Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2019, 12:26   #5
Trollka
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację

5 lat wcześniej; Allegheny, Federacja Appalachów
Anderson & Williams


Quick Reaction Squad to ekipa, która na swym koncie miała przeróżne akcje zaczynając od pojmań poszukiwanych listem gończym mafiozów, poprzez odbijanie zakładników, aż po ochronę różnego rodzaju VIPów. Tym ostatnim QRS miało zająć się tym razem. Do obstawy była grupa szlachetków z Federacji chcących upolować kilka sztuk egzotycznego zwierza. Robota była najemnikom po drodze, dobrze płatna i stosunkowo łatwa. W zleceniu miało wziąć udział ośmiu uzbrojonych po zęby ludzi. Tropiciel, treser bestii, pięciu wojowników i dowódca.

Góry tamtego lata były piękne. Majestatyczne masywy skalne budziły respekt. Wokół rozciągał się nienaruszony niczym krajobraz. Idąc tamtymi szlakami odzyskiwało się poczucie wolności i odrębności. Grupa wybierająca się na polowanie została rozciągnięta na terenie kilkuset metrów. Tropiciel był na tropie gankora. Na samą myśl o upolowaniu takiej bestii szlachcice zapominali o skwarze, który wywoływało wielkie, cholernie gorące słońce wiszące wysoko nad ich głowami.

Joshua Williams był doświadczonym najemnikiem z kilkuletnim stażem. Dowódca oddziału ręczył za niego na tyle owocnie, że Williams na czas polowania stał się prywatnym ochroniarzem i cieniem córki zleceniodawcy Casandre. Mężczyzna poruszał się po górach całkiem sprawnie całkowicie skupiając się na zadaniu. Jak to w górach bywa chmury nagle przesłoniły słońce, a deszcz który lunął… to było pierdolone oberwanie chmury. Zupełnie jakby ktoś na górze się wkurwił i odkręcił kurek z ciepłą, lepiącą się do skóry, przechodzącą przez ubrania aż do gołych narządów, cieczą.

Grupa rozciągnięta na takiej przestrzeni nie miała prawa się skupić w jednym miejscu, ale najemnicy byli na to przygotowani. Mieli mapy, radiotelefony i dwa ustalone miejsca zbiórki. Joshua z Cassandre idąc kwadrans niemal na oślep trafili do małej, obskurnej, wilgotnej jaskini, która w warunkach panujących na zewnątrz wydała się najemnikowi kurortem.

- Gniazdo, tu Jastrząb. - powiedział do radia najemnik ściągając z siebie lekki softshell. - Jestem z Zimorodkiem. Nic nam nie jest.

- Jastrząb, tu Gniazdo.
- odpowiedział głos z radia. - O umówionej porze, w umówionym miejscu… - nagle połączenie radiowe zostało z trzaskiem zerwane.

- Zasięg… - wytłumaczył mężczyzna świdrując urządzenie spojrzeniem swoich ciemnobrązowych, pełnych głębi oczu. - Wszystko w porządku, Pani Anderson? - zapytał najemnik spoglądając na przemoczoną szlachciankę.

- Milady wystarczy - usłyszał stonowaną odpowiedź z głębi dziury, bo była to dziura. Paskudna, brudna i na pewno pełna robali. Żadnego porządnego miejsca do siedzenia, ani tym bardziej położenia się. Gdyby nie przeklęty deszcz zapewne zdążyliby wrócić w bardziej cywilizowane rejony, a tak nawet nie mieli namiotu… lub chociaż kawałka brezentu aby usiąść na nim bez ryzyka uwalenia mokrych ubrań.

Wysoka kobieta wyciskająca wodę z rudego warkocza nie pasowała do okolicy. Dobrej jakości, czyste ubranie wyglądające jak żywcem wyciągnięte z dawnego magazynu modowego wiele mówiło o jej statusie, tak samo złote pierścienie na palcach i sama postawa - wyprostowane plecy, dumnie uniesiona głowa oraz błękitne oczy lustrujące niechętnie okolicę. Dające niemy wyraz głębokiego niezadowolenia z zaistniałej sytuacji.
Powinni wracać do letniej rezydencji, a nie siedzieć w norze jakby byli zwierzętami. Gdyby chociaż coś upolowali, ale nie. Durna burza od samego początku pokrzyżowała im plany… a prawie mieli zwierzynę na celowniku.
- Długo to potrwa? - spytała, wskazując ruchem głowy na stalowoszare niebo z ciągle padającym deszczem. Mówiła spokojnie, dobrze kryjąc rozsadzającą ją od środka irytację.

Mężczyzna położył swoją kurtkę na ziemi po czym odpiął od plecaka pokrowiec, z którego wydobył karimatę. Złożył ją w całkiem grubą kostkę i zaczął wybebeszać plecak.
- Do kilku godzin, milady. - odpowiedział najemnik. - Proszę spocząć. Już rozpalam ogień.

Po chwili z plecaka w stonowanym, górskim maskowaniu facet wyciągnął folię, w którą zawinięte było suszone drewno. Nie było tego wiele, ale na małe ognisko powinno wystarczyć. Po ułożeniu małego stosu facet podłożył podpałkę i zapalił wszystko krzesiwem magnezowym wydobytym z rozkręcanej rękojeści noża. Na jego przedramionach, które było widać po podwinięciu rękawów bluzy taktycznej Casandre mogła zobaczyć ponad tuzin mniejszych i większych, starszych i całkiem nowych blizn. Wyglądały jak szramy po cięciach nożem zadane w walce. Były różnej głębokości i zadawane były pod różnym kątem.

Po chwili ogień rozpalił się na dobre. Kobieta mogła odczuć przyjemne ciepło. Williams wyciągnął z plecaka niewielki pojemnik, który po otwarciu ukazał masę małych, ciemnych cukierków, które wojownik postawił na brzegu karimaty.
- Proszę się częstować. Nie mam nic innego poza tym i MRE, po którym nieprzyzwyczajonych zbiera na wymioty.

Szlachcianka skwitowała poczęstunek zmarszczeniem brwi i na krótką chwilę zmrużyła oczy, przyglądając się racjom. Pieczeń z dzika to to nie była. Albo chociaż rosół.
- Nie będę tego jeść. Znajdź mi coś normalnego - odpowiedziała po chwili ciężkiego milczenia, obchodząc ogień dookoła i przyglądając się nieufnie karimacie. Wcześniej dyskretnie przyglądała się całej procedurze przygotowywania prowizorycznego obozowiska. Przemilczała kwestię, że sama w życiu nie rozpaliłaby ognia, bo po co? Miała od tego ludzi. Chociaż jej służba zwykle nie nosiła tylu blizn, ale nic w tym dziwnego. Najmici często przypominali wyblakłą mapę upstrzoną grubszymi i mniejszymi kreskami starych szram.
- Wstaw wodę, napiłabym się herbaty. - dodała stając nad karimatą. Nie było szans aby nie ubrudziła się siadając. Westchnęła cicho. Kilka godzin… nie mogło być aż tak tragicznie. Chyba.

Mężczyzna wyrzucił z plecaka kilka rzeczy. Jedną z nich był niewielki pojemnik, który postawił na ziemi. Na nim umieścił rondelek, do którego nalał wody. Do wody wrzucił jakąś pastylkę, która zaczęła się rozpuszczać. Facet zrobił coś z pojemnikiem pod rondlem i mimo braku płomienia po pewnym czasie w wodzie zaczęły się pojawiać bąbelki gorącego powietrza uchodzącego ku górze. Był to standardowy podgrzewacz bezpłomieniowy wykorzystywany przez frontowców w tymczasowych obozowiskach.

- Bez MRE się jednak nie obejdzie. - powiedział wyciągając gotową rację żywnościową armii amerykańskiej umieszczoną w foliowej torbie. - Mam wersję z kawą i herbatą. Którą milady wybiera? - zapytał beznamiętnym głosem wojownik.

Ogień powoli nagrzewał zimne i nieprzyjemne wnętrze jaskini. Nie stała się przez to mniej odpychająca i obrzydliwa, o nie. Mniej wilgotna też nie bardzo.
- Herbatę. Bez cukru - mruknęła lekko zirytowanym tonem. Nie lubiła się powtarzać, lecz co począć. Służba znała jej nawyki, a najęty ochroniarz widział ją pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu. Musieli przetrwać te kilka przeklętych godzin… mało pocieszające.

- Chyba że masz miód - dodała spokojniej, sięgając do guzików płaszcza i rozpięła je. Mokra wełna już dawno przekroczyła ten magiczny punkt w którym chroniła ciało od wilgoci, zmieniając się w paskudnie nieprzyjemną gąbkę pełną wody. Kobieta zdjęła go więc, zostając w dzianinowym golfie, też wyglądającym na wilgotny. Strzepnęła kapotą, żeby po dłuższym momencie namysłu rozłożyć go na kamieniach niedaleko ogniska w płonnej nadziei że może trochę wyschnie.

- Albo alkohol - dorzuciła nagle, stając przy ognisku i wyciągając ręce do ognia. Posadzenia czterech liter na karimacie nadal nie zaryzykowała - Bourbona lub whisky. Zabiłabym za grzane wino - pokręciła głową - Jeżeli nie przestanie lać do wieczora co wtedy? Nie chcę spędzać nocy w tej norze. Tu nawet nie ma łazienki. Wezwij kogoś, niech po nas przyjadą - wskazała na krótkofalówkę.

Mężczyzna wyciągnął z plecaka piersiówkę o słusznej pojemności. Ciężko było oszacować ile tam mogło być płynu, ale na pewno ponad pół litra. Piersiówka była pokryta czarnym matem, a napis na niej głosił “Ostatnia flaszka ratunku”. Zaraz za piersiówką z plecaka wydostały się dwa metalowe kubki z gumowymi uchwytami. W jednym wylądowała torebką z herbatą, a do drugiej mężczyzna wsypał małą porcję kawy.
- Mam whisky. - powiedział podając piersiówkę Williams. - Nie przewidziałem, że przyjdzie mi częstować milady. - dodał siląc się na lekki uśmiech. - Jak nie przestanie lać do wieczora to będziemy zmuszeni czekać. Nawet jeżeli musielibyśmy tu spać. Znaczy milady, bo kontrakt mnie zobowiązuje do ciągłego czuwania nad milady bezpieczeństwem. Rzeczywiście nie ma tutaj łazienki, ale w razie potrzeby mam sporo delikatnego papieru. - facet wyszczerzył się.

Ruda przyjęła piersiówkę i z zainteresowaniem obróciła ją w dłoniach. Przy napisie uśmiechnęła się delikatnie, przesuwając po nim kciukiem.
- Doszliśmy do tego momentu, gdy trzeba nam ostatniej flaszki? - spytała ironicznie, odkręcając korek. Potknęła go pod nos, powąchała i skrzywiła się, ale nie skomentowała. Zamiast tego przechyliła naczynie do ust, upijając pierwszy łyk, a po nim kolejny. Wzdrygnęła się, oddając flachę właścicielowi. Berbelucha, podła… nie wypadało komentować. Przynajmniej rozgrzewała, a posmak zdechłego kota dało się zabić herbatą. Gdyby była normalna, sypana, a nie szajs z torebki.
- To jakiś koszmar - westchnęła, kucając przy ogniu i oplotła ramionami kolana. Patrzyła w płomienie z ponurą miną, kiwając się na piętach - Mam iść za potrzebą gdzieś w kąt… jak zwierze? Nie dworuj ze mnie - prychnęła, aby wziąć powolny wdech i równie niespieszny wydech. Zaczęła jeszcze raz, chowając złość głęboko w sobie.
- Często zdarza ci się lądować w takich spartańskich warunkach? - spojrzała na towarzysza już nie ukradkiem, lecz pełnoprawnie - Bez łazienki, porządnego materaca i czystych ubrań? Z racjami po których idzie się porzygać… jak masz na imię?

Widząc bujanie się kobiety mężczyzna wyciągnął kolejny pokrowiec, który po rozwinięciu okazał się rozpinanym na zamek śpiworem. Do tego przed Casandre wylądował zwinięty w rulon koc.
- Proszę. - powiedział po czym zastanowił się nad jej pytaniem. - W tak “dobrych” warunkach nie byłem od dawna. Zwykle jak coś pójdzie nie tak trafiam o wiele gorzej. Warunki mojej pracy szacuje wykorzystując ilość strzelających do mnie przeciwników. Jak nie strzela nikt jest wybornie, jak strzela jeden jest znośnie, jak tuzin jest… Jedynie raz byłem w takiej sytuacji i faktycznie to był “koszmar”. - facet uśmiechnął się krzywo. - Mam czyste i suche ubrania i dam je milady o ile nie przeszkadza milady wojskowy wzór i nieco duży rozmiar. Do MRE się przyzwyczaiłem. To mój przysmak. - zaśmiał się. - Nazywam się Joshua Williams.

- Będę ci mówić Josh
- poinformowała go, rozwijając koc i zarzuciła na ramiona aby osłonić się przed chłodem. Śpiwór nie wyglądał już tak tragicznie, zwłaszcza gdy wylądował na karimacie. Nadal średniowiecze i ciemnogród, ale przynajmniej miękko.
- Chętnie się przebiorę - przyznała, ściągając usta nim podjęła temat - Jestem w tak głębokiej desperacji, że nie będę narzekać na krój i fason. Masz się odwrócić, rozumiesz? Żadnego podglądania, nie życzę sobie tego. - zgromiła go wzrokiem i nagle dorzuciła z wesołym błyskiem w oku - Chyba że też mi coś pokażesz, wtedy potraktujemy to jako transakcję wymienną. Ale najpierw herbata - klasnęła w ręce - Przypomnij mi abym zabrała cię na kolację. Może gdy poznasz normalne jedzenie przestaniesz żreć ten średnio… - zamilkła, darując sobie dalszy komentarz. Zamiast tego zadała kolejne pytanie - Skąd jesteś?

Mężczyzna wyciągnął z plecaka kolejny pokrowiec, w który zawinięty był jego zapasowy mundur. Był on skrojony niestandardowo, bo bluza nie posiadała zamka ani stójki zamiast tego będąc w okolicy szyi wykończona bawełną. Spodnie należały do standardowych bojówek z kilkoma kieszeniami. Maskowanie było dopasowane do gór skalistych. Woda już wrzała dlatego Josh zalał wodą najpierw herbatę, a później kawę. W powietrzu zaczął dominować wyczuwalny zapach ziół.

- Lubię barter. - powiedział z promiennym uśmiechem najemnik. - Jak przypomnę milady o kolacji to najpierw strace premię, a później ojciec milady oskóruje mnie bez śledztwa… Chociaż warto zaryzykować. - dodał patrząc Casandre w oczy. - Pochodzę z okolic Phoenix chociaż nie zagrzałem tam miejsca. Dużo podróżuje. Sprawy rodzinne i praca. - wytłumaczył wstając i powoli ściągając przemoczoną koszulę mundurową. Zielony T-shirt wyglądał na niemal całkowicie przemoczony.

Mogąc spojrzeć na Williamsa bez koszuli kobieta musiała przyznać, że był rewelacyjnie zbudowany. Miał bardzo szerokie barki i stosunkowo wąską talię w związku z czym jego sylwetka tworzyła idealną literę V. Jego ramiona i przedramiona nie były zbyt duże, ale cholernie żylaste. Bez wątpienia gość musiał wiedzieć co to ciężki trening. Blizny, które wcześniej widziała Casandre w zasadzie sięgały niemal łokcia jednak powyżej niego ręce wojownika były wolne od znamion. Jego barki były równie żylaste jak ramiona i odstawały przyjemnie w każdej płaszczyźnie. Nie były one przesadzone. Przez koszulkę przebijały się też wyraźne mięśnie kapturowe. Większość facetów wyglądała na dużych tylko w mundurach, ale on i bez niego wyglądał postawnie. Koszula wylądowała nieopodal ogniska, a wojownik ściągnął koszulkę odsłaniając tors.

Jak podejrzewała arystokratka bez koszulki muskulatura wojownika wyglądała jeszcze lepiej. Jego mięśnie brzucha były idealnie symetryczne i osadzone dość wysoko tworzyły osiem wyraźnych cegieł. Kiedy mężczyzna starał się wytrzeć dobytym z plecaka ręcznikiem rzucały się w oczy jego skośne mięśnie brzucha. Facet przykucnął sięgając po kubek z kawą.
- Proszę mi wybaczyć. - powiedział poruszając żylastymi mięśniami klatki piersiowej naprzemiennie. - Jak bym wiedział, że dane mi będzie przebierać się w towarzystwie milady zwiększyłbym podaż białka i zredukował płyny. Widać by było więcej szczegółów. - uśmiechnął się po czym wziął łyk kawy.

Kobieta obejrzała go powoli od góry do dołu, mrużąc oczy jakby była czającym się do ataku gadem. Wyprostowała dumnie plecy, wyciągając oczekująco dłoń.
- Zapominasz się, najemniku. Nie przypominam sobie żebyśmy zatrudnili cię do roli bawidamka. Jeśli miałabym ochotę na pokaz kazałabym sprowadzić któregoś z chłopów pracujących w naszych kopalniach. Tresowanych małp mam na pęczki. - powiedziała chłodnym tonem. Wzroku jednak nie odwracała od jego oczu. - Kazałam ci zrobić mi herbaty, a jej nie dostałam. Wydałam za trudne polecenie?

- Już podaję… -
powiedział wojownik po chwili biorąc metalowy kubek z herbatą, który stał od kobiety niewiele dalej niż na wyciągnięcie ręki. Casandre zauważyła, że wojownik złapał za gorący, metalowy element podając jej kubek tak aby chwyciła za pokryty gumą uchwyt.
- Chciałem tylko wysuszyć ubranie milady. - wyjaśnił mężczyzna. - Nie mam dwóch zapasowych mundurów. - dodał spoglądając na przemoczone spodnie.

- Mówiłeś o dodatkowych ubraniach - przyjęła kubek, chwytając za ucho. W innym przypadku pewno poparzyłaby palce. Ciekawe - Kłamałeś? Nie musi być mundur, ma być coś co nie jest mokre. - uniosła krytycznie brew - Nie wymagam za dużo. Josh.

- Nigdy nie kłamię. - powiedział mężczyzna pokazując ręką na wyciągnięty z plecaka komplet składający się z bojówek i bluzy bojowej. - To jest dla milady, a ja wysuszę swoje ubranie i ubiorę je ponownie jak będziemy mogli ruszać. - dodał znowu sięgając po kubek z kawą. Po chwili wyciągnął z dna plecaka dwie koszulki T-shirt i jedna położył na komplecie dla kobiety, a drugą zaczął ubierać na siebie. - Będę musiał też wysuszyć spodnie milady. - oświadczył jakby nie będąc pewnym czy rudowłosa sobie tego życzy.

- Stój - Federatka nie podniosła głosu, ani nie włożyła w prosty rozkaz żadnej złości. Nie dało się jednak go zignorować. Patrzyła na mężczyznę oceniająco, prześlizgując uważnym spojrzeniem po grających pod skórą mięśniach za każdym razem gdy się ruszał się albo oddychał. Upiła łyk herbaty i chuchnęła w kubek, nie przerywając obserwacji najemnika z podkoszulką nałożoną na razie do przedramion.
- Nie kazałam ci się ubierać - dodała wyjaśnienie, odstawiając napitek i zamiast tego sięgnęła po komplet ubrań. Krojem i kolorami dopasowano je do mężczyzny, wojskowego na dodatek, ale były suche i to najważniejsze. Zwłaszcza gdy zaczynały się pierwsze drgawki od chłodu które próbowała ukryć.
- Życzę sobie - westchnęła cicho. Wstała wciąż bacznie obserwując towarzysza niedoli i powoli sięgnęła do pasa aby rozpiąć pasek, a następnie guziki i suwak - Rozwiąż mi buty - dodała z błyskiem w oku.

Najemnik zsunął koszulkę po czym rzucił ją na plecak. Po słowach kobiety zastanawiał się nad czymś, ale już po chwili zabrał się za sznurowadła jej butów. Kiedy je rozwiązał poluzował sznurowadła na całej długości. Szlachcianka mogła już bez oporów wyciągnąć stopę z obuwia. Mężczyzna wstał niespiesznie chyba nie będąc pewnym co w tamtej chwili powinien zrobić. Swoje buty poluzował zapierając przodem jednego buta o piętę drugiego. Okazało się, że do butów nie przedostała mu się kropla wody. Stanął na plecaku mocując się z polimerową klamrą parcianego pasa.

- Doskonale - w głosie arystokratki pobrzmiewało zadowolenie. Ściągnęła buty i w mokrych skarpetkach stanęła na karimacie. Pozbyła się też i ich, rzuciła je na kamień przy ognisku. To samo zrobiła ze spodniami, na koniec owijając się śpiworem.
- Kontynuuj - mruknęła niskim głosem, wciąż przeszywając go wzrokiem. Pod narzutą manewrowała wolną dłonią aż po jej nogach do kostek zsunęła się bielizna. Kobieta zrobiła krok w bok, by kopnąć mokry materiał tam gdzie spodnie.
- Mam ochotę na pieczyste - zakomunikowała i dorzuciła ironicznie, siadając na karimacie z kubkiem herbaty w dłoni - Niemniej zdaję sobie sprawę z panującej na zewnątrz aury. Możesz zostać i przygotować… cokolwiek. - machnęła łaskawie ręką, wypychając wnętrze lewego policzka językiem - Jadalnego.

Najemnik rozpiął klamrę pasa po chwili zabierając się za rozporek. Przemoczone spodnie wylądowały na miejscu nieopodal ognia, a on został w oliwkowych bokserkach, skarpetkach tego samego koloru i z polimerową pochewką z nożem przyczepioną do lewej nogi w okolicach kostki. Kobieta zauważyła, że miał świetnie zbudowane mięśnie dwugłowe i proste ud. W oczy rzucał się też szeroki, dobrze wyseparowany mięsień brzuchaty łydki. Gdy stanął bokiem było widać jego zaokrąglone pośladki z tyłu i ponadprzeciętnej wielkości przyrodzenie z przodu. Mokre bokserki przykleiły się miejscami do ciała potęgując efekt golizny.
- Muszę to przebrać. - powiedział sięgając do plecaka po suchą parę bokserek. - Może się milady obrócić? - zapytał pewniej po chwili wyciągając dodatkowe kilka suchych kawałków jakiejś czarnej masy i dorzucając do ognia, który bardzo powoli zaczął ją trawić.

- Nie widzę takiej potrzeby - ruda rozsiadła się wygodnie jakby szykowała się do obejrzenia ciekawego przedstawienia. Z nieśmiertelnie zblazowaną miną upiła łyk herbaty, krzywiąc się tylko minimalnie na smak torebkowej lury - Nie masz tam nic, czego bym wcześniej nie widziała. Poza tym nie jestem do końca przekonana odnośnie twoich intencji. Najemna spluwa do ochrony… moja rodzina ma wielu wrogów. Nie mam w zwyczaju obracać się plecami do obcych. Tym bardziej gdy sama jestem rozbrojona.

Facet zastanowił się chwilę po czym powolnym ruchem ściągnął bokserki. W oczy rzucał się wiadomy narząd wielkości znacznie ponad średnią. Dół jego brzucha był wyżyłowany. Ciężko było znaleźć tam chociaż gram tłuszczu. Z plecaka facet wyciągnął ręcznik, którym zaczął się wycierać. Stojąc bokiem prezentował szerokie, suche mięśnie pleców i pośladków. Nie spieszył się wycierając dokładnie. W zasadzie poza przestrzenią od dłoni do łokci gość nie miał na ciele nawet jednej blizny. Nie było widać też tatuażów. Jego owłosienie było raczej przeciętne, bez przegin w żadną ze stron. Po pewnym czasie ręcznik wylądował koło ogniska robiącego za epicentrum obozowiska.

- Mam też drugi, bardziej miękki i chłonny ręcznik jakby milady chciała. - powiedział sięgając po bokserki i powoli ubierając je. Josh był ciekaw czy za podobny występ nie narażał się na więcej niż utrata pracy i zerwanie kontraktu z całkiem dobrym klientem.

- Uważasz że jestem aż tak mokra by go potrzebować? - w prostym pytaniu zadźwięczała nuta skrywanego rozbawienia, a znad metalowego kubka błyszczała w półmroku para czujnych, obserwujących nieprzerwanie ślepi piwnej barwy.

- Myślę, że to subiektywna opinia. - rzucił wojownik sięgając po dwie foliowe paczki z przygotowanym do podgrzania wojskowym jedzeniem. - Mam pierś z kurczaka z warzywami oraz kulki wołowe w marynacie. Co milady wybiera? - zapytał z uśmiechem jakby przedstawiał jej menu w najlepszej restauracji na świecie.

- Bycze kule, cóż za rarytasy - milady zachowała powagę całe pięć sekund, nim nie parsknęła, a potem nie roześmiała się na głos, odchylając tułów do tyłu. Trwało to dłuższą chwilę, a gdy skończyła, otarła wierzchem dłoni kąciki oczu.
- Wybieram danie które polecisz - podniosła kubek i uniosła go w niemym toaście - Chętnie skosztuję twojego mięsa, mimo że podobno idzie po nim dostać niestrawności. To też opinia subiektywna?

- W sumie tak.
- rzucił przygotowując posiłek z pomocą chemicznych podgrzewaczy. - Po prostu zdarzało się, że racje przychodziły bez podgrzewaczy, a wtedy trzeba zjeść na zimno. No i jak ktoś je te same racje tygodniami to niezbyt to przez gardło chce przejść… - wytłumaczył. - My nie mamy tego problemu. Bycze kule są całkiem smaczne. - powiedział przerzucając danie do metalowego naczynia i podając je Casandre. - Smacznego. Do tego są w paczce ciasteczka, orzechy i ziemniaki z masłem czosnkowym. - w tym samym momencie wyjście z jaskini zapaliło się jaskrawym światłem. Gdzieś niedaleko uderzył piorun, a po kilku sekundach dało się słyszeć grzmot. - Chyba nieprędko stąd wyjdziemy, milady.

- Obawiam się że masz rację
- kobieta bez przekonania dźgała wnętrze menażki, gapiąc się ponuro na breję potocznie nazywaną przez kompana posiłkiem. Niby były w tym jakieś kulki, ale nie zachęcały do spróbowania. Podniosła miskę do twarzy i powąchała, krzywiąc się z niesmakiem.
- Nie będę tego jeść - zakomunikowała z godnością, odstawiając miskę na ziemię. Skrzyżowała ramiona na piersi przez co poły śpiwora rozsunęły się ukazując wciąż mokry golf i biel nagiego brzucha pod linią gdzie materiał się kończył - Znajdź mi coś innego.

- Może zatem danie drugie?
- zapytał mężczyzna kończąc przygotowywać drugi posiłek. Po chwili podał kobiecie menażkę wypełnioną płatem mięsa, jakimś sosem i suchym, nieco sztywnym naleśnikiem tortilli. - Nie mam nic innego i nie pójdę polować, nawet jak bym umiał. Muszę milady pilnować do czasu ustania umowy. Wystarczy, że się milady potknie na skale i obije kolanko, a stracę pracę. - zaakcentował przesadnie mężczyzna. - Lepiej zatem skosztować czegokolwiek, bo nie wiadomo jak długo tutaj będziemy, milady.

- Prędzej stracisz przez to głowę
- arystokratka uśmiechnęła się z wyższością, nowego żarcia też nie przyjęła. Musiało być równie niejadalne co poprzednie.
- Tego też nie będę jeść - powiedziała rozkapryszonym tonem, upijając lury z kubka - Nie zamierzam wypróżniać się jak zwierze w kucki przez pół nocy po tej wątpliwej jakości posiłku - dodała, unosząc krytycznie brew - Chcę czegoś innego.

- Mam tylko to i kilka słodkich rzeczy aby energia w górach była.
- powiedział wojownik chwytając jedną z manierek i zbliżając się o krok.
- Mogę? - zapytał pokazując na karimatę, na której siedziała szlachcianka,a ona łaskawie kiwnęła głową na tak.
- Myślę, że nie byłoby tak źle póki jedzenie jest ciepłe. Moim priorytetem jest zdrowie i bezpieczeństwo milady, ale głód to też niezbyt ciekawe uczucie…

W pewnym momencie dało się słyszeć jakieś powolne, ale chyba odległe kroki nieopodal jaskini. Mężczyzna rzucił wzrokiem w kierunku pistoletu spoczywającego w polimerowej kaburze. Chyba zastanawiał się co by się stało gdyby ktoś zauważył go w samych bokserkach w towarzystwie arystokratki.

- Kilka słodkich rzeczy… faktycznie coś masz - rudzielec nie wyglądał aby coś słyszał niepokojącego… oczywiście oprócz dźwięków ulewy która nie chciała odpuścić. Chwyciła najemnika za brodę, obracając jego głowę w swoją stronę po czym uniosła własny łebek i pocałowała go krótko prosto w usta.

Najemnik nie spodziewał się pocałunku i nie wiedział jak powinien na niego zareagować. Casandre nie była zwykłą, rudą laską, którą mógł sobie obrócić w chwili uniesienia. Nie znał jej, a sygnały, które odbierał były niejednoznaczne. Gdyby źle się zachował mógłby dosłownie stracić przez to głowę. I nawet najlepszy dowódca nie wstawiłby się za nim. Nie w przypadku możliwego konfliktu z jej bardzo wpływowym, bogatym ojcem. Mężczyzna usiadł, postawił blaszaną menażkę przed sobą po czym obrócił twarz w kierunku kobiety patrząc jej w oczy.

- To było naprawdę miłe, ale nie zatrudniła mnie milady w roli bawidamka. - powiedział cicho nie tracąc czujności i cały czas nasłuchując odgłosów z pochłoniętego dźwiękami burzy otoczenia. - Poza tym nie wiem czy można to podpiąć pod zapis “wykonywanie innych poleceń klienta”. - dodał z uśmiechem.
- Jesteś tu w takiej roli na jaką mam ochotę, najemniku - ruda potwierdziła powiedzenie że osoby o tym konkretnym kolorze włosów to wredne szuje. Dopiła herbatę i odstawiła pusty kubek na ziemię między kolanem a ogniskiem.
- A teraz chcę wreszcie mięsa, skoro inne źródła pożywienia są niejadalne - wyszczerzyła się na krótką chwilę, nim ponownie nie założyła maski opanowanej szlachciury - Rób co mówię, inaczej po powrocie okaże się w jak haniebnych i mało profesjonalnych warunkach mnie tu trzymałeś - mrugnęła powoli bez grama cynizmu - Skoro zostaniemy tu jeszcze nie wiadomo ile, lepiej… nie myśleć o głodzie. Chodź tu i mnie pocałuj - rzuciła nowy rozkaz, zaś policzki jej pokrył ciemnoczerwony wykwit.

Najemnik zbliżył się do niej opierając na muskularnym ramieniu. Drugą rękę niepewnie położył na jej biodrze aby po chwili jego usta spotkały się z jej ustami. Gest nie był wymuszony, a facet nie reagował jak zmuszona do działania “tresowana małpa”. Pocałunek był długi, ale Anderson czuła, że na tyle delikatny, że mogłaby go bez problemu przerwać w każdej chwili. Wojownik nie spieszył się, nie był nachalny niczym spuszczony z łańcucha pies. Casandre była świadoma swojej urody i wiedziała, że dla takiego faceta jak on był to zajebiście trudny test niezłomności z góry skazany na porażkę. Tragedie jednak miały to do siebie - zaczynały się pięknie zaś kończyły... zupełnie inaczej niż naiwny człowiek marzył że będzie.
 
__________________
I see a red door and I want it painted black
No colors anymore I want them to turn black.
Trollka jest offline