- Witaj Grimmie Durinsonnie – strażnik zasalutował krasnoludowi i powitał go w ojczystej mowie, po czym przeszedł na mowę zrozumiałą dla ludzi. – Witajcie w kopalni Grimbina. Skoro nasz brat ręczy za Was, możecie wejść.
Sam pierwszy wszedł z powrotem do halli i coś tam krzyknął. Prawdopodobnie zaanonsował gości, bo kiedy grupa przybyła z Farigoule weszła, stanęła naprzeciw zasiadającego za długim stołem krasnoluda. Ubrany był on w wełnianą bluzę. Na blacie przed nim stał kufel i liczydło. Wszędzie dookoła walały się porozrzucane kartki papieru.
- No. Witajcie w kopalni Grimbina. Znaczy Grimbin to ja – podniósł się zza stołu. Przy okazji na ziemię spadły kolejne kartki. – Zamknijcie te przeklęte drzwi! Przeciąg! – rzeczywiście wiatr wiejący w dolinie wpadał do przestronnego pomieszczenia, kotłował dym wydobywający się z paleniska, szarpał zwisającymi ze ścian draperiami i rozrzucał papiery zarządcy kopalni. Poza Grimbinem i strażnikiem, który z kpiącym uśmiechem przyglądał się zajściu nie było tu nikogo. – Ze wsi idziecie, to już wiem. Co to za ważne wieści?