Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2019, 10:24   #100
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Nie oceniaj książki po okładce, czyli Eriki i Konrada wizyta w pewnym miejscu ;)

Późnowieczorna wizyta Cass utwierdziła Erikę w dwóch rzeczach: dziewczynie naprawdę zależało na znajomości z najemniczką i widać było, że żałuje tego, co się wydarzyło. Kobieta też nie była zachwycona tym, jak to wszystko się potoczyło i dokąd zmierzało, dlatego wolała odsunąć się i od Rudigera i od Cassie, bo zwyczajnie w świecie nie była dobra w załatwianiu tego typu sytuacji. Na szczęście częściowo wyręczyła ją Cassandra, bo dzięki temu, że pojawiła się u niej w pokoju, mogły sobie szczerze porozmawiać twarzą w twarz, bez przeszkadzania kogokolwiek z drużyny. Po jej wyjściu Erika długo nie mogła zasnąć, rozmyślając o tym wszystkim, stwierdziła jednak, że skoro Cassandra sama zrozumiała, że najemniczka nie ma zamiaru odebrać jej Rudigera, to ich relacje nie powinny się ochłodzić. Bo w przeciwnym razie jaki pożytek dałaby ta rozmowa?

Poranek, nim zebrali się całą grupą, spędziła na rozmowie z Konradem i choć powiedziała mu, że "powzięła już odpowiednie kroki" względem jej relacji z Cass, tak naprawdę nie chciała się za bardzo na ten temat rozwodzić, bo i po co? To była sprawa między nią, a Rudim i Cassie. Zjedli wspólnie śniadanie, a gdy wychodzili koło południa, by zdążyć na pogrzeb, Erika wyczekała moment, gdy Cass znajdzie się sama i podeszła do niej.
- Wszystko między nami w porządku - powiedziała, zdobywszy się na delikatny uśmiech. - Wrócę dzisiaj do ciebie, jeśli Rudi nie zajął mojego miejsca, choć jeśli zajął, niech tam zostanie. To będzie dla was najlepsze. - Puściła jej oczko. - Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniłyśmy i jest między nami czysta atmosfera.

Nie umiała aż tak ładnie gadać o swoich emocjach, więc poprzestała na tym. Pogładziła nastolatkę dłonią po policzku, klepnęła delikatnie w ramię i wyszła za pozostałymi, ruszając do Ogrodów Morra. Wcześniej jednak zrobili sobie krótki spacer, gdzie Cass rozmawiała z Konradem, a Erika z Rudim. Mężczyzna chciał zabrać ją na konie, ale najemniczka jakoś nie była w nastroju na jazdę, więc na rozmowie się skończyło. I było całkiem sympatycznie.


Ponura atmosfera cmentarza nie zrobiła na niej większego wrażenia, bo i nie zwracała na nią zbytniej uwagi. To była tylko pogoda, a że taka akurat trafiła się przy pogrzebie Gerwazego? Życie. Równie dobrze mogło być słonecznie, deszczowo lub obie te rzeczy naraz. Nie wsłuchiwała się za bardzo w pierdolenie kapłana, bo to były tylko ładne słówka, za które zapłacili ciężki pieniądz. Zamiast tego, wolała sama w myślach pożegnać się z czarodziejem i to zrobiła. Życzyła jego duszy spokoju i odnalezienia przodków w miejscu, w którym był obecnie i wiedziała, że z pewnością spotkają się ponownie, gdy przyjdzie jej czas. Jeśli miał kogoś zmarłego, za kim tęsknił, Erika wiedziała, że teraz czarodziej był szczęśliwy, gdyż znów mógł się z nim połączyć. Na jego miejscu z pewnością by była.

