline