Kłócenie się z czarownikiem o kierunek mijało się z celem. Tym bardziej, że nadal byli w dżungli, bez wyposażenia i z perspektywą kilku dni poszukiwania siedlisk ludzkich. Bez słowa zatem skinął Zahiji głową i wyruszyli. Choć gdy zostawiali zwalone resztki świątyni za sobą legionista czuł, że nie jest im pisana śmierć z rąk dzikich zwierząt, czy głodu.
Dakhi, może i nie było miastem pokroju Yarakanu. Ale po tym co musieli znieść przez ostatnie tygodnie, dla Ianvsa było wspanialsze niż pałac cesarski w sercu imperium. Z nieskrywaną ulgą przywitał więc gwar ludzkich głosów i zapach palonej kawy. - Wyruszę z nim do Hedeb - oznajmił Enki i Cedmonowi gdy Zahija znalazła się nieco dalej - Ale zrozumiem, jeśli was drogę gdzie indziej powiedzie.
Ucieszyło go, że Gmanagh nie zamierza go zostawić. Byli z Enki jego jedynymi przyjaciółmi. I Gagance nie miał za złe, że nie odpowiedziała. - Panie - Thoer pochylił głowę przed władcą - Najęci przez ciebie ludzie polegli nieopodal przeklętej świątyni. Znaleźliśmy ich ciała w obozowisku wraz z tą mapą.
Co rzekłszy przekazał pergamin władcy. - Małpoludy, które ich zabiły zostały pogrzebane w ruinach swojej świątyni. Nie powinny już nękać twoich poddanych. Gdybyś był łaskaw wyprawić nas w drogę do Hedeb, bylibyśmy wdzięczni.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |