Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2019, 01:45   #21
Lavandula
Konto usunięte
 
Lavandula's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputację
Harquin&Williams


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rPFGWVKXxm0[/MEDIA]
Jeśli przed wezwaniem do Tannera Luna miała jeszcze cień nadziei na zwykły opierdol, to po wyjściu ze świetlicy czuła że miękkie kolana ledwo utrzymują ją w pionie. Szybko skryła się w cieniu budynku, chowając sylwetkę między skrzyniami i wypaliła cztery papierosy jeden po drugim, czując jak wnętrzności zwijają się jej w ciasny supeł.

Ale się wpakowała... wątpiła aby ktokolwiek spojrzał przychylnie jeśli złamałaby nogę, bo rąk było szkoda. Zresztą dla nich ją trzymali w tym kołchozie, a teraz jeszcze wysyłali w pogoni za neutronowym króliczkiem...
Po czwartym papierosie przyszedł czas na piątego - wtedy też zobaczyła ich sierżant, sunącą przez plac z tobołami jakby była przekupką rozkładającą manele na targowisku, a raczej dopiero na nie zmierzającą.

- A jebać - Harquin westchnęła do siebie, wyskakując na słońce i po paru krokach dogoniła Anderson. Nie bawiła się w owijanie w bawełnę, wyłożyła co leżało jej na wątrobie, a potem pognała ile sił w nogach po własny mandżur. Pakowała się pospiesznie, klnąc głośno i sycząc na każdego kto się zbliżył.
Skompletowanie wszystkiego zajęło stosunkowo niewiele czasu, gdy biegało się pędem między poszczególnymi postojami.

Kapral Williams nie należał do ludzi, którzy szykowali się na kilkudniową misję jak szpak za ocean. Zgodnie ze słowami sierżant Anderson misja miała trwać około tygodnia i mieli zabrać tyle sprzętu aby w razie czego móc z nim maszerować. Zostawało zatem udać się kwatermistrza, dowiedzieć się co można było dostać na tajną misję najwyższego priorytetu, a później skompletować własny sprzęt. Joshua miał fart, że nie korzystał z podstawowego w Fort Jefferson modelu M16 tylko niemieckiej, bardziej niezawodnej i nowocześniejszej konstrukcji HK 416.

Tego dnia Joshua wyglądał na jeszcze większego niż zwykle. Szpej jaki miał na sobie nawet z chucherka zrobiłby pokaźną postać. Trochę tego było. Mundur polowy, kamizelka taktyczna, liczne ładownice, apteczka, plecak, nóż u pasa, maczeta na łydce, jakiś mechanizm na lewym przedramieniu i dodatkowo broń palna w postaci klamki na udzie i karabinu przytroczonego do plecaka. Na głowie mężczyzny siedziała czapka z daszkiem, a oczy skrywał za okularami balistycznymi z ciemną szybką. Rękawice z osłoną knykci i palców pasowały do całości jego umundurowania. Widać, że facet podchodził do tego dość pedantycznie, bo prawie całość była w kamuflażu Woodland, wśród którego nie rzucały się w oczy oliwkowe elementy jak polimer kabury, mechanizmu nożowni na łapie i apteczki wojskowej wyposażonej zupełnie jak torba lekarska.
TRX był na miejscu kwadrans przed czasem. Nosiło go, bo od dawna nie był na porządnej misji, na której ciśnienie zwiększała niepewność co do umiejętności większości oddziału. Jedynymi pewnikami byli tu medyczka i jeden tropiciel. Jakby tego było mało o naturze misji wiedzieli niewiele, a same poszukiwania atomówki miały przypominać spacer ślepego kundla we mgle. Kiedy Williams dotarł na miejsce zauważył, że był jednym z pierwszych. W cieniu jednego baraku nieopodal siedziała na plecaku szeregowa Luna Harquin paląc papierosa i skręcając dodatkowe szlugi na podróż. Nieopodal sanitariuszki leżała gitara. TRX uśmiechnął się podchodząc do kobiety, ściągając plecak i siadając blisko.

- Siemasz Luna. – powiedział patrząc na kobietę zza ciemnych szkieł okularów. – Pomógłbym, ale łapy mi latają jak staremu żulowi. – powiedział Joshua eksponując trzęsące się dłonie. – To twój pierwszy raz kiedy ratujesz świat? – zapytał enigmatycznie pokazując głową na miejsce zbiórki.

Napotkał morze ironii i cynizmu, lejące się hojnie z całej sylwetki sanitariuszki. Kobieta splunęła na ziemię, ani na sekundę nie przerywając pracy.
- Nie muszę leczyć kompleksów, ani podbudowywać rozmiaru fiuta górnolotnymi stwierdzeniami z dupy - uśmiechnęła się krzywo. Skończyła jedną pałeczkę którą ostrożnie odłożyła do małego pudełeczka i sięgnęła po kawałek bibułki na następną - Nie mówili ci starzy nie chlej borygo bo źle skończysz? Alkoholizm, to jest choroba… wymięka żołądek, a później głowa - zanuciła, patrząc z ukosa na szfeja obok.

- Niezła próba, ale w ten sposób jeszcze długo go nie zobaczysz, moja droga. - powiedział Williams odnosząc się do jego fiuta. - Te latające graby to raczej jakaś reakcja nerwowa, bo chleje raczej z umiarem i nie tak często jakbym chciał. Gitarę jednak zabierasz? - zapytał pokazując na instrument.

- Nie zajmuję się mikrobiologią, leszczu. Znajdź sobie jakąś desperatkę. I więcej jaraj - Harquin spojrzała z politowaniem na krocze kaprala, a następnie wróciła do jego twarzy nie zmieniając miny i dmuchnęła w nią dymem z fajka, trącącym ziołowymi nutami. Szybkimi, sprawnymi ruchami skręciła nowego papierosa i odłożyła go do pudełka. W ciężarówce trzęsło, nie chciała marnować niepotrzebnie tytoniu. Poza tym coś czuła że ich przedszkolanka krzywo będzie patrzyła na niestandardowe dodatki smakowe.
- Gratuluję dedukcji Sherlocku… ja pierdolę. Najpierw Forrest na odprawie teraz to - parsknęła, zerkając w przelocie na gitarę - Gitara? Jaka gitara? To dzida bojowa. Co żeś przyjebał w kanał że zapuściło ci bad tripa? Chociaż nie jest chyba taki zły, skoro nie wydłubujesz sobie jeszcze oczu. Ehhh… kurwa. Cały ten dzień to nieśmieszny żart - mruknęła, sięgając po kolejna bibułkę.

- Jak zwykle milutka. - zaśmiał się Williams. - Mnie to nawet bawi wizja naszej niecodziennej przygody. Dobór składu oddziału całkiem ciekawy, sprzęt jak byśmy szli na wiejską zabawę, a nie po bombę wodorową. Co do gratów, udało ci się coś C4 ugrać? - zapytał ciekawski szturmowiec ściągając czapkę, chowając do plecaka i biorąc w łape oliwkowy hełm ACH.


- Możliwe - dziewczyna sarknęła, kopiąc w leżącą przy jej nogach torbę, a następny skręt wylądował w pudełeczku - Daruj to ssanie jak jest chujowo. Repeta faktów na nic się nie przyda, a ja mam dość słuchania zjebów jak na jeden pierdolony dzień - pokręciła głową - Jak przychodzisz z dolegliwościami to wydupiaj do Williams, ja jestem zajęta - dodała zawczasu i na wszelki wypadek.

- Nie. - odpowiedział szybko żołnierz. - Nic mi nie dolega. Zagadałem, bo jesteśmy kwadrans przed czasem. Już dawno nie byłem na podobnej akcji więc nieco mnie nosi i mogę pieprzyć jak potłuczony. - nożownik ubrał hełm na głowę i zaczął regulować paski stabilizujące pancerz. - Ten gość, którego pielęgnowałaś kiedy się poznaliśmy, Carter, wydobrzał. Jedzie nawet z nami. Dzięki za to. Sam by ci podziękował pewnie, ale to małomówny i dziwny typ. Jak to zwiadowca. - uśmiechnął się Joshua. - Pewnie masz w dupie z czego strzelasz, ale przed następną akcją ja bym wymienił M16 na coś nowszego. - dodał mężczyzna klepiąc swoje HK.

- I git - Harquin dmuchnęła dymem nad głowę, chowając ostatniego skręta do pudełka i zamknęła je ostrożnie, po czym rozpoczęła proces otrzepywania się z wszelakich drobin - Już jeden pedał za mną dziś latał, styknie. Tak kurwa ciężko pojąć, że nie jestem Aniołem Miłosierdzia i nie fastryguję za frajer… poza tym nawet do chuja nie było czego fastrygować. Zjeby… zjeby wszędzie - mruknęła, ładując pudełko ze skrętami do plecaka, a bibułki do woreczka który wsadziła do kieszeni spodni - Nie dziękuj, tylko frajerzy dziękują. Wylizał się, to ma farta. - parsknęła, wzruszając ramionami - Wyjebane mam na tyle rzeczy, że ciężko spamiętać, ale sranie ołowiem to wasza brocha. Jak do mnie coś podejdzie, znaczy zjebaliście robotę, proste. Nie zamierzam strzelać, od tego mam was - wyszczerzyła się krzywo i prawie nie złośliwie, ale nagle spoważniała, obcinając majdan kaprala.
- Ile masz pochłaniaczy do gazmaski?

