Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2019, 08:14   #97
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - 2519.VIII.06; ranek

Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Przyłbica i kwiat”
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurnie



Gabrielle



Poranek okazał się dość ponury. Przynajmniej na zewnątrz. Bo wewnątrz kolejni uczestnicy wczorajszej zabawy po kolei dochodzili do siebie, mniej lub bardziej kompletowali swoje ubrania a potem zjawiali się na dole, w sali głównej na śniadaniu gdzie za danie główne robiła kasza z różnymi dodatkami a na dodatek różne podpłomyki i na słodko i niekoniecznie na słodko.

Gabrielle wstała i dołączyła do towarzystwa jakoś w środku tej o wymęczonej gromadki. We wszystkich członkach a zwłaszcza głowie wciąż jej szumiało i z pewnością wstała zbyt wcześnie. Z drugiej strony na dole przy stole zastała już część towarzystwa a kolejni towarzysze i towarzyszki dochodzili w miarę trwania śniadania. W lokalu specjalizującym się w wieczorno - nocnej obsłudze gości o tej dość wczesnej porze było raczej pusto niż pełno. Poza ich stołem gości było niewielu. Pewnie jak byli to jeszcze w swoich pokojach, albo udawali się za swoimi sprawami no albo zamierzali odwiedzić ten lokal później. Na razie dzięki wstawiennictwu listu żelaznego z wolfenburskiego ratusza mogli się zająć przezwyciężaniem bólu egzystencjonalnego.

W tym przezwyciężaniu przodowali Lotar, Raina i o dziwo sama hrabina von Osten. Byli już na dole gdy Gabrielle tam zeszła. Po Lotarze w ogóle nie było widać, że zabawiał się przez sporą część nocy. Wyglądał pogodnie i uśmiechnięto. Hrabina i czarnowłosy, wolfenburski ulicznik jakim była Raina, były nieco zaspane i przy śniadaniu budziły się do życia no ale w końcu przyjemności z zeszłej nocy wprawiały w przyjemne rozleniwienie chociaż też żadna z nich w nocy się nie oszczędzała. Gabrielle nawet pod koniec śniadania czuła się jakby Randal z niej zakpił bo ani tak wrócić na górę do łóżka aby odespać nocne swawole ani wziąć i zabrać się za coś konkretnego.

- Oo matko… nigdy więcej… - to wszystko było i tak nic w porównaniu do ognistowłosej minstrelki. Jeśli czuła się tak jak wyglądała no to pewnie na poranne arie z jej strony nie było co liczyć. Chrypiała coś tylko i machinalnie wduszała w siebie jedzenie bez większego przekonania.

- Oj nie strasz Lauro, że już więcej nie będziesz z nami swawolić. - milady, która znów wyglądała i zachowywała się jak milady, z udanym przerażeniem położyła dłoń na swojej piersi co rozbawiło większość śniadających przy stole.

Rozmowy trwały w miarę trwania śniadania. I można było porozmawiać o wstającym dniu albo spróbować przypomnieć sobie strzępki wczorajszych rozmów. Borys okazał się być synem kislevskiego kupca. Sądząc po tym jak się nosił i jak szastał srebrnikami nie mógł to być jakiś zwykły kramarz. Miał więc parcie na przygody, zwłaszcza takie wesołe i huczne jak ostatniej nocy a do tego było go stać na gest zamówienia przedniego miodu, piwa czy wina dla swoich nowych towarzyszy. Okazało się, że on i hrabina słyszeli o sobie nawzajem a przynajmniej ich rodowe nazwiska brzmiały swojsko. A możność poznania hrabiny von Osten osobiście wprawiała go po prostu w euforię. Zwłaszcza jak ostatniej nocy mieli okazję pogłębić tą dość świeżą znajomość i chyba oboje to sobie chwalili dzisiejszego poranka.

Larysa okazała się być łowcą nagród. Miała wczoraj się spotkać z informatorem no ale łajza nie przyszedł. No ale chociaż tą niedogodność odbiła sobie wieczorem. Chociaż nadal dało się wyczuć mur rezerwy jaki wokół siebie roztaczała przed nowymi znajomymi. Nie chwaliła się czy aktualnie kogoś szuka z listów gończych czy nie.

Rano wreszcie można było i obejrzeć i porozmawiać z młodą Bretonką. Wieczorem i w nocy niewiele było z niej pożytku bo już na dość wczesnym etapie wieczornych swawoli miała stan jaki inni osiągali gdzieś w okolicach północy. Ale też dzięki temu właściwie nie stawiała wczoraj nikomu oporu i była z niej kochana przylepa chociaż chyba oprócz Laury i może hrabiny nikt nie mógł się z nią dogadać bo bełkotała tylko w swoim ojczystym języku. Ale teraz przy śniadaniu okazało się, że w imperialnym też umie chociaż odrazu słychać było, że to ktoś zza granicy. Agnes była dla odmiany zrozpaczona bo ktoś jej zwędził wszystkie upolowane skóry jakie przywiozła na handel dlatego się wczoraj tak nawaliła. Tylko nie szło się dogadać bo coś kręciła bo to miało być na wiosnę a teraz przecież końcówka lata była, równonoc czaiła się za pasem.

No i wraz z nowym porankiem, dość pochmurnym ale przynajmniej suchym i znośnym, trzeba było się zastanowić co należy robić dalej. Hrabina miała zamiar wrócić na swoje rodzinne włości no ale jakoś trzeba było się tam dostać. Jej zdaniem już nie było daleko, może dwa, góra trzy dni drogi na południe. Trzeba by jechać drogą na Kienbaum a potem odbić na wschód na Wendorf. Oczywiście arystokratka nie musiała dodawać, że nie godzi się aby ktoś o jej pozycji i statusie społecznym pokonywał tą trasę pieszo. Ani to, że sama nie zamierzała zajmować się tak przyziemnymi głupstwami jak znalezienie środka transportu.




Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Podbramna”
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurnie



Karl i Tladin



Poranek okazał się pochmurny. Ale chociaż nie padało i było względnie ciepło. Tak na podróż to pogoda była w sam raz, ani zimno, ani ciepło, no i w miarę sucho. Poranek w “Podbramnej” okazał się średnio tłoczny. Jak w każdej karczmie na podgrodziu uzbierało się trochę podróżnych którzy jak wieczorna wycieczka Karla i Tladina, nie zdążyli dojechać albo wrócić do miasta przez zamknięciem bram. A bramy widocznie tutaj zamykano standardowo czyli o zmroku. A wczoraj już nie zdążyli wrócić przed zmierzchem skoro zmierzch zastał ich w pogruchotanym i splądrowanym obozie archeologów. A jeszcze przecież musieli stamtąd wrócić to już w ogóle po ciemku wracali przez ten las. Gdy w końcu wyjechali z tego nomen omen, skraju Lasu Cieni jeszcze dniały na horyzoncie resztki zmierzchu ale na tym ziemskim padole już panowała noc. Trzeba było jechać przy świetle pochodni. No i gdy wrócili pod bramę jaką jeszcze w świetle wieczoru opuścili wyjeżdżając z miasta okazała się oczywiście zamknięta. No ale na takie okazje była “Podbramna” więc nie musieli nocować pod chmurką.

- O bogowie, co teraz? Tych biedaków trzeba stamtąd zabrać i pochować. - o poranku, magister historyi i archeologii była wyraźnie przybita i przygnębiona tym co wczoraj zastali na pobojowisku. Chociaż Karl z Manfredem przeszli chyba przez całe albo większość obozu to nie znaleźli nikogo żywego. Za to całkiem sporo ciał. W świetle pochodni nie było zbyt wygodne zwiedzać to pobojowisko a i tak jeżył się włos na głowie a serce przyspieszyło rytm. W końcu zbliżała się kolejna noc i atak mógł się powtórzyć. Leśna kopuła zamykała się jak olbrzymia katedra nad obozem a droga była niczym bardzo długa nawa świątyni. Czyli atak mógł spaść z każdej strony a napastników byłoby widać w ostatnim momencie.

Samych napastników nasłanych przez panią archeolog która miała być w teorii Tladina tylko wabikiem na łatwowiernych i dobrodusznych się jednak nie doczekali. Ani żywych a czy z martwych ktoś był napastnikiem trudno było oszacować. Chyba nie bo większość była roznegliżowana co potwierdzało słowa uczonej, że napaści dokonano w nocy gdy większość spała w swoich namiotach. A jeden czy dwóch bardziej ubranych no może było strażnikami albo po prostu zdążyli się ubrać czy raczej nie zdążyli się rozebrać z jakiegoś powodu.

