Miejsce: Ostland; okolice Ristedt; skraj lasu
Czas: 2519.VIII.05 Marktag (3/8); zmierzch
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie
Karl i Tladin
Starsza pani w nieco podartej sukni, bardzo się ucieszyła gdy jej rozmówcy zgodzili się jej pomóc. Zwłaszcza gdy okazało się, że mają wóz i można kawałek podjechać. Najwięcej czasu zeszło im na pokonanie pierwszego, najkrótszego, miejskiego odcinka drogi. Zaczynał się już wieczorny tumult gdy ludzie kończyli swoją pracę i wracali do domów albo zaczynali się gościć w tawernach. Dlatego gdy wyjechali z miasta poza mury je okalające na drodze zrobiło się puściej i jechali po niej prawie sami. Droga była tak samo kiepska jak i do Ristedt. Chociaż kierowani przez uczoną, wyjechali inną bramą niż wjechali. Następnie w zapadającym zmierzchu przemiarzali drogę wzdłuż rzeki aż w końcu droga odbiła od rzeki i skierowała się wprost ku ścianie lasu. Która w tym kończącym się świetle dnia nie wyglądała zbyt zachęcająco.
W międzyczasie mieli aż nadto okazji do porozmawiania z magister Khelman. Bastion. Bastion von Falkenhorstów. No to raczej w górach niż tutaj na nizinach. Niektórzy mówią, że to tylko legenda ale naprawdę kiedyś istniał taki ród i zamek. Niestety pani magister historii i archeologii raczej specjalizowała się w początkach państwa założonego przez czczcigodnego Sigmara i późniejsze wieki już jej tak nie interesowały. Sama pochodziła z Nuln ale na studia pojechała do Altdorfu więc czuła się mieszkanką obu tych światowych metropolii.
- No ale to było dawno i nieprawda, jak jeszcze byłam piękna i młoda. - zażartowała starsza już kobieta niefrasobliwie machając dłonią w formie żartu.
- O samym Bastionie i von Falkenhorstach mogę powiedzieć tylko tyle, że to była alternatywa dla “drang nach osten” dla władców Ostlandu. W czasach gdy naturalnym wydawało się prowadzić akcję osiedleńczą na wschodnich kresach zamiast karczować ten wiecznie, mroczny i ponury las. Tam jednak były już wschodnie plemiona które stawiały coraz silniejszy opór. Więc próbowano skolonizować góry tworząc tą Marchię Górską. No ale w przeciwieństwie do innych gór tutaj nie odnaleziono zbyt wiele bogactw a życie w górach wcale nie było łatwiejsze niż w głębi puszcz więc z czasem cały projekt upadł. - uczona w największym skrócie skorzystała z okazji jaką była wspólna podróż i podzieliła się swoją wiedzą na temat gór ze swoimi współpasażerami. Zamilkła gdy zbliżali się do owej ponurej ściany lasu. Teraz, przy końcu dnia, rzeczywiście wyglądało to dość ponuro.
- To tam dalej. Ja pokażę. - pani magister wyglądała na spiętą gdy tak widocznie zbliżali się do miejsca które kojarzyło jej się z przykrym i niebezpiecznym zdarzeniem. Woźnica pokręcił głową, splunął na drogę, machnął lejcami i ruszył w głąb tej rozklekotanej, błotnistej drogi. Wjechali jak w jakiś tunel utkany z drzew i gałęzi. Ponad głowami tam i tu prześwitywało niebo, całkiem ładne, wesołe, błękitne niebo ale pod koniec dnia, pod baldachimem liści i gałęzi to panował już mrok. Pewnie dlatego nazywano ten las Lasem Cieni.
- To już powinno być blisko. Poznaję te wertepy na tym zakręcie. - jęknęła uczona gdy wszystkimi rzuciło na wozie na tych koleinach jakie tutaj dominowały. Lasem jechało się jeszcze gorzej niż na otwartym terenie.
- Tam chyba ktoś leży. - odezwał się woźnica gdy zatrzymał wóz. Rzeczywiście w zapadającym zmroku nie można było mieć pewności. Ale wydawało się, że w półmrokach to kilka długości wozu przed nimi jedna z plam na drodze może układać się w sylwetkę leżącego ciała.
- Tam zaraz, po prawej, jest zjazd do naszego obozu. - wyszeptała przejęta magister Khelman z wzrokiem utkwionym w tej nieruchomej plamie na drodze. Powtórzyła gest woźnicy i przeżegnała się ode złego. Kawałek za tą podejrzaną plamą rzeczywiście było widać zjazd dokądś w las.