Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2019, 21:49   #95
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
W którym momencie Psotka zniknęła, nie wiadomo. Za kotami jednak normalny śmiertelnik wiadomo, nie nadąży. Jej miejsce za to chętnie zastąpił Gałgan. Zmierzwiony rudzielec miał swoje humory i lubił wyręczać się słabszymi kotami jeśli idzie o pogonienie myszy, zrzucenie moździerza z ziołami, czy zabawę wiechciem czosnku. Ale daninę w postaci pieszczot od człowieków, zawsze pobierał osobiście. Z lubością więc wyciągał się pod dłońmi Ruty, prezentując kolejne sektory futra, które domagały się atencji młodej Grolschówny. Grolschówny, która drapała go dość bezwiednie, myślami błądząc nie po kocich kłakach, a po pewnej blond czuprynie.
Można więc sobie śmiało wyobrazić jakie było rozczarowanie Gałgana, gdy Psotka się nieoczekiwanie objawiła w izbie przerywając zarówny odbieranie daniny, jak i dyskusję, której oddawały się trzy kobiety, donośnym miauczeniem.
- A ta czegóż się znowu drze? Toć już po marcowaniu… - Ruta przypatrywała się niecodziennemu zachowaniu kotki, która dalej miauczała żałośnie. Potem wskoczyła na stół przy oknie i zbliżywszy się do krawędzi okiennicy spojrzała wyczekująco na kobiety.

Arnika zaprzestała mieszania zupy podgrzewanej w kociołku nad ogniem. Zachowanie zwierzęcia było dziwne, bo gdyby chciało wyjść to drzwi były uchylone, a o jedzenie nie żebrało, bo nie kręciła się pod nogami osoby stojącej przy garnkach. Dała więc zielarka córce drewnianą łyżkę.
- Pilnuj, żeby nie przypaliło się - nakazała jej i podeszła do kota. - O co chodzi? - zapytała Psotkę jakby oczekiwała, że ta jej odpowie. Zamiast odpowiedzi kotka zeskoczyła z okna i ciągle miaucząc oraz zerkając czy kobieta za nią idzie, dała się do uchylonych drzwi. Arnika wyszła za Psotką na zewnątrz i poszła tam gdzie czarny sierściuch ją prowadził.

Kierunek ów zaś szybko przestał być tajemnicą. Kocica przeskoczyła między sztachetami warzywnika i polazła prosto w kierunku lasu Mgieł. I każdy kto znał Psotkę wiedział, że nie jest to przypadkowy kierunek. Nie był to bowiem taki całkiem zwyczajny kot. Niby nic takiego specjalnego nie robił, ale czasem jak spojrzał na człeka to się zdawało, że wszystkie jego grzeszki widzi. Niektórzy we wsi nawet niby żartem gadali, że to nie kot a wiedźma, co to jak umrze to w ciele kota po świecie się szwenda. I że jak Czeremcha pomrze to jak nic w chacie nowy kot się pojawi. Dyrdymałom nie było końca, ale faktem pozostawało, że Psotce daleko było do typowego piecucha i w las Mgieł by człeka nie wiodła za byle myszą.
Tak i tym razem było. Przy samych już dębach za wykrotem Arnika obaczyła, że ktoś we gęstwinie leży. A raczej dwie osoby. Syn jej Luther i młynarzówna Nawojka. Normalnie wnioski na taki widok byłyby inne i jagody by zapłonęły, ale tym razem takie skojarzenia nie miały kiedy i jak przyjść na myśl. Luther leżał twarzą do ziemi, a więc nie na wznak. Ale Nawojka.... Puste dziewczęcy ślipia wpatrywały się w szarzejące niebo wzrokiem, na którym Las na stałe już wymalował wyraz zdziwienia i przerażenia.
Luther jęknął głucho i poruszył się słabo kiedy kocica wskoczyła mu na plecy.
- Ma… mama? - stęknął piwowarczyk uniósłszy głowę, znad darni.
Psotka zaś nie wiedzieć czemu nagle prychnęła i dała drapaka w chaszcze. Za kotami to człek nie nadąży.
- Na bogów... - wymsknęło się znachorce z ust, gdy zszokowana przyglądała się temu co jej oczy widzą. Zakryła usta dłonią i czym prędzej doskoczyła do swojego syna. - Luther! Co się stało?! - wyszeptała jakby słowa miały problem przejść przez zaciśnięte gardło. Zaraz jej spojrzenie zwróciło się na dziewczynę. Pochyliła się nad nią i zaczęła sprawdzać czy Nawoja żyje.
Skóra młynarzówny była chłodna. Piersi nie unosił oddech. Serce nie biło. Po chwili zielarka nie miała już żadnych wątpliwości. Nawojka nie żyła. Nie odniosła żadnych ran, bo i krwi nigdzie nie było. Jedynymi widocznymi obrażeniami, był siniec i krwiaki na szyi. Bo drobnych zadrapań nie brała pod uwagę.
- Ratuj jom matuś - stęknął Luther próbując się unieść.
Wyglądało na to, że jemu nic poza wycieńczeniem nie dolega. Cały jednak był w rzepach, pajęczynach i liściach jakby się przez cały ten czas po oczeretach szwendał.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline