Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2019, 01:16   #123
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 47 - 2037.III.30; pn; popołudnie

Czas: 2037.III.29; nd; wieczór; g. 23:30
Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho




Sierżanta Yuana nie było zbyt trudno znaleźć. Nie mieli dla niego kwatery bo baza osiągnęła limit populacji i trzeba było coś z tym wkrótce zrobić. Inaczej trudno było myśleć o dalszym rozwoju. Zwłaszcza, że generatory też dochodziły do szczytu swojej wydajności więc montowanie kolejnych modułów robiło się równie problematyczne.

Dlatego sierżant Yuan nie miał jeszcze własnej kwatery. No ale sytuacja powinna się poprawić gdy na dniach powinien dojść moduł do obsługi MEC-ów. Przynajmniej częściowo bo też nie było zbyt wygodne dla nikogo gdyby na przykład lekarz mieszkał w swoim gabinecie gdzie przyjmował pacjentów.

Law zastał Chińczyka gdy ten oglądał telewizję. A raczej zmieniał co chwila kanały jakby szukał czegoś konkretnego albo ciekawego do oglądania.

- Dużo się zmieniło przez te dwie dekady. - odwrócił głowę w stronę Japończyka który stanął przy nim. No tak. Obudził się z kriosnu kilka dni temu a gdy zasypiał 20 lat temu świat był całkiem inny. Chwilę tak siedzieli oglądając tv. Law miał wrażenie, że Chińczyk głównie przegląda różne wiadomości i programy informacyjne.

- Nie wygląda to dobrze. Wygląda jakbyśmy przegrali wojnę. Jakby odebrali nam ten świat. - rzekł z fatalistycznym nastawieniem. - Nie o taki świat walczyliśmy 20 lat temu. - dodał ponurym, może nawet smutnym głosem. Przy jego masywnej sylwetce jego głowa która pozostała z oryginalnego ciała wydawała się nieproporcjonalnie mała do reszty ciała. To i głos aż trochę dziwne było, że ten pancerny golem ma taki zwyczajny. Taki ludzki. Z taką gamą ludzkich emocji.

- Na tych poluję. - wskazał pilotem na jakiś patrol żołnierzy ADVENT-u na ulicy. Oficer, z charakterystycznym czerwono - czarnym szalikiem i dwóch szeregowców. - Nie znam ich. Takich za naszych czasów nie było. Były inne. - dodał tonem wyjaśnienia zatrzymując się na tym programie gdzie kamera ukazywała właśnie tych adventystów. Nawet głos był ściszony tak, że ledwo go było słychać ale Lei chyba nie po to patrzył w ekran aby słuchać oficjalnej propagandy.

- Tego też nie było. - urywek z wrogimi żołnierzami skończył się to MEC znów przełączył aż ukazał się wielki pomnik. Gigantyczny. Pomnik przyjaźni ludzko - kosmicznej. Wyraz wdzięczności ludzkości do starszych do przyjęcia Ziemi do społeczności kosmicznej oraz ich dobroć na każdym kroku i w każdej dziedzinie. W czasach Inwazji w tym miejscu stała Statua Wolności.

- Wkurza mnie to. - Leu pokręcił głową i chociaż mówił spokojnie i zachowywał się spokojnie siedzący obok Japończyk wyczuwał, że obecna sytuacja na tej planecie po której panoszyli się obcy, ich pomagierzy i porządki musiała być dla niego bardzo ciężka. Przecież dwie dekady temu po to stanęli do walki aby uniknąć takiego losu.

- Mam wiele zaległości. Muszę się dużo nauczyć. O tych wszystkich nowych kosmitach i ich tworach jakich za moich czasów nie było. A w ogóle to wiesz może kiedy ruszę do akcji? - Chińczyk który dzięki hibernacji był pewnie o pokolenie starszy od siedzącego obok Lawa spróbował zachować jednak pogodę ducha. Law nie mógł mu precyzyjnie odpowiedzieć bo kluczową sprawą było pozyskanie modułu do obsługi MEC-ów. No i MEC wymagał specyficznej misji. Czyli czysto bojowej bo nadawał się właściwie tylko do walki. Tam gdzie trzeba było cokolwiej dyskretniejszego już był właściwie albo kłopotliwy albo bezużyteczny. Nawet transport przez miasto opanowane przez patrole, skany i kontrolę sił rządowych robił się bardzo ryzykowny. Niemniej nie było przecież rzeczy niemożliwych.

- Kiedyś było inaczej. Znaczy kiedyś to dla was, dla mnie to było wczoraj… - zaczął mówić po jakimś czasie gdy Law zapytał go jak to było podczas tej Inwazji. Chińczyk zmitygował się na tą różnicę swojej i obecnej czasoprzestrzeni która go rozbawiła nawet.

- No więc 20 lat temu mieliśmy całą ludzkość na wsparcie. Armie całego świata stanęły do walki z kosmicznym najeźdźcą. Więc mieliśmy do pomocy różne czołgi, bwp-y, śmigłowce, samoloty, artylerię, flotę… no wszystko… nie to co wy teraz. Bez urazy. Po prostu bardzo rzuca mi się w oczy ta różnica. Byłem w waszej zbrojowni. No bez urazy ale… No ja pamiętam inne standardy. Trudno mi się przyzwyczaić. - Lei wznowił opowieść jak to było kiedyś ale znów prawie od razu pod wpływem impulsu porównał stan X-COM-u “jego” a obecnego. Law na tyle dobrze znal historię najnowszą, że wiedział iż tak kiedyś było. Tylko on jako “młody” stan obecny uznawał za normalny i do jakiego przywykł a ten sprzed dwudziestu lat był taki abstrakcyjny. Przecież teraz nawet jakby mieli jakiś czołg czy bwp to rządowi zaraz by go namierzyli i zniszczyli. Mienie takiej machiny obecnie było raczej kłopotem niż jakimś wsparciem. Teraz X-COM działał jako partyzantka. I do Lei chyba to docierało i nie chciał rozmówcy robić przykrości.

- No w każdym razie mimo wszystko to my, X-COM, byliśmy głównym koordynatorem działań. Tworzyły go najważniejsze państwa na całej planecie dlatego mieliśmy główne bazy na całym świecie. No i wysyłaliśmy drużyny w punkty zapalne na całym świecie. Trzeba było tak kombinować aby nikogo nie zostawić bez pomocy bo po paru takich odmowach jakiś rząd mógłby spakować manatki i wycofać swoje finansowanie skoro płaci a efektu nie ma. - Chińczyk opowiadał dalej jak to kiedyś wyglądała ta walka z kosmitami. No tak, teraz X-COM też działał na całym globie. Ale raczej w podobnych bazach jakie w tym roku założyli tutaj.

- Bo widzisz, my wtedy już mówiliśmy, że to Inwazja. Tylko ona była taka ślamazarna. No wiesz, nie było jakiegoś jednego dnia zagłady, że przylatują spodki i robią inwazję. Nie, nic takiego. Dostawaliśmy zgłoszenia z USA, Kenii, Azji no z całego świata. Tam widziano jakichś obcych, gdzieś było jakieś UFO, potem jak nauczyliśmy się je strącać i się udało to lecieliśmy aby zbadać wrak. Ale to była taka pełzająca wojna. Bez frontów i mas wojska, bez baz wroga jakie można by zniszczyć czy opanować. Taka szarpanina po całej planecie. Jak kładłem się spać to jeszcze nie wiedzieliśmy jak to się skończy. Czy to już był punkt krytyczny i obcy słabną czy to jakaś forpoczta dopiero. Jak to Amerykanie mawiali “Wydawało mi się, że wygrywamy tą wojnę”. - sierżant zakuty w ciężki, mobilny pancerz cierpliwie i monotonnie tłumaczył kolejny aspekt sytuacji sprzed dwóch dekad. Zakończył z autoironicznym uśmiechem cytując sławne zdanie z czasów wojny w Wietnamie które padło podczas nagłej ofensywy Tet. Wtedy, wbrew oficjalnym zapewnieniom amerykańskiemu rządowi, że wojna idzie dobrze i ma się ku końcowi, komuniści niespodziewanie zaatakowali prawie wszystkie duże miasta w Wietnamie Południowym kompletnie zaskakując wszystkich, zwłaszcza amerykańskie społeczeństwo. Widocznie obecnie tak czuł się sierżant MEC patrząc jak to się potoczyło przez dwadzieścia lat.