Pogrzeby nie należały do uroczystości, w jakich Konrad lubił uczestniczyć. W tym przypadku było jeszcze gorzej, jako że osobą, która znalazła się metr pod ziemią był ktoś, kogo Konrad dobrze znał i (mimo profesji, jaką tamten się parał) lubił.
- Szlag... - powiedział cicho Konrad, gdy bramy cmentarza znalazły się już za nim. - Nie lubię pogrzebów.
- Ja też nie, ale niestety w naszym fachu są one częstsze, niż zaproszenia na wesela
- odparła spokojnie Erika, rozglądając się po cmentarzu. - Szkoda Gerwazego... chociaż czasami miał niewyparzoną gębę, to był dobrym towarzyszem…
- Zaproszenia na wesele bym nie odmówił.
- Konrad uśmiechnął się leciutko. - Niestety jakoś się nie zanosi na to, by któreś z moich przyjaciół miało zamiar na nową drogę życia. Był dobrym towarzyszem - przytaknął. - Ale mamy teraz Heinricha... Nie wiem, czy to dobra zamiana.
- Prędzej zanosi się, że znów będziesz odwiedzał cmentarz. Albo my będziemy odwiedzać ciebie
. - Puściła mu oczko, uśmiechając się pod nosem. - Co do Heinricha, jest w porządku.
- Zawsze możesz mnie odwiedzić... ale wolałbym, by nie było to w takiej sytuacji
- odparł.
- Też bym wolała. - Spojrzała na niego z ukosa. - Zbyt wielu towarzyszy doli i niedoli pochowałam. Mogłabym trochę od tego odpocząć. Dlatego musimy dbać o własne tyłki, Konradzie. Bo jak nie my, to kto? - Uśmiechnęła się lekko, choć to raczej nie był uśmiech pełen radości.
- Nieco odpoczynku od smutnych zdarzeń zawsze jest mile widziane - przyznał. - Jak ci się podoba miasto? - Zmienił temat.
- Bywałam tu jako dzieciak, wiele się nie zmieniło, pomijając te zniszczenia po wojnie - odparła. - Ale odbudują to wszystko. Middenheim ma swój specyficzny klimat, zupełnie inny od Altdorfu. Między innymi tu nie śmierdzi na ulicach, tylko w kanałach, a w stolicy i na ulicach i w kanałach. - Wyszczerzyła się. - A ty byłeś wcześniej w Mieście Ulryka?
- Bywałem w Wolfenburgu, ale to, w zasadzie, nie ma porównania. A tu jestem obcy w obcym mieście
- odparł z cieniem uśmiechu.
- Wolfenburg już nie istnieje, z tego, co słyszałam tu i ówdzie - odparła z powagą. - A co do bycia obcym… daj spokój, biorąc pod uwagę to, czym się zajmujemy, to moglibyśmy nazywać siebie obywatelami świata. Byłeś kiedyś za granicą?
- Zahaczyłem o Bretonię, gdy jako młodzik z cyrkową trupą podróżowałem
- odpowiedział. - Ale to była krótka wizyta. Niestety, bo kraj całkiem przyjemny. I mili ludzie, tak mężczyźni, jak i kobiety. W większości.
- Hmm, może się tam przeniosę na starość, jak już będę bardzo bogata i zbyt niedołężna, żeby dalej rozbijać się po świecie
- odparła dość wesoło. - Na razie jednak do tej starości trzeba dożyć. - Puściła mu oczko.
- No, to jest dobry powód, by dożyć starości - zażartował. - Teoretycznie w mieście jest bezpieczniej, niż w lesie... ale to ty masz większe doświadczenie w tej materii. - Uśmiechnął się.
- Niby w mieście bezpieczniej, a prawda taka, że zginąć można wszędzie. Nawet idąc do wychodka za karczmą - odparła. - Popatrz na tych ludzi… - Wskazała wzrokiem mijanych mieszkańców miasta. - Im się nawet nie śni, że pod ich domami mieszkają szczury, co chodzą na dwóch nogach. Gdybyś teraz zaczął krzyczeć, że widziałeś takich, to by zawołali straż, że siejesz zgorszenie. W sumie to nawet lepiej, że są nieświadomi. - Wzruszyła ramionami.
- Sianie zgorszenia zawsze mi się kojarzyło z bieganiem nago. - Ponownie się uśmiechnął. - Ale masz rację, z pewnością by zawołali straż.
- Jak zwał, tak zwał, jestem prostą kobietą, nazywam rzeczy prostymi słowami
- odparła, uśmiechając się lekko. - Najważniejsze, że załapałeś, o co mi chodziło.
- Tak jakoś mi się udało...
- Uśmiech Konrada był szerszy. - Jakoś nie obiło mi się o uszy, by w Bretonii szalały skaveny. Ale... skoro one lubią miasta, to może lepiej domek na wsi? - Spojrzał na Erikę, lekko unosząc brwi.
- No widzisz, w Bretonii nie mają skavenów i już lubię to miejsce - odparła, nieco ironizując. - Poza tym zawsze można się osiedlić w domku pod miastem, to chyba najlepsze rozwiązanie.
- Pod miastem... Mam nadzieję, że co innego masz na myśli
- powiedział żartobliwym tonem Konrad, równocześnie spoglądając pod nogi i stukając obcasem w bruk. - Dobre wino mają w Bretonii - dodał. - Może znajdziemy jakieś zaciszne miejsce z dobrym winem? Przedsmak Bretonii?
- Możemy, ale chyba nie teraz? No chyba, że wstąpimy na kieliszek, czy dwa, bo nie chcę się wstawić, tak jak wczoraj, biorąc pod uwagę, że mamy środek dnia
- odparła, zerkając na niego. - No i jeśli chcesz mnie zaprosić na bretońskie wino, to nie wiem, czy oni też nie będą chcieli się zaprosić. - Dyskretnie wskazała wzrokiem na Rudigera, Cassie i Heinricha idących za nimi.
- Można by rzec, że jako zatrudnieni przez straż, jesteśmy na służbie nawet teraz - powiedział. - A na służbie nie należy pić... zbyt dużo - dodał. - Zapraszam ciebie. Rudi i Cassie tworzą ładną parę, powinni mieć trochę więcej czasu tylko dla siebie, a nie że ktoś z nas stali wisi im nad głową. Nie mam racji?
- Zdecydowanie masz rację
- odparła. - Wystarczająco już wczoraj się wszystko pomieszało, na szczęście już jest dobrze, więc i za to można wypić. Jako obcy w obcym mieście, chyba nie wiesz, gdzie sprzedają bretońskie wino? No chyba, że masz takie przy sobie, to inna sprawa. - Uśmiechnęła się półgębkiem.
- Zdecydowanie mnie przeceniasz. - Konrad pokręcił głową. - Ani nie wiem, gdzie je sprzedają, ani nie mam za pazuchą. Ale, jak mówią, koniec języka za przewodnika. Popytamy i się dowiemy.
- Ale płacę za siebie
- rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Takie wino może trochę kosztować a ja nie jestem z tych, co naciągają mężczyzn na różne rzeczy. To zostawmy szlachciankom, które wiedzą, że niczego nie odziedziczą, bo są ósmą wodą po kisielu i muszą za wszelką cenę zahaczyć się o jakiegoś bogatego barona czy innego takiego - rzuciła, uśmiechając się.
- Pozbawiasz mnie połowy przyjemności - zażartował. - A żeby zostać baronem, to pewnie musiałbym na Księstwa Graniczne ruszyć. Tam, ponoć, i księstwo własne można założyć. Jak się ma trochę szczęścia.
- Tak, też o tym słyszałam. Jakby nie patrzeć, też ciekawy kierunek, żeby kiedyś przekonać się, jak tam jest naprawdę
- rzuciła. - I nie martw się… ze mnie taka szlachcianka, jak z ciebie baron. - Uśmiechnęła się. - Pijemy razem, ale płacę za siebie. Umowa stoi?
- Stoi
- odparł z uśmiechem.
- No to idziemy - powiedziała z werwą.
Pożegnali się z pozostałymi, zapowiadając, że wrócą na obiad i ruszyli na poszukiwania gospody serwującej bretońskie wino.

Middenheim było dużym miastem, a wina bretońskie (a nawet wina jako takie) do najpopularniejszych nie należały, zaś pytania o wino wywoływały tylko i wyłącznie pełne zdziwienia spojrzenia. Do czasu...
- Idźta do Śpiewającego Księżyca w Neumarkt i Wschodniej, to restauracja i kabaret w jednym. Sprzedają tam wina z całego znanego świata - odparł kolejny, dwudziesty już chyba, mieszkaniec.
- Kabaret? - Słowo to było Konradowi nie znane.
- A, takie przedstawienia z podtekstem, drugim i trzecim dnem, i w ogóle - padła odpowiedź, która niewiele wyjaśniła. - Dla yntelygentów.
- Dziękujemy - odparł Konrad w imieniu Eriki i swoim.


Kwadrans później dotarli do miejsca, które polecali im przechodnie. Szyld wywieszony przed budynkiem przedstawiający księżyc z jakimiś dziwnymi znaczkami opuszczającymi jego usta musiał być tym, czego szukali. Weszli do środka, a główna sala od razu zrobiła na nich piorunujące wrażenie - było tu kilkanaście kwadratowych stołów nakrytych białymi obrusami, a w głębi znajdowała się niewielka scena, gdzie musiały występować te kabarety, czy jak to się nazywało. O tej porze było spokojnie i jedynie kilka miejsc było zajętych, dlatego z Konradem nie mieli problemów, by usadzić tyłki przy jednym ze stolików. Czerwone kotary z pięknego materiału opadały z karniszy, pośrodku sufitu wisiał żyrandol, którego sprzedaż wyżywiła by z pewnością kilkanaście rodzin. Cała główna sala wykonana była z wysokiej jakości drewna, a na fikuśnych, półokrągłych półeczkach poustawiano w rzędach przeróżne alkohole, głównie wina.


- Zupełnie nie pasuję do tego miejsca - powiedziała Erika, markotniejąc nagle.
- Ja też się nie wychowałem na pańskim dworze - odparł cicho Konrad. - Ale musimy się zacząć przywyczajać... Pomyśl o naszej przyszłej baronii - zażartował, by nieco poprawić dziewczynie humor.
- Najchętniej, to bym stąd wyszła - mruknęła, taksując ludzi siedzących przy pozostałych stolikach.
- Najpierw wino, a potem zobaczymy... jeśli nas nie wyrzucą - odpowiedział.
Po chwili pojawił się przy ich stoliku mężczyzna w błękitnej tunice, pachnący bardzo przyjemnie.
- Co dla państwa? Mamy pieczoną baraninę w ziemniakach i sosie żurawinowym, do tego kaczkę w owocach i kurczaka w sosie paprykowo-czosnkowym. Papryka sprowadzana z dalekich krajów, pierwszego sortu. Oprócz tego polecamy szeroki wybór win - od bretońskich, przez estalijskie i tileańskie. Prawdziwym rarytasem jest jednak szafirowe wino elfów sprowadzane prosto z Ulthuanu za jedyne pięć złotych koron za butelkę. - Mężczyzna uśmiechnął się, skończywszy recytować bezduszną formułkę.
Erika tylko uniosła brew i zacisnęła wargi, co miało oznaczać "ty z nim gadaj, bo ja zaraz wybuchnę".
- W zasadzie żołądki mamy pełne - odparł Konrad, choć byli jeszcze przed obiadem. Wiedział jednak, że ceny posiłków serwowanych tutaj z pewnością by ich zrujnowały. - więc prosilibyśmy o tę kaczkę i bretońskie czerwone półwytrawne. Chyba że wolisz słodkie... - Spojrzał na Erikę. - Wtedy zamówimy jakiś deser...
- Ja bym wolała wino bretońskie i sobie stąd pójść
- mruknęła Erika, unosząc brew i patrząc na Konrada na zasadzie: “co ty odwalasz?”.
- W takim razie dwie porcje kaczki na wynos i to bretońskie, półwytrawne - zadysponował Konrad, udając, że nie widzi spojrzenia swej towarzyszki.
Kelner spojrzał na nich dziwnie, jakby nieprzekonany, czy oboje są wypłacalni.
- Ale wiedzą państwo, że to będzie siedemnaście szylingów? Proszę o zapłatę od razu.
Erika zmarszczyła brwi i wstała od stołu.
- Panie, przynieś pan butelkę tego bretońskiego wina i już nas tu więcej nie zobaczysz! - Zagrzmiała, a kilka osób przy innych stołach odwróciło się w ich stronę, jednak napotykając wzrok najemniczki, szybko wracali do swoich spraw.
- Zdecydowanie obsługa w tym lokalu schodzi na psy. - Konrad również się podniósł i rzucił na stół garść srebra. Odliczył pięć sztuk. - O napiwku zapomnij.
- I oprócz tego bretońskiego, przynieś nam butelkę szafirowego wina od elfów - burknęła Erika, po czym odliczyła pięć koron i wcisnęła temu burakowi w dłoń. - Masz być za chwilę.
Tamten skinął głową i pobiegł na zaplecze, wracając po chwili z butelką bretońskiego wina i szafirowego od elfów. Odróżniała je pękata butelka i smukła szyjka oraz kapsel przykryty dziwnym materiałem. No i kolor.
- No, to wracamy do naszych - rzuciła Erika, chowając obie butelki do plecaka.
- Hrabia von Reden chyba przecenił ten lokal - dodał Konrad. - Zdecydowanie przecenił. - Pokręcił z niesmakiem głową, po czym ruszył za Eriką w stronę wyjścia.

Gdy znaleźli się na ulicy, Erika spojrzała na niego z uniesioną brwią.
- Hrabia von Reden? Twój tytuł szlachecki, jak zostaniesz księciem w Księstwach? - Zapytała, uśmiechając się. - Całkiem ciekawy z ciebie człowiek, Konradzie. Na początku myślałam, że taki mruk jak ja, ale z drugiej strony, mruk z mrukiem się zawsze dogada, nie? - Szturchnęła go barkiem.
- Brzmi nieźle, prawda? A niech się tamten kretyn martwi i tym, że napiwek przeszedł mu koło nosa, i tym, że mógł się narazić komuś mającemu znajomości w wysokich sferach. - Konrad miał nadzieję, że tak będzie. - Jakoś się dogadujemy. - Uśmiechnął się. - Teraz trzeba znaleźć jeszcze dwa czyste kubki i przekonać się, czy zrobiliśmy dobry zakup. W naszej gospodzie?
- Tak, już nie cudujmy, bo naprawdę nie chce mi się teraz sprawdzać, czy to wino to wino, czy coś innego. Ważne, żeby kopało, nie? A to szafirowe może być całkiem ciekawe
- odparła. - Nigdy o takim nie słyszałam, a ty? A jak od elfów, to raczej szlachetny trunek, w końcu za byle co nie płaci się tylu koron. - Zmarszczyła brwi.
- Opsss... Muszę cię rozczarować... Wino raczej nie kopie. A to od elfów powinno być wstępem do raju. - Zadumał się. - Chociaż też o nim nie słyszałem - wyjaśnił.
- Wiesz, jak wypijesz kilka butelek zwykłej berbeluchy z podrzędnej karczmy, to wierz mi, będzie kopało. Sprawdzone na własnej skórze - odparła z uśmiechem. - A potem flaki wykręca ci na drugą stronę przy rzyganiu. Byłam młoda i głupia, więcej tego błędu nie popełnię.

Tym jakże ważnym faktem ze swojego barwnego życia wojowniczki podzieliła się z Konradem, gdy byli w drodze do gospody. Wyjęła jeszcze elfickie wino z plecaka i przyjrzała się butelce, znacznie różniącej się od typowych butelek imperialnych, a i bretońskich, z tego, co zauważyła.


Po dotarciu do "Kulawego Psa", pozostali już siedzieli przy "ich" stoliku w rogu sali i raczyli się jakimś trunkiem, więc Konrad zgarnął od karczmarza dwa kubki i oni również polali sobie bretońskiego wina. Po pierwszym łyku Erika pokiwała głową z aprobatą. Wino było delikatne, ale najemniczka wyczuwała w nim połączenie cedru, jeżyn, czarnej porzeczki i malin. Przywoływało w jakimś stopniu wspomnienia z dzieciństwa, gdy biegała w okolicach obozu rozbitego przez ojca i jego kompanię, objadając się zerwanymi z krzaków jeżynami. Takie wino rzeczywiście nadawało się bardziej do smakowania, bądź picia przy okazji posiłków, a nie do tego, by po prostu usiąść, obalić kilka butelek i iść spać. Skoro to było takie dobre, to już nie mogła się doczekać, kiedy dane im będzie spróbować wina szafirowego, którym nie pochwaliła się przed pozostałymi. Cieszyła się, że udało jej się namówić Konrada na kupno, chociaż gdyby nie chciał, sama by to zrobiła.

Obiad zjadła rozmawiając z towarzyszami i racząc się bretońskim winem do ziemniaków i jakiegoś całkiem nieźle wypieczonego mięsiwa. Niedługo potem ich stolik odwiedził jakiś kapłan Ulryka, mający do nich palącą sprawę z polecenia Shutzmanna. No tak, teraz będą na każde zawołanie komendanta, pomyślała Erika, ruszając za pozostałymi z wysłannikiem Ulrykanów. Na miejscu dowiedzieli się, że niejaki Odo ma dziwne wizje związane z potężnym artefaktem i prawdopodobnie został on ukryty w Drakwaldzie. Najemniczka dorzuciła swoje spostrzeżenia do rozmowy, mając nadzieję, że kapłani sypną złotem za ich usługi, gdyż do Drakwaldu wybierał się tylko ktoś, kto miał życzenie bolesnej śmierci albo ktoś, kto nigdy nie słyszał o tym lesie. Ze skrzyżowanymi na biuście rękoma, oparta o ścianę, oczekiwała na dalsze rewelacje odnośnie tej dziwnej sprawy.
 
Tabasa jest offline