Wszystko układało się mniej więcej dobrze... No, raczej mniej... Przynajmniej zdaniem Cedmona. Bo gdyby Jahmillę przywieźli tamci, których wynajął szejk, powitanie (być może) byłoby serdeczniejsze. A może i nie, bowiem szejk najwyraźniej gardził obcymi - ludźmi, którzy nie wywodzili się z jego plemienia, chociaż nie zawahał się korzystać z ich usług, gdy jego współplemieńcy nie mieli odwagi ruszyć na poszukiwanie księżniczki.
I zamiast powitać pogromców małpoludów jak bohaterów, zrobili wszystko, by pomniejszyć ich, obcych, zasługi.
Po takim 'serdecznym' powitaniu Cedmon nie miał zamiaru zatrzymywać się dłużej. Ani też mówić, że - najwyraźniej - szejk, niech jego imię idzie w zapomnienie, dość nisko ceni sobie swą córkę, tudzież zachowuje się jak cham i prostak, które te słowa zdecydowanie podgrzałyby atmosferę.
No a ta stała się gorąca bez udziału łucznika...
- Przestańcie! - powiedział, robiąc parę kroków do przodu, by znaleźć się między zwaśnionymi stronami. - Nie godzi się walczyć w tak radosnym dla wszystkich dniu. I obrażać w ten sposób szejka Mannouda ibn Najikha... niech Fahim pomnoży jego dni.