Nie rwij dupy z własnej grupy...
Tak głosiła powtarzana z pokolenia na pokolenie mądrość ludowa, sugerująca, iż plusy, płynące z posiadania pod ręką kobiety chętnej do grzania łoża (czy innego posłania) i dostarczania innych rozrywek są zwykle przytłoczone minusami, których jest znaczna większość.
Tym razem, na szczęście, Cass i Rudi zdołali się jakoś dogadać, a stosunki między obiema paniami pozostały na poziomie "co najmniej poprawne". Najwyraźniej Cass się przekonała, że Erika nie będzie kłusować na jej terenie. A to znaczyło, że ich mała grupka nie rozpadnie się z hukiem.
Cóż... miłość to piękne uczucie, ale zazdrość to jednak już nie.
Śniadanie minęło spokojnie, a potem przyszły mniej przyjemne chwile, gdy trzeba było odprowadzić Gerwazego. I pożegnać po raz ostatni.
Kapłan, wygłaszający pożegnalną mowę, z pewnością miał rację - Gerwazy z pewnością byłby zadowolony. Ale... z pewnością bardziej by się cieszył mogąc wraz z pozostałymi przepuścić te siedem koron w karczmie.
Na to jednak nic nie można było poradzić.
-
Żegnaj, przyjacielu... - powiedział cicho Konrad.
Posłaniec, który przybył ze świątyni Ulryka, przyniósł wezwanie, które, jak się okazało, dawało szansę na wyjazd z miasta i odetchnięcie świeżym powietrzem.
Z drugiej strony - poszukiwanie przeklętego symbolu Khore'a wiązało się z wieloma niebezpieczeństwami, bo, sądząc z tego, co rzekł ojciec Odo, nie tylko oni będą zainteresowani zdobyciem tego artefaktu.
Pytanie też brzmiało, czy kapłani Ulryka pomogą w zorganizowaniu wyprawy, dostarczając jakieś wyposażenie. I drugie - czy z realizacja tej propozycji przyniesie wdzięczność wyrażaną nie tylko w słowach...
Ale o tym można było porozmawiać gdy ustalone zostaną podstawowe szczegóły.