Napięcie rosło. Saadi wprawdzie opuścił ręce Zahiji i cofnął się o krok, ale Ianus czuł wzbierającą pod jej skórą magię. Zwoje wciąż jaśniały mocą, a rusanamański mag wpatrywał się z wściekłością w wciśnięty w jego rękę sztylet.
- Odpuść – odezwał się do niego szejk, jednak nie zrobił ani kroku i nie wykonał żadnego gestu. Same słowa. – Odpuść, Quadim. Niegodni są gniewu Najwyższego Pana – po tych słowach zwrócił się do oswobodzicieli swojej córki. – Nie macie czego tu szukać. Wynoście się z miasta. Dostaniecie to, co obiecałem. Ale poczekacie za bramą. Niech Fahim zlituje się nad Wami, gdyż kroczycie ścieżką nieprawości.
- A gdybyście spróbowali postawić stopę w Dakhi, poczujecie gniew Pana – dodał Quadim. Jego oczy płonęły bielą. Sztylet z brzękiem wylądował u stóp Ianusa. Mag nie ruszył się o nawet o krok. Naprzeciw niego stała Zahija, w zniszczonym, podartym zawoju. Widoczne spod nikabu oczy śmiały się złośliwie. Wyglądało na to, że Saadi chce ponownie wypróbować wrogiego maga i zaraz coś powie, ale zrobił inaczej. Odwrócił się na pięcie i wolno drobiąc małymi kroczkami pomaszerował w stronę bramy.