Wszystkie zabite ciała zostały w walce. Nosiły ślady uderzeń ostrzy, miały wyprute wnętrzności jednym słowem no zginęli w walce. Większości ciał brakowało głów, jedna czy dwa ciała były bez dłoni. Łącznie to sprawiało dość makarbyczny widok. No i utrudniało identyfikację kto jest kto. Ten chłopak co go znaleźli na samym początku okazał się dość dobrym stanie. Przynajmniej niczego mu nie odrąbano. Co więcej tych odrąbanych części ciał w obozie nie odnaleźli więc chyba napastnicy zabrali je ze sobą.

A kim byli napastnicy? Pewności nie było. Może jakieś leśne plemiona dzikich, może jakieś stwory, mutanty lub ludzcy degeneraci. Trudno przy świetle pochodni oszacować. Obóz został kompletnie splądrowany, większość namiotów zapadła się, ze dwa zostały spalone no więc powstał chaos pobojowiska.

Karl nie był pewny kto napadł na obóz zeszłej nocy. Ale w oczy rzuciło mu się sporo kopytnych śladów. Co prawda znaleźli też zaszlachtowane konie a inne mogły uciec w las albo zostać uprowadzone. Ale może to i napastnicy zostawili te tropy? Musiało być ich przynajmniej kilku bo tyle znalazł odcisków tych kopyt. Ale pewnie było więcej a te kilka po prostu w paru miejscach pobojowiska odcisnęło się bardziej. Znalazł też coś co mogło być jakimś bazgrołem w z krwi na płachcie jednego z namiotów. Nie był pewny czy to przypadkowe chlapnięcie z jakiegoś nieszczęśnika czy celowy zamysł. A jak celowy to nie mógł dopatrzeć się jego celu.

Sama Aldona Khelman zdobyła się wczoraj na odwagę na tyle aby zejść z wozu i wrócić do swojego namiotu po księgi i swoje rzeczy. Tylko po to aby odkryć, że zostały zniszczone co chyba ją załamało może nawet bardziej niż reszta pobojowiska bo się rozpłakała i zrobiła się apatyczna. Nie mówiła ile pracy włożyła w spisanie tych ksiąg ale chyba bardzo wiele patrząc na to jak ta strata ją zabolała. - Tyle wiedzy, tyle wiedzy… - mamrotała podczas powrotu nad tą stratą. Przez resztę trasy i wieczoru była bierna i cicha zdruzgotana tą całą tragedią. Dopiero gdy spotkali się rano wydawała się, że barwy wracają jej do twarzy chociaż wziąć była poważna i przygnębiona.

- Bardzo przepraszam za moje zachowanie wczoraj. Kompletnie mnie zdruzgotała ta tragedia. Przez to nie podziękowałam wam za waszą pomoc. Ogromnie wam dziękuję za wasze wsparcie, bez was nie dałabym rady ani nie miałabym z kim tam pojechać. Niec dobrzy bogowie mają was w swojej opiece. Chciałabym się wam jakoś odwdzięczyć za tą pomoc niestety jak widzieliście wszystkie moje rzeczy zostały zniszczone w obozie. - uczona doszła do siebie na tyle przy tym śniadaniu, że podziękowała dwóm podróżnym którzy wczoraj pochylili się nad jej tragedią i pomogli w potrzebie. Głos i spojrzenie miała smutne i przepraszające. Sama była w dość marnym stanie i pewnie miała przy sobie tylko to co było na niej widać w tej chwili. Czyli poza wierzchnią suknią to niewiele.

- Teraz chyba trzeba by sprowadzić kapłana Morra aby pochował tych nieszczęśników. I chyba trzeba by komuś o tym powiedzieć. Myślicie, że ktoś mógł przeżyć? - ciemnowłosa, dojrzała wiekiem kobieta o zapuchniętych oczach zastanawiała się co dalej pytając towarzyszy o zdanie. Czy ktoś mógł przeżyć? W obozie raczej nie. Chyba, że napastnicy kogoś porwali i zabrali ze sobą. Trudno było to po ciemku stwierdzić, zwłaszcza jak nie było wiadomo czy kogoś brakuje czy nie. Bo uczona po odkryciu jak wygląda jej pozostawiony namiot i dobytek załamała się i nie nadawała się do sensownej rozmowy. A brak głów i tak utrudniał zorientowanie się czy kogoś a jak tak to kogo brakuje. W świetle dnia, nawet tak dość pochmurnego, wszelkie ślady w obozie powinno być widać lepiej. A kapłan Morra w miasteczku pewnie jakiś był. No rzeczywiście prawym obywatelom Imperium nie godziło się pozostawić ciał zamordowanych pobratymców na pastwę dzikich zwierząt i leśnych maszkar.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline