| post wspólny z Sindarin
Kadir przechadzał się po obozowisku. Po ostatnich zajściach widywano go praktycznie tylko w asyście jego straży przybocznej.
Wydawało się, że mag przeprowadza jakąś inspekcję. Za pewne, wymyśloną przez samego siebie.
Wtykał nos wszędzie i dopytywał o szczegóły. A czemu tak? A po co to? A dlaczego tu? A w jakim celu?
Starzec był pełen energii, nienaturalnie wręcz pobudzony, zupełnie, jakby się czegoś naćpał, a skwar lejący się z nieba wcale a wcale mu nie przeszkadzał.
Gdy dojrzał dowódcę karawany, uśmiechnął się i zawołał radośnie do niego.
- Mój drogi przyjacielu! - tym samym rozwiał wszelkie nadzieje, że nie dostrzegł jeszcze Cantha i ten ma szansę uniknąć rozmowy. Dowódca zgrzytnął zębami, ale kiwnął głową, przybierając obojętny wyraz twarzy.
- Tak? Mogę ci w czymś pomóc? - Canth zapytał, nie kończąc na "...żebyś dał spokój moim ludziom".
- Tak, w rzeczy samej, możesz. - Kadir uśmiechnął się. - Może wina? Albo jakąś przekąskę? - Mag skinął na niewolnicę, która podsunęła dowódcy srebrną tacę z pucharem chłodzonego wina i różnego rodzaju przysmakami. Było tam kilka ciastek, kilka ostrych serów, kilka owoców i jakieś paszteciki. Bardzo dziwny zestaw.
- Widzisz mój drogi, mam problem w dokumentach. Mógłbyś pomóc mi, i opowiedzieć nieco o sobie? Od jak dawna pracujesz dla domu, co robiłeś wcześniej? - Kadir sięgnął do tacy i wziął pasztecik, który zanurzył w gęstym czerwonym sosie. - Musisz to spróbować - rzekł przegryzając.
Canth sięgnął i ostrożnie spróbował pasztecika.
-Raport, tak? Nie pracuję dla domu, jestem członkiem rodu - powiedział twardo. Samo pytanie było obrazą, ale nie dawał po sobie tego poznać.
- Oh, upraszam najmocniej o wybaczenie - Kadir zamarkował ukłon. Albo coś zauważył albo się domyślił. - No właśnie, mam bałagan w papierach - wzruszył bezradnie ramionami.
- Przyjmuję - odparł dowódca - Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Zawsze chcę wiedzieć wszystko drogi przyjacielu. Przecież mnie znasz - Kadir zaśmiał się głośno, wyraźnie miał dystans do siebie.
- Zatem, od jak dawna dowodzisz karawaną? I dlaczego akurat ciebie wybrano, byś dowodził tą konkretną, podążającą z jakże ważną misją?
- Odkąd wyruszyła, przedtem ta grupa nie istniała. A czemu mnie wybrano, to już pytanie do Ojca Założyciela - nie zastanawiałem się nad jego decyzją. Szacowny Eupatryd prędzej ci coś powie.
Kadir znów roześmiał się, tak bardzo, że wino wylało się z kielicha na gorącą sól pod jego stopami. - Oh, wybacz, chciałem zapytać, od jak dawna masz zaszczyt dowodzić karawanami dla domu, nie konkretnie tą tutaj. - mag zatoczył palcem kółko w w powietrzu.
- No i rozumiem, że pewności wszak mieć nie możesz, lecz podejrzenia? Swoją opinię? O to pytam. Nie daj się ciągnąć przyjacielu za język. Muszę zrobić porządek w papierach... Niewdzięczne zadanie, wiem, i rozumiem. Lecz mus to mus, wdzięczny będę, jeśli ułatwisz mi moje zadanie, choć troszkę - mag sięgnął znów do tacy, tym razem po ciastko z grubą warstwą galaretki.
- Czym ma się objawić ta wdzięczność? - zapytał Canth, sięgając po kolejny pasztecik. Zasmakował mu czerwony, ostrawy smak, miła odmiana od racji podróżnych.
Kadir wzruszył ramionami. -To zależy od twych starań. Odpowiedzi na moje pytania uwolnią cię od ponownego ich wysłuchiwania. Ja mogę tak w kółko wiesz? Więc radzę się zastanowić - Kadir zaśmiał się z własnego żartu.
