Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2019, 00:34   #129
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Stuknięcie dwiema schłodzonymi flaszkami wódki wydało czysty dźwięk niczym gong w buddyjskiej świątyni. Wezwanie poniosło się po pokoju, a Ryszard postawił flaszki na stole obok prostych kieliszków do wódżitsu.

- I co tam Panie Rysiu? - rozległ się przyjazny głos znikąd.

Krzesło odsunęło się i jakby wychodząc prosto podszedł do niego starszy człowiek, o trochę pucułowatej i ogolnej twarz twarzy, z doskonale zaczesanymi do tyłu siwymi włosami. Uśmiechał się przyjaźnie rozsiadając się wygodnie przy stole. Wyglądał jak przeciwieństwo Ryszarda, który był zarośnięty, pomarszczony i na to spotkanie przydział znoszony wojskowy płaszcz, kiedy jego gość ubrany był w szykowny garnitur.

- Panie Olku. Panem nie jestem już od 2016.

- Daj spokój Rysiu, nie gadaj głupot. Panem się jest i nie można przestać być. Wiesz… to jak z byciem prezydentem… niby trzeciej kadencji nie możesz, ale i tak wszyscy myślą i mówią o tobie jak o prezydencie… ale takich tematów to się chyba na trzeźwo nie omawia, co nie?

Pan Ryszard pokiwał sędziwą głową, sięgnął po pierwszą flaszkę, postukał z wprawą w denko i niczym mistrz świata barmanów nalał do kieliszków nie uroniwszy ani kropli drogocennego trunku. Wypili. Ryszard polał drugi raz i napój równie szybko znikł.

Po tym iście rytualnym wstępie Pan Rysiu zaczął relacjonować przebieg rzeczy jakie się wydarzyły i w jakich miał udział. Pan Aleksander uśmiechał się uprzejmie polewając następne kolejki z uwagą słuchając o niedawnych wydarzeniach i tym jak bardzo Ryszarda mierzwi stękanie anarchistów. Nie miał żadnego bodźca by się solidaryzować z nimi, jego żona go dawno wywaliła z domu jeszcze chyba w 2003, a ci rozpaczają nad wpół zrujnowanymi blokami. On miał normalne mieszkanie, a ci rudery, bo trzymający miasto w garści komendant garnizonu chciał przebić komendanta krakowskiego getta z czasów drugiej wojny światowej. Tamten strzelał z karabinu do więźniów dla rozrywki, ten z działa… no bo trzeba mieć, kurwa, rozmach. Nowy gospodarz przynajmniej wszystkich ostrzegł, nie zabrani zagospodarować ocalałej dzielnicy, a kto chce może w lesie mieszkać. Co prawda szpitala, elektrowni i fabryk szkoda, ale drwa rąbią tam palce lecą.

- No widzisz Rysiu, to już nie na moją głowę - rzekł Pan Olek otwierając drugą butelkę - Kiedyś to się siadało kulturalnie przy stole, jak my, wypijała się to i owo i rozmowy szły. A teraz to już tak nie ma. Zobaczysz jeszcze Ci na złe wyjdzie to czekanie do XXII wieku. Sam narzekałeś, że teraz to byle patafian potrafi robić czary i to już nie to co za dawnych czasów.

- A takie tam pitolenie starego dziadygi Panie Olku.

- Stary dziadyga nie szedł by na wojnę.
- zauważył Pan Aleksander.

Pan Ryszard milczał zastanawiając się w sumie po jaką cholerę to wszystko robił. Władzy z tego nie było, tajemnej wiedzy też niewiele, chociaż po paktowaniu z Lasem to jednak trochę tego mu wskoczyło… do wielkich zasobów alkoholu dostępu nie zyskał, mamony też… A jego odwieczni wrogowie najpewniej infiltrują sobie spokojnie coponiektóre korporacje i tworzą własne perfidno-pokrętne plany.

- Chyba z obywatelskiego obowiązku, Panie Olku. - rzekł Rysio i wypił - Bo widzi Pan… dość się w życiu napatrzyłem jak Ruscy nas tłamszą. Jest okazja, to się przyłączyłem. Wyjdzie z tego coś dobrego.

Pan Aleksander pokiwał głową z uśmiechem i zrozumieniem. Ciężko było odgadnąć czy to tylko taka poza czy naprawdę opiekuńczy duch rozumiał powody Ryśka, jak ten sam wydawał się ich nie pojmować. Z resztą jakby przyjrzeć się życiorysowi Ryszarda to dałoby się znaleźć masę rzeczy które zrobił “z obywatelskiego obowiązku”. Większość z nich spokojnie podpadała pod podręcznikowe przykłady w hasłach “samosąd”, “rabunek” albo “morderstwo ze szczególnym okrucieństwem”.

- No dobrze, a powiedz mi czemu mnie wezwałeś, bo chyba nie po to by pić ze mną wódkę, która już nigdy nie będzie taka zimna i pożywna.

Ryszard zastanowił się głęboko nad sytuacją. Połowa drugiej butelki wódki stawiała go w tej ciekawej sytuacji kiedy jego ciało było pełne mocy sprawczej, a jednocześnie gdzieś tam umysł miał problem z ogarnianiem rzeczy ponieważ musiał trzymać tą całą moc na wodzy. A proces zasilania mózgu tą energią wymagał pewnej koncentracji, na którą chwilowo Ryszard po prostu nie miał ochoty.

- Chcę po prostu… by Pan przekazał tym moim potomkom, którzy żyją… szczególnie Marysi… że jestem w kraju… i że jeżeli tym razem naprawdę nie wrócę… to dlatego że załatwili mnie… gdy walczyłem o coś dobrego dla wszystkich. - uśmiechnął się smutno.

- Nigdy nie słyszałem takiego sentymentalizmu z pana ust Panie Rysiu. - zdziwił się z nierozerwalnym uprzejmym uśmiechem Pan Olek.

- A tak jakoś mnie… naszło.

- No dobrze. Poczęstował mnie Pan, opowiedział co nieco. Chętnie Panu pomogę… ale w zamian będzie Pan musiał wysłuchać mojej rady.


Ryszard skrzywił się słysząc o tym.

- Ech… A nie dałoby się tak to powiedzieć bez tej “rady”.

- Wybacz Rysiu, takie są zasady. A na zasady nie ma rady.

- No dobra. Wal Pan.

Pan Aleksander uśmiechnął się przyjaźnie i nalał ostatnią kolejkę.

Okres przedświąteczny… zaczyna się w tym roku w październiku. - rzekł, mrugnął okiem, wychylił kielona i zaczął się rozpływać z nieodłącznym uśmiechem na twarzy.
Pan Ryszard uśmiechnął się z dziwnymi iskrami w oczach. Jakby oto Przeznaczenie go dogoniło, a on wiedział co się miało stać. Jakby zapowiedziano mu wielkie wydarzenia w których odegra jedną z głównych ról. Jednocześnie w tych oczach była jakaś ponura satysfakcja i ochota do kolejnego zmierzenia się z Losem.
Uczestnik Rzezi na Foltanach zaśmiał się po czym padł twarzą na stół, brzdękając pustymi flaszkami i pogrążając się w błogiej medytacji.

***

Przepowiednia Pana Aleksandra utkwiła w głowie Ryszarda Kocięby jak przysłowiowy cierń w dupie jeża. Czy jakoś tak. Rzucono go pod dowództwo Generała Wysockiego jako “kontakt z Lasem” gdyby trzeba było prosić o to egzotyczne wsparcie oraz jako eksperta od “magical warfare”. Z jednej strony pozycja ta mile połechtała jego starcze ego, z drugiej kiedy dowiedział się jak wygląda “front zachodniopomorski” omal nie dostał zawału ze wściekłości. Resztkami sił powstrzymał się by nie nazwać przy Generale takiego macania się z Niemcami i reżimem zwykłym ordynarnym pedalstwem. Nazwał to tylko pierdoleniem się w tańcu.
Jako człowiek nie uznający półśrodków nie mógł znieść wiecznych spotkań, ustalania i bawienia się w polityczne gierki, kiedy niemiecka imperialistyczna sodomogomora ostrzyła sobie zęby na ich ojcowiznę. Z resztą, wszyscy wiedzieli, że w Piekle to po 1945 językiem urzędowym stał się niemiecki z racji gwałtownego napływu ludzi z tejże nacji.