- Łącznie dwa. -
skwitował Williams najpierw odpowiadając na ostatnie pytanie Harquin. - Jeden za tobą latał, nie był ranny… Czy ktoś właśnie pod moim nosem próbuje się do ciebie dobierać, Luna? - zapytał się z szerokim uśmiechem TRX. - Ja tylko wykonuję rozkazy. Dopóki sierżant Anderson będzie przytomna to ona mówi do kogo strzelać, a do kogo się uśmiechać. Wbrew pozorom to nie zawsze jest dla wszystkich oczywiste. Narkotyki bojowe i stymulanty przysadki potrafią wypalić mózg… Jak dostanę to się mną zajmiesz, co nie? - zapytał szturchając ją delikatnie łokciem.

- Nie, nie zajmuję się pierdołami. Mam od tego swoich czarnuchów - popatrzyła na niego cynicznie się uśmiechając. Opuściła wymownie wzrok na ramię, a potem podniosła go do góry… tam gdzie chmury i wedle niektórych litościwy Bóg, o ile brać tego po upgrade’dzie, a nie starotestamentowego zwyrola.
- Meduzy nie mają mózgu i doskonale radzą sobie bez niego. Tak jak wy tutaj wszyscy - uśmiechnęła się równie słodko co nieszczerze, sięgając ręką do plecaka - Nosferatu nie spoufalają się ze śmiertelnikami. Chyba żeby wyciąć ograny i opylić je na czarnym rynku. Masz jeszcze obie nerki. Jeszcze.

- Czarnuchów? -
zapytał udając zdziwienie Williams. - Ponoć ty i starsza szeregowa Williams macie robić za zaplecze medyczne, a nie kapral Okorie… - podrapał się po głowie żołnierz po chwili się uśmiechając. - Dlaczego uważasz, że nie mam mózgu? Myślisz, że kto mi przelicza ile jeść białka na kilogram beztłuszczowej masy ciała albo ile supli danego dnia wjebać… - zaśmiał się nożownik. - Niby Nosferatu się nie spoufalają, ale jak byliśmy na imprezie chwilami odnosiłem wrażenie, że mnie rwiesz… - uśmiechnął się Joshua spoglądając do góry. - Ty masz więcej tych pochłaniaczy?

- Jebany rasista z ciebie. Do tego patriarchalna, szowinistyczna świnia
- Luna wyjęła z plecaka pochłaniacz i rzuciła kapslowi na kolana - Masz kurwa, niech stracę. Może dzięki temu przeżyjesz trochę dłużej… chociaż to żaden plus. Sam sobie odpowiedziałeś dlaczego nie masz mózgu - popatrzyła na niego z uprzejmym zainteresowaniem - Powinnam jebnąć donos że masz schizofrenię. Bezobjawową. Urojenia z pewnością. Dobrze że nie jestem tu aby robić za terapeutę. - parsknęła, pstrykając papierosem który zdążył się wypalić i zgasnąć - Nie płacą mi za to.

- I dobrze, bo ja terapeuty nie potrzebuję.
- zaśmiał się wojownik. - Dzięki za filtr. - dodał chowając przedmiot do jednej z ładownic. - Jak przeżyję dłużej to dłużej będziesz mogła liczyć na moje wsparcie ogniowe i duchowe. Nie wyglądasz żebyś potrzebowała, ale jak byś miała gorszy dzień zawsze wiesz gdzie mnie szukać. Po powrocie najebiemy się srogo między barakami czy zwijamy się do Jabłka? Jest tam taki zajebisty klub… - westchnął Joshua na samo wspomnienie.

Szeregowa zamilkła, zawieszając wzrok gdzieś przed sobą, na placu i znajdującymi się w oddali budynkami. Siedziała tak jakby nagle zapomniała że ma towarzystwo i jest w środku rozmowy. Skrzywiła się, splunęła, a potem wyciągnęła zza ucha papierosa.
- Jabłko za trzy lata, na razie mogę grasować za barakami. - wsadziła fajka między wargi i odpaliła go - Chociaż lepsza melina jest w warsztacie, tam praktycznie nocą nikt nie chodzi. Chyba że znowu mnie wpierdolą do penthousa, ale to adres znasz.

- Za trzy lata?! -
zapytał zdziwiony Williams. - Jeju Luna. Ja nie wiem czy tyle czasu będę żył czy trzymał dla ciebie obie zdrowe nerki. - zaśmiał się Joshua. - Zwykle pakują mnie w największe bagno. Człowiek się stara nie zdziadzieć to od razu trafia na tajne misje. Ani nikomu się pochwalić, a blizny już takie utajnione nie są i laski widzą. - westchnął nożownik. - Może być i warsztat. Jak trafisz do karceru napijemy się przez kraty. Z naszej wesołej kompani nie znałem wcześniej tylko Afroamerykanina i tego gościa z tatuażami co siedział nieopodal ciebie. Znajomy?

- To mój przyrodni brat i kochanek. Mam z nim dziecko, ale oddaliśmy je do sierocińca bo dawali w zamian prawdziwego boomboxa
- odpowiedziała śmiertelnie poważnym tonem, pykając z przyjemnością fajka - U nas to rodzinne, nasi rodzice też byli rodzeństwem. Z Alabamy. A ten opalony… - zadumała się - Ma dobrą kawę, mimo że nie z kantyny.

- Te fajnie…
- odparł zupełnie poważnie Joshua. - Też zawsze chciałem mieć siostrę. - dodał przyglądając się szeregowej. - Nie miałem jeszcze okazji zamienić z nimi słowa, ale może kiedyś… To wasze dziecko ile teraz by miało lat? - zapytał z poważną miną wojownik.

- Pewnie ze cztery, a może i z pięć? Nie wiem - rozłożyła ręce trochę bezradnie - Ciężko do tylu liczyć bez kalkulatora… rodzeństwo dobra sprawa, polecam. No i co to za rodzina, jak brat siostry nie wydyma? - dodała, kiwając głową i smrodząc nową porcją dymu.

- Ja w sumie brata miałem, ale został uprowadzony jako dziecko i do dzisiaj się nie znalazł. - powiedział Joshua kiwając głową. - Jesteście dość otwartym rodzeństwem. - zaśmiał się Williams nie wytrzymując. - Jakby podtuczyć maleństwo to warte więcej niż jedno radio. Okorie zatem musi być wspierany przez znajomych lub familię. Mi też matka często coś przysyła chociaż po jej pysznej kuchni zwykle muszę zrobić podwójne cardio. - zaśmiał się krótko. - Brat nie będzie zły, że takie ciacho się koło ciebie kręci? - zapytał Joshua puszczając jej oko.

- Ciacho? - Luna rozejrzała się wymownie dookoła - Gdzie? Kręci się tu jakaś dobra dupa, a ja jej jeszcze nie obczaiłam? - pokręciła głową oglądając okolicę, aż machnęła ręką - A jebać, romanse są dla kretynów. - stwierdziła lekkim tonem i wyszczerzyła zęby - Masz farta, zaoszczędziłeś na prezentach świątecznych.

- Mówiłem o sobie, kurwa…
- powiedział nożownik z uśmiechem. - Też nie lubię ckliwych znajomości. Brata jednak bym z chęcią poznał i zobaczył czy też po opuszczeniu Phoenix stał się porządnym facetem, jak ja. - wyszczerzył się Williams. - To twoja pierwsza akcja czy byłaś już na jakimś patrolu czy coś?

- Nie bądź dla siebie taki surowy. Żeby od razu wołać się kurwą -
Harquin nie byłaby sobą, gdyby odpuściła. Zaśmiała się wesoło jak na nią, strzelając kiepem na płytę placu. Rozejrzała się po najbliższej okolicy, potem spojrzała na słońce i sięgnęła po pokrowiec z którego wyciągnęła gitarę.
- Zrób sobie porządny cennik, a awansujesz na dziwkę. Porządną. Zawsze coś - mruknęła, trącając dolna strunę raz i drugi. Pokręciła głowę, sięgając do gryfa aby nastroić ją odpowiednio - Akcja, patrol...i ja? Przecież mnie tu nie ma, to tylko twoja imaginacja.

- Miałbym klientki?
- zapytał Joshua z lekkim uśmiechem. - Myślisz, że wyłapałabyś zniżkę? Nic z tych rzeczy! -
zaśmiał się wojownik. - Co mi zagrasz fajnego? - zapytał spoglądając na jej dłoń chodzącą po strunach gitary.

- Jakbyś im dopłacił, może by się zlitowały - szeregowa splunęła w piach, oparła pudło gitary o kolano i chwilę błądziła palcami po strunach, aż w pewnej chwili chwyciła gryf, pewniej uderzając w metalowe linki. Zaczęła śpiewać, głębokim i melancholijnym głosem, gapiąc się przed siebie. Nie zauważała okolicy, innych ludzi.

“Wracając z wojny miał już plan,
obmyślił sobie każdy krok
- najpierw odnowię stary dom w Brougham de Ville.
Miał plan lecz nie miał obu nóg,
zostały tylko skrzydła mu.
Motyle skrzydła zamiast nóg – co? Niezły styl.
Był wściekłym psem lecz pragnął grać
w Armii Zbawienia – byle co
- swój rybi puzon do dmuchania dam dziewczętom.
Choć tonął w mętnych falach snu,
to krzyczał frunąc aż na dno,
urządzę sobie kurwa odlotowe święto…*


_______________________________
* "Rybi puzon" Toma Waitsa, w wykonaniu Kazika Staszewskiego.
 
Lavandula jest offline