Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2019, 13:27   #11
ShrekLich
 
ShrekLich's Avatar
 
Reputacja: 1 ShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputację
(za długie nam wyszło, więc poszło na dwa posty)

Przyglądał jej się uważniej z każdą chwilą tego, jak zachowywała się coraz nerwowo. Nic nie mógł poradzić na to, że patrzył na jej usta. Wiadro… wiadro było ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się, że użyje. Nim się obejrzał, już cały był mokry i śmierdział krwią. Z obrzydzeniem wypluł brudy pchające mu się do ust.
- A więc wiadro pomyj…
Warknął niemal dygocząc z wściekłości. Powoli przetarł oczy, wbijając w odchodzącą kobietę nienawistne spojrzenie. Więc taka była jej odpowiedź.
- Co ci odjebało do jasnej cholery?!
Krzyknął nagle rozwścieczony i kopnął pozostawione przez nią wiadro z całej siły. W przypływie złości nie zwracał nawet uwagi na to, że cały był teraz mokry od wody i resztek krwi.

Kobieta nie odpowiedziała na żadne jego słowa. Weszła do gabinetu mając całkowicie wywalone na to, co zrobiła, choć musiała przyznać przed samą sobą, że nie podobało jej się własne zachowanie. Nigdy tak nie reagowała, zawsze była chłodna i stonowana, a żeby ją zdenerwować lub doprowadzić do łez, trzeba było już być mistrzem wysokich lotów lub niebywałym skurwielem. Ona nie była żołnierzem, od początku wiedziała, że się do tego nie nadaje. Nie chciała tutaj być.
Viktoria zadzwoniła pokaźnym plikiem kluczy i z drżącymi rękami otworzyła jakąś małą, zakluczoną szafeczkę, w której znajdowały się leki w dużych ilościach. Nerwowo przegrzebała wszystkie opakowania, po czym wyjęła jedno i otworzyła z agresją, ciskając opakowaniem o parapet, uprzednio wydobywając z niego jeden blister. Wystrzeliła na dłoń dwie tabletki i połknęła bez żadnego popicia. Po chwili prób nabrania normalnego wdechu, wzięła trzecią tabletkę. Przetarła przedramieniem twarz i pociągnęła nosem siadając na kozetce i podciągając kolana pod brodę. W myślach zaczęła odliczanie od dziesięciu w dół.

Z wściekłością patrzył, jak ignoruje go i odchodzi gdzieś w głąb gabinetu. Teraz, gdy oddaliła się nieco, dotarło też do niego, w jakim syfie jest. Zaczął strzepywać z siebie wodę, chociaż niewiele to teraz dawało. Nie chcąc tak łatwo szeregowej odpuścić, wszedł do gabinetu, wciąż wycierając z siebie brudy ręką.
- Lecz się do chuja!
Mruknął wściekle, nie zauważając początkowo tego co robiła. Dopiero gdy dotarło do niego, że nic już na smród nie poradzi, wyprostował się i spojrzał na sprawczynię tego syfu. Zobaczył jednak coś kompletnie innego, niż się spodziewał. Zmarszczył brwi ze zdziwienia i patrzył, jak siada na kozetce, po czym… płacze? Cokolwiek robiła, zburzyło to nieco wyobrażenie Franka na temat tego, co miało się stać.
- Co ty robisz…
Spytał w końcu, nie mogąc już dłużej powstrzymać tego pytania. W jego głosie już nawet było słychać, że nie wie, czy nadal się wściekać, czy jednak uspokoić w końcu.

Williams miała zamknięte oczy i poruszając delikatnymi ustami bezgłośnie odliczała raz po raz. Gdy skończyła pierwszą dziesiątkę, zaczęła kolejną, bo poprzednia nie pomogła wystarczająco. Nie zwracała na niego uwagi, na to jak się na nią wydziera, potem wparował do jej gabinetu jakby chciał wszystko roznieść w pył, a ją wypierdolić przez okno. Nie to, żeby mu się dziwiła, ale z drugiej strony zasłużył sobie na to.
- Spytaj mnie o coś, co cię naprawdę obchodzi - odpowiedziała cicho po długiej chwili milczenia i kilku potężnych wdechach jak i wydechach. Obraz matki umierającej na ebolę pomału odchodził, tak samo jak wspomnienia życia, jakie nastąpiły później. Leki nie działały tak szybko, ale istniało jeszcze coś takiego jak siła sugestii. Nie mogąc jednak znieść wrażenia, że trzy tabletki to za mało, otworzyła zaszklone oczy i wystrzeliła z trzymanego blistra jeszcze jedną tabletkę. Odwróciła głowę w stronę okna, aby nie patrzeć na sprawcę swojego stanu. Wiedziała, że i tak sobie poradzi, zawsze sobie jakoś radziła. W końcu nikt nie mógł jej zmusić do nawiązywania z kimś pozytywnych relacji.

Odpowiedział jej milczeniem. Poczekał, aż ta weźmie tabletkę. Nie widział już powodu, by się drzeć. Co nie oznaczało, że nie miał ochoty tej gnidy wywalić przez okno. To był jego jedyny czysty mundur.
- Dlaczego wylałaś na mnie to wiadro?
Spytał ją po kilku dłuższych chwilach. O wiele spokojniej, niż przy ostatnim pytaniu. Aczkolwiek wciąż z niechęcią. Z ledwo skrywaną wściekłością. Chciała, by ją spytał o coś, co go obchodzi… Ta kwestia była chyba wystarczająco dla niego interesująca.

Parsknęła pod nosem nie wierząc, że o to pyta. Był chyba bardziej egocentryczny niż ona.
- Bo przegiąłeś - odpowiedziała zgodnie z prawdą, nie uraczając go więcej spojrzeniem.
- Nie znasz granic, nie wiesz kiedy odpuścić i doskonale wiedziałam, że nigdy nie skończysz się nade mną pastwić. Zasłużyłeś na to wiadro. Powiem wręcz, że skrupulatnie na nie pracowałeś. - dodała wciąż biorąc spokojne i bardzo głębokie wdechy.

- Pastwić? - uniósł nieco brwi, ale nie ciągnął tematu - Trudno powiedzieć, byś mi to odradzała. Co takiego sprawiło, że złośliwości rzekomo spływające po tobie nagle stały się przegięciem? Co?
Spytał z nawracającą wściekłością w głosie. Nie wierzył w to, co ona mówi. Zasłużył? Zapracował? Chyba jakieś żarty. Nawet jeśli, miała ona w tym spory udział. Powoli zaczynał tęsknić za tą króciutką chwilą, gdy kobieta przestała zachowywać się jak bezczelna suka.

- Frank, jesteśmy w wojsku, a nie w knajpce przy piwie. Poważnie uważasz, że miłe do bólu osoby dałyby radę tutaj przetrwać? Że zwierzając się komuś, kto nie przepuścił ani jednej okazji aby mi dopiec, polepszyłabym swoją sytuację? Miałbyś więcej powodów do kpin, przecież widzę, jaki jesteś. Możesz mnie mieć za przeciętnie inteligentną, ale na twoje nieszczęście, nie jestem - powiedziała całkiem szczerze spoglądając na niego niechętnie. W tym momencie chciało jej się rzygać na jego widok.
- Czy jakbym zaczęła wchodzić ci w dupę to nagle byś mi nieba uchylił i zamiast mnie gnębić pomógł sprzątać? Oczywiście, że nie. - zgrzytnęła zębami i ponownie odwróciła spojrzenie. Był jednak głupi, co tu dużo kryć. Zwykły skurwiel, a teraz jak się poryczała, to już kompletnie nie będzie miała życia w tych pierdolonych koszarach.

Zacisnął na chwilę szczękę, słysząc to co mu odpowiedziała. W końcu jednak odpuścił. Po kilku sekundach, w końcu do niego dotarło, że przynajmniej w tym jednym ma rację. Po chuj mu było pokazywać, co o niej myśli…
- Sama stwierdziłaś, że gówno o mnie wiesz. I szczerze, nie obchodzi mnie, z czego jeszcze mogę zrobić kpiny. Jesteś mi chyba winna wyjaśnienia, dlaczego wyjebałaś na mnie całe wiadro brudów i starej krwi.
Odpowiedział jej z równie wielką niechęcią, jaką ona darzyła jego. Wbił w nią nieprzychylne spojrzenie, czekając, aż w końcu wytłumaczy mu, gdzie był ten moment, gdy wylądowała na nim zawartość wiadra. Nie wściekać się już jednak. Na pewno z zewnątrz.
- No nie… Gardzę osobami, które wchodzą mi w dupę. - odpowiedział, przewracając przy tym nieco oczami - Ale są inne sposoby, by mnie do czegoś przekonać.

Lekarka miała powyżej uszu. Chciała mu odpowiedzieć zapuszczając niewybredną wiązankę na jego temat i wyzywając nie tylko od idiotów, ale i skurwieli. W jej mniemaniu był głupi do bólu. Tak jak jeszcze żartowała z Joshuą, na temat jego słabo rozwiniętej sieci neuronów, tak w tym przypadku Boone chyba nie posiadał żadnej sieci. Co najwyżej rybacką, aby złapać w nią swojego wijącego się w rozpaczy węgorza.
- Znasz w tych koszarach inną osobę prócz mnie, która ma na nazwisko Williams? - zapytała ze stoickim spokojem wgapiając się w okno z fascynacją. Brzmiało to trochę tak, jakby odpowiedź na to pytanie, miała dać też rozwiązania na inne niewiadome.

Zmrużył nieznacznie oczy i wbił w nią podejrzliwe spojrzenie. No i co tym razem kombinowała…
- Znam, co to ma do tego?
Odpowiedział krótko, bez ogródek. Nie wiedział jeszcze, do czego ona dąży. Ale powoli już go to męczyło…

- Jak go spotkasz, spytaj się go, czemu wylałam na ciebie wiadro pomyj. Gwarantuję ci, że on zrobi ci coś znacznie gorszego - ruda nastroszyła się jak kocica, przyciśnięta do kąta bez możliwości ucieczki. - Możemy się bawić w docinki i ironizować, kto z nas jest głupszy nawet pół dnia. Są jednak pewne granice, a ja na ogół jestem lubiana w Jefferson i mam swoich dłużników. Potraktowałeś mnie niesprawiedliwie. I nie podoba mi się twoja agresywna postawa. - powiedziała o swoich odczuciach jak na terapii z psychologiem. Jej źrenice poszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy wpatrywała się w niego z lekkim strachem.

- To twój mąż czy co?
Spytał nieco zbity z tropu. W zasadzie wszystko się zgadzało… Wyjaśniłoby się, czemu ma tu dwóch Williamsów w jednostce. Jedno było pewne - nie zamierzał go pytać. Lecz kompletnie zgłupiał, gdy usłyszał, co powiedziała potem.
- Ja? - spytał wręcz przesadnie głośno - Jaja sobie robisz?
I jeszcze to jej spojrzenie… Mimo że sprawa Williamsów się wyjaśniła, coraz mniej wiedział, do czego ona w zasadzie zmierza.


- Przestałam żartować, Frank. - powaga w jej głosie stała się cierpka jak trujące owoce. Mruganie jej oczu ewidentnie zwolniło, nadając jej buzi senny wyraz, a oczom dziwną drapieżność. Stawały się zamglone w nienaturalnie inny sposób, niż od łez.
- Przyznaj szczerze, że odkąd mnie zobaczyłeś, byłeś negatywnie nastawiony i chciałeś jedynie potwierdzić swoje przypuszczenia. Zrobiłeś wszystko, aby twoje wyobrażenie o mnie stało się prawdziwe. - wyznała, niespiesznie dobierając słowa - Mam nadzieję, że dobrze się ze mną bawiłeś, bo ja, jak zauważyłeś już na samym początku naszego spotkania; nie. - uśmiechnęła się smutno i blado, ostatni raz pociągając nosem.

Wgapiał się w nią chyba o wiele dłużej, niż powinien. Zamrugał kilka razy, jak gdyby próbował sprawdzić, czy dobrze usłyszał. To było… Już miał dość po prostu.
- Nie…
To jedno słowo miało najwyraźniej być odpowiedzią ma wszystko co mu powiedziała. Po prostu nie. Nie zgadzał się. Ale nie wiedział nawet, jak ma zaprzeczyć inaczej, niż zwykłym nie. Gapił się na nią chyba kilkanaście sekund. A potem wziął głęboki wdech i westchnął ciężko. Z rezygnacją. Ze zmęczeniem… Poddał się. Odwrócił się na chwilę za siebie, by chwycić wiadro, które jeszcze niedawno kopnął.
- Idź stąd po prostu… Mam dość. Idź na jakiś spacer albo obiad.
Pokiwał trochę niewyraźnie głową i bez słowa chwycił jakieś szmaty walające się tu po lekarce, po czym wrzucił je do wiadra. Na nią samą już nie spojrzał. Nie chciał… To był chyba pierwszy raz. Pierwszy raz w życiu poczuł się pokonany. Nie spotkał jeszcze nigdy osoby, która potrafiła go przegadać.

Viktoria miała wrażenie, że mężczyzna gada sam do siebie. Ciężko było jej przyjąć, że wygania ją z jej własnego gabinetu, więc nie było innej możliwości niż ta, że mówi sam do siebie. W normalnej sytuacji zaproponowałaby mu jakieś leki, może na uspokojenie, a może na poprawę humoru. Miała sporo psychotropów, choć ukrywała, jak bardzo lubiła je łykać w sytuacjach, gdy również - tak jak on - miała po prostu dość. Milczała jedynie po to, aby już stąd wyszedł. Chciała aby wyszedł. Wiedziała, że gdy nie będzie z nim rozmawiać, w końcu to zrobi.

Wrzucił jeszcze kilka rzeczy do wiadra, nie chcąc się z nim najwyraźniej rozstawać. W końcu jego wzrok spoczął też na lekarce. Chociaż wydawało się to kompletnym przypadkiem. Jakby po prostu błądził. Gdy jednak już jego wzrok na niej spoczął, postanowił się odezwać. Teraz przynajmniej nie miała wątpliwości, do kogo mężczyzna mówi.
- Nie idziesz, czy co?
Spytał ją ponurym głosem.

- Nie. - krótka odpowiedź wydobyła się z jej gardła - To mój gabinet i mój bałagan. Jak dojdę do siebie, to dokończę. Potem zamknę pokój i pójdę. - oznajmiła tak, jakby miało go to w ogóle interesować - Skąd wiesz, że często spaceruję? - rzuciła z ciekawością.

Spojrzał na nią nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zdawać by się mogło, że przez porażkę doznał jakiegoś urazu. Okazało się jednak, że wciąż był przy zmysłach.
- Nie tylko tobie zdarza się wyjść na spacer. To zresztą chyba normalne w wojsku.
Zamilkł na chwilę, zerkając na trzymane przez siebie wiadro. Jakby widział w nim odpowiedzi na te wszystkie pytania, dlaczego kobieta zawsze musiała mu się sprzeciwiać. Zawsze, czyli od dzisiaj, ale miał wrażenie, jakby ich rozmowa trwała lata.
- Przez większość rozmowy chciałaś, bym to zrobił. Dlaczego więc ci się nagle odwidziało?
Przeniósł wzrok znów na nią, zastanawiając się trochę, o co teraz chodzi…

- Niby co chciałam, byś zrobił? - dopytała czując zagubienie - Byś zgwałcił moje poczucie własnej wartości i stłamsił wiarę we własne możliwości? - podkuliła bardziej nogi, ukazując swoją zamkniętą postawę.

- Kobieto kurwa, zdecyduj się w końcu czego chcesz…
Wymamrotał chyba zagubiony jeszcze bardziej, niż jego rozmówczyni. Dla niego sprawa była prosta. Przegrał… Więc niech sprząta gabinet. Nagła zmiana zdania na temat jego posady sprzątaczki bynajmniej nie pomogła mu. Tymczasem niedawno jeszcze pyskata lekarka teraz zachowywała się jak pokrzywdzona. Nie chciał wiedzieć, ile żeber straci, jeśli ona pójdzie w takim stanie do Joshuy.

- A od kiedy niby spełniasz czyjeś zachcianki? Nic od ciebie nie wymagałam, umiem sobie radzić sama ze swoimi obowiązkami. Zostaw to pierdolone wiadro, najwyżej spędzę miłe chwile z Harquin w karcerze za niedopełnienie obowiązków. Ona często tam siedzi, więc chyba nie jest tam tak źle - Viktoria wzruszyła ramionami. Świat stawał jej się obojętny jak codzienna kiełbasa podawana na śniadanie i opowieści o Molochu, którego nigdy nie widziała na oczy. To trochę w sumie jak z Jezusem w latach dziewięćdziesiątych. Wuj jej mówił, że dużo o nim mówiono, ale ni chuja gościa nie spotkał.
- Co ci się nagle odmieniło? - nie mogła nie zapytać o tą nagłą zmianę. Ciężko było jej uwierzyć, że zwyczajnie zrobiło mu się jej żal, a nawet jeśli… To tym gorzej. Nienawidziła gdy ktoś robił coś dla niej z litości.

Zacisnął usta, tocząc najwyraźniej wewnątrz siebie poważną walkę. Zostawić wiadro, czy nie zostawić.
- Mówiłem, że są sposoby, by mnie do czegoś przekonać. Najwyraźniej odkryłaś kolejny z nich… Wkurzyć mnie na tyle, bym nie miał siły dłużej się użerać.
Odpowiedział jej z lekkim grymasem na twarzy. Nigdy mu się nie zdarzyło, by ktoś go przegadał. To też to był pierwszy taki moment, gdy nie miał już siły się kłócić. Zwłaszcza, że jego rozmówczyni przyjęła nagle dziwaczną postawę. W głowie żołnierza pojawiło się podejrzenie, czy nie przedawkowała tabletek… Tak, to wydawało mu się chyba najbardziej prawdopodobne.
- Jak nie, to nie.
Mruknął z niezadowoleniem i wypuścił wiadro z ręki. To upadło tuż obok jego nogi, nie wywracając się nawet. Frank wbił w kobietę badawczy wzrok sprawdzając, czy ta jeszcze coś chce od niego.

- Jesteś dla mnie psychologiczną zagadką, choć myślałam, że cię rozgryzłam - mruknęła jakby oderwana od tego napięcia, które narosło między nimi, a które z jakiegoś nieznanego jej powodu mężczyzna próbował obniżyć. Nawet go nie podejrzewała, że mógłby obawiać się Joshuy, właściwie, to wspomniała o nim tylko dlatego, że obiecał jej obić ryj wybranej przez nią osobie, więc wybrała do wspominki właśnie jego. Tylko to nie mijało się z prawdą na temat możliwości. Zapatrzyła się na wiadro opadające w zwolnionym tempie, najpierw usłyszała brzęk stali, a potem kubeł sięgnął podłogi. Zmrużyła podejrzliwie oczy.
- Mam nadzieję, że nie będziesz się więcej mną bawił… A przynajmniej nie w ten sposób. - uśmiechnęła się do niego nieco słabo i ziewnęła po chwili zasłaniając usta. Ponieważ poczuła się lepiej, spuściła nogi na podłogę i wstała chwiejnie z kozetki. Sięgnęła po blister wypruty z kilku tabletek, a potem wypięła tyłek aby dotrzeć długą ręką do parapetu, na którym spoczęło opakowanie od magicznego leku. Wpierdoliła go do otwartej przy jej kostkach szuflady, patrząc jak te wesoło wlatują na swoje miejsce.
- Jak samolocik - skwitowała domykając skrytkę butem i obdarzyła Franka miłym uśmiechem.

- Wszyscy uczymy się przez całe życie. Nie oczekiwałem, że po jednym dniu się mnie nauczysz.
Stwierdził w odpowiedzi, bez jednak życzliwości. Z niezadowoleniem. Że potoczyło w to w tak dziwny dla niego sposób. Poczuł nagle się przeraźliwie zmęczony. Co z kolei niwelował smród z jego ubrań.
- Mam nadzieję, że przy opatrywaniu nie zaczniesz bawić się moimi nerwami.
Odpowiedział jej w zasadzie podobnie, jak ona mu. Tylko że on z ich dwójki jeszcze nie przysypiał. Mimo wszystko, nawet jeśli nie zamierzał tu wracać… Trochę obawiał się, co osoba z jej naturą mu zrobi przy opatrywaniu. Na jej uśmiech odpowiedział jedyną kolejną skołowaną miną. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że rzeczywiście był szczery. Poświęcił jej jeszcze krótką chwilę, po czym zwyczajnie skierował się do wyjścia.
- Daj znać, jak nie będziesz naćpana…
Mruknął tylko jeszcze na pożegnanie i wyszedł na korytarz. Szczerze miał nadzieję, że nigdy nie będzie już musiał z nią rozmawiać. Jeszcze większą miał nadzieję, że nie trafi pod jej skalpel.


A oto przedstawiam wam ulubionego towarzysza rozmów naszej ukochanej Viktorii... Okazjonalnie załatwia za nią porachunki.

 
ShrekLich jest offline