Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2019, 16:52   #14
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
+ Lavandula i Lechu

Poranne, nudne czynności były dla Viktorii codziennym utrapieniem. O ile wczesne wstawanie nie było żadnym problemem, o tyle już musztra o tak nieludzkiej godzinie była koszmarem, nawet gorszym niż te nocne. Trzeba jednak zaznaczyć, że koszmary kobiety wcale nie były lekkie, o ile w ogóle jakikolwiek koszmar można za taki uznać. Dzisiejszej nocy stała obok własnego ciała, leżącego na stole operacyjnym. Miała mieć operację na otwartym sercu. Kiedy chirurg wyprowadził pierwsze cięcie wzdłuż mostka, stojąca obok własnego ciała Viki poczuła niespodziewany ból. Potok krwi rozlał się, kiedy lekarze niczym płaty zaczęli zdzierać skórę z jej torsu. Krzyczała z bólu, którego intensywność nie była nawet do opisania. Żaden wulgaryzm ani wachlarz epitetów nie był w stanie choć zarysować tego, co czuła. Widziała bijące jak na dłoni, jej ponacinana skóra płatami zarzucona na boki odkrywająca krwawe wnętrze ciała. Żebra, wątroba, śledziona, jelita… Widziała to wszystko i czuła każdy najmniejszy ból. Wszystko. Bez wyjątku.

To, że Stary nie spóźnił się na apel było cudem. Kobieta nastawiła się na poranne stanie jak widły w gównie, także nie dało się ukryć, że była pozytywnie zaskoczona tak szybkim zakończeniem apelu. Choć czuła głód, myśl o kiełbasie jakoś sprawiała, że robiło jej się niedobrze, a miała wrażenie, że ten rarytas właśnie dziś ją spotka. Maszerując na stołówkę odbyła krótką, acz przyjemną rozmowę z Casandre, mając na celu obserwację obiektu, który podczas śniadania będzie musiał zadowolić się ssaniem sznura. Viktoria cieszyła się, że poznała kobietę już podczas pierwszego miesiąca służby w Jefferson. Nie czuła się samotna tak bardzo, jakby czuła się bez niej, poza tym zawsze miała z kim napić się, porozmawiać, wyżalić, a co najważniejsze… Cass stawała w obronie lekarki, kiedy ta ze względu na swoje słabe umiejętności bojowe, była bezbronna gdy ktoś ją gnębił.

Obronna w postaci słownej złośliwości, agresywnej ironii czy zawiłego sarkazmu, nie zawsze odnosiła skutek i Viktoria była zmuszona do kapitulacji. Trzeba było podkreślić, że przez całą swoją służbę w Jefferson City, Viktoria stawała się ofiarą gnębienia bardzo często. Jako tak zwana przez kutasiarzy, zazdroszczących komuś ilości szarych komórek, “jajogłową”, Vi była bardzo często ofiarą nękania. Jej przemądrzałość i sarkastyczność jedynie prowokowały co mniej bystre i zakompleksione towarzystwo. Od kobiet potrafiła nawet zostać popchnięta, bo słowo “pobita” mogłoby być jednak użyte nad wyraz. Zdarzały się też oczywiście nękania inne niż fizyczne, jak chociażby zabieranie jej ubrań, kiedy brała prysznic, aby musiała nago wracać przez korytarze. Tylko raz doszło do incydentu zgoła poważniejszego, kiedy to będąc jeszcze zwykłą szeregową, została nawet zepchnięta ze schodów, bo swymi słowami rzucanymi w obronie, nacisnęła komuś na odcisk, jednak sprawca tego czynu już później nie był nigdy widziany w koszarach, ani nawet w karcerze.

Viktoria nie lubiła wracać wspomnieniami do tych dni, było ciężko. Odkąd jednak Casandre trafiła do jej gabinetu, pomoc odwdzięczona została pomocą, a kobiety poczuły do siebie sympatię. Od tamtej pory Viktorii wiodło się lepiej, a Anderson często pytała czy aby na pewno nikt znowu nie próbuje jej poniżać.

Czas śniadania przebiegł w spokoju, sznurek trafił się akurat Viktorii, więc niestety tego dnia była “frajerką” i Cass mogła bezkarnie jej dokuczać na tym polu. Dla lekarki było to nawet zabawne, akurat sama z siebie potrafiła się śmiać, o ile oczywiście nie godziło to w jej poczucie własnej wartości i nie było jakimś kłamstwem, jak chociażby próby udowodnienia jej, że nie jest inteligentna - to była po prostu obraza, a nie opinia czy wyrażanie własnego zdania. Wszelkie testy już dawno potwierdziły, że poziom IQ panny Williams był wystarczająco wysoki, aby móc skoczyć z jego wysokości i skręcić sobie kark.

Właśnie dlatego, to co zdarzyło się później, było dla medyczki zwykłym gnębieniem. Gdy po śniadaniu zajęła się swoimi obowiązkami w postaci dbania o czystość gabinetu lekarskiego oraz korytarza wokół, który był cały w zaschniętej krwi, nie spodziewała się, że ktokolwiek zechce się do niej przyczepić. Frank Boone miał swoją reputację, która nie była wcale pozytywna. Z tego też powodu od samego początku Viktoria włączyła swój tryb obronny przed kutasiarzami. Trzeba przyznać, że wszystko szło jak po lubrykancie, gładko. I zmywanie podłogi, drzwi, progu jak i również sama rozmowa z Kapralem. Viki nawet pokusiła się o nikły komplement, chcąc w ten sposób choć sprawdzić, czy być może nie potraktowała go zbyt ostro na starcie i ten odwdzięczy jej się czymś miłym, a potem rozmowa zejdzie na spokojniejsze tory. Nic bardziej mylnego. Frank jechał równo, kobieta czuła się przez niego wręcz nękana i choć bardzo nie chciała dawać mu tej satysfakcji, że w ogóle ją to cokolwiek obchodzi - pękła. Nie wytrzymała, gdy wspomniał o matce, a kobiecie przypomniało się wszystko. Bardzo pragnęła aby jej mama wmawiała jej do osiemnastki że jest pępkiem świata, niestety. Swoje życie w większości spędziła w piwnicy, w chacie wujka, który nawet nie traktował jej jak dziecko, a jak już rozumną istotę, która jeśli się nie ogarnie, dostanie przez łeb. Nie kontrolując już siebie, co zdarzało się bardzo rzadko, chlusnęła w Kaprala wiadrem brudnej wody, nie myśląc nawet o tym, że za sam ten czyn może trafić do karceru. W dodatku część pomyj, które nie wsiąknęły w mundur Franka, rozlały się po korytarzu. Lekarka popłakała się. Skołatane nerwy uspokoić chciała - jak zawsze - lekami i też w tym celu sięgnęła do zamkniętej i strzeżonej szuflady z psychotropami. Musiała zażyć coś uspokajającego, poprawiającego samopoczucie, nawet jeśli skutkiem ubocznym miała być nadmierna senność. Fakt, wzięła za dużo, ale leki nie działały tak szybko, aby było widać skutki “zaćpania” w krótkim czasie. Lekarka uznała jednak, że ukazanie Kapralowi, iż jest na haju, sprawi że ten sobie pójdzie i da jej spokój. Wtedy mogła się rozryczeć w samotności, zetrzeć mokrą plamę z podłogi, przebrać się, odczekać i odpocząć, a gdy leki faktycznie zaczęły działać, opuściła gabinet, zostawiając nie do końca umyty korytarz i trzaskając za sobą drzwiami.


Spacer był uspokajający i przyjemny, a gdy spotkała trenującego Joshuę, postanowiła, że uda jej się nieco rozluźnić rozmową z nim. Leki i wiara w ich możliwość potrafiły zdziałać cuda, więc Viktoria była znowu sobą, choć starała się być bardziej miła niż zwykle. W sumie Williams nie zasłużył na przytyki, nigdy nie był dla niej podły, co było dla medyczki naprawdę przyjemną odmianą. Spotkać kogoś umięśnionego, kto nie próbuje zrekompensować sobie swoich kompleksów poprzez deptanie butem słabszych. Choć rozmowa wcale nie trwała jakoś długo, ostatnie parę minut spacerowali w całkowitej ciszy, w której umysł Viktorii podsuwał jej obraz minionego upokorzenia. Zresztą sam żołnierz przypomniał jej o tym, wypytując o źrenice, które stały się jeszcze większe właśnie od leków. Udając, że wszystko jest dobrze, pożegnała Joshuę i postanowiła, że w wolnej chwili zajrzey jeszcze na oddział pooperacyjny. Tam też skierowała swoje kroki.

Oczywiście słowo „oddział” brzmiało bardzo poważnie i dumnie, chociaż ciężko było lekarce i nazywać to inaczej. Oczywiście zamiast iść korytarzami i tym samym skrócić sobie trasę, kobieta wybrała bardziej okrężną drogę, dzięki czemu mogła jeszcze trochę pokorzystac z ładnej, w jej mniemaniu, pogody.
Idąc przy szpitalnej ścianie budynku, kobieta wyczuła odór dymu tytoniowego, który zaczął ją drapać w nozdrza i gardło, aż wreszcie dotarł do płuc. Williams nie potrafiła powstrzymać kasłania. Podwinęła podkoszulek do góry, odkrywając tym samym brzuch, ale przynajmniej zasłoniła drogi oddechowe. Gdy jej rudy czerep wyłonił się zza rogu, oczywiście ujrzała wampirzycę, dymiącą niczym smok lub przynajmniej jakaś fabryka przemysłowa. Ta to miała zdrowie.
- Luna, sabotujesz moje zdrowie! - rzuciła Viktoria z udawaną pretensją w głosie, odsuwając się od kierunku, w którym leciał smrodliwy dym - Swoje zresztą też, czemu nie palisz w piwnicy? Znowu jakieś patałachy tam zlazły i robią melinę? - lekarka rakiem cofała się, a to dawała kroki w prawo, a to w lewo, tu się uchyliła, jeszcze brakowało tylko fikołka i salta, aby dopełnić jej gimnastyczne starania w próbie ewakuacji z obszaru zadymienia.
- Ja pierniczę, ale ty kopcisz. - skomentowała niewybrednie, znajdując w końcu miejsce, z którego nie czuła tak smrodu, a miała czarnowłosą na widoku.

Harquin jak zwykle wyglądała niezdrowo. Blada niczym prześcieradło skóra kontrastowała ze smoliście czarnymi włosami, spływającymi matową falą aż do pośladków, a oczy podbite ciemnymi podkówkami cieni zwróciły się ku Williams i zmrużyły cynicznie.
- Wędzone dłużej leży - powtórzyła ulubioną maksymę życiową, biorąc kolejnego macha. Wstrzymała go w płucach i po paru chwilach wydmuchnęła siwą chmurę do góry, gdzie dołączył do reszty mglistej zawiesiny zdającej się otaczać wychudzoną sylwetkę przeźroczystym całunem. Znowu miała na sobie rozpięty mundur, pognieciony i poplamiony czymś bordowym na lewym mankiecie podwiniętego rękawa. Pozwoliła sobie na podobny ekshibicjonizm, bo stanęła w głębokim cieniu rzucanym przez budynek i dodatkowo drzewo, tak dla pewności że żaden promień słoneczny niepotrzebnie nie poczochra jej po ciele.
- Wszystko gnije, wszystko gnije, wszystko gnije… smród unosi się, unosi się i bije… - zanuciła wesoło, wyjmując nowego papierosa. Z wprawą odpaliła go od tego dopalającego się, a kiepa rzuciła na beton i przydeptała butem. Obok jej nóg leżało już kilka gwizdków, czyli chowała się przed pracą od dłuższego czasu.
- A wiesz, postanowiłam że powkurwiam trochę okolicę. Ile można siedzieć w penthousie, co nie? Dawno mnie tu chuje nie widzieli, niech się nagapią. Dwa razy pomyślą zanim przyjdą skarżyć się na fantomowy ból zjebanego mózgu - zaśmiała się, posyłając rudowłosej szeroki, szczery uśmiech - Co tam Viki, ominęło mnie coś ciekawego? Umarł ktoś?

- Przykro mi, ale nie
- odpowiedziała lekarka na ostatnie pytanie kobiety, rzucając w jej stronę delikatny uśmiech.
- A propos skarg, to właśnie słyszałam znowu kilka - dodała całkiem poważnie, z niezwykłym spokojem w głosie - Nieźle ich rozjeżdżasz, nawet bym się nie spodziewała, że tylu mężczyzn będzie jęczeć jaka ta sanitariuszka jest zła i paskudna - pokiwała głową z uznaniem, a na jej twarzy wymalował się dumny uśmiech.
- Oczywiście wiesz, że mało mnie to obchodzi, czasami to myślę, że może i lepiej jak ich ponękasz. Mniej osób z pierdołami przylezie. Chociażby ze strachu czy samej niechęci do słuchania - Viktoria nawet zaśmiała się krótko, choć chichot ten zmieszał się z pokasływaniem.
- Nic ciekawego się nie dzieje, dzień jak co dzień. No, w nocy miałam mały krwotok, który do mnie przyszedł i musiałam szorować podłogę z krwi dziś po śniadaniu, przypałętał się ten cały Frank, dziwny gość - wzruszyła ramieniem spojrzawszy gdzieś w bok - Poza tym nudy. A tutaj coś ciekawego? Może nawet nie mam do czego wchodzić, bo wszystko sobie ogarnęłaś?

- Krwotok przeżył?
- Harquin dmuchnęła dymem i parsknęła - Szkoda, ale nie codziennie może być dzień dziecka. Zobaczymy, może dziś się poszczęści i padnie łeb w głównej loterii. Zawsze to jakaś odmiana, lubię wypełniać akty zgonu, przynajmniej wiadomo że zjeb nie wniesie żadnej skargi. Kto by przypuszczał że tacy dzielni, mężni wojacy będą skamleć i plotkować gorzej niż kurwy w czerwonej alejce - rozłożyła ręce, robiąc nieszczerze smutną minę zanim splunęła na beton - Ja za to się wyspałam, aż szkoda było wypełzać do motłochu i weź mnie nie rozśmieszaj, jeszcze nie zaczęłam - wskazała na papierosa - Najpierw obowiązki, potem przyjemności… i który Frank? Mam mu pocisnąć?

Viktoria nawet uśmiechnęła się słabo na ostatnie pytanie
- Byłoby miło, gdyby poszło mu w pięty - odpowiedziała ze znaną sobie kulturą, którą miała w zwyczaju utrzymywać. Bardzo rzadko się zdarzało, że używała ostrzejszych słów lub obrażała kogoś w sposób inny niż rzucanie sarkazmem.
- Boone. Frank Boone, Kapral. Powiem ci tylko, że coraz to większe skurwysyny dostają stopnie wznoszące ich ku górze. Nie mam pojęcia za co, naprawdę nie mam… - pokiwała głową z niedowierzaniem i skrzyżowała ręce na piersiach, po czym oparła się plecami o mur budynku i uniosła głowę w stronę nieba.
- Zazdroszczę ci, że masz na wszystko tak bardzo wywalone i nie patyczkujesz się z nikim, mając w nosie co o tobie pomyślą. Ja to chyba jednak pizda jestem, wiesz? - spytała bardzo ironicznie. Nie wiedziała po co mówi to akurat Lunie, ale może dlatego, że nawet gdyby ta zaczęła po niej jechać, to Viktoria nie poczułaby się urażona. Luna bowiem była specyficzna, ale w jej mniemaniu, miała swój niepowtarzalny urok, a lecące bluzgi często nawet ją bawiły. Potrafiła poetycko dobierać słowa.
- Kurwa… popłakałam się. Tak po mnie cisnął od samego początku, że w końcu pękłam. Nie nadaję się do tego rynsztoka. - skrzywiła się kwaśno i skupiła wzrok na chmurach, bojąc się spojrzeć na minę sanitariuszki.

Gadzia mina Harquin zmieniała się w miarę jak ruda mówiła, a im więcej słyszała, tym węższe stawały się jej oczy, aż zaczęły przypominać szparki barwy węgla. Zapanowała cisza, nie z braku słów i pomysłów, po prostu Nosferatu odpalała nowego papierosa.
- Masz, pij. Będziesz łatwiejsza - mruknęła pogodnie, podając drugiej medyczce manierkę. Solidarność komórek jajowych i sieci neuronowych w gąszczu martwicy mózgu wypartej testosteronowym rozrostem mięśni szkieletowych. Viktoria uśmiechnęła się posępnie i z niepewnością przyjęła manierkę. Chwilę się zastanawiała, gdyż nie tak dawno łyknęła chyba trzy albo cztery tabletki alpragenu, ale w ostateczności stwierdziła, że chrzanić to. Obok niej jest sanitariuszka, a nawet jak jej nie odratuje, to w sumie nic straconego. I tak już wielu inteligentnych zmarło, najwyżej świat zdechnie na debilizm. Pijąc pomalutku słuchała w skupieniu.

- Słuchaj mój młody padawanie, to żadna filozofia - Luna podjęła temat, drapiąc się po czole obgryzionym paznokciem - Przede wszystkim weź to pierdol, po chuja przejmujesz się jakąś koszarową dziwką z kompleksem małego fiuta i umiłowaniem do gry w zbijaka jajami kolegów? - wzruszyła ramionami - Nie rycz, po kiego wała cipka ma mieć satysfakcję? Skoro przyczołgała się, znaczy potrzebowała medyka. Było mu zajebać skalpelem, albo przebić żyłę. Pomylić sól fizjologiczną z roztworem nadmanganianu potasu. Pomyłki się zdarząją, zwłaszcza jak ci srają za uszami i działasz w stresie… że też kurwa muszę ci podklepywać takie podstawy - popatrzyła na towarzyszkę strofująco, dmuchając dymem do góry - Jak teraz się przytoczy odeślij go do mnie, już ja się nim zajmę - na bladej twarzy pojawił się szczery, poczciwy uśmiech - Gdzieś mam jeszcze prochy z domu, będzie fikał dosypie mu się do żarcia i zafunduje bad tripa życia, a my się założymy czy prędzej go zamkną w penthousie i zdegradują, czy sam sobie wypruje flaki łyżką do butów bo będzie widział pod skórą robale… wygląda to zajebiście, a jaka beka… o stara - westchnęła do wspomnień, pykając papierosa z wyraźną przyjemnością - Chyba muszę cię w końcu wziąć na szkolenie z wyjebania horyzontalnego, tak jest zdrowiej. Lepiej śpisz, a wbrew temu co mówią karcer nie jest zły. Wygodne materace tam mają i nie trzeba dymać rano kółek na rozgrzewkę. Żarcie podają pod nos, wysrać się jest gdzie. Na łeb nie pada, ciepło… tyle wygrać. Nawijaj mi tu co ta ruska bladź ci bruździła.

Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale słowa Harquin ją bawiły. Nie był to co prawda jej styl prowadzenia rozmowy, a poczucie humoru miała też wyraźnie inne i tutaj skuteczniej pocieszał ją Williams, jednak dziewczyna miała w sobie ten urok, któremu ulegała. Być może to przez to, że Viktoria zbyt rzadko miała możliwość kontaktów z innymi ludźmi i po prostu każdy był dla niej wyjątkowy i w każdym potrafiła znaleźć coś, co ją fascynowało. No, może poza Frankiem. Ten to był kutasiarzem.
- Bez ciebie ten szpital byłby obrośnięty pajęczynami jak moje życie seksualne - lekarka czuła się nieco skołowana, ale humor jej wracał. Być może jednak gadała więcej niż powinna.
- Odkąd tylko mnie zobaczył chyba miał za zadanie zjechać moją inteligencję i pewność siebie. Jeśli miałabym ocenić go z psychologicznego punktu, to ma problem z samooceną i próbuje ją podbić poprzez gnębienie słabszych od siebie. Jest też ewidentnie patologicznie zazdrosny i gdy widzi, że komuś coś się udaje i jest z tego dumny, to ma potrzebę aby to zdeptać i stłamsić. Wiesz, ja jestem inteligentna, kurewsko inteligentna - zaznaczyła mało skromnie, co wcale nie było u niej niczym nowym - Nie wiem czy wielu takich jeszcze żyje na tym padole, kto wie o medycynie tyle, co ja, ale mimo wszystko ten skurwiel śmiał mi wytykać co najmniej cztery razy, że jestem durna. Jeszcze ten tekst o prostytucji, a potem o mojej matce… - fuknęła rozgniewana i tym razem bez ceregieli wzięła trzy potężne łyki alkoholu, po którym aż zapiekło ją w śródpiersiu. Luna wiedziała, że jej matka zmarła na ebolę, gdy Viki miała sześć lat, a potem jej życie stało się małym więziennym piekłem. Nie mówiła więcej szczegółów, bo nikt nie lubi przeszłości, ale jedno było pewne; wspominka o matce, była czynnikiem zapalnym.

- Ty, inteligentna? - Harquin uniosła lewą brew na krytyczną pozycję i dorzuciła rozbrajająco - No co ty nie powiesz, jakbyś nie wspomniała to bym nie zauważyła, serio. Idzie zgapić jak się ma wyjebane… i tak oto wracamy do punktu pierwszego - puściła rudej oko - Chuj mu w kanalizę, kolejny wróbelek co sobie umyślał że z niego pterodaktyl. Znasz kurwa to powiedzenie, że co szczeka głośno raczej mocno nie kąsa. - machnęła ręką jakby nie było o czym gadać - Dobra, przyznam że coś tam o medycynie wiesz, na pewno więcej niż tamten lamus… oni w większości mają kompleksy, problemy z samooceną. Małe fiuty, ciężkie dzieciństwa i twarde zabawki. Co jeden zjeb to kurwa lepszy - pokręciła głową, sięgając po następnego papierosa - Gaś ich, o tak - rzuciła niedopałek i przydeptała go butem, rozsmarowując powoli po chodniku - Prosta matma, poziom przedszkole w porywach zerówka jak to się kiedyś mówiło. Ilu tu mamy łbów? - zatoczyła ręką koło wskazujac symbolicznie obóz jako całość - Kafel, półtora? Ilu jest lekarzy potrafiących rozchlastać frajera, wyciąć co trzeba, połatać i zaszyć? Ja pierdolę, każda pizda potrafi wziąć gnata i napierdolić kumplowi ołowiu w bebechy. Do tego nie trzeba żadnej wielkiej magii. Bierzesz klamkę i napierdalasz. Trafisz w cel w to wow, kurwa gratuluję. Potrafisz to co 90% społeczeństwa. Dziwisz się że typ ma kompleksy? Jeśli wielkości jaj byłaby zależna od fachu w łapie, to ty i ja woziłybyśmy swoje kutasy na wózkach widłowych - popatrzyła na rudą z politowaniem - Pozuje na chuj wie kogo, stroszy piórka. Ale to nie ukryje prawdy. Że jest nikim - zaśmiała się wesoło - Kolejnym mdłym, bezbarwnym frajerem z pukawką. Patrz na to w ten sposób jeśli następnym razem przyjdzie taki łach i spróbuje zepsuć ci dzień… a teksty o matce i prostytucji. Słuchaj, nadawałabyś się na dziwkę - czarna głowa pokiwała twierdząco - Sama bym cię wynajęła. No i do chuja nie przywykłaś do “Viki wpierdala plemniki”? Weź mnie nie osłabiaj - zrobiła przerwę żeby się zaciągnąć ze trzy razy bo przez gadanie papieros tlił się i znikał szybciej niż Luna akceptowała.
- Dawaj, zagramy w grę. Ty jesteś tamtym leszczem, a ja jestem sobą - podjęła nagle z pały - Pociśnij mi.

Przez większość przemowy Viktoria miała ochotę się śmiać. Nie była nawet w stanie wejść jej w słowo, bo ta nawijała jak szalona. Słowa o jakich myślała, były wypowiadane po chwili z prędkością światła, wcale nie zastanawiała się nad tym, o czym klepie, po prostu to robiła, a koło kręciło się samo. Lekarkę przestało to zaskakiwać, ale wciąż była pozytywnie zadziwiona tym, z jaką lekkością dziewczyna żongluje słowami i to tymi z rodzaju niezbyt kulturalnych. Przy niej to Viktoria miała dwa kije; jeden wchodził jej przez dupę a drugi gardło, aby wzmocnić stelaż jej sztywniactwa.
- O nie, na pewno w to nie zagram - wzbroniła się nerwowo machając rękami i odsuwając o krok - Nie przekonasz mnie, nie będę się ośmieszać - dodała aby się usprawiedliwić, ale że miała dziwne wrażenie iż to za mało, dorzuciła jeszcze poważnie - Wystarczy mi, że się przyznałam do swojej chwili słabości, to już było wystarczająco upokarzające. - zagapiła się przez chwilę na znikające w ekspresowym tempie papierosy
- Rany, weź zwolnij. Kiedy ostatnio robiłaś spirometrię? - nie potrafiła powstrzymać swojego lekarskiego zboczenia przepełnionego powagą najwyższego stopnia.

- Nosferatu nie potrzebują badań dla zwykłych śmiertelników - Harquin z gracją menela na kacu podeszła pod ścianę i wgramoliła się na murek. Klepnęła fragment koło siebie zapraszająco - Dajesz, co tak będziemy stać. Robota nie kutas, dwa tygodnie postoi. Nie baw się w emo, bo nam braknie żyletek do golenia żył. Najgorzej jest się przemóc, potem już leci. Małe kroki, te sprawy. Spróbuj, to nie boli - zachęciła rudą ruchem dłoni - Taki trening, przygotowanie do życia w społeczeństwie. Gorzej robisz sobie siarę sklejając pizdę gdy jakiś cwel ci ciśnie, a lepiej trenować na sucho. Wyrobić odruchy człowieka-skurwiela. Wtedy łatwiej - zaciągnęła się po raz ostatni i pstryknęła niedopałkiem daleko od siebie. - Zacznijmy od podstaw. Od czego się zaczęło? Co cię zblokowało? Bo czuję że masz blokadę, jebać czy ze względu na wychowanie czy narzucone reguły już tutaj. Mam też innego protipa: podobno da się mieszać z błotem bez bluzgów, niestety większość nie zakuma gdy ich obrazisz inteligentnie, więc najlepiej sprowadzić siebie do ich poziomu, a potem znokautować. Jak w ping pongu. Odbijasz piłeczkę, robisz ścinę i tyle - wzruszyła ramionami - Lekcja numer jeden: miej ich w dupie i nie pokazuj że ci na czymkolwiek zależy. Jeśli nie będą znać twoich nadziei, myśli, zdania i planów, nie będą wiedzieli jak bić żeby bolało. Najczęściej atakują rodzinę, albo płeć bo wiadomo laski to z miejsca kurwy i wory na spermę… niestety w większości przypadków mogą sobie pogadać bo ich podboje kończą się na rzuceniu tekstem suchym jak Sahara i później jechaniu na ręcznym. Jebane czajniki… czają się, nie umieją podejść i zagadać w sposób inny niż taki po którym masz ochotę wydłubać sobie uszy wiertarką udarową. Poza tym każdy chujek też miał matkę, starego albo innego opiekuna. Każdy kij ma dwa końce… ale to późniejsze lekcje. Z tej wynieś że trzeba mieć wyjebane - rozłożyła ramiona - Zaprawdę powiadam ci: miej wyjebane, a będzie ci dane! Jeśli chodzi o słabości to dupa mnie boli. Czyrak mi się zrobił na pośladzie i muszę siedzieć na jednym półdupku. Widzisz? Przyznałam się i nie wyjebało mi korków ze wstydu - dokończyła wesoło. - To jak, spróbujemy zagrać w grę?

- To może zaaplikuję ci maść ichtiolową? Smarowałaś to już, czy zamiast tego przebierasz pośladami gdy siadasz?
- poważne pytanie, na poważne wyznanie. Viktoria Williams, to był medyk z kategorii “fuckin seriously”.
- Mogę ci to też spróbować wyciąć, nie wiem jak bardzo narosło, nigdy nie mówiłaś, że masz czyraka! - kobieta wyraźnie zajęła myśli nie tym, czym Luna by chciała. W głowie lekarki jednak to wyznanie było zbyt poważne i istotne, by teraz przejmować się pierdołami w postaci “jak nie dać sobą pomiatać”. - Rany, Luna. Nienormalna jesteś! Właź na salę i pokazuj dupę, ale to już! - rozkazujący ton zgrał się z wyciągniętą ręką wskazującą wejście do szpitala. Oczy rudej otworzyły się jeszcze szerzej, kiedy to nagle coś do niej dotarło.
- Nie no, kurczę… Nie wytnę ci! Brałam leki i jeszcze popiłam alkoholem, ręka mi się omsknie i ci wytnę pół zada - przewróciła z zażenowaniem oczami na myśl o swojej niekompetencji, jaką właśnie się wykazała. Westchnęła potężnie ogromnie niezadowolona z tego, z jak nieprofesjonalnej strony w tej chwili się pokazała. Było jej to w niesmak. Poddała się w końcu i korzystając z zaproszenia, wskoczyła zgrabną i jędrną dupą na murek. Posiadała jeszcze trochę krągłości.
- Ale tak, masz rację. We wszystkim. Też uważam, że mają kompleksy i że umiejętność strzelania, nie jest talentem nadzwyczajnym. Nie mniej jednak jestem świadoma, że bez takich typów jak Boone, Williams czy nawet Romero, nie pożyłabym długo w dziczy. Kiepski ze mnie żołnierz, nie będę ukrywać. Nie mam wyjebanego w kosmos ego, jak to stwierdził Frank, znam swoje wady i zalety, po prostu - wytłumaczyła się ponownie powracając do rozmowy z Kapralem, najwyraźniej wciąż to przeżywała boleśnie. Gdyby chociaż mówił prawdę, to by to przyjęła na klatę, ale tak ją bezczelnie gnębić? Wmawiać, że jest przeciętnie rozwinięta pod względem intelektualnym? To… To było kłamstwo.
- Wiesz, wydaje mi się, że wystarczająco mu się odgryzłam, a nie umiem tak jak ty. Język by mi się zaplątał gdybym miała wypuścić taką wiązankę, a na koniec bym chyba zasłabła. Lepiej się nie pchać z butami w nie swój rewir, każdy jest w czymś dobry, to twój talent i nie mam co próbować mu dorównywać, ani go gonić, bo wiem, że nie mam szans - posłała jej spokojny i lekki uśmiech. Odetchnęła niespiesznie. Czuła się lepiej mogąc chociaż wypluć to z siebie. Poza tym po cichu liczyła na to, że Harquin da mu popalić.

- Moja dupa jakoś to przeżyje - Nosferatu zbyła sprawę wzruszeniem ramion i wyjęła nowego papierosa. Zanim go odpaliłą spojrzała na rudą - Wydupiaj do środka. Skończę to przyjdę. Chyba że kolejny cwel się nawinie to wołaj… no już, jarać mi się chce - podrzuciła zapalniczkę i złapała ją nim ta spadła na ziemię.

- Przecież już wypaliłaś co najmniej trzy! - naliczyła Williams i kręcąc głową zeskoczyła z murka. Luna jednak miała rację, że trzeba było wziąć się do roboty - Jak ci się nie będzie chciało, to nie przychodź, pogonię kogoś innego do pomocy - rzuciła na odchodnę i machnąwszy ręką wlazła do budynku.

Okazało się, że nie miała do roboty tak wiele, jak początkowo sądziła. Sala pooperacyjna była pusta, ci co jeszcze nie doszli do siebie leżeli po prostu na oddziale, będąc w wyraźnie dobrych humorach. Lekarka sprawdziła, czy wszystko jest w porządku, czy dostają leki, które im przepisała, czy przestrzegają diety oraz czy w papierach wszystko się zgadza. W niektórych brakowało parę jej podpisów i pieczątek, było też kilka rzeczy do uzupełnienia, a na niektórych kartkach, które na szczęście nie szły do archiwum, a były jedynie pomocą dla personelu, Harquin namazała kilka niewybrednych tekstów. Choć na chwilę poprawiło to Viktorii humor, mimo iż zaczynała już czuć się coraz bardziej senna i zmęczona. Była skołowana lekami, a jeszcze Luna dała jej alkohol. Williams ochlapała twarz kilkakrotnie zimną wodą i przewietrzyła łeb wystawiając go przez okno i chłonąc przyjemny wiaterek. Niewiele jej to pomogło, ale było wystarczające by sprostać kolejnemu rozkazowi, jaki jej przekazano - miała stawić się u Tannera. Niezwłocznie.


W drodze do Tannera
Josh & Viki


Joshua po spacerze z rudowłosą medyczką miał jeszcze trochę do zrobienia. Musiał się odświeżyć po wyczerpującym treningu, zmienić mundur i wyposażyć w najlżejszy ekwipunek bojowy, za który robił mu Swock oraz trzy noże. Pierwszy z nich siedział w nożowni na jego lewym przedramieniu, drugim był legendarny KaBar u pasa, a trzeci… neck knife na kostce nie był zauważalny dla nawet bardzo czujnego obserwatora. Zmierzając na spotkanie z kapitanem Tannerem nożownik zastanawiał się jakie zadanie tym razem dla niego miał oficer. Na miejscu Williams miał się spotkać ze swoim dobrym kumplem Carterem Jonesem, tropicielem, który był kolejnym szczęściarzem zasługującym na to niecodzienne wyróżnienie.

Williams maszerował całkiem szybko zrównując się w pewnym momencie z idącą w tym samym kierunku Viktorią. Nożownik zaśmiał się w myślach, że jego wcześniejsze słowa okazały się prorocze i wraz z lekarką trafią do jednego oddziału. Prawda była jednak taka, że kobieta mogła iść w jedno z tuzina miejsc, a na jego widok jedynie przyspieszy uważając, że wojownik ją szpieguje.

- Znowu się widzimy, Viki. - uśmiechnął się Josh zauważając, że rudowłosa spojrzała na mechanizm na jego ręce. Wykorzystując zaciekawione spojrzenie czekoladowych oczu z zdecydowanie zbyt szerokimi źrenicami Williams znowu spojrzał na nie z konsternacją. - Znowu te olbrzymie źrenice... Konsultowałaś to już z kimś? Wiesz co to jest? - zapytał zmartwionym głosem nie odpuszczając niedawnego tematu.

Gdy do jej uszu znów dotarł powracający temat, kobieta zgrzytnęła nerwowo zębami. Oczywiście na ogół Josh jej nie przeszkadzał, właściwie to nawet lubiła iść obok niego, bo przynajmniej miała spokój od natrętów, którzy nie zawsze byli dla niej mili, ale w tym momencie odczuwała lekką irytację. Po niedawnym spotkaniu z Luną, gdzie do alpragenu buzującego w żyłach doszedł alkohol, Vi czuła się jeszcze bardziej skołowana niż wcześniej. Podczas spotkania z żołnierzem, leki sprawiły, że była w formie, teraz jednak wyglądała jeszcze dziwniej.
- Miło cię widzieć, Josh - rzuciła z uśmiechem, zwijając usta w wąską kreskę i odwróciła spojrzenie. Potrząsnęła głową zasłaniając twarz burzą rudych włosów, które wcześniej miała w zamiarze związać, ale cieszyła się, że jednak tego nie zrobiła. Uznała to w tej chwili za dobrą maskę, jak osłona przeciwpancerna, gdzie pociskami były oczy Josha “rzucające jej spojrzenie”.
- Tak, wiem. - odpowiedziała z powagą, zupełnie takim samym tonem, jak w chwilach gdy wkraczała na tory profesjonalizmu. Czyli jednak potrafiła mu odpowiedzieć, co to jest, więc być może jednak konsultowała to z kimś. Powinno go to uspokoić i pocieszyć na jakiś czas, może da jej spokój i przestanie dopytywać. Nie denerwowała się dlatego, że chciał wiedzieć… Irytowała się, ponieważ nie wiedziała jak ominąć temat i nie wyznać prawdy. Nie lubiła się skarżyć i tak naprawdę prócz Casandre, starała się nie mówić innym, że jest gnębiona, a trzeba przyznać, że była wielokrotnie. Jako jedna z niewielu “jajogłowych”, bez wyraźnych cech wojowniczych i zdolności walecznych, była łatwym celem do kpin i ataków, a jej przemądrzały sposób bycia, jedynie podjudzał pustych mięśniaków i zakompleksionych żołnierzyków.

- Świetnie. - powiedział Joshua kiwając głową. Mężczyzna wątpił aby Viktoria zdążyła zasięgnąć czyjejkolwiek porady od ich ostatniego spotkania jednak… Mogła być świadoma jej dolegliwości już dawno temu. Nawet przed dniem ich poznania, w którym Williams dostrzegł niecodziennie reagujące oczy medyczki. - Poza tym wszystko w porządku? Nie idziesz przypadkiem do drewnobudy po nowe rozkazy od kapitana Tannera? - zapytał dwukrotnie żołnierz z zaciekawionym wyrazem twarzy.

- Idę w tamtą stronę - oznajmiła powściągliwie. Ciężko jej było powiedzieć czy Tannerowi chodzi o rozkazy czy może o coś zupełnie innego. Denerwowała się walcząc z własnymi myślami, szczególnie gdy miała wrażenie, że Josh potrafi być ciekawski względem niej. Po głowie też przebiegało jej wspomnienie o tym ich umownym długu. Oczywiście nie chciała z niego korzystać, bo to co się wydarzyło po śniadaniu było dla niej zbyt błahe i niewarte, jednak nie zmieniało to faktu, że przypominając sobie o zdarzeniu z Frankiem, czuła wewnętrzny niepokój. - A ty?

- Ja też idę w tamtą stronę
. - uśmiechnął się nożownik odpowiadając jak na niego zdawkowo. - Zastanawiałaś się nad terminem oficjalnego rozpoczęcia naszych maratonów? - zapytał bezpardonowo. - Zapowiada się, że zaczniemy później niż myślałem. Jak kapitan mnie wzywa znaczy, że będzie rozwałka, a jak będzie rozwałka będą potrzebni medycy… - żołnierz przekrzywił lekko głowę zerkając na rudowłosą. - Jak trafimy do jednego oddziału istnieje szansa, że spłacę swój dług ratując twoje jestestwo Viki. Albo pogłębie go dodając do listy kilka innych usług. Wiesz... Pranie firanek, odkurzanie szafek, zmywanie podłóg. - zaśmiał się wojownik. - Tego co ci już zaoferowałem nigdy nie wykorzystasz. Masz zbyt dobre serce. - dodał zdecydowanie poważniej.

- Serce to mięsień - rzuciła całkiem odruchowo - A ja nie mam ich rozwiniętych - zauważyła cichym tonem idąc niespiesznie dalej. Kobieta zdawała się być nieco wycofana, całkiem inna niż wcześniej i wiele jego słów zbywała milczeniem. Zazwyczaj miała więcej do powiedzenia, tym razem jednak wcale nie wyskakiwała ze swoimi mądrościami.
- Jeśli pogłębisz swój dług, wtedy dam ci całą listę nadętych kutasów. Przez miesiąc cię z karceru nie wypuszczą za znokautowanie dziesięciu procent pustych mięśniaków.

- Myślisz, że się wycofam, bo spędzę trochę czasu z Harquin?
- uśmiechnął się Joshua. - Znaczy obok jej penthousu… - zaśmiał się. - Kiedyś bywałem częstym bywalcem w karcerze, wiesz? Kilku palantów z lepszymi pagonami i plecami w armii chciało robić kotowanie mi po 6 latach w najemniczym syfie. - uśmiechnął się krzywo. - Do dzisiaj uważam, że za dojebanie takich powinno się dostawać dodatkową porcję zbożówki i decymetr suchej kiełby na stołówce, nie karcer. - Williams początkowo chciał przemilczeć zmianę nastawienia Viktorii, ale nie byłby sobą jakby nie poruszył tego tematu. - Coś cię trapi, Viki. Czuję to. Chcesz mi o czymś powiedzieć? Umiem dochować tajemnicy. Przechodziłem szkolenie z przeciwstawiania się torturom…

- Spędzenie czasu z Luną powinno być dla ciebie nagrodą, a nie karą. Albo przynajmniej neutralnym zjawiskiem, ona wbrew pozorom nie gnębi, choć może to tak wyglądać
- Viktoria wzruszyła ramionami, bo w sumie nie wiedziała po co stawała w obronie koleżanki. Być może, a wręcz na pewno, Luna wcale nie potrzebowała obrońców.
- Zdradź mi czy w karcerze jest sterylnie, bo nie chcę ugrząźć na syfie - wciąż na niego nie spojrzała, wzrok skupiając na otoczeniu. Właściwie, to na wszystkim, byle nie na Joshu.
- Czujesz… Jasne. A co ty, mutek z przerostem empatii? - dorzuciła zgryźliwie i zgrzytnęła nerwowo zębami. Dziwne, ale wciąż na niego nie spojrzała, jakby mówiła do eteru.

- Odkryto moje prawdziwe pochodzenie. - powiedział zmieniając głos na zdecydowanie niższy Williams. - Rozpoczynam procedurę autodestrukcji... - dodał po chwili wybuchając śmiechem. - Czy ja kiedykolwiek powiedziałem, że nie lubię Luny? - zapytał zdziwiony. - Ona, w przeciwieństwie do niektórych, nie odmówiła wyskoczeniu ze mną na imprezę. Ba. Nawet nie musiałem się napierdalać z jej adoratorami. - nożownik spojrzał w dal. - W karcerze nie jest aż tak sterylnie jak byś chciała, ale da się przeżyć. To powiesz mi co jest nie tak? Wbrew pozorom ta kupa mięsa… - pokazał na siebie wojownik - … ma nieco więcej empatii niż mogłoby się wydawać. Powiedzmy, że zdarzyło mi się praktykować na osobie zaszyfrowanej niczym enigma.

Lekarka milczała przez dłuższą chwilę, na próbę żartu zaś nawet nie zareagowała. Nie uśmiechnęła się, nie zaśmiała, nie rzuciła jakimś zgryźliwym tekstem, nie ironizowała, nie wymądrzała się. Była dziwnie pusta wewnętrznie i choć pewnie już dawno powinna przywyknąć do gorszych sytuacji niż ta, którą zafundował jej Frank, jakoś po prostu nie umiała. Jej poczucie własnej wartości zostało w pewien sposób zdeptane i choć wiedziała, że jest inteligentna i ten fakt jest niezaprzeczalny, przestała się wychylać. Tak było zawsze, gdy jakiś bojownik walczący z jajogłowymi ucierał jej nosa. Bo przecież to było takie ludzkie, zdeptać kogoś i pokazać mu, że jest gorszy niż mu się wydaje. Gdyby jeszcze faktycznie miała przerost ego i uważała, że jest najlepsza we wszystkim, ale… Przecież tak nie było. Znała swoje słabe i mocne strony i tego nie ukrywała, czy to takie straszne?
Kobieta zacisnęła dłonie w pięści, czując jak jej i tak krótko obcięte paznokcie wbijają się w wewnętrzną część dłoni. Za dużo myślała o tym, co się wydarzyło, choć przy wcześniejszej rozmowie z Williamsem potrafiła to zignorować, teraz po prostu nie czuła się najlepiej i wciąż przeżywała minione zdarzenie.
- Jak się tak o mnie martwisz to powiedz swojemu koledze by przestał się nade mną pastwić, kiedy nic złego mu nie zrobiłam! - przystanęła unosząc głos, który pod koniec zaczął się zmieniać na słabszy i bardziej załamany. W tym też momencie odwróciła się do Joshuy przodem i spojrzała na mężczyznę gniewnie, zupełnie jakby to miała być jego wina. Jej oczy mimowolnie zaczęły zasnuwać się mgłą, a w gardle poczuła ucisk, który dławił jej krtań.

Williams zupełnie nie tego się spodziewał i mimo iż mógł udać brak zaskoczenia to tego nie zrobił. Czuł, że w kontaktach z medyczką nie musiał wznosić fasady twardziela unoszącego brew dopiero gdy latały w powietrzu flaki członków jego oddziału. Joshua postąpił krok bliżej kobiety która z jego ruchów mogła wyczytać, że zaraz ją obejmie. Nic takiego jednak się nie stało. Nożownik był zabójcą, bywał kłamcą, ale kobiece łzy były jego słabą stroną. Joshua powstrzymał się od pocieszenia Viki przypominając sobie ich ostatnią rozmowę. Kobieta miała wtedy rację. Zbyt mocno się o nią martwił w stosunku do intensywności ich znajomości. Żołnierz zatrzymał się nagle i zacisnął pięści. Kobieta zauważyła, że na jego potężnych dłoniach pojawiły się prążki i sieć żył. Jego knykcie zrobiły się białe. Kobieta podejrzewała, że musiał je zacisnąć niczym imadło.
- O kim mówisz? Żaden mój kolega by tego nie zrobił. - słowa mężczyzny były przepełnione pewnością siebie. - Co się stało? - zapytanie padło szybko, a Viktoria wiedziała, że Josh patrzył prosto na nią.

Patrzyła na niego z ledwością, tak samo jak z trudem przełknęła ślinę. Jej zaciśnięta szczęka wyraźnie poruszała żuchwą na boki, a oddech kobiety stał się ciężki i nierównomierny. Byli oboje już niedaleko swojego celu, a mimo to przystanęli na moment zwlekając z chwilą. Viktoria nie zastanawiała się zbyt wiele, była po prostu zbyt słaba psychicznie, aby zdzierżyć takie upodlenie, jakie jej zaserwowano. Według Franka pewnie potwierdziła właśnie, że ma po prostu przerost ego, bo tak silnie to na nią zadziałało, jednakże nie był to jeden przytyk czy też cztery. To była cała rozmowa mająca na celu wykpić jej intelekt, poczucie wartości oraz pewność siebie. Udało się. Czuła się jak robal, który nie pasuje do miejsca, w którym się znalazł. Jak w gnieździe wiecznie nienażartych jastrzębi, które tylko czekając aż takie robaki jak ona wychylą łeb.
- Spytaj się Kaprala Boone’go - odpowiedziała z ledwością przebijając swój głos przez zaciskające się mięśnie przełyku, a gdy spróbowała zamrugać oczami, uroniła łzę. Pewnie też z tego powodu tak gwałtownie odwróciła głowę - Cześć - rzuciła zrywając się do biegu i uciekła w kierunku gabinetu Tannera, nie mogąc więcej znieść upokorzenia.

- Zatem Kapral Boone… - powiedział sam do siebie Joshua patrząc w kierunku strzelnicy gdzie poznał wspomnianego mężczyznę. - Miałem nie dociekać i nie pytać dlaczego. - uśmiechnął się paskudnie nożownik. - Nie będę…
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline