Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2019, 22:45   #109
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Mam nadzieję że kolejne będą bardziej zajmujące. - Rozejrzał się, szukając wzrokiem wspomnianej służby. Patrząc na zasady tutejszego świata, ta powinna bezszelestnie znaleźć się za jego plecami ledwie po skinięciu gospodyni. I faktycznie, dzwoneczek nie zdążył jeszcze przebrzmieć, a zgodnie z tutejszym stylem "byłam-tu-cały-czas" Pierwsza Miotłowa gospodarstwa zmanifestowała się obok Latynosa.
- Do zobaczenia, oby rychło - pożegnał się, wstając w końcu z leżanki. - A ciebie proszę, zaprowadź mnie do okna z widokiem na ogród. A i wytłumaczenie drogi, żebym mógł sam potem trafiać, byłoby przydatne.

Służka, dość dobrze odczytując atmosferę w pokoju gościnnym, szybko zastosowała się do prośby upadłej anielicy. Wrócili ponownie na znajomy korytarz, co Benon powitał z wyraźną ulgą. Nic nie uległo gwałtownemu przemeblowaniu, antyki i obrazy pozostały na swoich miejscach takie, jakimi je zapamiętał. Choć może jeden z nich, podczas krótkiej nieobecności obserwatora, zdecydował się na zmianę ekspresji? Ciężko było orzec. Tak czy inaczej, bagatelizując gotycka tendencję tutejszej sztuki do zastraszania gości, miotłowa gosposia poprosiła chłopaka, aby podążał za nią. Po przejściu kilku kroków odbili korytarzem w lewo. Po minięciu dwóch par drzwi dotarli do kolejnego rozwidlenia. Tu także lewa strona okazała się właściwą. W końcu stanęli u szklanych drzwi wykończonych obramówką z białego drewna. Za nimi znajdował się wyłożony kremowymi płytkami ganek prowadzący do ogrodu oraz stróżujące po bokach dwie kolumny, które zapewne podtrzymywały większych rozmiarów balkon na pierwszym piętrze.
- Proooszę bardzo, jesteśmy na miejscu. - Miotła zgięła się wpół, wskazując gościowi cienką, szklaną barierę i kołyszące się za nią w sennym rytmie krzewy.
- Ogrooodnik nakieruje pana we właściwą strooonę.

- A jak dostać się na balkon powyżej? Chcę spojrzeć na problem z góry, tak zanim do niego zejdę. -
W planach był jeszcze jeden mały krok wystawiający palucha poza linię bycia uprzejmym gościem. - Nie prowadzi tam droga przez coś w rodzaju... zbrojowni ?
Miotła patrzała na niego długo swoimi mętnymi, zmęczonymi oczyma. Bez emocji takich jak sympatia czy przejęcie. Choć... w pewnym momencie wydawało mu się, że jedna z jej powiek uniosła się wyżej niż druga.
- Bardzooo chętnie wpuściłabym pana na góóórę, gdyby zależałooo to ode mnie. Natura naszej pooosesji sprawia jednak, że tylko goooście oficjalnie zaakceptowani przez panią Higgensworth mooogą wkroczyć na pierwsze piętrooo - wydeklamowała, zawodząc jak strzyga. - Z tegooo, co zrozumiałam, nie dopełnili paśtwooo jeszcze formalnooości. A posiadłość ta ma bardzo... fooormalny temperament - zdradziła, ostrzegawczo.
- A co do narzędzi, to ogrooodnik powinien mieć coooś odpowiedniego.

- Ogrodnik, coś odpowiedniego. - Przez umysł Benona przewinęła się solidna porcja klisz z niskobudżetowego kina - które uwielbiał oglądać, ale niekoniecznie chciałby przeżyć. Takich z ogrodnikami z nożycami zamiast rąk, piłą mechaniczną i innymi narzędziami.
- Kim jest ogrodnik? I co odpowiedniego może mieć? - zapytał wprost, ostrożnie zbliżając się do szklanej bariery i badając jej właściwości. Te jednak okazały się dość rozczarowujące - ot, zwykłe szkło oraz martwe drzewo splecione w jeden przedmiot. Przechylając głowę to na lewo to na prawo z delikatnym “klik-klak”, służka nie przestawała apatycznie lustrować gościa pani Higgensworth. Ale mimo swej przesadnej wnikliwości była wystarczająco uprzejma, żeby udzielić mu dalszych wyjaśnień.
- Ogrodnik to pan Dankwooorth. Był już zatrudniony przez panią Higgenswooorth przed tym, jak podjęłam tu pracę. Krępy człeczyna o niskim wzroooście oraz wysoookiej tolerancji na alkohol. Mimo to jest sumienny jak małooo kto. - Zbilansowała pozytywne i negatywne cechy, nadając wypowiedzi na powrót neutralny ton.
- A jego narzędzia są “odpooowiednie” do usuwania chwastów. Booo chyba taką rekompensatę za nocleg zaoferował pan pani Higgenswoorth?
- Usunięcie problemu, a jakże. - Benon przez chwilę szukał mechanizmu otwierania szklanej bariery, ale szybko zorientował się że to - fikuśny bo fikuśny- rodzaj drzwi. - Trzymać się lewej strony, tak?
Z bliżej niesprecyzowanej (fakt że na każdym horrorze pierwsi gineli czarni a zaraz po nich Latynosi nie był prawem fizyki, ale sprawdzał się nadzwyczaj dobrze) przyczyny młodzieniec odczuwał niepokój wchodząc do ogrodu. Spodziewał się że “chwast” okaże się czymś innym niż tylko potwornością do zamordowania. Ale niespodziankę mógł sprawić też ogrodnik. Co prowadziło do prostego wniosku, że lepiej poruszać się naprzód z pewnymi minimum ostrożności niż na przełaj przez krzewy.
- Noż psiakrew, nareszcie! - huknął głos zza kolumny. Zaraz potem zza marmurowego cylindra wytoczył się mężczyzna, który swoją budową ciała - i roztaczaną wonią - przypominał raczej baryłkę wina niż humanoida. Miał paciorkowate zielone oczy, które błyszczały jak pełne akwarynu szpary pośród szarawej gęstwiny jego brwi. Jednak ten gąszcz nijak nie umywał się do kędzierzawej brody sięgającej mu po kołnierz koszuli.
- Robiliśta tam te przeklęte klamki?! - zapytał retorycznie, po czym splunął, zarzucając sobie na barki umorusany glebą szpadel. Twarz służki nawet nie drgnęła.
- Pan Benooon miał pytania - wyjaśniła.
- Pytania, co? A to się nam ciekawski diablik trafił! No to ja ci, chłopcze, podpowiem, że nazywam się Henry. Henry Dankworth. Cała przyjemność i takie tam. - Uśmiechnął się promiennie i wysunął grabę wielkości bochenka chleba w stronę gościa.


- Benon, ten co pyta, będzie pytał, a i tak umrze bez paru odpowiedzi. - Odwzajemnił uścisk, może nawet przesadnie mocno. Ale ulga od sztywniackich reguł musiała gdzieś znaleźć ujście. - A niektóre rzeczy pojawiały się na zawołanie, ale klamki akurat trzeba było poszukać. To co pojawiło się tam w ogrodzie?
- A, szkoda gadać, bo tylko sobie człowiek język strzępi, a i tak nic się nie zmienia - wymamrotał brodacz. - Cholerne żonkile o trującym pyłku, chwasty żywiące się ludzkim mięsem, chłepczące krew muszyska wielkości mojej pięści. - Dla próby (a może dla emfazy) zacisnął i rozluźnił palce.
- Ale takie rzeczy to na porządku dziennym, z nimi uporam się sam. Znaczy ja i gigantyczna butla pestycydów. Tworzymy niezapomniany zespół. Ale Ty, chłopaczyno, pytasz pewnie na jaką cholerę zesłano tu Ciebie. O, a ta cholera już zniknęła.
Spojrzał Benonowi przez ramię, w kierunku, gdzie jeszcze kilka sekund temu znajdowała się służka. Najwidoczniej ulotniła się, nie chcąc przeszkadzać im w pracach ogrodowych.
- No to wyobraź sobie, że dziedziczka, jak to one tylko potrafią, babrała się “trenując” swoje umiejętności w labiryncie żywopłotów. A jej umiejętności, poza podnoszeniem mi ciśnienia i pracowaniem na mój zawał, obejmują moc twórczą. Szeroko pojętą. Wiesz, nieposkromiony talent o kosmicznej skali, maleńki wiktoriański móżdżek. Toteż fajerwerki faktycznie okazały się nieposkromione i skończyliśmy z cholernym labiryntem, który nijak nie przypomina oryginału, a w dodatku nie daje się zmapować. Dorzuć do tego wszystkie diabelstwa, o których wspomniałem wcześniej i coś w samym centrum tego bałaganu, co wysysa siłę życiową z reszty ogrodu i masz... ogólny obrazek tego, jak się sprawy mają. Mhm. - Potarł się po karku i rzucił pobliskiemu krzewowi różanemu nieufne spojrzenie, jakby podejrzewał go o bycie kolaborantem.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 29-09-2019 o 21:18.
Highlander jest offline