Noc 19 Brauzeit 2518 KI, biwak w Gryfoniej Kniei
Mroki gęstego lasu nie skrywały w sobie niczego magicznego, każdy z jego cieni należał do rzeczywistego i prastarego porządku natury. Nie oznaczało to jednak, że nic ponad dziki i nocne ptaki nie kryło się w czarnej gęstwie. Łamane ciężkimi krokami gałązki były pierwszym zwiastunem nadciągającego niebezpieczeństwa i ich ostry dźwięk sprawił, że mięśnie zaniepokojonej dziewczyny napięły się w odruchu narzuconym przez pierwotny instynkt.
Nie walczyć z intuicją, poddać się jej woli, zanim paraliżujący strach zamieni członki w kłody drewna.
W czarnej gęstwy wychynęły dzierżące oręż ludzkie kształty, powiewające narzuconymi na ramiona płaszczami, wymachujące ostrą stalą. Z ich gardeł popłynęły wibrujące wściekłą radością i żądzą okrzyki, brzmiące w uszach Olivii niczym ujadanie spuszczonych z łańcuchów głodnych psów.
Odwracając się plecami do lasu, zdążyła złowić kątem oka zarośniętą ludzką twarz biegnącego ku niej człowieka. Śmiał się niczym opętany, wiedząc najwidoczniej, że los zesłał w jego ręce bezbronną młodą kobietę. Krzyki zaalarmowanych napaścią towarzyszy przeszyły wysokimi tonami ciemność nocy, ale uciekająca w głąb wiatrołomu Olivia słyszała tylko ten histeryczny śmiech, pełen złej radości i ohydnej żądzy.
Wiedziała już, co się stanie, jeśli ten człowiek pojmie ją żywą.