Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2019, 20:11   #22
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Część postu z Lechu.

Żniwiarze.

Sześciu czarnych drapieżców katowało właśnie silniki swoich maszyn, pędząc międzystanową droga numer sześćdziesiąt dziewięć, nieopodal ruin Indianapolis. Niegdyś miasto słynęło z organizowanych przed wojną wyścigów samochodowych,w których stawką była sława i niewyobrażalne pieniądze. Teraz stało się świadkiem wyścigu w którym stawką było życie lub śmierć.

Konwój z Detroit był duży, więc szybko przyciągnął uwagę żniwiarzy. Do pierwszej grupy szybko dołączyły kolejne. Z każdym pokonanym kilometrem stado rosło, aby w końcu zaatakować, nieopodal Fortu Wayne. Szalona walka, przypominająca nieco zabawę w berka trwała kilkanaście godzin. Ryk silników, staccato strzałów i przebijające się gdzieniegdzie krzyki rannych lub umierających niosło się echem w całej dolinie trzech rzek, które zbiegały się w jednym z piękniejszych przed wojną miast, a w tej chwili będącą kupą gruzu.

Ofiara uciekała od dłuższego czasu. To było dobre auto. Chevrolet Chevelle, tak zwany mięśniak, z potężnym silnikiem LS6 o mocy czterystu pięćdziesięciu koni mechanicznych, które napędzały leciwy, ale niesłychanie odporny pojazd. Widlasta ósemka pięknie pracowała aby bezpiecznie odwieźć pasażerów ku zbawczym ruinom miasta, w którym można byłoby zgubić drapieżców. Jednak od czasu, kiedy kierowca Chevroleta zdecydował się odłączyć od rozbijanego właśnie konwoju, stał się łupem. Szybkim, odpornym, ale zawsze łupem.

Kierowcy mogło się jednak udać. Desperacki manewr, być może przemyślany, lub wykonany pod wpływem impulsu dzięki fenomenalnym osiągom samochodu miał duże szanse powodzenia. Zauważenie ciemnej karoserii samochodu około piątej nad ranem Było wyczynem godnym uwagi, szczególnie, że zamknięty w okrążeniu konwój wciąż się bronił i przykuwał uwagę trzech motocyklowych band, które niczym indianie dobierający się do skóry generałowi Casterowi, jeździli wariacko dookoła konwoju, dziko wrzeszcząc i strzelając z broni palnej.
Dowódca jednej z grup motocyklistów był jednak czujny. Być może jego umysłu nie zaburzał jeszcze alkohol czy narkotyki, albo właśnie przeciwnie, był naćpany po czubek głowy, przez co zmysły miał nadnaturalnie wyostrzone. Jakakolwiek była tego przyczyna, głowa w czarnym kasku śledziła ruch uchodzącego szosą pojazdu.
Dosiadający pomalowanego na czarno Emteteka kiwnął ręką, wskazując kierunek i cel. Potężny silnik z lotniczą turbiną zagwizdał, a cała szóstka szybko oderwała się od stada, skręcając na południe. Z każdą minutą dystans między samochodem a motocyklami zmniejszał się, aby zniknąć zupełnie kilkanaście kilometrów od zardzewiałej tablicy. Ucieczka zakończyła się porażka ale walka dopiero się zaczynała, a kierowca wciąż dysponował sprawnym pojazdem. Motocykliści wiedzieli doskonale, że ich ofiarą wciąż może kąsać. Metalowe burty i zderzaki w starciu z ich lekkimi maszynami oznaczały śmierć.

Kierowca wprawnie zaczął kluczyć po całej szerokości jezdni. Wyprzedzanie było teraz ryzykowne. Śmiałek musiał liczyć się z tym, że jego maszyna mogłaby zostać uderzona przez wzmacniana burtę samochodu. Jeden z jeźdźców zaryzykował, wygrywając maszyna do przodu. Jego Honda zawyła, niemal stając na tylnym kole kiedy próbował zwiększyć prędkość przeskakując nad manewrem samochodu. Spóźnił się nieznacznie ale tyle wystarczyło kierowcy samochodu aby przeciąć manewr motocykla. Zderzak samochodu uderzył w tylne koło motocykla, zabierając mu autostradę z pod opony i posyłając maszynę w powietrze, w serii dzikich podskoków i przewrotek. Jeździec wypadł, siodełka prosto przed swoją maszynę, niemal wprost pod koła samochodu którego zderzak z impetem wyrżnął prosto w kask motocyklisty. Głowa pękła niczym dojrzały arbuz a ciało, uderzone z dużą prędkością przelecialo nad zdezelowanym, betonowym słupkiem milowym aby zniknąć gdzieś w suchych krzakach pobocza. Przez parę chwil wydawało się, że żaden motocyklista nie zaryzykuje wyprzedzania. Wydawało się że kierowca wygra.

