Elfy podbiegły bliżej. Będąc około stu kroków od was zwolnili, by ostatnie metry wręcz podejść. Zatrzymali się od was na odległość około 30 kroków. Patrzyli, mierzyli was. Niektórzy z nich wyglądali na zaskoczonych, niektórzy widać mieli wrogi wzrok. Ale mimowolnie zaczęli was powoli okrążać. Była to duża grupa, naprawdę duża. Naliczyliście 41 osobników. Kobiety i mężczyźni, żadnych dzieci. Mieli malowanie na twarzy i ciele, tatuaże. Każdy z nich, nawet kobiety był o co najmniej głowę wyższy od was. Mężczyźni wzrostem nawet przewyższali Tri-Kreena. Bardziej muskularni. Przy nich nawet Cha'klach'cha wyglądał na niedożywionego chłystka.
Mieli broń w ręku, w tym też łuki, lecz nie wycelowali do was, choć wyraźnie było widać, że części nich palce świerzbią. Co chwilę nerwowo spoglądali w kierunku centrum półksiężyca, którym was otoczyli, jakby czekając na jakiś umówiony znak.
W samym centrum stała w pozie nieco nonszalanckiej urodziwa elfka. Czyżby to była ich przywódczyni? Wśród społeczności innych ras wręcz niepojęte było, by to kobieta dowodziła mężczyznami. Pomijając oczywiście Tri-Kreenów, oni mieli dziwne zwyczaje. Zrobiła dwa kroki, nieduże kroki, w waszym kierunku stając przed elfią tyralierą. Uważnie was obserwowała. W ręku dzierżyła najprawdziwszą metalową broń. Nigdy wcześniej nie widzieliście stalowej broni u nikogo.
Jednak nie wypowiedziała żadnego słowa. Jakby czekała.