- Racja. Racja. Trzeba to zrobić rano – zgodził się Gascoigne. Wzmianki o niebezpieczeństwie poruszania się w nocy, kiedy ktoś wrogi był w okolicy nieco ostudziły jego zapał. – Zawiadomimy gospodarstwa wczesnym rankiem, a Wy pójdziecie do kopalni. Trzeba ustalić warty. Pilnować, czy ktoś nie zaatakuje wsi.
Wraz z ciałem chłopaka wrócili do wsi. Mieszkańcy już się rozeszli do domów i nad wsią panowała cisza. Hector udał się do wdowy, której wciąż towarzyszył Albiończyk. To nie była dla niej łatwa noc. Łkanie dochodzące z domu słychać było do wczesnych godzin rannych. Nawet wtedy, gdy bohaterowie szykowali się do wyruszenia do kopalni. O śniadanie nie śmieli prosić.
Ścieżka do kopalni była wyraźna, dobrze utrzymana, więc nie sposób było zabłądzić. Poranna mgła szybko ustąpiła rześkiemu, górskiemu powietrzu. Szło się wygodnie i w miarę szybko. Oczywiście przy zachowaniu odpowiednich do sytuacji środków ostrożności.
Będąc już u podnóża gór, minęli olbrzymią, błyszczącą świeżym urobkiem hałdę. W jej cieniu przycupnęła kopalnia Grimbina. Płynąca ze zbocza woda kierowana była do koryta, nad którym umieszczono duże, łopatkowe, kręcące się z terkotem i pluskiem koło. Maszyneria zlokalizowana w pokaźnej szopie, jęczała i klekotała. Z kominów wydobywał się dym i para. Co jakiś czas coś gwizdało przeciągle. Wejście do kopalni było szerokie i ciemne. Widać w nim było kilka wózków i zaprzężone do nich kucyki. Pod przeciwległym zboczem stało kilka krasnoludzkich, kamiennych chat i większy od nich budynek, krytej kamiennym łupkiem świetlicy.
Na zboczu, powyżej świetlicy ktoś siedział. W zbudowanym z kamiennych bloków schronie ukryty przed wzrokiem gości, strażnik bacznie lustrował okolicę. Kiedy zobaczył nadciągających ludzi, zadął krótko w mosiężny róg. Dźwięk odbił się od ścian, powtórzy nutę i zamarł. Ze świetlicy wybiegł brodaty osobnik, odziany w łuskową karacenę, w płaskim hełmie na głowie i z toporem na długim trzonku w ręku.
- Stać! Stać! – krzyknął. – Kimżeście są? Czegóż chcecie w Grimbin-Grung?