| Pierwsze nieśmiałe promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew, gdy w obozie następowała zmiany warta na stanowiskach obserwacyjnych. Dzięki Bogu była to kolejna spokojna noc. Ciszę zakłócały jedynie sowy i krople deszcze rozbijające się o pancerze wozów bojowych. Kane, Allan i Wilmer już prawie od godziny byli na nogach. Kompletowali ostatni szpej niezbędny w ich misji. Major dał im wolną rękę w doborze wyposażenia, więc mieli z czego wybierać. Przenośny radar naziemny, Kane musiał niemal wyrywać z rąk Fredericksowi z łączności. Facet nie mógł zrozumieć, że ten sprzęt pomoże im wszystkim.
- Kurwa, Tom. Ja mam to na stanie. Kapujesz? - argumentował.
- Jasne, że kapuje. Tylko nie wiem, czy zauważyłeś, ale od ponad czterech miesięcy nie jesteśmy już w naszej cieplutkiej bazie. Żaden szef kompanii nie będzie cię ścigał za to, że nie masz go na wyposażeniu.
- Niby tak, ale kto wie kiedy to się nam przyda.
- Jak kiedy? Bardziej niż teraz już nie będzie potrzebny.
- Dobra, Tom, niech ci będzie. Tylko uważaj na niego. To bardzo czuły sprzęt. Trzeba utrzymywać go w czystości i dbać, aby antena się nie porysował, czy nie daj boże pogniotła.
- Spokojna twoja poczochrana - zakończył dyskusję Trickster - Będę na niego chuchał i dmuchał.
Tom Kane stał przy wieżyce wozu i podawał będącemu już środku Wilmerowi ostatnie rzeczy, które mieli ze sobą zabrać, aby je jakoś ulokował w dość ciasnym wnętrzu. Zajęty robotą nie zauważył, że za jego plecami stanął major Burns.
- Czołem panowie.
Kane wyprężył się wyuczonym od miesięcy odruchu. Oficer machnął dłonią, dając wyraźnie do zrozumienia, że tego typu formalności nie są w tej chwili potrzebne.
- Chciałem osobiście was pożegnać i życzyć powodzenia. - zaczął major z lekkim uśmiechem.
Jego usta się uśmiechały, ale oczy wydawały się niebywale smutne. Zarówno Kane, jak i Wilmer, który także wychylił się z wnętrza pojazdu, nigdy jeszcze nie widzieli swego dowódcy w takim nastroju. Major już tylko ostatkami sił maskował swoje obawy, lęki i złe przeczucia. Zafrasowana mina Burnsa dobitnie uświadomiła obu mężczyzną w jak ciemnej dupie się wszyscy znajdowali.
- Uważajcie na siebie chłopcy. Naprawdę chcę, abyśmy wszyscy wrócili cali i zdrowi do domu. Już zbyt wielu dobrych chłopaków zdechło na tej przeklętej ziemi. Bądźcie czujni i nie dajcie się zaskoczyć. Jak źle by nie było wierzę, że gdzieś w pobliżu są jakieś nasze oddziały. Nawet jeżeli cała ofensywa padła na pysk, to gdzieś tutaj - major szerokim gestem prawej ręki wskazał skryty za lasem horyzont - muszą być gdzieś nasi. Choćby to miało być kilka oddziałów w podobnym stanie, co my. Jeżeli się odnajdziemy i połączymy, będziemy mieli duże szanse, żeby przebić się na zachód i wrócić do domu.Jeszcze raz powodzenia i uważajcie na siebie.
Major kiwnął głowę w stronę swych podwładnych, po czym obrócił się i ruszył przed siebie. Za nim jednak odszedł klepnął jeszcze dwa razy pancerz wozu, jakby dodawał sił ogierowi przed ważną gonitwą lub walką.
Kane i Wilmer wymienili w milczeniu spojrzenia. Po chwili tylko kiwnęli do siebie i wrócili do pracy. Słowa w tej sytuacji były zbędne. Nie pozostało nic innego, jak robić swoje i liczyć, że tym razem los i Bóg się do nich uśmiechną.
***
Sześć podrasowanych cylindrów od Jaguara zagadało radośnie, a ich huk wypełnił wnętrze wozu. Wilmer kolejno spojrzał na zegary od temperatury oleju i ciśnienia w silniku, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Po czym z pewną ulgą i nutką nadziei w sercu, wcisnął pedał gazu. Lisek ruszył , a ziemia i żwir zagadały pod jego kołami.
Drużyna nie zdążyła jednak nawet wyjechać poza zasieki obozu, gdy pod ich koła wbiegł zdyszany Maniek, Polak z łączności.
Wilmer zahamował i podniósł właz obserwacyjny.
- Co jest stary? - krzyknął starając się, aby jego głos nie został zagłuszony przez huk pracującego silnika - Życie ci niemiłe, że mi się pod koła pchasz?
- Ezy, ezy - odparł Maniek z twardym i nieprzyjemnym akcentem - Na szczęście zdążyłem. Tak myślałem, że was Burns z samego rańca wyśle.
- Mów co ci tam na sercu leży, bo mi się silnik grzeje.
- Dwie sprawy, a właściwie trzy. - jakby lekko speszony Maniek podrapał się po czarnej czuprynie - Po pierwsze, jak wyjedziecie z tego cholernego lasu, to kierujcie się na Jarocin. Po drodze, pewnie jakieś trzydzieści kilometrów stąd jest wieś Śmiełów. Jest tam przepiękny pałac w którym kiedyś bywał nasz wieszcz narodowy Mickiewicz, ale ja nie o tym. W Śmiełowie jest szkoła, a w jej piwnicach był punkt zborny Narodowej Organizacji Wojskowej. To taka antykomunistyczna partyzantka. Kto wie może, coś tam znajdziecie. A przy odrobinie szczęście, to tam ktoś będzie i wam pomoże. Kawałek na północ jest Orzechowo. Tam jest stacja kolejowa. Kiedyś pracował tam mój daleki kuzyn, Władek. Jeżeli chłop żyje, to pewnie kryje się gdzieś z rodziną w jakimś kolejowym magazynie. Jak się powołajcie na mnie, to na pewno wam pomoże.
- Dzięki stary - odparł Wilmer - Szczerze mówiąc, to dałeś nam więcej informacji i pomocy niż nasi dowódcy. Naprawdę wielkie dzięki. A ta trzecia sprawa?
- Jak wiem Wilmer, że ty to masz w dupie, ale… - Maniek znowu z nerwów podrapał się po głowie - Ale to nie ważne. Masz - powiedział wciskając Loganowi, coś w dłoń - Potraktuj to jako talizman, czy tam jakiś amulet. Noś przy sobie i to wystarczy. Matka Boska ci pomoże. Będę się z was modlił.
Maniek spalił przysłowiowego buraka i chowając ręce za sobą, niczym dziesięciolatek stojący przed nauczycielem, dodał:
- To po mojej babci, więc nie zgub tego. Oddasz mi jak wrócisz z dobrymi wieściami.
Maniek machnął już tylko na pożegnanie i zszedł na pobocze. Logan wcisnął pedał gazu i ruszył.
W dłoni ściskał niewielki złoty ryngraf z wizerunkiem Matki Boskiej. Ostrobramskiej. Na jego odwrocie wygrawerowana była łacińska sentencja, “Mater misericordiae, Tu nos ab hoste protege”
***
Las emanował ciszą i spokojem. Wóz kierowany przez Logana wolno przemierzał rozmokniętą piaszczystą drogę, pełną kolein i głębokich kałuż. ślady wyraźnie mówiły, że przejeżdżał tędy ciężki sprzęt wojskowy. Częściowo połamane przydrożne drzewa sugerowały, że były wśród nich szerokie T-72. Na podstawie śladów trudno było jednak wywnioskować kiedy to miało miejsce. Równie dobrze mogło to być przed tygodnie, jak i parę godzin temu.
Las powoli się przerzedzał i coraz więcej polan widać było po obu stronach drogi. Wóz zbliżał się właśnie do łagodnego zakrętu w lewą stronę.
- Stój - rozkazał Allan, który stał na stanowisku dowódcy i obserwował przedpole. Szarpnęło, a koła lekko zabuksowały i Lis zatrzymał się.
- Po prawej stronie. Jakieś sto pięćdziesiąt metrów przed nami. Widzisz? - zapytał Wilmera.
Logan sięgnął po lornetkę i spojrzał we wskazanym kierunku.
- Czy to jest punkt obserwacyjny?
Zebrana w jednym miejscu sterta gałęzi wyglądała troszkę nienaturalnie i budziła spore wątpliwości.
__________________ >>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<<
Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach
Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul!
Ostatnio edytowane przez PeeWee : 20-09-2019 o 08:03.
|