Tak blisko, a jednocześnie tak daleko...
Wychylając się przez okna strażnicy widział już bramę, a za nią zamek, w którym przebywał ten, którego szukał. Tak blisko. Każde jednak spojrzenie wiązało się z ryzykiem. Bełty kusz rozbiły już szyby i powbijały się w ściany. Mogli się tylko chować, trzymani w szachu przez obrońców zamku. Tak blisko.
* * *
Leonard Geldmann pojawił się w Wittgensteinie przed paroma miesiącami. Najpierw w milczeniu, przez dłuższy czas, stał pod świątynią Sigmara i przyglądał się jej. Potem, jeszcze dłużej, obserwował zamek i jego wieże, przypominające demoniczną dłoń potwora wygrzebującego się spod ziemi. Na koniec splunął, odwrócił się i rozpoczął swoją pracę.
Dzień za dniem, noc po nocy, dowiadywał się więcej i więcej. O zamku i jego mieszkańcach. O wsi i banitach. O wydarzeniach z przeszłości dalszej i bliższej. Był jak cień. Wszystko po to, by zrobić to, po co tu przybył. Znalazł sprzymierzeńców w miejscowych buntownikach. Oni byli jednak zbyt słabi, sami nie byli w stanie zrobić zbyt wiele.
Przełom przyszedł wraz z przyjściem czwórki obcych. Ci, z jakiegoś powodu, byli zainteresowani wejściem do zamku równie mocno jak i Leonard. I w przeciwieństwie do banitów, dawali nadzieję na sukces akcji. Gdyby tak połączyć siły... Przekonał przywódczynię, silną kobietę imieniem Sigrid, do współpracy z nimi. Tylko razem mieli szansę na sukces.
* * *
Skuleni przy ścianach, przez chwilę nie zauważyli, że kusznicy przestali ich ostrzeliwać. Z marazmu wyrwał ich głos jednego z obcych, wzywający pomocy. Geldmann pierwszy skoczył na równe nogi i zaczął podrywać kolejnych, szarpiąc ich w górę za ramiona i rękawy.
- No już, już, ruszamy, teraz jest okazja! – Wypychał kolejnych banitów za drzwi strażnicy. –
Trzeba im pomóc!
Ruszył między nimi. Przemykał szybko, drobny, zręczny mężczyzna w czarnym skórzanym ubraniu. Nie był ani tak dobrze wyposażony, ani opancerzony jak niektórzy banici, a co dopiero przybysze walczący ze strażnikami. Jego siła nie leżała w walce twarzą w twarz, ale w wyszukiwaniu celów, które nie spodziewają się ataku. To też zrobił, gdy wpadli wszyscy do pomieszczenia, gdzie trwała walka. Szybkimi spojrzeniami ogarnął sytuację i ruszył bokiem, czekając na dogodną okazję do niespodziewanego ataku.