- A tak szerzej. Przyjaźń z moją osobą może przynieść wiele różnorakich korzyści. Cokolwiek byś chciał. Dojście do mojej spiżarni. Albo jedną z moich dziewcząt na trochę? To tutaj. polityczne Wsparcie, to potem w mieście. Bogactwa? Władzę? - Kadir oblizał palce oblepione galaretką. - znasz plotki o mnie. Moi wrogowie żyją bardzo krótko, przyjaciele szybko awansują, gdziekolwiek by nie urzędowali. -
- To jak? Pamiętasz jeszcze ostatnie moje pytania, czy mam je ponownie zadać? - Kadir uśmiechnął się rozbrajająco. Pewnym było, że nie odpuści, i mogą tak stać aż słońce wypali ich ciała na wiór.
Canth przez chwilę rozważał słowa maga. Wiedział, że Kadir jest potężną osobą z koneksjami i mimo niechęci do plugawca, rozsądniej było mieć go po swojej stronie. Miał też świadomość, że władca Tyru dowie się o wszystkim, co zostanie teraz powiedziane.
-Karawany, tak? Kilka lat zaledwie, odkąd uznano, że jestem godzien miana samodzielnego dowódcy - mimowolnie zerknął w stronę stojącego kawałek dalej Eupatryda - A czemu mnie wybrano? Może to kwestia moich konstruktów, przydają się bardzo przy niedoborze siły roboczej - rzeczywiście, byt stworzony podczas ostatniej walki przez Cantha robił wrażenie.
- Widzisz? Nie bolało. - odparł lekko pobłażliwie mag.
- Rzeczywiście, posiadasz wyjątkowy dar. Takie instrumenty są niezwykle przydatne. - wydawało się, że Kadir rzeczywiście darzy umiejętności rozmówcy sporym szacunkiem.
- Cieszę się nad wyraz, że nasza współpraca i przyjaźń powoli rozkwita - dodał natychmiast, sięgając tym razem po kieliszek z czymś, co przypominało surowe jajko z ogromną ilością przypraw. Siorbnął zawartość i uśmiechnął się - wyśmienite, musisz tego skosztować - rzekł odstawiając pusty kieliszek.
- Dobrze, zatem kolejny punkt z mojej listy. To ci się spodoba. Plany na przyszłość. Tylko szczerze proszę. Na milę wyczuwam obłudę. Gdzie widzisz się za pięć lat? A gdzie za 15?
- Jeśli będę jeszcze żył, to może na jakimś wyższym stanowisku. A potem gdzieś z dala od polityki, w spokoju i gdzie zmartwieniem będzie tylko przedłużenie rodu.
- Chcesz się zestarzeć w spokoju?? - Kadir spojrzał niedowierzająco. - Z pewnością twe ambicje sięgają wyżej. Mówisz o dzieciach. Nie pragniesz im zapewnić godnej przyszłości? Dobrego startu z szanowanej pozycji? - dopytywał Kadir
- Na pozycję powinno się zapracować. I ja także mam zamiar to zrobić.
- No dobrze. Następne pytanie. Kolejna perełka. Jaką masz opinię o głowie swojego domu? Jak oceniasz jego współpracę z arcymagiem? - Kadir uśmiechnął się przepraszająco i rozłożył ręce w geście bezsilności, jakby to nie on wymyślał te pytania.
- Bez obaw, nikomu nie zdradzę - Kadir mrugnął konspiracyjnie.
- O takie rzeczy zapytaj mnie po powrocie z wyprawy. Nie mam opinii, nie zastanawiam się, co czai się w głowach ważniejszych niż moja.
- Nie, nie masz zgadywać co oni myślą. Masz jednak oczy. Uszy. Widzisz, co się dzieje dookoła. Proszę zatem o szczerą opinię. - uściślił Kadir.
- Na pewno wydaje mi się, że wysłannicy arcymaga chcą wiedzieć bardzo wiele, sami otaczając się tajemnicami.
Kadir roześmiał się. - Tak już ten świat stworzono, mój drogi przyjacielu. Lecz znów unikasz moich pytań. Nie sądź, że tego nie zauważyłem -
-Jestem żołnierzem, nie politykiem - odparł sucho Canth, czując, że mag próbuje wyciągnąć z niego cokolwiek, nieważne czy prawdziwe czy nie - Ufam Ojcu Założycielowi i popieram jego decyzje. A o szczegółach układu z arcymagiem nie wiem - powiedział szczerze - Na taką odpowiedź czekałeś?
- Nie. Oczywiście, że nie. To brzmi jak z jakiejś laurki, jak być grzecznym poddanym - Kadir skrzywił się z emfazą. - Czytasz takie bzdety? -
Kadir wzruszył ramionami.
- A co mi powiesz o arystokracie? Nadęty dupek co? - Kadir wyciągnął dłoń po kolejny przysmak, zatrzymał ją jednak w powietrzu, jakby nie mógł się zdecydować, na co ma ochotę.
-Pewnie cię to zdziwi, ale całkiem wielu ludzi popiera swoich przełożonych, jeśli ci są rozsądni. - rzucił z lekką irytacją Canth - I proszę, nie próbuj mnie podpuszczać. Najpierw oskarżasz o znajomość pisma, a teraz próbujesz podkopywać autorytet głosu Domu - powiedział, a irytacja zaczęła przeradzać się w złość.
Kadir uśmiechnął się tajemniczo.
- Znakomicie. - rzekł, jakby jego rozmówca zdał właśnie jakiś pokręcony test.
- Dokładnie tego chciałem się dowiedzieć - rzekł jakby to wszystko wyjaśniało. - jeszcze pasztecika? -
Canth sięgnął ze złością po przekąskę.
-Teraz moja kolej. Co było w tej wiadomości, którą przyniosło ptaszysko?
- Ostrzeżenie - odparł Kadir.
- Przed czym, albo kim?
- Nie domyślasz się? - odparł Kadir delektując się pasztecikiem i popijając wino.
- Jest cała lista rzeczy, przed którymi można nas ostrzegać. Oczekiwałeś jasnych odpowiedzi, sam też ich udziel.
- Gdybyś ty ich udzielił mi, bym był zapewne bardziej skory, do dzielenia się wiedzą - wytknął nie bez wesołości Kadir.
*** ROZMOWA CENZUROWANA
*** post wspólny z Asderuki
Kadir podczas swojej wędrówki po obozie zawitał również do modliszki.
Wydawał się w znakomitym nastroju.
- Witaj przyjacielu. Jak się czujesz po walce z żywiołakami? Muszę ci się przyznać, że ta sztuczka z powiększaniem zrobiła na mnie spore wrażenie. Byłeś gigantyczny! - Kadir roześmiał się, lecz był to przyjemny, szczery śmiech.
- Może trochę zimnego wina? Albo mięsa? Wiem, lubicie surowe, prawda? - Kadir machnął na jedną z niewolnic, ta podeszła bliżej. Uniosła pokrywę z trzymanej tacy. Zapach świeżego mięsa natychmiast uderzył swą intensywnością.
- Mam trochę tego w swojej chłodni - oznajmił z pewną dumą Kadir. - Częstuj się proszę - Samemu sięgnął po kielich z winem.
Kreen zaskrobał żuwaczkami. Po dłuższym momencie niepewności wyszedł spod płachty i dokładnie się przyglądając mięsu w końcu wziął jeden kawałek mięsa.
- Hrrr. Lepsze od suchych racji. Gorsze od świeżej zwierzyny - ocenił bezceremonialnie. Przez moment żuł bez słowa aż przekrzywił głowę patrząc bokiem na maga.
- Są w stanie cię znaleźć na środku pustyni?
- Obawiam się, że transport żywności w formie jeszcze oddychającej nawet dla mnie jest nieco zbyt skomplikowany. Trzeba to karmić, sprzątać po tym. Pilnować, by nie uciekło- Kadir rozłożył przepraszająco ręce. Widać było, że jest mu przykro, iż nie potrafi zaspokoić wszelkich zachcianek swego gościa. Choć modliszka w sumie gościem nie była.
- Lecz odwiedź mnie kiedyś w mej posiadłości w mieście. Znajdę ci coś, lub kogoś żywego do zjedzenia. - zaproponował. Dziwnie podkreślił słowo "kogoś".
- A co do twojego pytania. Cóż. Ci w mieście wiedzą mniej więcej, którędy zamierzaliśmy podążać. A mój ruchomy pałac rzuca się w oczy z powietrza. Wiesz, te wszystkie kolorowe proporce trzepoczące na wietrze, te wszystkie okucia lśniące w blasku słońca. - Kadir wzruszył ramionami. - I małe to cholerstwo też nie jest, prawda? - zażartował po chwili.
- Nie jest - potwierdził kreen dla którego w ogóle to było nie do pomyślenia tak podróżować. Małe czarne plamki na jego oczach rozjechały się w dwie różne strony po czym wróciły z powrotem do Kadira. Cha’klach’cha myślał i pomimo wielu wątpliwości zadał kolejne pytanie.
- Co ty tu tak naprawdę robisz?
- Zwiedzam pustynię - odparł poważnie.
- I szukam czegoś - dodał po chwili konspiracyjnym tonem.
- A ty?
- Prowadzę was do celu. Czego szukasz? - kreen przekrzywił głowę - Może wiem gdzie to jest.
- Oh, chciał bym ci o tym powiedzieć. Lecz niestety, wiąże mnie przysięga milczenia. Przykro mi. - Kadir znów rozłożył ramiona w geście - no co ja poradzę.
- Lecz powiedz mi, nic więcej poza obowiązkiem prowadzenia karawany cię nie interesuje? Nie jest to trochę, hmm, nużące zadanie?
- Nie jest… nie przyprawia mnie do odechcenia się. Płacą mi to wykonuje swoje zadanie. Mam spokój. Wy jednak jesteście niezwykle niemądrzy. Inne grupy były rozsądniejsze. Nie bały się siebie wzajemnie, a pustyni. Tak jak powinno być - kreen fuknął ewidentnie poirytowany tym co obserwował u ludzi.
Kadir się roześmiał. - A kto się kogo boi? - był zaciekawiony.
- Wy wszyscy, siebie wzajemnie. Nawet nie wiecie kogo dokładnie, ale widzę że się podejrzewacie o wszystko. Sam mi mówiłeś, że ktoś może chcieć cię zabić - przypomniał kreen.
-Prawda. Jednak mylisz strach z pragmatyzmem. Mam kilkoro wrogów, i choć dbam o to, by tą liczbę zmniejszać, to nie mogę pozbyć się wszystkich. Nie tak od razu. To, że przygotowuje się na taką ewentualność nie znaczy, że się obawiam. To tak jak z pustynią. Wiesz, że jest niebezpieczna. Wiesz, że coś cię może zabić. Boisz się? Czy się przygotowujesz?
- Oba. Strach jest tym dzięki czemu masz tyle rozsądku aby się przygotować. Ci co zapominają o strachu są głupcami. Śmierć dopadnie ich pierwszych - kreen był bardzo poważny. Po chwili jednak poczęstował się kolejnym kawałkiem surowizny.
- Pewno masz rację. - poddał się Kadir. - jestem zapewne zbyt stary, by jeszcze należycie odczuwać strach. - Kadir wzruszył ramionami.
- Ta pustynia, nie wydaje się aż tak przerażająca. - rzekł cicho, patrząc gdzieś w dal za horyzont.
- Bo jeszcze nic nie widzieliście - kreen zaczął żuć kolejny kawałek mięsa. - Może powinniście zobaczyć. Może by was to otrzeźwiło. Krik! - zaskrzeczał z aprobatą na swój własny pomysł. - Chcesz zobaczyć straszne rzeczy?
- Chętnie - odparł Kadir.
- To zobaczysz - kreen poczęstował się ostatnim kawałkiem mięsa i schował się z powrotem pod swoją płachtę.
Kadir roześmiał się rozbawiony. - nie no, myślałem, że pokażesz mi coś strasznego tu i teraz. To może opowiesz, o tych potwornościach? - zaproponował ugodowo Kadir.
- Nie będą straszne jak je poznasz. Wy się zawsze boicie nieznanego. Zobaczysz kiedy nadejdzie czas - padła prosta odpowiedź.
- W tym pewnie problem przyjacielu. Ja już sporo widziałem. - Kadir westchnął. - ostatnie tajemnice życia napawają mnie raczej euforiom niż strachem. - rzekł nieco melancholijnie.
Kreen milczał przez moment.
- Najstarsi wojownicy mogą zostać zaskoczeni jeśli żyją w przekonaniu, że nic już ich zaskoczyć nie może. Nie ma takiej potęgi, która równała by się z Bezimiennym. Pamiętaj, że to jego pustynia.
- Oh, nie to miałem na myśli. Nie mam złudzeń co do tego, jest wiele rzeczy, które mogą mnie zaskoczyć. I sporo więcej, które mogą mnie zabić lub skrzywdzić. Nie czuję jednak lęku na myśl o nich. Smutno było by się rozstać z życiem, nie napawa mnie to jednak lękiem. No, może odrobinę - Kadir spróbował otrząsnąć się z melancholii.
- A co wiesz o tym bezimiennym? - Kadir zmienił nieco kierunek rozmowy.
- Jest. Jest potężny i niezrozumiały. Jego ścieżki są jasne tylko dla jego samego - powiedział kreen.
Kadir uśmiechnął się pobłażliwie - tak też myślałem. -
- Chyba czas na mnie - dodał po chwili. - bywaj przyjacielu. - |