Tommy spoglądał na Franko jak na kogoś obcego. To nie był Franko, którego znał. Tego, którego znał, nie opowiadał takich farmazonów. Ten, którego znał, wymyśliłby jakiś plan jak to wszystko naprawić. Mięśniak chyba musiał mocno uderzyć się w głowę podczas walk w i pod laboratorium, i to zakładając, że nie zaszkodziły mu tłuczenie się z jakimś monstrum, kąpiel w substancji żrącej i rozoranie przez kilka kilogramów ołowiu. O co tu chodzi?!
I jeszcze te tajemnicze słowa księdza. Co one niby miało znaczyć? Lansował się na "cool" gościa, czy jak? O'Connor miał już tego dosyć. Beznadziejność całej sytuacji, jego bezradność i bezsensowność wysiłków wszystkich obecnych, to że wciągnął w to wszystko Brooke, to że Franko o mało się dla nich nie poświęcił i to że to wszystko zaczęło się od niego, to wszystko razem wzięte sprawiło, że nie wytrzymał i wybuchnął:
- Ja zapłacę! - wydarł się na kapłana. - Choćby dziesięć razy większą cenę i w cholerę z tym wszystkim!
Po prawdzie nie wierzył w ani jedno słowo ojczulka, ale musiał odreagować, musiał się na kimś wyładować. Nie mógł tego zrobić na Zacku, nie chciał na Brooke, a na młodym zwyczajnie nie wypadało. Franko zawdzięczał zbyt wiele, więc został ksiądz, którego nie znał. A poza tym chciał by coś się zaczęło dziać. Niech znów choć na chwilę odzyska nadzieję, że coś jeszcze może się zmienić.
- I to ja będę decydował kto zapłaci. Nikt inny!