Motocykliści jednak nie odpuszczali. Jeden trzymał się blisko tyłu pojazdu, prowokująco zjeżdżając czasem w stronę tylnego błotnika, zmuszając kierowcę do jeszcze bardziej agresywnej jazdy od krawędzi do krawędzi. W tej wyglądającej niewinnie zabawie kryła się kolejna strategia. Motocyklista zmuszał kierowcę samochodu do ostrych skretow kierownica przez co pojazd mógł w końcu stracić przyczepność i wypaść z drogi. Kierowca najwyraźniej też o tym wiedział i przez pewien czas bawił się w tą zabawę po czym w momencie, w którym niebieskie BMW znalazło się za tylnym zderzakiem jego Chevroleta, gwałtownie zahamował, z piskiem szerokich opon.

Motocyklista pomknął do przodu wystrzelony jak z procy,rozbijając się o tylną szybę auta aby następnie zsunąć się powoli po klapie bagażnika na asfalt, dołączając do swojego bmw,który w tym samym czasie wpadł pod tylny zderzak auta. Zgnieciony, zmielony i wypluty z pod samochodu motocykl przypominał jedynie kupę żałosnego gruzu, kiedy jego właściciel osunął się tuż za nim. Ciało koziołkowało przez chwilę, omijane przez dwóch żniwiarzy, niezbyt wprawnie próbujących okiełznać swoje hondy. Grupa wciąż nie dawała za wygraną, i mimo kolejnej śmierci, pościg trwał dalej.

Motocykliści wyczuli jednak okazję w gwałtownym hamowaniu Chevroleta, które zabrało kolejnego z nich. Emtetek dowódcy wystrzelił do przodu mijając mięśniaka z lewej strony. Szkarłatny Bugatti próbował ominąć z prawej ale omal nie został uderzony przednim zderzakiem Chevroleta kiedy kierowca skręcił gwałtownie koła, próbując opanować ślizgające się po asfalcie auto. Buksujące koła pojazdu złapały jednak przyczepność, a burta niebezpiecznie zbliżała się do motocykla, spychając go z drogi. Bugatti zwinnie skręcił na pobocze, desperacko utrzymując się w pionie ,wzbijając spod tylnego koła tumany kurzu i pyłu, niczym burą kitę. Silnik samochodu zawył, z rury wydechowej, zgniecionej nieco przez wcześniejsze starcie z motocyklem poszedł czarny, smolisty dym. Kierowca próbował wykorzystać ogromną moc drzemiącą w silniku Chevroleta i najwyraźniej uciec pogoni, celując przednią maską Emteteka. Kakofonia trzasków zagłuszyła wycie silników i piski opon, kiedy seria z peemu rozbiła resztki tylnej szyby, przeszła po blachach klapy bagażnika, odbijając się bezsilnie od tylnego zderzaka, kończąc atak . Strzelec na błękitnej Hondzie pokręcił głową widząc odjeżdżający samochód, próbujący zatrzymać bugatti na poboczu i uderzyć go burtą. Żniwiarz wiedział, że nie zdąży.

