Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2019, 10:28   #82
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
-"Trzeba je wywabić" - Powiedział Kit, a Jean przemknęło przez głowę: albo uszkodzić malunek, magiczny krąg, plugawy symbol. Zwał jak zwał, a oglądanie kiedyś tam pewnego serialu tv podsunęło jej taki pomysł.
- Bear kryj się! Granat! - I jak powiedziała, tak zrobiła, rzucając odłamkowym pod parszywe nogi zdechalków, samej cofając się na bezpieczną odległość w tył, jednocześnie znowu delikwentów częstując pociskami ze swojej "kosiary".
Eksplozja rozwaliła część szkieletów rozrzucając ich kawałki dookoła, resztę zaś wykańczał karabin. Cook cofnął się nieco, by uniknąć odłamków i zaczął posyłać serie… w podłoże. Kolejne kule niczym dłuto rozwalały fragmenty czerwonej cegły z której to ułożony był obraz widziany z góry przez Kita. Dziurawił bruk metodycznie kulami, by… “przerwać krąg.
W tym czasie reszta oddziału strzelała do truposzy, by trzymać resztę na dystans. To wszystko dawało pewne efekty. Szeregi wroga na dziedzińcu zaczęły powoli dosłownie się wykruszać.

Tymczasem na murze zamkowym… Kit miał ułatwione zadanie, obydwaj strzelcy mieli małe pole manewru. Problem polegał na tym, że Carson też.
Wizja pojedynku rewolwerowców średnio Kitowi odpowiadała, dlatego też najpierw poczęstował ex-AST'owców granatem odłamkowym, by potem ostrzelać przeciwników.
Plan zadziałał idealnie. Co prawda upadek zniszczył jednego z nich tylko. Niemniej drugi stanowił już łatwy cel dla Collier, Meyes i zbliżającej się z Gilesem Lili. I również został zniszczony. Niemniej Kit zapłacił cenę za swoją inicjatywę. Nim rzucił granat, został postrzelony przez jednego ze strzelców.
- Szlag by to… - Kit nie był zbytnio zadowolony, ale mimo tego, że oberwał, kontynuował ostrzał znajdujących się na dziedzińcu szkieletów… podobnie jak Jean, jak i wielu innych z oddziału AST. Przeciwnicy niknęli w oczach pod gradem kul i bez możliwości magicznego "odrodzenia".

Ostrzał karabinów trwał jeszcze chwilkę. Uszkodzony krąg na posadzce przestał odradzać nieumarłych i wkrótce ich szczątki ścieliły kostkę brukową. Była to chwila przerwy dla wszystkich na złapania oddechu i uzupełnienie amunicji. Oraz opatrzenie rannych przez Ash… póki jeszcze była okazja.
- Mam trochę podziurawione plecy, znajdziesz chwilę? - U lekarki zameldowała się Jean - Ale najpierw chyba Collier i Bear, oni wyglądają gorzej… - Pani sierżant rozejrzała się po oddziale. W sumie to i było jeszcze więcej rannych niż wymieniła.


Póki co o amunicję było łatwo. Leżała wszak w pojeździe na wyciągnięcie ręki. Gorzej z ranami, ale AST potrafili być twardzi i bez swoich pancerzy. Sytuacja z jednej strony była optymistyczna, ale z drugiej…
- Nikt nie wyszedł. Nikt nie zareagował na tą jatkę. A cisi przecież nie byliśmy.- stwierdził Hamato.
- A ci tutaj? - zapytał BFG przesuwając ręką dookoła, gdy wskazywał rozrzucone szczątki trupów.
- Nikt nimi nie kierował.- rzekł Wolvie. -Nie reagowali na nasze kręcenie się pod murami. Dopiero gdy weszliśmy, to się przebudzili. Panowie i panie… wygląda na to, że nikogo nie mam w domu. Nie wiem czy to dobrze, czy to źle.
- Ja bym to brała za dobry omen - Wtrąciła J.R.
- Dobry dla naszej misji. Ale jeśli władcy zamku nie ma tu.. to znaczy że jest w innym miejscu.- ocenił ponuro Jones.

Na ekranach nadal nie było śladu sygnałów drugiej ekipy, mimo że miała do przebycia mniej więcej ten sam dystans. Było to nieco niepokojące, choć nie niespodziewane. Jednym z powodów dla którego drużyny były dwie, była możliwość iż jedna mogła nie dotrzeć na czas. Albo… w ogóle nie dotrzeć.
Niemniej nie było czasu na takie zmartwienia. Połatana pospiesznie ekipa z uzupełnioną amunicją ruszyła ku jedynym wrotom na dziedzińcu zamkowym. Olbrzymiej bramie złożonej z dwóch skrzydeł wróg z ciemnego drewna okutego żelazem. Wysoka i szeroka brama nie pasowała do małego dziedzińca i sprawiała wrażenie nie do zdobycia.

Niemniej otworzyć się dała bez wysiłku. I cała już ekipa AST mogła wkroczyć do środka z wyszykowaną do strzału bronią. Krok po kroku wchodzili do dużej z sali z mosiężnymi kandelabrami zawieszonymi w niknącym w mroku suficie. Kandelabry składały się z dziesiątków wężowych istot wykutych w tym metalu. Każda zakończona była ludzką kobiecą głową ze spiczastymi uszami trzymającą w ustach płonącą świecę. Każda świeca była innego koloru. Salę pokryto drewnianą posadzką z polerowanego drewna. Tworzyło to dwubarwną czarno-czerwoną “szachownicę”... które jednak czasami składała z dużych jednobarwnych pól otoczonych przeciwną barwą. Wydawało się mieć to jakieś znaczenie, jednakże… trudno było ustalić jakie. Ściany były wyłożone dużymi ołowianymi lustrami w srebrnej oprawie w których odbijały się światła świeczników, jak i wykrzywione i zwielokrotnianie sylwetki wchodzących żołnierzy. Było też dwoje drzwi… akurat na samym końcu holu i znajdujące się naprzeciw siebie. To miejsce wyglądało jak… pułapka. Każdy z AST to podskórnie czuł. Tyle że nie bardzo mieli wybór. Musieli wejść do tego zamku by wykonać zadanie. Dlatego Jones nakazał ruszenie tyłków w formacji ofensywnej, czujność i opanowanie… no i wiarę w sprzęt. Niewiele ona pomogła, gdy już weszli do komnaty…

Wrota za nimi zawarły się hukiem… z sufitu spadły nagle snopy światła przecinające salę na pół i nagle żołnierze znaleźli się po dwóch różnych stronach ściany “zbudowanej” z różnobarwnych migoczących świateł. Tak przynajmniej można było sądzić, bo ściana była nie tylko dźwiękoszczelna, ale i blokująca sygnał audio jak i sygnaturki żołnierzy. Nie było więc kontaktu… wielobarwna migocząca ściana wydawała się solidna. No i była częścią pułapki. Jakie tajemnice skrywała?
Meyes, Collier, Guerra, Carson oraz McAllister utknęli po prawej… reszta po lewej stronie owej tajemniczej migoczącej ściany.
- Co jest kurwa?! - Fuknęła McAllister, po czym posłała serię w magiczną ścianę. Oczywiście celując kilka metrów w górę, by ewentualnie odbite pociski rykoszetowały w sufit, a nie w nią lub towarzyszy.
Kit nie miał zamiaru 'ręcznie' sprawdzać, czy da się przekroczyć barierę.
- Ciekawe, czy zaraz nas zaatakują, czy przedstawią ofertę nie do odrzucenia - powiedział, rozglądając się za innym wyjściem.
To było… bo drużyna JR nie została odcięta od drzwi prowadzących dalej. A kule McAllister nie rykoszetowały, bo ulegały anihilacji, przy zetknięciu ze ścianą.
- Wygląda na to, że nas nie słyszą. Bo chyba nie zginęli, prawda?- spytała Collier nerwowo.
- My żyjemy, więc oni pewnie też.- ocenił Dominic.
A gdy JR. skończyła strzelać i mineło kilku minut, to ekipa posłyszała pyknięcia od strony kolorowej ściany. Pyknięcia czasami długie, czasami krótkie.
“ .- .-. . -.-- --- ..- .- .-.. .-.. .-. .. --. .... - ··--··”
Ktoś nadał wiadomość kodem Morse’a używając strzałów z pistoletu rezonujących od ściany jako kropek i dłuższych serii jako kresek.
Sygnał brzmiał “Wszystko w porządku”?
Jean wyciągnęła pistolet, po czym chwilę strzelała po ścianie: "--- -.-" a oznaczało to zwyczajowe "ok". Po chwili spojrzała po towarzyszach, i zagadnęła Guerrę.
- Wyciągaj gnata i strzelaj tak… - Po czym wytłumaczyła co i jak mężczyźnie.
".--. --- .." a miało to oznaczać P.O.I, czyli w militarnym żargonie Point of Interest, a więc stwierdzenie, iż lezą dalej do celu…
“..- .--. .-. . -.-. -.- --- -.”
Odpowiedź wystrzelona brzmiała: “góra zwiad”, co miało sens. Dwa klucze i sama bombka atomowa była po drugiej stronie wielobarwnej ściany.
- Stosują zasadę dziel i rządź - rzucił Kit, mając na myśli właścicieli zamku. - Ale nie rozumiem dlaczego, mając taką zabawkę jak ta ściana, nie zagrodzili nam po prostu drogi.
- Idziemy dalej - Powiedziała Jean, po czym jako pierwsza ruszyła do jedynych drzwi, jakie im pozostały…
Pozostali podążyli za nią. Krok po kroku zbliżali się do drzwi. Wyglądających zwyczajnie, ale... to też mogła być przecież pułapka.
- Pójdę przodem - zaproponował Kit. - Czy też najpierw granat, a potem my?
- Sam zdecyduj - Zaśmiała się sierżant.
- Moje się powoli kończą - odparł Kit, spoglądając na pozostałych.
- Nie możemy ciągle marnować odłamkowych. - Guerra podrzucił Carsonowi swój granat łzawiący. - Może to wystarczy.
Kit wziął 'podarek', odbezpieczył i rzucił za próg.
Nastąpiła eksplozja i przez drzwi zaczął się sączyć zielono-szary dym, zmuszający do włączenia filtrów powietrza w hełmach.
Kit wkroczył w dym z bronią gotową do strzału, rozglądając się na wszystkie strony i wypatrując przeciwników.
Tych jednak nie było… jedyne co dostrzegł przez kłęby gazu łzawiącego to korytarz rozświetlany kilkoma źródłami jasnego światła... nie był to ogień, ani żarówka. Coś… jak gwiazdy lub słońca uwięzione w szklanych pudełkach. Choć nie tak przeraźliwie jasne.



.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline