Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2019, 22:24   #6
PeeWee
 
PeeWee's Avatar
 
Reputacja: 1 PeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputację
Pierwsze nieśmiałe promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew, gdy w obozie następowała zmiany warta na stanowiskach obserwacyjnych. Dzięki Bogu była to kolejna spokojna noc. Ciszę zakłócały jedynie sowy i krople deszcze rozbijające się o pancerze wozów bojowych. Kane, Allan i Wilmer już prawie od godziny byli na nogach. Kompletowali ostatni szpej niezbędny w ich misji. Major dał im wolną rękę w doborze wyposażenia, więc mieli z czego wybierać. Przenośny radar naziemny, Kane musiał niemal wyrywać z rąk Fredericksowi z łączności. Facet nie mógł zrozumieć, że ten sprzęt pomoże im wszystkim.
- Kurwa, Tom. Ja mam to na stanie. Kapujesz? - argumentował.
- Jasne, że kapuje. Tylko nie wiem, czy zauważyłeś, ale od ponad czterech miesięcy nie jesteśmy już w naszej cieplutkiej bazie. Żaden szef kompanii nie będzie cię ścigał za to, że nie masz go na wyposażeniu.
- Niby tak, ale kto wie kiedy to się nam przyda.
- Jak kiedy? Bardziej niż teraz już nie będzie potrzebny.
- Dobra, Tom, niech ci będzie. Tylko uważaj na niego. To bardzo czuły sprzęt. Trzeba utrzymywać go w czystości i dbać, aby antena się nie porysował, czy nie daj boże pogniotła.
- Spokojna twoja poczochrana - zakończył dyskusję Trickster - Będę na niego chuchał i dmuchał.

Tom Kane stał przy wieżyce wozu i podawał będącemu już środku Wilmerowi ostatnie rzeczy, które mieli ze sobą zabrać, aby je jakoś ulokował w dość ciasnym wnętrzu. Zajęty robotą nie zauważył, że za jego plecami stanął major Burns.
- Czołem panowie.
Kane wyprężył się wyuczonym od miesięcy odruchu. Oficer machnął dłonią, dając wyraźnie do zrozumienia, że tego typu formalności nie są w tej chwili potrzebne.
- Chciałem osobiście was pożegnać i życzyć powodzenia. - zaczął major z lekkim uśmiechem.
Jego usta się uśmiechały, ale oczy wydawały się niebywale smutne. Zarówno Kane, jak i Wilmer, który także wychylił się z wnętrza pojazdu, nigdy jeszcze nie widzieli swego dowódcy w takim nastroju. Major już tylko ostatkami sił maskował swoje obawy, lęki i złe przeczucia. Zafrasowana mina Burnsa dobitnie uświadomiła obu mężczyzną w jak ciemnej dupie się wszyscy znajdowali.
- Uważajcie na siebie chłopcy. Naprawdę chcę, abyśmy wszyscy wrócili cali i zdrowi do domu. Już zbyt wielu dobrych chłopaków zdechło na tej przeklętej ziemi. Bądźcie czujni i nie dajcie się zaskoczyć. Jak źle by nie było wierzę, że gdzieś w pobliżu są jakieś nasze oddziały. Nawet jeżeli cała ofensywa padła na pysk, to gdzieś tutaj - major szerokim gestem prawej ręki wskazał skryty za lasem horyzont - muszą być gdzieś nasi. Choćby to miało być kilka oddziałów w podobnym stanie, co my. Jeżeli się odnajdziemy i połączymy, będziemy mieli duże szanse, żeby przebić się na zachód i wrócić do domu.Jeszcze raz powodzenia i uważajcie na siebie.
Major kiwnął głowę w stronę swych podwładnych, po czym obrócił się i ruszył przed siebie. Za nim jednak odszedł klepnął jeszcze dwa razy pancerz wozu, jakby dodawał sił ogierowi przed ważną gonitwą lub walką.
Kane i Wilmer wymienili w milczeniu spojrzenia. Po chwili tylko kiwnęli do siebie i wrócili do pracy. Słowa w tej sytuacji były zbędne. Nie pozostało nic innego, jak robić swoje i liczyć, że tym razem los i Bóg się do nich uśmiechną.


***
Sześć podrasowanych cylindrów od Jaguara zagadało radośnie, a ich huk wypełnił wnętrze wozu. Wilmer kolejno spojrzał na zegary od temperatury oleju i ciśnienia w silniku, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Po czym z pewną ulgą i nutką nadziei w sercu, wcisnął pedał gazu. Lisek ruszył , a ziemia i żwir zagadały pod jego kołami.
Drużyna nie zdążyła jednak nawet wyjechać poza zasieki obozu, gdy pod ich koła wbiegł zdyszany Maniek, Polak z łączności.
Wilmer zahamował i podniósł właz obserwacyjny.
- Co jest stary? - krzyknął starając się, aby jego głos nie został zagłuszony przez huk pracującego silnika - Życie ci niemiłe, że mi się pod koła pchasz?
- Ezy, ezy - odparł Maniek z twardym i nieprzyjemnym akcentem - Na szczęście zdążyłem. Tak myślałem, że was Burns z samego rańca wyśle.
- Mów co ci tam na sercu leży, bo mi się silnik grzeje.
- Dwie sprawy, a właściwie trzy. - jakby lekko speszony Maniek podrapał się po czarnej czuprynie - Po pierwsze, jak wyjedziecie z tego cholernego lasu, to kierujcie się na Jarocin. Po drodze, pewnie jakieś trzydzieści kilometrów stąd jest wieś Śmiełów. Jest tam przepiękny pałac w którym kiedyś bywał nasz wieszcz narodowy Mickiewicz, ale ja nie o tym. W Śmiełowie jest szkoła, a w jej piwnicach był punkt zborny Narodowej Organizacji Wojskowej. To taka antykomunistyczna partyzantka. Kto wie może, coś tam znajdziecie. A przy odrobinie szczęście, to tam ktoś będzie i wam pomoże. Kawałek na północ jest Orzechowo. Tam jest stacja kolejowa. Kiedyś pracował tam mój daleki kuzyn, Władek. Jeżeli chłop żyje, to pewnie kryje się gdzieś z rodziną w jakimś kolejowym magazynie. Jak się powołajcie na mnie, to na pewno wam pomoże.
- Dzięki stary - odparł Wilmer - Szczerze mówiąc, to dałeś nam więcej informacji i pomocy niż nasi dowódcy. Naprawdę wielkie dzięki. A ta trzecia sprawa?
- Jak wiem Wilmer, że ty to masz w dupie, ale… - Maniek znowu z nerwów podrapał się po głowie - Ale to nie ważne. Masz - powiedział wciskając Loganowi, coś w dłoń - Potraktuj to jako talizman, czy tam jakiś amulet. Noś przy sobie i to wystarczy. Matka Boska ci pomoże. Będę się z was modlił.
Maniek spalił przysłowiowego buraka i chowając ręce za sobą, niczym dziesięciolatek stojący przed nauczycielem, dodał:
- To po mojej babci, więc nie zgub tego. Oddasz mi jak wrócisz z dobrymi wieściami.
Maniek machnął już tylko na pożegnanie i zszedł na pobocze. Logan wcisnął pedał gazu i ruszył.
W dłoni ściskał niewielki złoty ryngraf z wizerunkiem Matki Boskiej. Ostrobramskiej. Na jego odwrocie wygrawerowana była łacińska sentencja, “Mater misericordiae, Tu nos ab hoste protege”


***
Las emanował ciszą i spokojem. Wóz kierowany przez Logana wolno przemierzał rozmokniętą piaszczystą drogę, pełną kolein i głębokich kałuż. ślady wyraźnie mówiły, że przejeżdżał tędy ciężki sprzęt wojskowy. Częściowo połamane przydrożne drzewa sugerowały, że były wśród nich szerokie T-72. Na podstawie śladów trudno było jednak wywnioskować kiedy to miało miejsce. Równie dobrze mogło to być przed tygodnie, jak i parę godzin temu.

Las powoli się przerzedzał i coraz więcej polan widać było po obu stronach drogi. Wóz zbliżał się właśnie do łagodnego zakrętu w lewą stronę.
- Stój - rozkazał Allan, który stał na stanowisku dowódcy i obserwował przedpole. Szarpnęło, a koła lekko zabuksowały i Lis zatrzymał się.
- Po prawej stronie. Jakieś sto pięćdziesiąt metrów przed nami. Widzisz? - zapytał Wilmera.
Logan sięgnął po lornetkę i spojrzał we wskazanym kierunku.
- Czy to jest punkt obserwacyjny?
Zebrana w jednym miejscu sterta gałęzi wyglądała troszkę nienaturalnie i budziła spore wątpliwości.
 
__________________
>>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<<
Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach
Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul!

Ostatnio edytowane przez PeeWee : 20-09-2019 o 08:03.
PeeWee jest offline