Już niedługo mieli się na miejscu bójki znaleźć – jak zwykle, by zdążyć jedynie pozamiatać kurz z bruku – miejscy strażnicy. Ci, którzy byli nikim a mimo to frajerskie uśmieszki nie schodzą z ich twarzy. Kiedyś bite dzieci i największe po organach rodnych wieloryba podczas porodu pizdy na podwórku, teraz ubrane w mundury. Właśnie dla takich jak oni stworzono miejską straż.
Tymczasem Vince, natchniony posiedzeniem KKK spojrzał sugestywnie na kogoś za plecami kiepskiego haratacza. Faktycznie patrzył w powietrze. Blefował. Zdezorientowanemu na krótką chwilę przeciwnikowi grubas przywalił z lewej z całego serca. Zupełnie jak matka Vince, która gasiła synowi światło jednym strzałem, gdy ten wracał zbyt późno do domu zbyt pijany na uniki.