Złowił kątem oka błysk iskier na asfalcie. Łańcuch, trzymany luźno przez Emteteka szorował po jezdni końcówką uzbrojoną w kłąb zagiętych gwoździ.
Potem kłąb kurzu i czarna smuga gumy na asfalcie kiedy jeździec wcisnął pedał hamulca. Te odezwały się z głośnym piskiem. Dowódca machnął zwinnie ręką, kreśląc bronią niewielki łuk w powietrzu, posyłając prymitywną, acz skuteczną broń prosto na przednią szybę. Celował na lusterko, najpewniej przy tej prędkości skaczące wariacko na wszystkie strony od drgań silnika i mikronierówności drogi i każdy obserwujący wyczyn Emteteka mógłby zakładać się o pudło.
Łańcuch uderzył jednak w przednia szybę auta, zamieniając ją w miazgę, pokryta siecią pęknięć. Drobiny szkła prysnęły na asfalt niczym rozsypany groch na podłogę. Kierowca gwałtownie skręcił kierownicę próbując trafić zderzakiem hamujący obok niego motocykl jednak tym razem szczęście go opuściło. Przednie koła Chevroleta zerwały przyczepność, zawinęły się zbyt mocno w lewo kiedy kierowca zbyt gwałtownie ruszył kierownicą i samochód stanął niemal w poprzek drogi, bezsilny i poza jakąkolwiek kontrolą. Przez sekundę, która wydawała się wiecznością, sunął po asfalcie, hucząc hamulcami z piskiemi opon, ścierając je i malując nimi czarne smugi na asfalcie. Kolejną sekundę później,przy akompaniamencie głuchego, jakby przytłumionego odgłosu eksplozji leciał do góry, w chmurze odłamków blach, rozbijanego szkła i wypadającego z rozbijanych okien ładunku. Koła złapały przyczepność, co przy dużej prędkości i pozycji samochodu gwarantowało widowiskowe dachowanie, lub być może opony trafiły na jakieś pęknięcie w asfalcie, które na chwilę próbowało zatrzymać pęd pojazdu. Jakakolwiek była przyczyna, Chevrolet stanął dęba, obrócił się w powietrzu, następnie uderzył przodem o asfalt, potem kolejny fikołek, uderzył bokiem, rozsypując głośno szyby z okien i pękających lamp, potem kolejny i kolejny, za każdym razem sypiąc odłamkami blach i szkłem z rozbitych szyb, aby w końcu zakończyć ten ostatni popis w chmurze kurzu i dymu, zalegając na poboczu, przechylony na boku niczym zdychający, poraniony okrutnie zwierz. Polowanie się skończyło. Wrzaski motocyklistów stały się słyszalne, kiedy podjeżdżali, hamując i zmniejszając obroty silników swoich maszyn, otaczając dogorywającą ofiarę.

Emtetek zatrzymał się spokojnie. Jeździec zasiadł z siodełka, nonszalancko gasząc maszynę i stawiając ją na nóżkach, jakby zatrzymał się przed modnym klubem nocnym, a nie na środku drogi. Czaszka namalowana na kasku obróciła się w kierunku samochodu z którego z rozbitego okna wypadł na asfalt kierowca. Był niewielkiej postury, również w kasku i wyglądał na ciężko rannego, być może nawet śmiertelnie. Wciąż jednak walczył. Uciekał od drapieżników. Kroki jeźdźca chrzęściły po żwirze pobocza, odmierzajac czas rannego kierowcy, który pełzał powoli w kierunku suchego, wypalonego słońcem krzaka. Kask potoczył się po autostradzie, kaskada włosów wylała się na drogę. Smród ropy i smaru.
Szczęknął nóż sprężynowy. Błysk ostrza. Ciemność.

Szczęk sprężyn pryczy. Smród smaru i ropy. Ciemność..
-Woods? Znów koszmary? Stary… Potrzebujesz lekarstwa. - głos z ciemności był zaspany ale wyrażał troskę. Rzadkość w tych czasach i miejscu. Baza. Summers. Miał rację. Potrzebował.
-yhm…. - mruknął przewracając się na drugi bok. Musiał rano wdepnąć do łapiduchów i wziąć jakiś proszek. Naprawdę musiał.


****

Noce były najgorsze. Dni można było jakoś wypełnić. Robotą, jazdą, czymkolwiek. Czasem bywało nawet zabawnie, i trafiały się frukty w rodzaju kaprala Williamsa. przepiękny okaz żołnierza, wręcz wycięty z AFJ.
Tamten dzień warty był zapamiętania. Byli przed hangarem, a raczej jego smętnej ruiny, łatanej arkuszami blachy falistej, ryflowanych kawałków stali, odcinających się buro od błyszczących jaskrawo starych tablic reklamowych. Przypominało to malowniczą kupę stali, i jedynym elementem, który świadczył o jakimkolwiek wojskowym przeznaczeniu owego budynku, były girlandy drutu ostrzowego concertina, rozpiętego właściwie przy każdej większej dziurze i otworze hangaru, co miało najpewniej zabezpieczać przed wtargnięciem, oraz kilku ton piasku rozłożonego w licznych płóciennych workach w niewielkie, acz starannie ułożone stosy w pobliżu wejść i okien.
Wisienką na torcie była obecność dwóch “mechaników”, pilnujących kilku wojskowych cieżarówek, kilku pojazdów zwiadowczych o lekkiej, ramowej konstrukcji i dwóch transporterów piechoty, odrapanych gdzieniegdzie z farby.

Jeden z nich, duży, barczysty niczym niedźwiedź, umięśniony typ o wyglądzie niespecjalnie inteligentnym ćwiczył właśnie podciągnięcia na wyprowadzonym z hangarze podnośniku do silników. Sapał głośno, a pot lał się z byczego karku i szerokiej niczym beczka, klatki piersiowej. Co jakiś czas robił sobie przerwy między powtórzeniami, a wtedy trajkotał głośno, opowiadając najpewniej jakieś historie. Wtedy też jego perkaty nos i łysa głowa nadawała mu nieco kmiotkowaty, choć sympatyczny wygląd. Przynajmniej dopóki się nie uśmiechnął. Wtedy wyglądał jak nieogarnięty górnik z Apallachów.

Drugi zaś, leżał spokojnie na leżaku, obdrapanym i połatanym podobnie do hangaru za jego plecami i zażywał słonecznej kąpieli. Pod leżakiem stała sobie butelka lokalnego browca, a dwie inne leżały puste. Osobnik, który raczył się wypoczynkiem nie miał koszulki, wystawiając umięśnione, żylaste ciało w stronę słońca. Pod cienką skórą, pokrytą bliznami, z których jedna przechodziła niemal przez połowę barku, rysowały się sprężyste mięśnie, pokryte siatką żył wyłażących niemal na zewnątrz. Czarne, nieco przydługie jak na żołnierza włosy spięte miał za głową, a oczy skryte były pod zdezelowanymi okularami przeciwsłonecznymi. Posturą znacznie ustępował ćwiczącemu na podnośniku żołnierzowi, ale z tonu głosu tego ostatniego można było wywnioskować, kto cieszył się w tej kompanii większym autorytetem, a być może i szarżą. Obaj wyglądali jednak na solidnie zaprzyjaźnionych

- No...to ja mu mówię, aby nawijał dalej, a ja w tym czasie obskoczę tor. I kurwa, nie uwierzysz...zdublowałem hujka po trzecim okrążeniu! - zaśmiał się barczysty szykując się ponownie do podnośnika

-Yhmmm - mruknął czarnowłosy pociągając łyczka z butelki. Nie wyglądał, jakby wierzył w opowieść mięśniaka ale uśmiechnął się lekko pod nosem.


W pewnym momencie obaj mężczyźni usłyszeli warkot silnika. Starej, dobrej V8 nie można było pomylić z niczym. Po chwili oczekiwania pojawiła się chmura pyłu wzbijanego przez jadącego całkiem spokojnie kierowcę. Pojazd rzucał się w oczy jak ubrany na biało Japończyk w centrum Detroit. Był to srebrno-czarny Ford Shelby Mustang GT500. Najmocniejsza produkowana fabrycznie jednostka tej firmy. Widać było w nim kilka przeróbek takich jak podniesione zawieszenie, ale kilka rzeczy musiało być odrestaurowane i utrzymane w dobrym stanie.

Kiedy kierowca podjechał bliżej dało się zauważyć, że był to młody mężczyzna elegancko obcięty i z zarostem jakby właśnie wyjechał od nowojorskiego barbera. Gość zatrzymał się nieopodal podnośnika po chwili gasząc silnik. Drzwi otworzyły się lekko, a mężczyzna wysiadł prezentując się w stylu wojskowym. Na nogach miał bojówki, a na torsie koszulkę termoaktywną. U pasa było widać nóż w skórzanej pochwie, a na udzie polimerową kaburę z pistoletem w środku.

- Witam panów. - powiedział głośno pewnym głosem. - Potrzebuję pomocy mechanika. Auto zaczęło żreć benzynę jak smok, coś głośno chodzi i zdaje mi się, że bierze olej. Nie chciałbym zatrzeć silnika. Nie znam się na tym.

Czarnowłosy wstał powoli, patrząc na auto po czym dał znak ręką, aby otworzyć maskę. Chwilę pochylał się nad komorą silnika, wędrując ręką po przewodach i kablach. W końcu włożył rękę głębiej, szarpnął kilka razy, jakby próbował rozbujać silnik samą ręką. Coś zastukało cicho. Mięśniak podszedł bliżej, ciekawie patrząc na auto.

- Odpal - powiedział cicho głębokim głosem marszcząc czoło, kiedy nieregularny, jakby dławiący odgłos odpalania jednostki napędowej powiedział mu o jednym problemie. Chwilę czekał, słuchając spokojnie, aż silnik się uspokoi, ale nic nie wskazywało, aby to szybko zrobił. Metaliczne stuki było słychać wyraźniej, a sam silnik pracował głośno a co ważniejsze nieregularnie, co niepokoiło Woodsa dużo bardziej. Zerknął pod samochód, dostrzegając niewielką plamkę oleju, potem kolejną. Mięśniakowi momentalnie zrzędła mina, kiedy tylko usłyszał metaliczne stukoty, i nierówną pracę auta.

- Kurwa…- mruknął, czując też charakterystyczną woń paliwa. - Summers jestem - mięśniak zaczął zagadywać, jak zwykle - Skąd jesteś? Fajne auto, ale chyba dawno tam nie zaglądałeś co? Padaka stary...pewnie panewka, albo pompa wody. Się zobaczy. Może to nie silnik, bo wtedy… - Summers wykonał ręką gest przy szyi, który mógłby wydawać się dosyć znajomy dla każdego, kto wprawnie podrzynał gardła.

Woods tymczasem oglądał auto dalej. Zaszedł auto od tyłu, zerknął na spaliny i zajrzał pod tylny zderzak, potem znów pochylił się nad komorą pracującego silnika, wkładając żylaste łapska głębiej, niczym lekarz przeprowadzający operację.

Mężczyzna stanął nieopodal auta przyglądając się jak mechanik dokładnie je bada. Spojrzał również na drugiego z mężczyzn, którego budowie ciała było mu bliżej. Klient był wysoki, dobrze zbudowany. Widać było, że jego muskulatura była żylasta, nabita, dojrzała. Przez T-shirt można było policzyć kafle na jego brzuchu. W oczy rzucały się też spora klatka, rozbudowane mięśnie ramion i przedramion. Kiedy kroczył było też widać dobrze wyseparowane kaptury i pokaźnych rozmiarów najszersze pleców. Musiał być młody mając około dzwudziestu lat. Blizny na jego przedramionach świadczyły, że miał swoje za sobą. Może kilka miesięcy na arenie gladiatorów?

- Joshua Williams. - przedstawił się basowym głosem, w którym mimo przyjemnej aparycji jegomościa dominował chłód i obojętność. - W zasadzie nigdzie nie zagrzałem miejsca, a pochodzę z okolic Phoenix. - powiedział wojownik spokojnie. - Nie zaglądałem tam nigdy. Kupiłem od gościa, bo ma zdrowe blachy i fajny silnik. Zastanawiam się czy z naprawą będę do przodu czy w plecy. - gość podrapał się z tyłu głowy. - Dokładna diagnoza długo zajmie? Mam lokum godzinę trasy stąd, a fajnie byłoby być przed zmrokiem.

Woods pokręcił głową - Bez szans - odparł krótko po czym zaczął wskazywać poszczególne elementy i pokazywał na palcach jednej ręki jakieś liczby Summersowi a w międzyczasie dalej grzebał przy silniku, zaglądając jeszcze raz, niemal znikając pod otwartą na oścież maską.

- Rozrząd do wymiany. Pasek zjechany jak huj po burdelu. Trzy godziny - parsknął Summers. Woods kiwnął głową - pompa cieczy chłodzącej, kolejne trzy - wymieniał Summers który z ciekawością pochylił się nad komorą silnika.

- Gary - mruknął Woods - Silnik…- mechanik zbladł i wyprostował się. Ręce miał całe wybrudzone sadzą i smarem - korbowód jest pęknięty, stąd hałas. Może nie pękła głowica silnika, ale tak, jak to oglądam, to ktoś te auto cisnął do bólu. Zajechany jest rozrząd, to się zatarło. Olej bierze przez turbosprężarkę. Pewnie jest stara i też zatarta. Łożyska pewnie zajechane, więc przez kolektor zasysa. Albo winne są pierścienie tłokowe. Spaliny lecą fioletowe, i śmierdzi jak z rafinerii. Musiałbym rozebrać sprężarkę i cały silnik. To mi zajmie dwa, trzy dni - Woods wyciągnął szmatę z tylnej kieszeni spodni jednocześnie dając znak Summersowi, aby zgasił pojazd, który rzężąc jeszcze przez chwilę, ucichł.

- Potrzeba będzie sporo gambli, najróżniejszych…. - wyciągnął paczkę fajek i spokojnie odpalił sobie papierosa, zaciągając się dymem - rozrząd, najlepiej kompletny, korbowód, panewki, świece, uszczelki, nowa turbosprężarka...i to w przypadku, jeśli da się, bo to jeszcze nie wiadomo, no czy naprawdę chce się postawić ją na łapcie. Jeśli dałeś więcej niż kafla, to umoczyłeś sromotnie, bo tu za same części będzie jakieś kilka stówek. Tak blisko sześciu, może siedmiu. Na tym zadupiu. W Detroit byłoby taniej, bo tylko tam znajdziesz do niego te konkretne gamble. Znalazłbyś tam wszystko. W tej chwili...może dostaniesz kilka dyszek za blachy, bo wyglądają nieźle. No i zawieszenie, o ile da się je wyciąć. No i robota... - Woods uśmiechnął się blado, widząc jak Summersowi opadła szczęka. Jego towarzysz dawno nie widział tak rozgadanego kolegi, choć po prawdzie, powód gadulstwa był oczywisty. Tak dobre auto, a przynajmniej to, co z niego zostało po najpewniej fatalnym, zasługującym na najwyższe potępienie użytkowaniu, zasługiwało na przyzwoite epitafium.

- Kurwa… - zasmucił się lekko Williams. - Wtopiłem gamble, ale też udało mi się jakoś kawałek przejechać. - wojownik starał się szukać pozytywów. - Zróbmy tak, że oddamy to co dobre za jakikolwiek gambel, który podzielimy po pół dla każdej ze stron. - Joshua stanął obok auta lekko gładząc blachę, która była w najlepszym stanie z części pojazdu. - Szkoda go, ale takie życie. Nie stać mnie na reanimację nawet jakbyśmy znaleźli części. Musi iść pod młotek. - nożownik spojrzał na mechanika. - Skąd jesteś? Detroit? Pierwszy raz słyszę tak fachową gadkę, a przerobiłem kilku znachorów.

Woods kiwnął twierdząco. Summers podszedł z drugiej strony i wyciągnął rękę do przywitania.

- Ja też. Ale ja z East End - wyjaśnił Summers uśmiechając się szeroko - nooo, szkoda go. Daj znać, jak zechcesz go wyzłomować. Blachy się jakoś upchnie, ale na gratach najlepiej spać, bo jak oficer się przyjebie to zarkewi...zrakwi…- Summersowi nie szło dziś - Zarekwiruje - dokończył cicho Woods - Ta Shelby ma złe łapcie, przez to zawieszenie. Ktoś nieźle kombinował, ale spierdolił. Dał zawieszenie krossowe do asfaltowych łapci...głupi kmiot… - mruknął i oglądał jeszcze przez chwilę auto, gładząc bok drzwi, przechylając głowę jakby podziwiał dzieło sztuki. Widać było, że mimo fatalnego stanu samochodu, interesował go on bardziej niż zagadujący go człowiek. - Pół na pół? Mamy układ - zawyrokował Woods odchodząc w końcu od samochodu i patrząc wciąż na kaprala zza okularów przeciwsłonecznych.

- Super. Ja pochodzę z okolic Phoenix, ale jako maluszek stamtąd wybyłem. - skwitował wojownik spoglądając na drugiego z mężczyzn. - Twój ochroniarz? - zapytał niespiesznie. - Aż takie bryki tu przyjmujecie? - zapytał z zaciekawieniem w lekko szorstkim, basowym głosie. - W sumie z prowadzenia pojazdów nie jestem mistrzem, ale z solidnymi podstawami. Potrafię prowadzić też ciężarówki i motocykle, ale na tych ostatnich rzadko się zdarzało jeździć. - westchnął nożownik. - Jednak bardziej ufam, nawet cienkiej, stali niż większej manewrowości pojazdu. Poza brykami wojskowymi zajmujecie się też takimi do wyścigów? - zapytał znowu z lekkim zaciekawieniem.

- Zajmujemy się...wszystkim czym da się jeździć - Woods po raz pierwszy się uśmiechnął.

