Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2019, 17:39   #102
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Krótko po śniadaniu Cassandra zaczęła się nieco stresować nadchodzącym pogrzebem. Choć starała się to ukryć to miała wrażenie, że Schultz lada moment ją przejrzy i znowu zacznie się zamartwiać, zamiast wziąć też z życia coś dla siebie. Poświęcał jej niemal dziewięćdziesiąt dziewięć procent swojego czasu, rozmawiając z nią, pilnując jej i dbając o dobre samopoczucie. Obawiała się, że w tym wszystkim zatraci gdzieś siebie samego, a tego nie chciała. Miękka klucha jaką mógł się stać, nie była już mężczyzną, który jej się spodobał. Ona sama była miękka i słaba, on musiał zachować swoją ostrość i asertywność. Chociaż lubiła, gdy ulegał jej zachciankom, nie chciała go wykorzystywać, a dobrze wiedziała, że nie zauważy tej cienkiej granicy między naciąganiem kogoś na coś, a po prostu dostawaniem ładnych rzeczy ze względu na możliwości finansowe. Bo co jeśli przez nią popadnie w długi? To była pierwsza jej myśl, ale kolejna przywiodła nowe spojrzenie. Prócz siebie potrzebowali też więzi z innymi ludźmi, a odkąd się związali, byli wręcz irytująco nierozłączni. Ona przestała rozmawiać z Eriką i Konradem, a Schultz miał zamiar zaniechać z najemniczką wszelkich kontaktów. To wszystko zmierzać mogło ku rozpadowi grupy, którą Cassandra polubiła i wśród której chciała zostać. Traktowała ich jak rodzinę, której w życiu jej brakowało.

Dziewczyna przy stole spojrzała na Konrada i uśmiechnęła się miło. Potem ten sam gest wykonała w stronę Eriki i nagle, zupełnie jakby porażona piorunem, podskoczyła na siedzeniu i jednocześnie klasnęła w dłonie.
- O rany, mam pomysł! Ponieważ ostatnio nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu, to podzielmy się dziś na grupy! Będziemy mogli trochę odetchnąć i poznać się jeszcze lepiej, a ostatnio ja i Rudiger trochę zaniedbaliśmy to. - spojrzała na Schultza mrużąc śmiesznie oczy, które niemal schowały się za wachlarzem jej czarnych rzęs.
- Wy znajdziecie jakieś zajęcie dla siebie, bo jako dwoje walecznych i dzielnych ludzi będziecie mieli wspólne tematy, a ja wybiorę się gdzieś z Konradem - tutaj dziewczyna przeniosła wzrok na przepatrywacza i wstała z krzesła - Na koniec spotkamy się na cmentarzu przed pogrzebem. Taki mam pomysł!

Konrad powiódł zaskoczonym spojrzeniem z Cass na Rudigera i z powrotem, nie do końca wierząc w to, co słyszał. I zastanawiając się, co takiego wykluło się w ślicznej główce małolaty. I czy jej słowa oznaczały, że on, Konrad, do walecznych i dzielnych nie należy?
- Masz na myśli zacieśnianie więzów wśród naszej małej grupki? - upewnił się, również się podnosząc.

Rudiger zachował spokojny wyraz twarzy po chwili unosząc w uśmiechu jeden kącik ust. Nie spodziewał się po Cassandrze takiego pomysłu, ale też nie był mu przeciwny. Pokiwał lekko głową. W mimice twarzy i postawie zabijaki było widać pewność siebie. W kontaktach z Cass był spokojny i opanowany praktycznie całkowicie jej ufając. Nie wierzył aby po ostatnich wydarzeniach nastolatka chciała zbliżyć się do Webera w sposób, który mógł go zaniepokoić. Rzezimieszek spojrzał na Cassie i Konrada po chwili przenosząc wzrok na Erikę. Kojarzył, że najemniczka zniknęła zeszłego wieczoru dość szybko, a nie mieli okazji o tamtej sytuacji porozmawiać. Nie wiedział jednak czy chciał poruszać ten temat skoro z Cassie wszystko już sobie wyjaśniły.
- Nie mam nic przeciwko. - powiedział spokojnie wojownik.

Młoda zamrugała pospiesznie powiekami patrząc na Konrada i zastanawiając się, co innego mogłaby mieć na myśli, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Możliwe, że mężczyźnie też nie, ale się obawiał, że Cassandra ma pokrętny tok rozumowania? W sumie brzmiało to logicznie.
- Oczywiście! - potwierdziła więc z entuzjazmem w głosie, kiwając głową z uznaniem dla swojej bystrości. Po chwili spojrzała na Rudigera i Erikę z zadowoleniem, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Ponownie zwróciła się do Konrada. - Ja mam ochotę na spacer i rozmowę, odpowiada ci? Bo jeśli nie to możemy się podzielić inaczej dzisiaj, jeśli wolicie. Po prostu zawsze spędzamy z Rudigerem czas razem i mam wrażenie, że przez to mniej siebie rozumiemy nawzajem. A ja chciałabym by było dobrze - uśmiechnęła się naiwnie, jak na dobroduszne dziecię przystało.

- Dla odmiany też wybierzemy się na spacer. - powiedział Schultz - Znam miejsce mogące ci się podobać, Erika. - dodał patrząc na wojowniczkę. - O ile nie masz nic przeciwko. - dodał uśmiechając się z pewnym siebie spojrzeniem.

- W takim razie chodźmy. - zwrócił się do Cassandry Konrad i skinieniem głowy pożegnał tamtą dwójkę, uśmiechając się do Cass. Ciekaw był, czy ten plan ustalony został z Rudim, czy dla tamtego też to jest zaskoczenie. - Masz jakieś konkretne plany, Cass?

Dziewczyna przytaknęła mruknięciem i skinieniem głowy.

- Chciałabym udać się w stronę cmentarza, a potem... jeśli ci to nie przeszkadza oczywiście, chciałabym troszkę się po nim przejść. Nie zwykłam do takich strasznych miejsc i trochę się obawiam, a wolałabym przywyknąć chociaż odrobinę, nim spędzimy nad grobem Gerwazego sporo czasu. Przeraża mnie to - wyznała jeszcze przy wszystkich, kiedy to zarzuciła płaszcz na grzbiet i otulając się z nim skierowała kroki w stronę wyjścia, uprzednio machając Rudiemu i Erice na pożegnanie. Następnie ponownie spojrzała na Konrada i przystanęła przy drzwiach czekając, aż ten jej je otworzy.

- Jak minęła noc? - zagaiła na dobry początek.

- Spokojnie - odparł. - Nikt nie dobijał się do drzwi w środku nocy, nikt nie chrapał... A ty? Wyspałaś się?

Cassandra zaśmiała się urokliwie
- Akurat ja was odwiedziłam w pokoju! - przyznała się z radością dziecka, a kiedy Konrad uchylił przed nią drzwi, wyszła poza gospodę i udali się wspólnie na spacer po mieście, kierując się docelowo do terenów Morrytów.
- A nikt nie chrapał, bo musiałam ci ukraść współlokatora. Niestety wciąż nie potrafię spać samotnie, nie czuję się jeszcze pewnie. Zasnęłam dopiero, gdy Rudiger przyszedł - wyznała bez cienia wstydu.
- Nie ukrywam, że trochę mi wstyd z powodu wczorajszego wieczoru. Chyba nieładnie się zachowałam i uraziłam was wtedy. Przepraszam, nie chciałam by tak wyszło, po prostu czasami ciężko mi przyswoić niektóre rzeczy tak gwałtownie - dodała patrząc przed siebie i rozglądając się po mieście. Choć było zniszczone wojną, wciąż miało w sobie miejski urok i gwar.

- Nie przeszkadzało mi to, że nie wrócił. Ważne, że rankiem się odnalazł - zażartował. - A wczorajszy wieczór... Mnie nie uraziłaś, zapewniam. Ale mam nadzieję, że sobie wszystko z Rudim wyjaśniliście. Swoją drogą... fajną parę tworzycie. Miło na was popatrzeć - dodał z uśmiechem. I ona też podobnym mu odpowiedziała.

- A tak ogólnie, twoim zdaniem
- naprawdę źle zareagowałam? Nie miałam na celu by to wyglądała jakbym się gniewała, starałam się. - zrobiła małą pauzę z zastanowieniem - Mam nadzieję, że szybko puszczą to w niepamięć, wojownicy pokroju Rudiego czy Eriki raczej nie trzymają w sobie niczego, walą jak z topora, co nie? Chyba bardziej bym się przejęła, gdybym uraziła ciebie, bo nie wiedziałabym co czujesz ani myślisz, ukrywasz wszystko tak, że ciężko mi się czasami domyślić - posłała mu mały uśmiech, aby nie poczuł się urażony.

- I bardzo dobrze. Nie chciałbym być odkrytą kartą - odparł, ponownie się uśmiechając.- I nie jestem pamiętliwy. W większości przypadków - sprecyzował. - W pewnych okolicznościach gniew jest całkiem zrozumiały. A ty nauczysz się jeszcze ukrywać emocje. Chociaż trochę szkoda.

- Nie wiem czy mam ochotę je ukrywać. Im szybciej coś się z siebie wyrzuci, tym szybciej atmosfera się oczyszcza a nieporozumienia nie narastają
- uśmiechnęła się jeszcze szerzej Cassandra, jakby dumna z siebie i swoich złotych myśli - Ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Czyżbym naprawdę wczoraj przesadziła? Potrzebuję opinii osoby, która nie jest Rudigerem, on nigdy złego słowa nie powie. No i zapomniałam podziękować za komplement, że pasujemy do siebie. Wbrew pozorom, gdybym kiedyś miała wątpliwości, przypomnę sobie te słowa, więc dziękuję. - mówiła pogodnie i przyjaźnie, rozglądając się po mieście i raz na jakiś czas spoglądając na rozmówcę.

Konrad przez moment się zastanawiał.

- Tak szczerze... to troszkę. Ale mogę to zrozumieć. Młodość ma prawo do takich błędów - dodał. - Dopóki jesteśmy we własnym gronie, to nie narobisz zbyt wielu szkód. Zazwyczaj.

- To "zazwyczaj" zabrzmiało groźnie
- jej uśmiech lekko zelżał, choć wciąż starała się być pogodna. Nie zwykła do długiego smutku, choć pewnie gdy dojdą do cmentarza, nie będzie już tak pozytywnie nastawiona
- Nie ciągnie cię aby wyrwać się z miasta? Masz w ogóle jakieś plany czy czekasz na okazje jakie los podrzuca?

- Ktoś obcy mógłby się obrazić. A miasto mnie aż tak nie pociąga
- odparł na kolejne pytanie. - Za ciasno, za mało swobody. Ale, jako że nie znam miasta, to nie mam żadnych planów... Bo raczej trudno zaplanować sobie, że się uratuje córkę bogatego kupca z rąk opryszków - zażartował. - Muszę więc poczekać na okazję zesłaną przez los.

- Czyli myślisz głównie o monetach?
- dopytała mrużąc szmaragdowe oczka - To całkiem rozsądne jak na czasy które nas spotkały. Dobrze więc, że nie masz żony, taka jak ja szybko wyssałaby z ciebie resztki zarobionych monet - zaśmiała się, mimo iż mówiła całkiem poważnie. Uwielbiała trwonić pieniądze

- Nie tylko o pieniądzach... Bogata ale brzydka i o paskudnym charakterze by mi nie odpowiadała - stwierdził. - No i trzeba mieć odpowiedni charakter, by pozwolić kobiecie, żeby, jak to określiłaś, wyssała wszystkie pieniądze z sakiewki. Opróżnić do samego dna.

- Wydaje mi się, że ideał nie istnieje. Albo będzie mało trwoniła, ale będzie zaniedbana, albo nie będzie wystarczająco inteligentna, albo znajdziesz inną wadę. Sądzę, że każdy jakąś ma
- zmrużyła oczka w uśmiechu - Ponoć nie można mieć wszystkiego, ale myślę, że zawsze warto do tego dążyć. Masz już jakąś na oku? - zapytała całkiem neutralnie, bez nachalności.

- Wędrowny tryb życia niezbyt sprzyja nawiązywaniu i zawiązywaniu bardziej trwałych związków - wyjaśnił. - Nie każdy ma tyle szczęścia, co Rudi - dodał z uśmiechem. - No i, rzecz jasna, nie poszukuję ideału - dodał. - Nie jestem naiwny i nie wierzę w bajki.

- Ja czasami wierzę
- odparła pogodnie - Ponoć wiara czyni cuda, choć jeszcze nie doznałam… ale warto próbować. I wiesz, jeśli ty wędrujesz i ta druga osoba też, to chyba nie jest to aż takie złe, żeby się związać. Zawsze to i towarzystwo, i wsparcie, i inne przyjemności. Człowiek z natury jest taki, że raczej potrzebuje w życiu drugiej osoby, jeśli nie na stałe, to chociaż na noc. Niby jesteśmy mądrzejsi od zwierząt, ale czasami można poddać to w wątpliwość. - zastopowała na sekundę swoje myśli, zmieniając ich kierunek aby odnieść się do zdania, które ją zaciekawiło. - Naprawdę uważasz, że Rudiger ma szczęście? - jej uśmiech uwydatnił zarumienione policzki

- Oczywiście. - Konrad zdawał się nie mieć wątpliwości. - Piękna, dziewczyna, zapatrzona w niego. Bez paskudnych wad charakteru. A to, że lubisz wydawać pieniądze... - Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Całkiem nieźle je wydałaś, przynajmniej jak na moje niefachowe oko.

- Czyli mówisz, że jeszcze ewentualnie mógłbyś być z kimś takim jak ja?
- zażartowała z lekkim śmiechem - Tyle, że ja za bardzo miastowa jestem, nie lubię gdzieś się szlajać po błocie, ściółce i między krzakami, jestem też mniej uważna od ciebie i pewnie… Mniej cicha - zerknęła na chwilę na Konrada z ukosa - Póki co pewnie zostajesz w Middenheim, co?

- Ewentualnie...
- zgodził się Konrad. - Łono natury ma jednak więcej uroku, niż myślisz i nie wszędzie jest błoto, gałęzie kłujące w oczy czy robactwo wchodzące za koszulę. - Uśmiechnął się. - Kąpiel pod wodospadem ma dużo uroku, a mech czasami jest bardziej miękki, niż materac. Ale co do Middenheim, to masz rację. Chwilowo mamy pracę i dopóki nie trafi się lepszy zarobek na wyjeździe, to się stąd nie ruszę.

Cassandra zamyśliła się na temat poruszony głębiej przez mężczyznę. Wodospadu nigdy w życiu nie widziała, a mech zawsze wydawał jej się dziwnie obślizgły w dotyku i brudzący na zielono. Ciężko jej też było wyobrazić sobie miejsce bez obleśnych robali.
- Chyba nigdy nie widziałam wodospadu. Ciekawe czy gdzieś w okolicy jakiś istnieje - mruknęła pod nosem próbując sobie wyobrazić jak takie zjawisko mogłoby wyglądać.
- To chyba masz ciężko jednak aby znaleźć odpowiednią kobietę, wydaje mi się, że większość to domowe stworzenia - uśmiechnęła się szczerze - Może Erika to taka jedna z niewielu, które znam i mogłaby spać na glebie i nie nosić ładnych sukienek, a wydawanie zarobionych pieniędzy na ubrania chyba nawet nie leży w jej naturze. Pewnie prędzej by kupiła skrzynię alkoholu - zaśmiała się krótko, próbując podjąć się analizy najemniczki. Konrad skoro jest w mieście, może jednak pozna kogoś i nie będzie musiał żyć samotnie. Ciężko było Cassandrze uwierzyć, że lubi samotne życie.

- Erika? - Konrad przez moment zastanawiał się. - Nie znam jej za długo, więc trudno mi powiedzieć, na co może wydawać srebro czy złoto. Chyba jeszcze nie wszystko wydała na alkohol... Może raczej sobie kupi coś praktycznego - jakiś solidny ubiór czy porządną broń. A kobiety-najemniczki zdarzają się częściej, niż sądzisz. Nie wszystkie to babochłopy. - Uśmiechnął się.

- Wiele już takich kobiet poznałeś? Dużo świata zwiedziłeś? - zapytała szczerze zainteresowana - Ja poza Nuln no i to, co potem razem przeszliśmy, to nie znam nic. I nie wiem czy chciałabym poznać, lubię spokój w mieście. Oczywiście straż nam spokoju wiele nie daje, ale może kiedyś uzbieramy na jakiś dom i zamieszkamy wszyscy razem?! - marzenia nastolatki wykwitły w jej głowie jeszcze bardziej.

Razem? Konrad miał nadzieję, że Cass ma na myśli siebie i Rudiego, a nie ich wszystkich, z Heinrichem włącznie. No i mieszkanie na stałe w wielkim, śmierdzącym w gruncie rzeczy mieście nie wydawało mu się szczytem przyjemności.
- Może bardziej na przedmieściach, a nie w centrum? - zasugerował. - Chyba lepszy byłby domek z ogrodem, a nie kamienica w stylu tych tu. - Wskazał głową na dość ponury budynek, typowy dla miejskiej zabudowy.

Cassandra powiodła spojrzeniem za ruchem jego głowy i mruknęła w zastanowieniu. Zmrużyła szmaragdowe oczy, a smukłą dłonią przeczesała miękkie, czarne włosy, które luźno spływały po jej grubym, dobrze wykonanym płaszczu.
- Chyba masz rację, tak będzie ładniej i spokojniej. Więcej przestrzeni, a i kwiaty można posadzić i ozdobić wedle uznania. - pokiwała głową z uznaniem.
- A ty masz jakieś małe wyobrażenie swojego życia? - zapytała patrząc tym razem na jego twarz, wbijając w niego spojrzenie błyszczących ocząt.

- Jak widzę, Rudi ma co wychwalać - odpowiedział Konrad, zdecydowanie nie na temat, również wpatrując się w jej oczy. - A jeśli chodzi o mnie, to bardziej by mnie interesował domek na wsi. Albo karczma, gdzieś na szlaku...

- Gospoda na szlaku!
- klasnęła w dłonie z uznaniem - Fantastyczny pomysł! Na pewno byś się w tym odnalazł, podoba mi się! - ucieszyła się zupełnie jakby ten pomysł dotyczył jej.
- Rudiger akurat nie ma ze mną tak łatwo, może się wydaje, ale myślę, że czasami ogranicza się dla mnie. Człowiek chyba nie powinien się tak zmieniać dla kogoś, prawda? Bycie sobą jest istotną częścią życia, bez tego trudno być szczęśliwym, tak mi się wydaje. Ej, w ogóle nie myślałeś kiedyś, aby mieć psa? Może kupimy sobie psa?! Takiego dużego!

- Nieduża kobietka z wielkim psem?
- zażartował. - Ale masz rację. Może trzeba by pomyśleć o piesku. Taaakim dużym... - Pokazał ręką wzrost zwierzaka. - Byłby niezłym towarzyszem, tak w mieście, jak i na szlaku.

- Jak uzbieramy trochę monet, to pójdziesz ze mną i gdzieś znajdziemy, będziemy się nim wspólnie opiekować! Ja się nauczyłam w Nuln dbać o zwierzęta, a ty pewnie też potrafisz, bo tyle spędziłeś czasu na szlaku, wśród zwierzyny, że poznałeś ich zachowanie lepiej niż ja. No to teraz już się podekscytowałam!

- Heinrich na pewno wie, gdzie można takiego kupić.
- Konrad przez moment zastanawiał się, kiedy zapał Cass wyparuje, a jej zainteresowania zwrócą się w innym kierunku. - Dowiemy się, ile taki pies kosztuje, a potem zaczniemy odkładać. Co ty na to?

- Super
- ucieszyła się wyraźnie, ponieważ Konrad wyraził zgodę. Zupełnie jakby czuła się w obowiązku, aby o takową pytać, bo bez niej przecież sama by nie kupiła. I w sumie racja, ponieważ bałaby się, że nie potrafiłaby zadbać o takiego psa, a chciała naprawdę dużego i wyszkolonego, takiego, że mogłaby z nim wyjść sama na spacer i by nikt jej nigdy nie zrobił krzywdy, bo słodziak by go zagryzł!
- Długo samotnie podróżujesz?

- Z siedem lat, tak na oko
- powiedział po chwili zastanowienia. - No, nie zawsze sam - dodał. - Zwykle w jakiejś grupie, bo to bezpieczniej i przyjemniej, jeśli towarzystwo jest w porządku.

- Grupa też tak małomówna jak ty?
- uśmiechnęła się pokazując rząd ładnych, bo młodych, zębów, chcąc sprowokować mężczyznę do większego otwarcia się. Z oddali Cass zaczynała już widzieć bramę cmentarza.

- Wszystko zależy od sytuacji - odparł. - Jak się jedzie na wozie, czy idzie obok, to zawsze jest okazja do porozmawiania. Ale jeśli jedziesz konno, na czele karawany, to przez długie godziny nie ma do kogo ust otworzyć. No i lepiej być cicho, żeby nieodpowiednie uszy nie usłyszały, że ktoś się zbliża. To nie sprzyja... gadatliwości - dodał z uśmiechem.

- Ale teraz możesz ze mną rozmawiać, a mam wrażenie, że wręcz muszę cię ciągnąć i zachęcać - subtelny uśmiech nie przypominał już tego dziecinnego i niewinnego - Udajesz przede mną niedostępnego? Chyba ci Rudiger nie groził - zażartowała unosząc ciekawsko brew i obserwując jego mimikę.

- Wszak cię nie uwodzę - odparł Konrad. - A nawet gdyby, to i tak nie jesteś jego własnością, więc możesz słuchać każdego, kogo chcesz. A moja małomówność to kwestia przyzwyczajenia.

- Wiec może wolisz spacerować w ciszy? Nie chciałabym cię drażnić swoim gadulstwem, raczej staram się by było lepiej. Chętnie bym posłuchała twojego głosu, ale i zmuszać nie chce
- Cassandra posłała mu mały uśmiech, aby dać do zrozumienia, że wszystko jest dobrze.

- Nie przeszkadza mi to, że mówisz, bo głos masz miły dla ucha. - Odpowiedział uśmiechem. - A od czasu do czasu mogę ci odpowiadać, to żaden problem.

Cassandra odniosła wrażenie, że gdyby była Eriką, ta rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej. Konrad zdawał się wcale nie mieć ochoty na rozmowy, może ewentualnie sam spacer. Gdy dotarli do bram cmentarza, a następnie je przekroczyli, mimo wszystko Cassie i tak zamilkła na jakiś czas. Faktem było, że miejsce to ją nieco przeraża i nie wyobrażała sobie spędzić tutaj wiele czasu, a przecież jeszcze czeka ich pogrzeb Gerwazego. Wciąż z trudem było jej przyjąć do wiadomości, że on naprawdę nie żyje. Niby żyła normalnie, tak jak zawsze, ale gdy tylko temat czarodzieja powracał, przykry fakt do niej docierał i momentalnie robiła się smutna.

- W jakich okolicznościach spotkałaś Rudigera? - Konrad przerwał przedłużającą się ciszę.

- Hm, w sumie nic specjalnego. Po prostu chciałam opuścić Nuln i wyruszyć do Middenheim, a że samotnie taka wyprawa byłaby szczytem głupoty, szukałam kogoś, do kogo mogłabym się przyczepić i kto nie potraktuje mnie jak piątego koła u wozu. Rudiego polecił mi pewien mężczyzna, który wcześniej mi pomógł w innej sprawie. Przekonywał, że to dobra osoba i krzywdy mi nie zrobi. Zaufałam, bo i nie miałam powodu tego nie robić, obcy mi go nie polecił, tylko ktoś, kto sam miał okazję mnie skrzywdzić a tego nie zrobił. W sumie byłam też bardziej naiwna, ale być może w tej historii to nie ma znaczenia - odpowiedziała szczerze z powagą wymalowaną na twarzy. Rozglądała się po grobach i terenie cmentarza, który wcale nie był aż tak okazały jak wcześniej jej się wydawało.
- Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz kiedy tutaj jesteśmy.

- Widać tamten ktoś miał rację, skoro dotarłaś tu cało i zdrowo
- skomentował relację z jej wyprawy do Miasta Białego Wilka. - Wizyta na cmentarzu - zmienił temat - jeśli nie jesteś grabarzem czy kamieniarzem, sprawia przyjemność tylko wtedy, gdy jest to pogrzeb twojego wroga. Tak że całkowicie się zgadzam z tym, co mówisz.

- Nie wiem ile trzeba mieć w sobie zawiści, by pogrzeb kogokolwiek sprawiał przyjemność
- skomentowała kręcąc głową z dezaprobatą - Nikomu źle nie życzę, może jak dorosnę bardziej, to coś się zmieni, nie wiem. Ty byś przyszedł na pogrzeb wroga? - dopytała spoglądając na niego z zastanowieniem, czy aby na pewno mówił poważnie.

- Nienawiść to ponoć bardzo ludzkie uczucie - odparł. - Z nienawiści wiele rzeczy złych się robi. Ale nie, tak specjalnie to bym nie przyszedł. Jakoś nie trafił mi się jeszcze nikt, do kogo bym żywił aż tak gorące uczucie, bym się zdecydował tracić czas, który można poświęcić na inne rzeczy.

-. Też tak mi się wydaje
- przytaknęła Cassandra lekko ściszonym głosem, jakby bała się, że obudzi zmarłych. - Jest wiele innych i ciekawszych rzeczy do robienia. Miejmy więc nadzieję, że to nasz ostatni raz.

- Są milsze sposoby spędzania czasu, prawda? I dużo lepsze okazje do spędzania razem czasu, tak w mniejszym, jak i w większym gronie. Chociaż... niektóre cmentarze są dość miłe dla oka. Niektóre są pięknie utrzymane, zadbane, a pomniki bywają bardzo ciekawe. Jeśli ktoś lubi rzeźby. O, popatrz... na przykład tamten.



Cassandra uniosła ciekawsko brew spoglądając na pomnik wskazany przez Konrada.
- No ja rozumiem czemu ci się podoba, ale trochę jestem zaskoczona, że taki tutaj stanął… Ludzie są dziwni, cycki na wierzchu w takim miejscu - pokręciła głową.

* * *

Sam pogrzeb bardzo wzruszył Cassandrę. Wyjęła materiałową chusteczkę, starannie ścierając świeżo pojawiające się łzy. Jej usta wciąż wykrzywiały się w rozpaczy i próbie powstrzymania się przed dalszymi emocjami, ale nie potrafiła. Przylgnęła do ramienia ukochanego, wtulając się w nie z boku i patrząc na trumnę. Pierwszy raz była na pogrzebie i już nigdy nie chciałaby tutaj wracać. Dopiero teraz dotarło do niej, co musieli czuć bliscy ludzie tamtych zamordowanych mężczyzn. Choć mogła być wdzięczna Morrytom za uroczystość i wypowiedziane słowa, nie dała rady wydusić z siebie słowa. Po ceremonii chciała wręcz zapomnieć o tym wszystkim, chociaż nie było to łatwe. Gerwazy nie był nikim bliskim ich sercu, jednak był towarzyszem podróży, z którym ramię w ramię przetrwali dobre kilka tygodni. Nie sprawiło to, że zostali przyjaciółmi, ale w pewien sposób jego śmierć pozostawiła ranę, a przede wszystkim myśli - a co, jeśli zginie ich więcej?

Obiad przebiegł w ciszy. Cassandra trawiła jeszcze wizytę na cmentarzu, chociaż już nie płakała, a po rozpaczy niemal nie było śladu. Nie w głowie jej były teraz myśli o Erice i Rudigerze, ani przez chwilę nie zastanowiła się co robili czy o czym rozmawiali. Możliwe, że świadczyło to też o zaufaniu, jakie niedawno się w niej narodziło, a może po prostu nie miała do tego głowy? Czymkolwiek byłoby to spowodowane, czuła się spokojniej bez ciągłej podejrzliwości względem ukochanego, bez zaprzątania sobie głowy tym, co mógłby robić. I tak wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie w pełni komuś zaufać i przy jakiejś sytuacji wątpliwości powrócą. Wszystko to jednak spowodowane było jej sposobem prowadzenia się, ponieważ potrafiła patrzeć na innych przez pryzmat własnego zachowania.

Zaczepka po posiłku była na dzień dziesiejszy męczącym i niechcianym dodatkiem. Cassandra obrzuciła intruza gromiącym spojrzeniem i nietęgą miną. Miała nadzieję, że wszyscy chcieli udać się do świątyni głównie z ciekawości, a nie by na poważnie brać wszystko, co zostanie powiedziane. Niestety, myliła się.
Chore wizje starego dziadka, który zwyczajnie miał nocne koszmary, dla innych były jak wróżba. Zrobili szum wokół złych snów dziadka Odo, a może po prostu wystarczyło podać mu walerianę i być dla staruszka miłym, aby nie musiał nocą przeżywać takich strasznych snów. Cassandra wiedziała coś o tym, ale jakoś nigdy nie uznawała swoich koszmarów za przejaw jasnowidzenia. Ci święci to jednak mieli o sobie wysokie mniemanie.

Po przemowie ojców i dziadków, nadszedł jednak czas na wymianę zdań.

- Rudiger Schultz. - przedstawił się barczysty, wysoki mężczyzna w opinającej go ćwiekowanej skórzni. - Ojcze Odo, czy widziałeś kiedykolwiek na żywo miejsce z wizji? Ten wielki głaz na pokrytym zielenią kopcu - zapytał zabijaka od razu przechodząc do sprawy.

- Konrad Weber. A raczej, rozszerzając pytanie, czy ktokolwiek ze znanych ci, ojcze, osób widział ten głaz? - spytał przepatrywacz.

Cassandra szturchnęła ukochanego łokciem.
- Rudi! Ten Pan jest niewidomy - wyszeptała karcąco zadzierając głowę do góry, patrząc na wojownika.

- Tak, ale nieładnie byłoby zapytać czy od urodzenia czy spotkał go jakiś wypadek. - wytłumaczył szeptem dziewczynie swój tok rozumowania Rudiger.

- Erika Kraus. I skąd właściwie wiadomo, że ten las, w którym niby znajduje się artefakt, to Drakwald? Ojciec Odo miał na ten temat jakieś konkretne wizje? - Zapytała najemniczka, opierając się o ścianę z założonymi rękoma. - Jestem Ulrykanką i pomogę wam, ale sami rozumiecie, że ludzie o naszych zdolnościach muszą mieć też za co jeść i gdzie spać. - Zasugerowała kapłanom, że przydałaby się większa zapłata, niż tylko marne dwa szylingi za dzień od straży. - No i skoro ten artefakt jest tak potężny, to zapewne chronią go odpowiednie siły, musimy się przygotować, a do tego pieniądze się przydadzą.

Po słowach Eriki, których Cassandra słuchała oczywiście z podziwem, zaczęła się zastanawiać nad istotą sprawy, a przestała nad ślepotą dziadka. Zdała sobie sprawę, jak bardzo jest nieistotne w jakich okolicznościach stracił wzrok i jak dawno. Najemniczka pchnęła w dziewczynę odwagę i rozruszała jej myśli. Wtem dotarło do tej młodej głowy, o co tak naprawdę proszą ich kapłani i zrozumiała, jak bardzo ta prośba przekraczała ich kompetencje!
- Tak właściwie czemu Komendant Schutzmann miałby nas polecać do takiego zadania, skoro w ten sposób osłabia miasto od środka? No bo jeśli naprawdę jesteśmy tacy wspaniali, w co ciężko uwierzyć bo za zapłatę mogę sobie pozwolić tylko na jedną sukienkę, zamiast na dwie, to czemu mamy opuścić miasto? No i jesteśmy strażnikami miejskimi, a nie najemnikami, którzy biorą na barki tak ciężkie sprawy! Przecież ten las jest okropny, pełen upiorów, zjaw i złego losu. Niesprzyjający nikomu. Powinien kapłan wynająć grupę wyspecjalizowanych i doświadczonych najemników, a nie strażnika miejskiego. - Cassandra celowo akcentowała fakt, że są zatrudnieni na terenie miasta, a nie poza jego obrębem. Poza tym, naprawdę nie chciała iść do lasu i to jeszcze po coś takiego.
- Ja nie pójdę tam po artefakt, obok którego niesie się dźwięk “Khorn”. To przecież jest to zło, którego unikamy, tak? - spojrzała po pozostałych - Ja chcę mieć w końcu normalne życie, zarobić na ładny domek z ogródkiem i kupić sobie psa i dwa konie, a nie biegać po lesie śmierci i brudzić sobie ręce - dziewczyna mało co a by się naburmuszyła. Im więcej mówiła, tym bardziej była przekonana, że Kapłani wybrali złe osoby do takiego zadania. Oni byli tylko zwykłymi ludźmi, a nie bohaterami. Przede wszystkim, byli też śmiertelni, jak każdy.

Rudiger słuchał słów Cassandry ze spokojem nie mając zamiaru jej przerywać. Dziewczyna pomyślała samodzielnie i odważyła się podzielić swoimi poglądami z resztą. Schultz był dumny, że nastolatka z każdym dniem nabierała odwagi i coraz śmielej wyrażała swoje opinie. Rokowało to bardzo dobrze nie tylko dla niej, ale też ludzi w jej otoczeniu. Niestety zabijaka nie mógł się zgodzić z dziewczyną i miał zamiar pomóc duchownym Białego Wilka.
- Komendant Schutzmann polecił nas, ponieważ poradziliśmy sobie z ostatnim, niełatwym, śledztwem. – wytłumaczył Rudiger. – Osobiście nie mam zamiaru siedzieć w karczmie i czekać na zadanie, które może nadejść za dzień lub tydzień. Byliśmy już w tym lesie i nie był wcale taki straszny. – powiedział do Cassie wojownik starając się podnieść ją na duchu. – Poza tym Erika już się zapowiedziała, że idzie to sprawdzić, a ja nie puszczę jej samej. Wcześniej tłukliśmy zwierzoludzi nie zważając czy krzyczą do Pana Krwi czy nie, a takie istoty zwykle wierzą w bożków chaosu. – westchnął rzezimieszek. – Też chciałbym świętego spokoju i domu z ogrodem, ale skoro kapłani nas potrzebują to nie ma pod ręką nikogo lepszego. – pierwsza część ostatniego zdania była wypełniona ciepłem, natomiast druga brzmiała zdecydowanie bardziej rzeczowo. – Bardzo bym chciał abyś towarzyszyła nam, Cassie, w tej wyprawie. Dobrze wiesz, że póki żyję nie dam zrobić ci krzywdy.

- Jasne, bo dasz zrobić sobie
- burknęła krzyżując ręce pod piersiami - Wcale mnie to nie urządza, jeśli już musimy tam iść, a wiadomo, że wcale nie musimy, to chciałabym mieć do czego wracać, a nie, że nam sypnąć dziesięć złociaków jak dla frajerów, którzy dadzą się we wszystko wmanewrować, bo naiwnie wierzą w dobro. To nie jest historia dla dzieci gdzie wszystko zawsze skończy się dobrze i choć zapewne wiodę prym w byciu naiwną, to tym razem ciężko mi. - westchnęła Cassandra już bardziej smutno.

- Ostatnia akcja pokazała nam, że nie wszystko kończy się dobrze, Cassie… - odparł Rudiger przypominając sobie stratę towarzysza. - Nie jestem naiwny i wiem, że różne rzeczy mogą nas tam spotkać. - wytłumaczył zabijaka. - Obawiam się jednak, że jak zostawimy tę sprawę to zagrożenie pojawi się w mieście silniejsze niż kiedy stłumimy je w zarodku. - Schultz starał się jakoś przekonać dziewczynę jednak nie chciał jej do niczego zmuszać.

- Iść powinniśmy, ale kto chce, niech zostanie - zaproponował Konrad. - Nie można nikogo zmuszać do udziału w takiej hazardowej jak by nie było wyprawie.

- No chyba, że Schutzmann nas zmusi
- wtrąciła swoje Erika. - Jakby nie było, jeszcze nie powiedział nam, że jesteśmy zwolnieni ze “służby” w straży. No i tak jak mówi Rudiger… skoro znamy zagrożenie i wiemy, że może być z tego coś większego, lepiej zająć się nim od razu.

- Nikt do niczego zmusić was nie może
- Cassandra ściągnęła brwi ze zdenerwowania - Ikona Sigmara też miała być bezpieczna w mieście i jakoś nie była. Może znowu wyświadczycie komuś przysługę przynosząc to świństwo do miasta pełnego bezbronnych ludzi? Tylko dziadek Odo zna miejsce spoczynku czaszki, może jej tam będzie lepiej, może ktoś nie umieścił jej tam bez powodu - zwróciła się do wszystkich, czując jak wewnątrz niej kipią młodzieńcze emocje i nakręcają coraz to mocniejsze rytmy serca.
Dziewczyna spojrzała na Rudigera i zwróciła się już bezpośrednio do niego.
- Obiecałeś mi, że jak będziemy razem to nie będziesz ryzykował własnym życiem. Że wszystko się zmieni… Ja swojej części umowy dotrzymałam i klepiemy biedę jak każdy w tym powojennym mieście. Jeśli nikt nie ma do zaoferowania sumy wartej ryzyka, powinniśmy być wobec siebie uczciwi - powiedziała drżącym głosem jakby doskonale przeczuwała, że to misja w jedną stronę.

- Nie mamy argumentów ku temu aby zostawić ten artefakt samemu sobie, Cassie. - wytłumaczył Rudiger dziewczynie patrząc na nią ze spokojem. - Jest szansa, że jest ukryty, ale może też być w niepowołanych rękach, które wykorzystają go przeciwko nam. - Schultz zdawał się być oazą spokoju. - Oczekujesz, że zostawię wojaczkę z dnia na dzień? - zapytał wojownik patrząc jej prosto w oczy a przez jego twarz przebiegł ciężki do odgadnienia grymas. - Ciekaw tylko jestem w jaki sposób miałbym wtedy sprawić, że nie będziemy “klepać biedy”… - zastanowił się zabijaka. - O naszych prywatnych sprawach porozmawiamy w cztery oczy, Cass. - Schultz nie chciał kontynuować tematu ich umowy przy obcych ludziach. - Nie potrafię przejść obojętnie obok potrzebujących. Wiedziałaś o tym kiedy spotkaliśmy się w Nuln i nie przeszkadzało ci to do czasu kiedy “ryzykowałem własnym życiem” broniąc ciebie a nie innych…

- Innych też, opatrywałam wtedy twoje rany!
- rozgniewała się młoda jeszcze bardziej - Ale widocznie pamiętasz mnie tylko taką jaka ci pasuje w wyobrażeniach - skwitowała już ciszej bardziej stonowanym głosem. - Ty to byś wszystko za darmo robił najlepiej, nie urodziłeś się by pokutować za zło tego świata.

- Pamiętam to Cassie.
- powiedział wojownik ze spokojem. - Jestem ci wdzięczny i mam nadzieję, że już nigdy nie spotka cię równie przykry obowiązek. - dodał z lekkim uśmiechem. - Nie będziemy się kłócić przy szanownych kapłanach i naszych towarzyszach. - westchnął wojownik.

Cassandra kiwnęła głową na znak zgody. Miała teraz nadzieję, że Święci zaproponują im takie wynagrodzenie, by po powrocie nie musieli już płacić za pokoje w gospodzie, albo przynajmniej, żeby mogła rozsypać monety po podłodzę i pieprzyć się z Schultzem w złocie. Nie to, żeby dwie monety pod plecami i jedna pod dupą, chciała mieć z tego całą wyściełaną podłogę. Dla niej to zadanie to nie była wycieczka po jakiś artefakt, dla niej było to rzucenie się w paszczę chaosu, pójście w las złego losu, gdzie nic nie idzie pomyślnie, a na drodze stoją tylko złe istoty jak upiory, ożywieńcy, bestie, zwierzoludzie, gobliny i wiele więcej gówna, o którym młoda piękność nie miała nawet pojęcia.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline