Gnimnyr podjechał do grupy dzieciaków. Wyglądało na to, że to na niego spadł wątpliwy przywilej rozmowy z nimi. A przecież na przyjaznego, dobrodusznego Dziadka Mroza, bohatera zimowych kislevskich opowieści dla dzieci, nie wyglądał. Raczej na ponurego Leszego… Z całą pewnością nie wzbudzał zaufania ze swoim jednym okiem i tatuażem na połowie twarzy…
- Hej, smyki – zaczął, uśmiechając się, co przy jego aparycji raczej wzbudzało strach niż zaufanie. – Nie bójcie się. Nie mamy żadnych mecyj ni frykasów, co by was udobruchać, jeno trochę suszonego mięsa i twardego chleba… Ale patrząc na Was i wasze zapadnięte brzuchy, to też będzie dobry podarek… - to mówiąc pogrzebał w sakwie w poszukiwaniu wspomnianego prowiantu. – Myśmy są odkrywcy, a wy pewnie uciekinierowie ze spalonej osady, co? Ci dwaj – wskazał na obu konnych – to wielcy wojownicy Rusłan Pasza i Yari Khan. A jam jest gnomem z podziemnego świata, zwą mnie Gnimnyr Ponury. Ale dość tych opowiastek – skrzywił się, a tatuaż na policzku poruszył się. – Kto napadł na Polyan? I jak uciekliście?