Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2019, 21:02   #15
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Sępy….

Ich widok jednocześnie uspokaja, ale i przeraża jednocześnie. Uspokaja, bo zapowiada czyjąś rychłą śmierć, pokazuje przyszłą ofiarę dla kolejnego drapieżcy. Z drugiej jednak strony myśliwy sam może stać się ofiarą, a sępom, niczym władcom losu, jest wszystko jedno. Wezmą każde resztki. Świat umarł, i stał się wielkim, zastawionym padliną stołem. Raj dla sępów. Piekło dla wszystkiego innego.
Sępy były wszędzie. Te w powietrzu wyglądały majestatycznie. Ich ciemne skrzydła rzucały cienie na wypalone pustkowie poniżej, ich oczy wypatrywały przyszłego obiadu, a łyse głowy obracały się, śledząc ogromne połacie pustkowia. Ich krzyk, wysoki i przenikliwy w pewien sposób przekazywał, że świat wciąż jeszcze żyje, a jednak ich obecność zwiastowała czyjąś śmierć.

Sępy były również na ziemi, wśród piasków pustkowi, przecinanych ciemnymi nitkami autostrad. Ciemne od sadzy i spalin, podobne kolorem do ich podniebnych kolegów. Głowy w kaskach, świecące kolorami. Warkoty ich maszyn, wysokie lub niskie, również były zwiastunem kłopotów. Ręce w skórzanych rękawicach zaciskały się na przepustnicach, sylwetki, opięte w garbate kombinezony motocyklowe pochylały się nad bakami maszyn, a głowy, zasłonięte fantazyjnie pomalowanymi kaskami obracały się na wszystkie strony, wypatrując ofiary. Oczy ukryte za pleksiglasową zasłoną kasku śledziły uważnie punkt na autostradzie. Manetka gazu trącona niecierpliwie kilka razy posłała maszynie sygnał. Ta zawyła. Sępy obróciły głowy w tę samą stronę. Sępy na górze zakwiliły...
Żer był blisko.

Autostrada…

Czarne nitki asfaltu wciąż wiły się miedzy wzgórzami i dolinami wypalonej wojną ziemi. W drogi nikt nie walił z atomówek. Jednak droga, której nie remontowano przez kilkadziesiąt lat również się zmieniła. Asfalt stał się nierówny, wyginając się w niektórych miejscach od gorąca. Nieostrożny kierowca mógł z łatwością stracić przyczepność na jakby naturalnie ukształtowanej hoppie. Barierki przerdzewiały i nie zapewniały już niemal żadnej ochrony, i czasem miało się wrażenie, że zwykły buggy przebije ochronę, projektowaną by zatrzymać ciężarówkę. Miejscami, a zwłaszcza tam, gdzie na szosie porzucono jakiś pojazd, asfalt lubił pękać. Temperatura i ciężar pojazdu robiły swoje, a brzydkie załamania i pęknięcia dochodziły czasem na całą długość jezdni. Niejeden mógł z łatwością zerwać zawieszenie, lub przeciąć oponę. Chyba, że zwolnił co było równie niebezpieczne. W pobliżu wraków mógł kręcić się jakiś drapieżnik. Albo sęp.
Roślinność zadziwiała. Tam, gdzie dała radę się przebić, to robiła to. W zacienionych przed południem zakamarkach, po oświetlone rzęsiście popołudniu połaciach jezdni kiełkowała sucha, ostra trawa. Tam też było groźnie. Kępy trawy wybijały niewidoczne grudki ziemi nieco wyżej niż poziom asfaltu, który w tym miejscu pękał, tworząc naturalny próg zwalniający każdego, może poza najcięższymi pojazdami.
Autostradę ozdabiały również wraki, rdzewiejące na poboczach, zakrętach, pod wiaduktami. Nawinięte na równie zardzewiałe barierki, wypalone, czasem rozkawałkowane. Śmiertelnie groźne pułapki, zostawione przez drapieżników i sępów autostrady. Czasami czaili się zza ich rdzewiejących korpusów. Czasem w ruch szły kolczatki, stalowe linki, rozsypane na asfalcie gwoździe, a czasem wystarczył po prostu celnie rzucony kamień lub koktajl Mołotowa.

Polowanie...

Wpierw jednak zaczyna się wypatrywanie ofiary. Rozgrzane powietrze faluje nad gorącym asfaltem, sprawiając wrażenie, że przyszła ofiara to duch lub zjawa. Potem jednak z falującego powietrza, niczym chude, czarne cienie wyłania się przeciwnik. Czasem jest to grupa motocyklistów, schylonych na swoich maszynach. Wtedy łup jest lichy, a przeciwnik może okazać się niebezpieczny. Sęp lub drapieżnik raczej nie zaczepia innych sępów lub drapieżników, chyba, że jest bardzo głodny. Czasem jednak, autostrada wypluje tłuste pickupy, wozy kempingowe, przerabiane autobusy, czy ciężarówki. Konwój. Żer.
Potem jednak, dowódca sępów musi starannie zaplanować, kiedy żerować, a kiedy czekać. Sekundy zamieniają się w minuty, minuty w godziny. Długie godziny w upale, smrodzie spalin i palonej gumy.
Patrząc z daleka można odnieść wrażenie, że walka na autostradzie to seria chaotycznych starć, w których każda banda padlinożerców próbuje się pożywić na dobytku podróżnych. Nic bardziej mylnego. Każda grupa atakuje dokładnie wtedy, kiedy czuje chwilę słabości swojej ofiary. Czasem atakują dwie grupy. Czasem jedna. A czasem za szczególnie silnym konwojem podążają niczym zwiastuny śmierci całe watahy ścierwojadów, wyjąc motorami maszyn.

Pościg za ofiarą jest dla każdego łowcy czymś wspaniałym. Konie mechaniczne pod siodełkiem wyrywają się na wolność z każdym obrotem przepustnicy. Szosa wydłuża się i zwęża, w miarę jak strzałka prędkościomierza mknie po zegarze. Staje się szarą nicią życia, której trzeba się kurczowo trzymać. Nic innego się nie liczy. Prędkościomierz zaś, odmierza wyrok. Sto sześćdziesiąt, sto osiemdziesiąt, dwieście, dwieście trzydzieści. Przy tej prędkości nie sposób już zdjąć rąk z kierownicy. Pęd powietrza jest tak duży, że pozostaje przytulić się do dyszącej maszyny, niczym do pięknej kobiety. I modlić się. Przy dwustu pięćdziesięciu każdy źle pokonany zakręt może oznaczać śmierć, kiedy przegrzane opony zerwą przyczepność i wyślą sępa daleko poza barierkę. Każde drżenie dłoni na kierownicy, każde nieostrożne szarpnięcie manetką przepustnicy wyrzuci maszynę z tej szarej nitki życia.

Cztery sępy w czerwonych kaskach mknęły właśnie szeroką niczym rzeka szosą międzystanową numer siedemdziesiąt. Sępy zwietrzyły ofiarę i zamierzały zaryzykować. Samotny motocyklista, gnający na złamanie karku na zachód, w stronę Saint Louis. Łatwy łup, choć był już niedaleko skrzyżowania z drogą pięćdziesiąt jeden, nieopodal Vandalii i sępy musiały się spieszyć, by ofiara nie uciekła. Rozbudowany ślimak był idealną okazją aby zastawić pułapkę ale też dawał możliwość umknięcia ofierze w dowolnym kierunku. To było duże rozwidlenie, ważniejsze przed wojną. Sępy niezwłocznie ruszyły do przodu, wyjąc silnikami, pokazując żer rękami, i pochylając się na siodełkach. Na czoło wysunął się ich dowódca, dosiadający potężnej GSX 1300R.
[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/9/8/15099760_Hayabusa.jpg[/MEDIA]

Silnik wył niczym sokowirówka, jak czasem pieszczotliwie nazywano ten typ motocykli. Ten ogolony był z większości plastikowych osłon i spoilerów, odsłaniając potężny, wysokoobrotowy silnik. “Haya” spokojnie osiągała prędkość ponad dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, a jej właściciel robił właśnie użytek z potężnego silnika. Kolejny sęp, zgarbiony był nad bakiem znacznie mniejszej maszyny, wyglądającym przy poprzedniku niczym komar przy wielkim bąku. Kawasaki zzr600, w motocyklowym slangu noszący wdzięczne imię “Zygzak” miał znacznie mniejszy silnik, przez co nie był w stanie dogonić swojego szefa, jedynie trzymając się jego tylnego koła.
Sam jeździec był szczuplutki, o bardzo zgrabnej sylwetce i dopasowanym do niej kombi. Niewątpliwie dosiadającą tej niewielkiej, acz szybkiej maszyny była kobieta.

[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/9/8/15099766_Kawasaki.jpg[/MEDIA]

Kolejny motocykl huczał nawet głębiej niż motocykl lidera. Masywny, ciężki Suzuki Bandit, zwany czasem “B12” pruł powietrze, zrównując się niemal z Zygzakiem. Kierowca nie był specjalnie wprawny, a być może przeszkadzała mu jego ogromna postura. Ogromny człowiek musiał mieć ogromny motocykl, jak mawiali specjaliści.
[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/9/8/15099788_SuzukiBandit.jpg[/MEDIA]

Ostatni motocykl niespecjalnie się wyróżniał Honda CBR Fireblade, zwana Blady Franek uchodziła za pewien standard na szosie, co potwierdzał również nijaki wygląd motocykla i jego właściciela. Pozory jednak mogły mylić. Sępy bywały zarówno sędziwe, utalentowane, jak i pomysłowe i nigdy nie można było mieć pewności, co też pod plastikiem ma ten konkretny Franiu.

[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/9/8/15099798_HondaCBR.jpg[/MEDIA]


Cała czwórka zbliżała się jednak niebezpiecznie do swojej ofiary, skulonej na niemal nieznanym motocyklu, którego dźwięk silnika przypominał raczej odrzutowiec. Sępy wiedziały, że ich ofiara dosiada Emteteka, maszyny do której zamontowano potężny silnik od helikoptera. Dosiadający go jeździec, miał dokładnie taki sam kask i pozostałe sępy. To jednak nie było przyjacielskie spotkanie braci sępów. Był ściganym renegatem i ten motocykl i te kombi, zgarbione nad bakiem Emteteka zabrały już wiele piór ich kamratów. Sępy doskonale to wiedziały. Przyjechały go pochwycić i wykonać dawno wydany wyrok. Emtetek miał potężny silnik i był szybki. Za szybki dla ich motocykle, ale prędkość nie była wszystkim na autostradzie.
[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/9/8/15099823_Superbike.jpg[/MEDIA]

Dowódca sępów wiedział, że ciasne sploty poplątanej w tym miejscu autostrady nie pozwolą Emtetekowi na osiągnięcie maksymalnej prędkości. Ręce zacisnęły się spazmatycznie na przepustnicach, maszyny pochylały się na wirażach, raz w jedną, raz w drugą stronę. Ledwie widoczne na asfalcie poziome znaki, wytarte przez czas i opony odbijały się w owiewkach motocykli i na pleksi kasków motocyklistów. Słońce prażyło niemiłosiernie, dokładając coś od siebie. Maszyny wyły, spaliny kręciły się w powietrzu, kamienie umykały z pod opon. Minuty skracały się w sekundy dzielące czwórkę sępów od swojego żeru….

Emtetek wyrwał do przodu, gwiżdżąc silnikiem i wpadając w ciasny skręt zjazdu z autostrady, cudem jedynie unikając rozbitego wraku Chevroleta Impali, dogorywającego na barierce. Motocykl niemal zahaczył o barierkę, ale wystrzelił prosto z wyjazdu. Przednie koło motocykla wyrwało w powietrze, i przez chwilę wydawać się by mogło, że jeździec spadnie z siodełka, kończąc w ten sposób zasadzkę i pościg. Przednie koło spadło jednak na asfalt, ku rozczarowaniu sępów i cała piątka rozpoczęła wariacki wyścig po najeżonej pułapkami autostradzie.

Pierwszy wiraż. Wraki stojących ciężarówek, z ledwie widocznymi logami firm spedycyjnych blokowały drogę, jednak motocykliści byli doświadczeni. Przemknęli między karoseriami, o centymetry mijając ostre jak brzytwy, poszarpane fragmenty karoserii, ścinając wiraż między jednym wrakiem a barierką. Sekundy płynęły, odmierzane rosnącymi wskaźnikami prędkościomierzy.
Kolejne wiraże, nieco ostrzejsze. Jeźdźcy pochylili się w siodełkach, balansując maszynami na granicy poślizgu. Blady Franek nacznie zbliżył się do pozostałych. Maszyna była bardzo dobrze zbalansowana na takie zabawy wirażami i w tej chwili był o kilka długości motocykla od swojej ofiary. Kolejna prosta, i Emtetek znów zaczął uciekać. Potężny Rolls Royce 250 turboshaft oferował jeźdźcowi ponad trzysta koni mechanicznych, mogących rozpędzić motocykl do niemal pół macha. Przez chwilę wydawało się, że sępy odpuszczą swojej ofierze, która gwałtownie powiększała przewagę dystansu, ale dowódca sępów miał jeszcze jednego asa w rękawie. A dokładniej w czerwonym przycisku na manetce gazu.

NAS działający na silnik niczym adrenalina. Narkotyk dla maszyny. Haya ruszyła, grzmiąc silnikiem, wywalając wydechem fioletowe ogniki. Sześć długości motocykla, cztery, dwie. Sęp wyciągnął pistolet z kabury przypiętej do uda. Jedna. Wycelował. I zniknął w kłębie krwii, zatrzymany na zardzewiałym ramieniu dźwigu, którego wrak zalegał od jakiegoś czasu na poboczu. Motocykl leciał jeszcze przez chwilę po asfalcie siłą rozpędu, następnie zerwał przyczepność, zatańczył i stanął dęba, koziołkując po asfalcie, sypiąc plastikiem i metalem, aby po chwili przelecieć przez barierkę kolejnego wirażu. Leciał tak, zraniony kilka sekund, aby roztrzaskać się kilkanaście metrów poniżej wiaduktu, z głośnym chrzęstem.

B12, również odpalił NAS. Ciężki motocykl z ledwością ominął wrak dźwigu, a jeździec widząc śmierć swojego szefa przez chwilę patrzył na koziołkujący wrak jego maszyny. Owiewka B12 zebrała całą mgiełkę, barwiąc makabrycznie maszynę wielkoluda.
Wizg i stukot. Potem kolejny. Potem uderzenie owiewkę, oblepioną krwią z “Hayi”. Kolejne pociski rozrywały się po asfalcie, bloku silnika, przednim widelcu, szarpnęły nawet ramię wielkoluda. Emtetek się bronił, opróżniając magazynek peemu, trzymanego pod pachą. B12, ostrzelany, oślepiony na moment i być może przestraszony, szarpnął odruchowo ręką.
Maszyna wyjąc silnikiem uderzyła prosto w barierkę na wirażu, podążając dokładnie w ślad za maszyną szefa. Wielkolud, wyrwany z siodełka leciał znacznie dalej, aby zatrzymać się kilkadziesiąt metrów dalej na betonowym słupie sąsiedniego wiaduktu, zostawiając na słupie czerwoną smugę.

Pościg trwał jednak dalej. Zygzak i Blady Franek nie odpuszczały, zręcznie mijając wrak dźwigu, zamierzając dopaść Emteteka i odegrać się za śmierć towarzyszy. Silniki wyły, kiedy maszyny pokonywały ciasny skręt, wpadając na szczyt wiaduktu, przelatując obok pomalowanych na zielono, betonowych słupków. Nikt nie zwrócił na nie specjalnej uwagi. Liczyła się tylko ofiara, a dla ofiary, szeroki pas jezdni, będącej przepustką do wolności.
Kolejne mijane słupki.

“Co jest kurwa….”
Emtetek nieco zwolnił, odchylając się znad siodełka, i obracając głową w obie strony. Za późno.

Pierwsza seria z półcalówki uderzyła w Zygzaka, który bezpośrednio trafiony wpierw zawył, potem zaklekotał. Jego jeździec przez chwilę kręcił głową, próbując zrozumieć, co się stało, następnie przekręcił przepustnicę, próbując wyrwać się z zasadzki do przodu. Błąd.
Wpierw strzał z korby, niemal niedosłyszalny dla innych, ale niewątpliwie dla jeźdźca. NAS zrobił resztę i Zygzak, zamieniony w kulę ognia przeleciał przez barierkę.

Kolejne serie cięły asfalt, rykoszetowały od zardzewiałych barierek, uderzały w motocykle. Jeździec Bladego Franka stracił dosłownie głowę. Półcalówka zdjęła mu głowę z ramion, wraz z kaskiem, a motocykl, ujeżdżany przez trupa po prostu toczył się jeszcze, wytracając prędkość aby podążyć za Zygzakiem, sypiąc częściami i rzucając ciałem jeźdźca niczym szmacianą lalką.

Emtetek wyrwał do przodu, kombinując tak, jak Zygzak. To była jedyna opcja.

“Dwaj...no dawaj….”

Wskazówka prędkościomierza ścigała się z kolejnymi seriami półcalówki. Sto pięćdziesiąt. Wizg. Sto osiemdziesiąt. Wizg. Sto dziewięćdziesiąt…

Wstrząs. Szarpnięcie. Bezwład. Wiedział, że przegrał. Ręce puściły kierownicę zdychającego motocykla, który zerwał przyczepność i zaczął koziołkować dziko po autostradzie. Bezwład. Leciał do przodu, i przez mikrosekundę mógł podziwiać swoją maszynę, jak staje dęba na przednim kole aby rozsypać się po autostradzie.
Wstrząs i ból. Koniec. Jeszcze nie, bo znów widział asfalt, niebo, znów asfalt, i znów niebo. Kolejny wstrząs, i ból. Pociemniało w oczach. Rachunek sumienia, kiedy życie przeleciało mu przed oczami. Cholernie krótki rachunek. Koniec.
Znów wstrząs, i znów ból, potem kolejny, kolejny znów fikołek, aż zadzwoniły zęby. Smak krwi i zapach farby i spalin. Oba metaliczne. Wstrętne. Jakby przeżuwał rurę wydechową.
Po chwili widzenie powróciło, a wstrząsy ustały. Gorąco, ale jednocześnie czuł mrowienie w palcach. Źle. Zdychał na autostradzie. Sępy wisiały nad nim, zataczając kręgi. Coraz niżej i niżej…

Miał szczęście. Kimkolwiek byli, zlitowali się. Pozbierali do kupy. Obudził się już w punkcie medycznym, otoczony sanitariuszami i sanitariuszkami. Zielone mundury i białe kitle. Armia. Kłuli, cięli, składali do kupy. Kilka miesięcy bólu było lepsze niż godziny agonii, na gorącym asfalcie.
Potem była paka, i godziny przesłuchań. Nikt nie ufał takim jak on sępom. Długie miesiące w dusznej, ciasnej celi, i długie godziny w pokoju, z zapoconymi oficerami próbującymi poskładać do kupy jego CV. Albo odesłać go na szafot. Jednak w armii, nic się nie marnuje. Człowiek musi zarobić na swoje utrzymanie, zapłacić za leczenie, być użyteczny. Sklecać połamane złomy i wozić zaopatrzenie. Armia zbierała z autostrad nie tylko sprzęt, ale również ludzi.

Jak sępy.


Wszędzie sępy….
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 08-09-2019 o 21:09.
Asmodian jest offline