Jacek w Domu Morra usiadł sobie do stołu z szwagrem i swym kumem Jakubem. Siedli trochę pojedli i popili chmielowego napoju nie dydusówki. Na nią przyjdzie czas jak już w mieście będzie spokój. Po pewnym czasie Dydus posłał do Qnia dwóch kolejnych apostołów. Masa ludzka jaka się tam kręci już pewnie pijana to i łatwiej hasła polityczne podchwyci. Pierwszy ma wychwalać Morra, Jacka i wznosić ku ich czci toasty i mówić jak to o Gluckwunschen dbają. Drugi za to ma gadać paszkliwie i obrażać o wszelkie zło Volkmara, Karguna i Rudiego. Może taka retoryka połączy zwolenników triumwiratu i rady. Choć Rudiego specjalnie nigdy nie poznał, a Karguna nawet lubił w szczególności jego datki na świątynie to niestety taki jest biznes, a lud pragnie krwi. Jacek musi zadbać by to nie była krew Jackowa, a w Gluckwunschen większość mieszkańców to ludzie. Więc wybór koziołków był oczywisty. W razie pogromów to stanie Dydus dzielnie w obronie nieludzi, albowiem grzeszne były tylko jednostki, a nie wszyscy. Wyjdzie tak na prawdziwego świętego, lud się wyszumi, a bohaterowie będą mieli do wyboru walkę z całym miastem, albo przyjęcie propozycji Jacka. Przynajmniej tak to wygląda w dydusowej bani.
Ostatnia czwórka Jackowych strażników czuwała i obserwowała sytuacje w mieście, aby okazja nie minęła Dydusa.