Czasu zeszło nie wiadomo ile i kiedy. Zbliżała się już północ i Law zamierzał się zbierać do siebie bo wysiłek i stres minionego dnia zaczynał mu już ciążyć. No i właśnie wtedy Lei go niespodziewanie zagadnął. - Słuchaj ty to się chyba trochę znasz na komputerach i innych takich co? - zapytał tak chyba aby coś zacząć tak dla zdrowotności psychicznej. - Taki łebski koleś z ciebie nie? - upewnił się jeszcze chociaż po paru dniach pewnie chociaż z grubsza orientował się kto jest kto w bazie. - To słuchaj, pewnie przechlapana sprawa. Ale chciałbym wiedzieć co się stało z resztą mojego oddziału. Wysłałbym ci listę to może sprawdziłbyś co się z nimi stało co? Chciałbym wiedzieć. Dla spokoju sumienia. Pewnie już ich nie ma ale nawet wtedy bym wolał to wiedzieć. - Chińczyk poprosił Lawa o przysługę. Ale nie zapowiadało się na różowe zakończenie tych MEC-owych historii. Najpierw Inwazja a potem dwie dekady rządów kosmitów gdzie MEC z natury rzucały się w oczy i były trudne do ukrycia. A to wszystko nie sprzyjało przetrwaniu kogoś z nich. Cud, że Lei jakimś właśnie cudem przetrwał do dzisiaj prawie w nienaruszonym stanie.




Czas: 2037.III.30; pn; popołudnie; g. 16:30
Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho na zewnątrz pogodnie i nieprzyjemnie


- Idę po kawę. Komuś coś przynieść? - George wstał od swojego stanowiska i rozejrzał się po pomieszczeniu. W pomieczeniu panował półmrok aby światło z jarzeniówek nie przeszkadzało operatorom konsolet i ekranów w pracy. Warunki były całkiem znośne a nawet niezłe. Zapewne niejeden korposzczur czułby się tutaj jak w swojej korporacji. Zapewne po obdrapanych i pokrytych liszajami murach z brudnej cegły starego browaru nikt by się nie spodziewał takiego nowoczesnego wystroju głęboko w trzewiach kompleksu.

- Ja jeszcze mam. - Yoshiaki wskazała na swój osobisty kubek w ciekawym zdobieniem przez co z daleka widać było, że to jej kubek.

- A ja poproszę. Bez cukru i śmietanki. - agent Carter złożył skanerowi zamówienie co ten przyjął skinieniem głowy.

- Goła czarna? Ostro. - zaśmiał się chyba próbując być zabawny ale coś nikt nie podchwycił jego humoru. Było zbyt nerwowo. - Szefie? - George spojrzał na Lawa aby i jego zapytać o ewentualne zamówienie. Co tu nie mówić kawa i inne wzmacniacze by się bardzo przydały. W końcu siedzieli tutaj jak na szpilkach prawie od rana. Czyli od czasu gdy “panna Aston” dziennikarka z lokalnych mediów przekroczyła z panem Bensze bramy Blue Lab. I tyle ich widzieli.

- Ile można taki wywiad przeprowadzać? - BlackR4in zapytała na głos coś co pewnie przychodziło do głowy wszystkim. A z każdą godziną było to coraz bardziej retoryczne pytanie. Od rana nie mieli o ich agentce żadnych wiadomości.

- Nancy nie poszła tam robić wywiad. To przykrywka. Obawiam się, że coś się stało. - Carter z irytacją zmiął papierowy kubek i pięknym rzutem posłał go do śmietnika. Nie musiał mówić, że to “coś” nie oznaczało nic dobrego.

- Złapali ją? - George chociaż niby już mógł iść po tą kawę i resztę jednak coś się nie kwapił. Popatrzył pytająco na szefa wywiadu który z całej obsady centrum dowodzenia był chyba najbardziej biegły w takie klocki.

- Musimy się z tym liczyć. - agent powoli wydmuchnął powietrze kładąc dłonie na biodrach chyba zaczynając myśleć o tym, że misja się jednak nie powiodła.

- To co teraz? - George nadal pytał szefa agentów. Ale teraz właściwie chyba wszyscy czekali na to co powie.

- Odbijemy ją? - zapytała cicho Yoshiaki.

- Póki tam jest nie ma szans. To forteca. A na miejscu jest tylko James. Nie ma nawet legendy aby próbować dostać się do środka. Musimy poczekać aż ją spróbują przewieźć. Już nawet z posterunku policji byłoby łatwiej ją wydostać. Gorzej jeśli będą ją trzymać na miejscu aż wycisnął z niej co się da. - główny wywiadowca bazy popatrzył gdzieś wysoko w sufit chociaż nawet jego pewnie nie widział. Powoli przedstawiał jakie opcje mieli i widocznie na tą chwilę nie mieli ich zbyt wiele.

Przez kolejną godzinę omawiali kolejne plany i warianty postępowania ale wszystkie kończyły się podobnym wnioskiem: dziurą informacyjną. No nic nie wiedzieli. Nawet to czy Nancy wciąż jest w środku albo czy w ogóle żyje. Trudno było myśleć o inwigilacji czy bardziej bezpośredniej akcji. W końcu więc Carter zasugerował aby czekać aż sygnał z telefonu Nancy albo Bencze gdzieś wypłynie. Co by dawało nadzieję, że ktoś z nich znalazł się poza ośrodkiem i można było ich namierzyć i może przechwycić.

- Ale jak namierzymy to co dalej? - George zapytał rozglądając się po pomieszczeniu. Wydawało się, że chociaż Bensze w końcu powinni te korpy wypuścić. James miał oko na drogę z kompleksu i dzięki kamerkom na jego mieszkanie. Gdyby pracownik Blue Lab był sam a do tego James działał by z zaskoczenia, to pewnie mógłby sobie z nim poradzić. No ale co dalej?

- Dobre pytanie. - Carter zgodził się i znów im zeszło na omawianiu poszczególnych wariantów. Mogli zostawić jak jest i czekać. Gdyby wypuścili w końcu Bensze to sam James by pewnie wystarczył aby się do niego dostać. Mógłby się go wypytać co się stało w firmie no i co z Nancy. Co prawda Carter przewidywał, że od schwytania mogli ich trzymać oddzielnie no ale to i tak dowiedzieliby się czegokolwiek.

Drugim wariantem była policja. Mogli przekazać jedno z nich czy oboje policji aby stanęli przed sądem. Tutaj samotny James już miałby bardzo ograniczone możliwości działania. Carter widział tutaj dwa warianty. Atak uzbrojonej grupy na radiowóz i odbicie Nancy. Albo wysłanie Laury aby zwyczajnie w sądzie spróbowała wybronić “dziennikarkę”. Pierwszy wariant był ryzykowny. Trzeba było wysłać ekipę samochodem no nawet jakby wyslać ich odrazu tego wieczora to byliby tam jutro. Czasu na przygotowania i planowanie było mało. Co prawda na miejscu był James który był nieźle zaznajomiony w miejscowych realiach i znalazł już bezpieczne mieszkanie dla tej ekipy. Niemniej był ryzyk bo każda kontrola na takiej trasie to ryzyko dekonspiracji i/lub opóźnienia albo i zaniechania takiej wyprawy. W czarnym scenariuszy nawet obławę na xcomowców z której nie wiadomo czy by udało im się ujść. Ale gdyby udało się tam przedostać i wystarczająco wcześnie udałoby się namierzyć Nancy to akcja grupki zbrojnych na zwykły radiowóz miała spore szanse na powodzenia. Tylko jeszcze trzeba by się ulotnić najpierw z miejsca napadu a potem z miasta.

- Szkoda, że tam nie mamy znajomości z takim Alvarezem. Przydałoby się teraz. - westchnął cicho Carter przecierając zmęczonym ruchem czoło. Tak. Drugim wariant, “prawniczy” wydawał się mniej ryzykowny. Wystarczyło, że Laura Nadel by tam pojechała. Skanerzy mogliby wymyślić legendę dla niej. Nancy jakby miała głowę na karku i dotrwała do procesu mogła sama o nią poprosić. Jej szef chyba po cichu na to liczył. No ale wtedy przebywałaby w areszcie z którego trudniej byłoby jej odbić. No i cała procedura procesu trwałaby pewnie parę dni a wynik był niepewny. Tutaj do konsultacji przydałaby się Laura no ale w tej chwili jej nie było na miejscu. Ale już ją wezwano i obiecała wieczorem przyjechać do bazy.

Były też dwa naprawdę niewesołe scenariusze. Pierwszy to taki, że Nancy już mogła nie żyć. Gdyby została przyciśnięta do ściany i bałaby się, że może sypnąć X-COM mogła próbować popełnić samobójstwo. Gdyby stosowano na niej jakieś chemikalia aby zmusić ją do mówienia też było pewne ryzyko śmierci bo to były silne środki.

Drugi czarny scenariusz był podobny do “policyjnego”. Tylko zamiast lokalnej policji Blue Lab potraktuje sprawę priorytetowo i wezwie ADVENT. No to wtedy nawet zbrojni Moritz’a mogli mieć trudności z odbiciem Nancy. Zwłaszcza jakby przylecieli po nią wprost do Blue Lab.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline