| Potężny czarnoskóry mężczyzna na oko zbliżał się do czterdziestki i krótkie kręcone włosy przyprószyła już siwizna, siedział przy stoliku na zewnątrz budynku koszarowego i powoli rozkładał swoją poskładaną z różnych części hybrydę AR15/M16, broń w zasadzie była czysta bo jak to w wojsku w bazie czyścili ją regularnie. Ale ponieważ było to trochę klasyczne malowanie trawy na zielono więc przy z góry zadanym czasie broń miała na koniec zadanego czasu być złożona i wyglądać ładnie. Interesował go jednak stan elementów które ulegają zużyciu.
Odpiął granatnik i położył na stole. Następnie wyciągnął tylną szpilkę otwierając obie połówki pociągnął za rękojeść napinania i wyciągnął zespół zamka który ostrożnie postawił na sztorc tak żeby suwadło było na górze a całość stała na tłoku następnie położył karabin obok i wyciągnął książkę. Po unitarce nauczył się doceniać każdą chwile kiedy mógł poczytać, w procesie “formowania” żołnierzy w bazie szkoleniowej posiadanie jakiejkolwiek literatury było zakazane, z tego co wiedział było tak w Armii od zawsze, nie chodziło o budowanie drużyny bo większość po szkoleniu i tak była rozdzielana i rozsyłana do istniejących jednostek. Czas wbrew pozorom też nie był problemem bo zawsze znalazła się chwila w ciężarówce w drodze na poligon. Ot po prostu przepis którego sens, o ile był zaginął w pomroce dziejów. Otworzył zip baga w której trzymał ostatnio znalezioną książkę, brakowało okładki ale strony były kompletne. Spokojnie zagłębił się w lekturze czekając na wyniki prostego testu.
Nie minęło wiele czasu, nim spokój lektury został przerwany przez natręta. Najpierw pojawił się zapach - ostry, drapiący w nosie swąd spalenizny.
Męzczyzna podniósł głowę marszcząc czoło, pociągnął nosem obracając głowę żeby ustalić źródło.
Zapaszek dobiegał gdzieś z lewej strony, zza załomu muru i wydawał się z każdą sekundą przybierać na sile, aż nagle zza rogu wyłoniła się szeregowa w rozpiętym nieregulaminowo mundurze; poczochrana i ze skręconym byle jak cygarem-samoróbką który to był źródłem swądu palonych chwastów i siana. Widok nowego żyjątka w najbliższej strefie dziewczyna powitała zmrużeniem czarnych oczu. - Co się lampisz, zgubiłeś coś? - burknęła między wdechem a wydechem, otaczając się siwą chmurą dymu. -Nie, ale tak z ciekawości.. trzymanie w zębach kawałka liny holowniczej dodaje powagi? Bo palić się ewidentnie nie chce… - Ty tam do mnie mamroczesz? - szeregowa przystanęła, korzystając z okazji że facet siedzi, a ona stoi, więc dała radę posłać mu spojrzenie z góry, takie z gatunku które teoretycznie wgniatać miały oponenta w piach areny… gdyby ich autor nie miał niecałe 170cm. -Darujmy sobie tę twardą gadkę, jak masz czas to siadaj. Kojarzę cię z widzenia ale nie kojarzę z nazwiska - Co prawda oboje mieli nazwiska na mundurach, i choć bluza Marcusa leżała przewieszona przez oparcie to widoczne było nazwisko (choć do góry nogami) jak i pagon ze stopniem podoficerskim
Czarnowłosa szeregowa popatrzyła na patkę kapsla i jakoś na książkę. - Od kiedy kapsle mogą czytać? - spytała, nagle więcej uwagi poświęcając książce niż jej właścicielowi - Skoro umiesz składać literki to wiesz już jak mam na nazwisko. A przypadkiem książki nie łamią tego waszego zjebanego regulaminu? -Podoficer zawsze musi umieć czytać, zresztą nie ukrywajmy to non-Comach się opiera cały ten bajzel. Zazwyczaj wolę nie ryzykować że będę kaleczyć wymowę, zresztą nie ma pełnego imienia szeregowa L. Harquin. Może darujmy sobie to całe odgrywanie twardzieli, jesteśmy w Armii, więc każdy z nas przeszedł szkolenie i zaprawę fizyczną więc nie bardzo musimy udowadniać że nie jesteśmy tu z przypadku. Nie jestem twoim wrogiem. Kawy? - Pierwsze słyszę że podoficerka musi umieć cokolwiek ponad napierdalaniem na siłce, a czytania wystarczy tyle, aby odróżnić nalepki na odżywkach od trutki na szczury… więc książka jest zastanawiająca. I kawa… jaja se robisz, nie? - popatrzyła na kaprala tak podejrzliwie jak się tylko dało - Jasne, masz to daj. Ale grać w zbijaka nie będziemy, sobie odpuść. - dodała, kucając obok i opierając plecy o ścianę. -Mam tylko żołędziową, bo prawdziwa się pojawia w kantynie od święta. - Podał dziewczynie do powąchania menażkę wypełnioną ciepłym brązowym płynem - miała całkiem przyjemny zapach, obok postawił czysty kubek - jeszcze nie piłem, dopiero się zaparza
Menażka trafiła pod zmarszczony nos, szeregowa zaciągnęła się pierwszy raz nieufnie, drugi już z zastanowieniem, a przy trzecim przestała się krzywić. - Luna - powiedziała cicho, przelewając część naparu do kubka - A ty? Mam zgadywać jedno z pięciu pierdylionów imion na “m”? Dzień dziecka dziś, dobroci dla zwierząt czy ci czegoś dosypali do żarcia na śniadaniu? Tak się z plebsem spoufalać, jaśnie kurwa panie kapralu - uśmiechnęła się krzywo - I co to za książka? -Marcus - Głos afroamerykanina był niski raczej przyjemny- warto być miłym dla wszystkich dookoła, wszyscy nosimy w plecakach buławę marszałka ale nigdy nie wiesz czy komuś nie uda się jej wyciągnąć przed tobą. Zresztą w armii ważny jest oddział - Marcus roześmiał się lekko - słyszałaś kiedyś koncert zespołu solistów? Gdzie każdy chce grać pierwsze skrzypce? - Rozumiem… tak. Czaję już - dziewczyna siorbnęła - Dobry glina, zły glina. Słabość do szczeniaków, kotków, smutnych sierot. Niezła gadka, taka motywująca. Że niby wszyscy jesteśmy tacy sami, nie gorsi ani nie lepsi. Że powinniśmy się wspierać, dbać o wspólne potrzeby, ufać, szanować… ja pierdolę Dziadku - popatrzyła na Murzyna z uznaniem - Odrobiłeś lekcje z bycia dowódcą, brawo. Uczą was tego na odprawach? Bo coś w chuj rzadko idzie doświadczyć tej wspólnoty. Co ja się dziwię - prychnęła w kubek, odwracając wzrok na plac - Przecież typ czytający książkę w tym pierdololo nie może być normalny.
Marcus beznamiętnie popatrzył na stojący na blacie zespół zamkowy, wyglądało na to że nie zmienił w żaden widoczny sposób długości. -No cóż, ciekawsze to niż wyciskanie pompek. Ale szybko się przyzwyczaisz, cała wojna to jedno wielkie “pośpiesz się i czekaj” Nuda jest nieodłącznym elementem wojny. A wojna, wojna nigdy się nie zmienia… - Można jeszcze wyciskać na klatę, albo ogłosić dzień nóg… a potem iść razem z innymi kolegami pod prysznice. Podziwiać obwód bica, rzeźbę brzucha. Wiadomix że plecy ciężko się myje samemu, a jeszcze i mydło się przypadkiem upuści. Śmiechom nie było końca - czarnowłosa wydmuchnęła dym i popiła naparem. Niezłym, mimo że bez kofeiny, ale darmowym - Nie jesteś lubiany, co? Dlatego zaczepiasz szeregusów. Szukasz kolegów. -To nie ja odezwałem się pierwszy - Marcus parsknał smiechem - Po prostu zacząłem wąchać bo myslałem że pożar wybuchł na śmietnisku. Zresztą darujmy sobie te cliche z obozu dla rekrutów, NCO mają w życiu inna role niż wieczne darcie ryjów na niższych stopniem o to że buty się nie dość świecą. No ale jaka jest twoja historia? Od dziecka marzyłas o maszerowaniu wszerz i wzdłuż placu apelowego? - Miałam ciężkie dzieciństwo, kanciaste zabawki i wychowały mnie Ruiny… a w ogóle to chciałam trafić na Front, ale wylądowałam tutaj. Marzę o pokonaniu Molocha, pokoju na świecie i darmowej tabletce ołowiu w łeb dla każdego zjeba. Nudy - rzuciła kapslowi spojrzenie bez emocji, siorbiąc głośno napar - A co z tobą, sprzedali cię za dwa sznurki koralików i puszkę mięsnej konserwy czy złapali w siatke?
-Nie, obowiązek wzywał, zaciągnąłem się, bo myślałem że da się odbudować świat który pamiętam z dzieciństwa.
Marcus pociągnął łyk kawy z menażki
__________________ A Goddamn Rat Pack! |