Gnimnyr, powoli zjeżdżający ze wzgórza i klnący pod nosem na swoich przewodników, mógł obserwować rozwój wypadków. Może i Dolganie byli w gorącej wodzie kąpani, ale trzeba było przyznać, że widok tej dwójki pędzącej na swoich koniach przez stepowe trawy był imponujący. Prędkość, zwinność, zwrotność – to wszystko robiło wrażenie. Małe postacie, które gonili, rozbiegły się w niemal wszystkich kierunkach, utrudniając ich wyłapanie. Krasnolud nie mógł odmówić im sprytu. Yarislav i Rusłan tymczasem zataczali kręgi wokół nich, próbując blokować im drogi ucieczki i zaganiać w kupę niczym pasterz swoje owce. Zabawa zakończyła się, gdy jeden z uciekinierów wystrzelił ze swojego łuku. Na szczęście dla Yariego strzała śmignęła w dość bezpiecznej odległości od niego. Nie czekając na kolejny strzał jeździec skierował konia w stronę grupki, łapiąc jedną z postaci za kołnierz i wciągając ją przed siodło. Postać, trzeba dodać, warczała, drapała, gryzła i wierzgała niczym wściekły kundel. Dzieci w rejonie takim jak ten musiały szybko nauczyć się walki, jeśli chciały dożyć wieku dorosłego.
Kilka okrzyków łowców i kilka uspokajających słów krasnoluda później dzieciaki zaczęły powoli wychodzić z kryjówek w wysokiej trawie. Chłopaki i dziewczyny, dziewięcioro w sumie, zbili się w grupkę przed nimi, jak gdyby ciągle chroniąc się wzajemnie.
- Kim jesteście? Czego od nas chcecie? – Najstarszy z nich, imieniem Yahim, wyszedł przed inne dzieci. Brakowało mu roku, może dwóch, by zacząć nazywać go mężczyzną. To on strzelił do Yarislava.