Coś co bardzo irytowało czarodzieja było to że dostał służbowy sprzęt (laptop czy jak to się teraz nazywało) którym za Chiny Ludowe nie potrafił się posługiwać prócz najprostszych działań. Kiedy zdołał w końcu odpalić Matrixa, spróbował sobie przypomnieć ścieżkę do swojego kontaktu. Po godzinie męczenia się i szukania przeklętego kanału wpisał (stukając palcami wskazującymi w klawiaturę) krótką wiadomość.

***

Ryszard miał wielu znajomych i kontaktów. Niestety wszyscy którym naprawdę ufał uzyskali inny stopień egzystencji. Znaczy w większości po prostu nie żyli. Ale pozostawili po sobie pewne ślady na tym świecie z których Pan Ryszard chętnie korzystał. Jednym z takich kontaktów był Johny “Polish Cowboy” Nowak, siostrzeniec czy tam bratanek Andrzeja “Złomoklety” Nowaka. Był to krótko mówiąc tech-support dla nieogarniającego zaawansowanych technologii starego czarownika.
Janek odpisał jeszcze tego samego dnia i nawiązał bezpieczne połączenie z Panem Rysiem. Ten poprosił o pomoc w pewnych niezbyt legalnych działaniach. Nowak bardzo się ucieszył, bo jeżeli coś było robione na złość systemowi to pierwsi się na to pisali, tak już mieli ci Nowakowie. Jednocześnie nie byli anarchistami, bo anarchiści to krypto-lewactwo, a od tego to już o krok to żydo-masonerii.
Ryszard potrzebował takich kontaktów, by radzić sobie z różnymi odwiecznymi wrogami, których się nazbierało przez te wszystkie lata, a szczególnie po 2013.
Nie minęło dużo czasu jak Polish Cowboy załatwił co trzeba. Bardzo się w ogóle ucieszył, że “wujek Rysiek” znów się odezwał, bo już myślał, że wujka ubito. Ryszard mógł tylko wzruszyć ramionami. Trzeba czegoś więcej niż ożywiony badyl by zakończyć jego podróż po tym padole.

***

Zawieszenie broni między stronami, negocjacje i okazyjne ostrzały ze strony niesfornych oddziałów w oczach Pana Rysia były pedalskim macaniem. Gdyby siedział z założonymi rękami to byłby uczestnikiem tych ohydnych ekscesów. Argument że wróg ma dziesięciokrotną przewagę jeszcze bardziej go podjudzały, by zaplanować akcję jak za starych dobrych lat.
No dobrze. Nie zaplanować, bo prawie wszystkie plany Pana Ryszarda chuj strzelał i zawsze trzeba było improwizować. Nie mówiąc już o tym że największe zadymy zdarzały się przypadkiem, tak z doskoku i przy okazji.

Okazja.

Tak właśnie należało potraktować całą tą sytuację. Jako okazję.

***

Wrzesień zastał Pana Ryszarda z kilkoma dodatkowymi bliznami na ciele, odprawionymi paroma dziwnymi rytuałami wpływającymi na jego ciało i umysł, pewną dodatkową ilością pieniędzy w kieszeni i w ogóle leczącego nadwątlone siły kilkoma naenergetyzowanymi flaszkami. Wrzesień pojawił się pod postacią paru ponurych drabów z rozkazami i Rysiek przez moment był przekonany że to bijące serce partii przyszło po niego z powodu różnych rzeczy, które dawno temu wysadził w powietrze albo przynajmniej tych które działy się ostatnio w Zachodniopomorskim i przyległościach. Kiedy jednak spodziewany cios milicyjną pałą w łeb czy kułakiem w mordę (parę razy w życiu przeżył taką pobudkę) uznał że chyba nie jest tak źle. Nawet się ucieszył, że goście nie byli wyposażeni w kufajki, hełmy i tarcze, a zwyczajnie w mundury i hełmy.
Załadowano go do wozu i puszczono eS Trójką na południe.
Jadąc z porażającą prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę (nie omieszkał wspomnieć, że z taką prędkością to jechano pięćdziesiąt lat temu) opuścił dziwny front i wjechał w Las Pana Hipolita. Dobroleszy nawet pewnie sobie nie zdawał sprawy jak ważne było bycie “Panem”, ani że wkroczył do wąskiego grona indywiduów, które w dobie megakorporacji i wielkich unii mogły się poszczycić władzą prawie absolutną na pewnym wyznaczonym kawałku terenu. Ryśkowi zakręciła się łza w oku, kiedy mijał zielone knieje, których teraz bali się wszyscy. Ciekawiło go czy jeszcze kiedyś spotka tego enta. Chyba nie byłoby to trudne z użyciem astralu, chociaż kto wie jkak duchy lasu reagują na wścibskich magów…
Pogrążony w myślach Pan Rysiu mknął na południe ku Przeznaczeniu. Październik był za pasem. Cieszył się, że przez te trzy miesiące pod Szczecinem nie próżnował i szykował się ostro do tego co miało nadejść.

***

Będąc już na miejscu w Karkonoskiej dziczy Ryszard zdumiał się niemożebnie. Kto miał tak posrane w głowie by takiego starego pryka jak on puszczać przez tor przeszkód, napierdalać na macie i próbować nauczyć nowych sztuczek. I to bez słowa wyjaśnień! Cała ta sytuacja urągała jego godności sędziwego człowieka! I to jeszcze ganiały go jakieś krótko ścięte leszcze!
Tylko myśl o tym, że zbliża się październik sprawiała że Ryszard robił co mu kazano (po prawdziwe to też znajome twarze towarzyszy z Lubuskiego i to że jednak dawano mu do racji jakieś prozdrowotne dodatki). Ćwiczył, oczywiście z odpowiednią dozą starczego narzekania z całego spektrum klasyków od “za moich czasów to były biegi z przeszkodami” po “do takiej roboty to gówniarzy a nie starych dziadów pędzić”. Niektórym działał tym bardzo na nerwy. Niezadowoleni próbowali dorwać go na macie treningowej, ale przeprowadzenie akcji a la Andrzej Młot wyjaśniło, że do starości należy podchodzić z szacunkiem, a już szczególnie jeżeli starość była reprezentowana w osobie Pana.
Co do ćwiczeń umysłowych to Pan Rysiu podszedł do nich entuzjastycznie. Był praktykiem Wpierdolu i nie miał za bardzo styczności z teorią. Jako osoba obdarzona sprawnym umysłem i ciekawością świata chętnie chłonął tego typu nowinki, chociaż po cichu uważał, że sporo z nich było nadmiernym komplikowaniem sprawy, nie mówiąc o prymitywności. Na przykład piguły na radiację można było spokojnie zastąpić odpowiednim napojem, a efekty uboczne są dużo mniej uciążliwe!

***

Gdy po miesiącu przyszło zdawać egzaminy Ryszard prawie rechotał ze śmiechu bo przypomniały mu się młodzieńcze lata. Problem miał z tym że wszystko napisano w jakiejś dziwnej nowomowie, więc musiał się ostro nieraz nagłówkować.
Jednak nagroda jaką otrzymali wszyscy była tego warta.
Kunsztowny beret sił specjalnych.
Ryszard przywiązywał wielką wagę do okryć głowy i nie zakładał na swój łysiejący siwy czerep byle czego. Dlatego beret nałożył z wielką starannością i z wielką pieczołowitością go odpowiednio przekręcił. Zacmokał z uznaniem przeglądając się w niewielkim lusterku.
Sierżant wojsk specjalnych Ryszard Kocięba.
Kto by pomyślał, że po kilkudziesięciu latach wróci do wojska i to wprost do tak prestiżowej jednostki.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 08-09-2019 o 21:52.
Stalowy jest offline