- Lubię czasem trochę pozapierdalać więc będę pamiętał. - rzucił z rozbawionym uśmiechem żołnierz. - Jak będę chciał kupić coś porządnego to się odezwę. Nie jest to takie proste jak się wydaje. Ma koła, jeździ, a nadal może być gówno warte. - zaśmiał się mężczyzna. - Jak byś miał sprzedawcę z jakąś perełką na zbyciu daj znać. Czasem mam zastrzyk gotówki, a pomysły na wydawanie poza alkoholem i imprezami mi się kończą. Tej, a może zamiast bawić się w kramarzy to zakończymy żywot tego cacka w stylu na jaki zasługuje? Ostatnim, śmiertelnym wyścigiem? - zapytał z paskudnym uśmiechem Williams.

Woods spojrzał na Williamsa bez cienia emocji. Zdjął okulary i popatrzył spokojnie na żołnierza. Ciemne oczy ewidentnie widziały za dużo, i wydawał się Williamsowi dużo starszy niż wyglądał. Summersowi opadła szczęka niemal do samego asfaltu przed hangarem i tym razem mięśniak nic nie powiedział. Chyba powoli docierała do niego niezbyt frasobliwa propozycja Williamsa.
- Na pewno? Możesz zostawić w tej ślicznotce swoje flaki...ona nie zdechnie tak łatwo - mruknął Woods i uśmiechnął się nieco ironicznie, wskazując ruchem głowy na stojące Shelby.

- Ja też jestem wytrzymalszy niż na to wyglądam. - uśmiechnął się Joshua. - To co? Lecimy z tym wyścigiem? - zapytał całkiem wesoło. - Możesz coś z nim zrobić aby nie rozpadł się po kilku zakrętach? - wojownik wyglądał na osobliwego. Jak człowiek, który w swoim życiu zmarnował już bardzo wiele gambli.

Woods przez chwilę patrzył na Joshuę, jakby próbował oszacować, czy typ jest szalony, durny, czy naprawdę chce pożegnać się ze swoimi czterema kółkami w fajnym stylu.
- A, kurwa, niech będzie - machnął ręką w kierunku szerokiej, szutrowej drogi prowadzącej za hangar - dwa kliki dalej jest fajny kawałek drogi. Wezmę Buicka starego. - mruknął i poszedł po wóz.

Wyścig był nawet przyjemny, choć Woods musiał wychlać w jego trakcie butelkę taniego burbona, ot dla zabicia nudy. Wariat, prowadząc starego, ale całkiem mocnego GMC Sierra 1500, niegdyś cywilnego pickupa, przysposobionego przez armię Nowego Yorku i pomalowanego w koszmarne barwy maskujące, smyrnął młodego Joshuę zderzakiem na szóstym wirażu drugiego okrążenia. Zrobił to z nudy, ale i lać mu się chciało, a i burbon mu się też skończył. Nieco jednak przeliczył możliwości Joshuy, a raczej nie uwzględnił ich braku. Młodego wyrwało z kapci, posyłając Shelby w niebyt offroadu szybciej niż Woods zdołałby zmówić pacierz, co byłoby właściwie niesprawdzalne. Blachy furczały rozrzucane przez koziołkujący samochód, który zaległ na poboczu, dobity wyczynami obu kierowców, pogrzebany w zapadłej dziurze jaką był poligon w Jefferson City. Wrak leżał przednimi kołami na ogromnym głazie, z przetrąconą ramą. Silnik wypadł maską, wyrwany z ogromną siłą i przez chwilę Woods martwił się o młodego Josha, mając już wizję mięśniaka z kierownicą w plecach. Joshua wyglądał na gościa w formie, ale żaden mocarz nie wytrzymałby wypadku samochodowego, jeśli ten nie miał dobrych zabezpieczeń. Newton mięśniakom mówił jedno. Mam was gdzieś, i zrobię wam kuku i huja mi zrobicie.
Ślicznotka Shelby miała jednak dobre pasy a blachy rzeczywiście były pierwsza klasa, bo młody nie styrał się za bardzo. Wyglądał co prawda na solidnie obitego, i choć Summers twierdził, że to pewnie wstrząs mózgu, to Woods miał inne zdanie, twierdząc, że nie da się uszkodzić czegoś, czego nie ma i z Williamsem było wszystko w porządku. Stali przez chwilę,całą trójką patrząc się na kupę złomu jaką była Shelby, zaciągając się dymem papierosów i uśmiechając się z dobrze wykonanej roboty.

- Pieprzyć migrenę. Szkoda gambla. Kurewsko ładny był. - podsumował dyskusję Summers.
Mruknięcie Woodsa kwitowało sprawę i zamykał temat epitafium Forda Shelby Gt500 i jego potencjalnej lub rzeczywistej wartości na tym zadupiu pośrodku niczego. Pozostało wracać do obijania się.
Baza wojskowa Jefferson City
To mógł być kolejny dzionek psychoterapii zwanej wojem. Karty, leżak i słoneczko. No i lajtowe zalewanie pały z Summersem dłubiąc przy buicku starego. Nie licząc tej przepięknej Shelby która rozjebali w drobny mak z Joshem tydzień mijał po prostu lajtowo.

Odprawa poszła sprawnie. Twardzielka o pośladkach jak malowanie i cycach jak cylindry w MANie miała nimi dowodzić. Nimi to znaczy grupą pistoletów zebraną chyba naprędce przez starego aby znaleźć pewien gambel. Właściwiej byłoby powiedzieć, że gambel nad gamblami. Bombę atomowa. Ktoś najwyraźniej nieźle przyćpał tornado, i zdaje się, że to był albo stary, albo ktoś z jego sztabu, albo sama pani sierżant, choć tu Woods miałby wątpliwości. Przemawiała z taką pewnością siebie, że tornado nie wchodziło w grę. W pewnej chwili myślał, że sam za mocno przyćpał i jeszcze go trzyma.

Woods po prostu stał i nie zadawał żadnych pytań. Choć miał ochotę zadać dwa.
Jaki idiota wysyła ładunek termonuklearny pojedynczym pojazdem, właściwie pierdzikółkiem i daje do obstawy drużynę kretynów.
Drugie to jaki idiota robi dokładnie to samo i wysyła kolejna drużynę kretynow w nieco większym pierdzikółku aby szukać tej jebaniutkiej bomby.
Najwyraźniej jednak logika to nie była najmocniejsza strona wojska, a Woods miał chwilowo ambiwalentny stosunek do wtykania nosa w sprawy armii. Innymi słowy, miał autentycznie i szczerze wyjebane.
Rozumiał jednak czym dysponują, na ile dni planowany jest wyjazd i że jego dupa też znalazła się na liście szczęściazy. A to wymagało specjalnego podejścia do tematu. Paliwo wymagało zawiadomienia kwatermistrza. M939 sporo palił, i choć kilkunastu szwejów i niewielki ładunek nuklearny nie robił wrażenia na ciężarówce o nośności pięciu ton, to Woods był przekonany że jazda po bezdrożach, ewentualne objazdy lub walka spowoduje że sporo zasobów płynnych armii Nowego Yorku wyjdzie przez rurę wydechowa. Potem trzeba było ogarnąć sam wehikuł, sprawdzić go technicznie i usprawnić tu i ówdzie. Ławki z kantyny, nieco stalowych płyt na burty, może jakiś ckm na dach, aby Summers miał radochę. Jeśli zaś dupa Summersa nie była wliczona do kompletu, zawsze można było obsadzić któregoś z pistoletów z odprawy. Woods nie znał gościa, którego nie radowałoby kilkanaście kilo ckmu z którego można by pruć do złoli. Dwa pudła żelastwa i kolczatek pod tylnym zderzakiem też robiło by robotę, zawsze klasyczne i modne, spawane rury przed maskę, zachodzące na boki szoferki wymagały nieco siły fizycznej. To robota dla Summersa. Musiał też pamiętać o zabraniu z hangaru podnośnika przenośnego. Bomba sama się nie załaduje. Mając plan Woods ruszył od razu po odprawie. Roboty było w cholerę i jeszcze więcej a tylko sobie ufał na tyle by ją dobrze wykonać.

- Macie godzinę na przygotowanie sprzętu i zameldowanie przed główną bramą. Wymarsz 12:30. Koniec odprawy, oddział rozejść się!- huknęła Anderson.
Woods powoli przekręcił głowę, patrząc na jakiegoś szeregowego mruknął do niego
- Kurwa mać...stanął mi. Ciebie też to rajcuje, szeregowy, czy pojebały mi się pastylki? - parsknął i kręcąc głową, poszedł się pakować i ładować sprzęt.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 22-09-2019 o 20:34.
Asmodian jest offline