Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2019, 14:26   #23
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Cześć 1

Viktoria była lekko zniesmaczona odprawą, jednak ukryła to pod fasadą powagi i zadufania. Wyszła w milczeniu od razu zrywając się z siedzenia i nawet nie czekając na nikogo. Nawet Joshua Williams, obok którego siedziała, nie doznał łaski jej spojrzenia czy też chociażby jakiegokolwiek słowa. Potraktowała wszystkich jak powietrze i szybkim krokiem, kaszląc od czasu do czasu, udała się do kwatermistrza, który ponoć miał zapewnić jej sprzęt, który według niej był niezbędny do przydzielonego zadania.

Irytujące dla panny Williams było to, że z każdej pierdoły musiała się tłumaczyć, wyjaśniając do czego i w jakich okolicznościach mogłoby być to użyte. No bo po co szeregowej rękawice ołowiane, przecież są w kaftanie - pytanie, które niemal doprowadziło lekarkę do wybuchu, jeszcze długo kręciło się w jej głowie. Nie dla każdego musiało być to oczywiste, jednakże według Viktorii, było to jasne jak słońce i klarowne jak masło, więc te wszystkie tłumaczenia doprowadzały ją poniekąd do wewnętrznego szaleństwa. “To takie oczywiste!” huczało jej w głowie, a gdy na koniec okazało się, że i tak potrzebuje potwierdzenia zgody od Sierżanta, to prawie się poryczała. Całe szczęście Casandre pojawiła się niedługo z Okoire i wypełniła śmieszną papierologię. Vi rzuciła krótkie “dzięki” i samodzielnie wyniosła rzeczy, bo wcale nie nabrała ich jakoś wiele. Anti-Rad, Remov lub RadEx, cokolwiek z tych środków mieli, wzięła po prostu dwadzieścia tabletek. Nie było to ciężkie, a mogło się przydać. Oddział liczył sporo osób, a możliwe, że jedni będą potrzebować więcej środka, inni mniej, ciężko było stwierdzić. Do tego gogle ze szkła ołowianego, rękawice z ołowianego materiału, po trzy pary, bo jakby było gdzieś trzeba wejść, to lepiej parami niż samodzielnie, a trzecia sztuka tak na wszelki wypadek. Więcej nie brała, bo ołowiane rzeczy swoją wagę też miały, a oni nie mogli się przeciążać. Na wzmiankę o water-gel, skalpelu, środkach usypiających, znieczulających, nitce chirurgicznej i opasce zaciskowej, kwatermistrz uniósł zdziwioną brew, bo z promieniowaniem niby wiele wspólnego to nie miało. Viktoria jednak miała nadzieję, że zrozumie powagę sytuacji i podrzuci na w razie czego. Liczniki mieli dostać, skafandry też, więc to miało być już wyposażeniem ogólnym.

Po zabraniu gratów od razu ruszyła pędem do swojego gabinetu, z którego musiała zabrać jeszcze sporo rzeczy. Nie zwykłą apteczkę, bo takie to każdy leszcz posiadał. Ona miała dużo więcej do wzięcia, prócz bandaży, gazików i środków odkażających. Niektórzy nawet nie zdawali sobie sprawy ile zapasów trzeba brać, myśląc o całym oddziale a nie tylko o sobie. Gdyby nie to, że grupa była spora, lekarstw na tydzień mogłoby być o wiele mniej, bo po co się tak obładowywać tabletkami, strzykawkami, płynami, maściami i tym wszystkim tałatajstwem. Niestety, Viktoria musiała liczyć wszystko razy milion i jednocześnie porzucić myśl o tym, że ktoś inny również pomyśli, aby wziąć jakiś bandaż dla samego siebie. Bo po co, skoro jest Lekarz, prawda? Williams westchnęła potężnie, starając się wszystko zorganizować i przygotować najlepiej jak potrafi. Zadanie to było niełatwe, toteż zajęło jej naprawdę sporo czasu. Potem musiała udać się po swoje rzeczy osobiste i też je zapakować. Nie wyobrażała sobie nie mieć gaci na zmianę! Na koniec jeszcze umyła się porządnie przed wyjazdem, co by być na świeżo, ubrała się i zabierając graty wyszła w umówione miejsce. Miała jeszcze dziesięć minut w zapasie, więc czuła się jakoby dumna, że się udało jej uwinąć na czas.


345 sekund przed wyjazdem, Fort Jefferson

Viktoria & Joshua Williams

Grupa była już niemal w komplecie skupiając się w okolicy bramy głównej. Kapral Joshua Williams po niedługiej rozmowie z szeregową Harquin ruszył na miejsce zbiórki. Mężczyzna wyglądał bardzo świeżo z entuzjazmem podchodząc do zbliżającej się misji. Na głowie miał hełm, na oczach okulary balistyczne z ciemną, przeciwsłoneczną szybą. Kompletne umundurowanie w kamuflażu Woodland były częściowo skryte pod kamizelką taktyczną i plecakiem w tym samym wzorze. Plecak był dość mocno wypchany. Przytroczony był do niego karabin. Na udzie mężczyzny znajdowała się polimerowa kabura z pistoletem. Na łydce w pochwie siedziała maczeta, a kolejne ostrze było widoczne u pasa. Na przedramieniu nożownika zamontowany był mechanizm z kolejnym nożem, a dłonie przykrywały rękawice taktyczne. W oczy rzucało się kilka oliwkowych ładownic i zasobników zamocowanych na kamizelce taktycznej. Była tam spora apteczka, ładownice z zapasowymi magazynkami i maską przeciwgazową.

Joshua podszedł do Viktorii Williams, która nie wyglądała w tamtym momencie na zadowoloną z życia.

- Mógłbym powiedzieć “a nie mówiłem” szeregowa. - powiedział TRX cicho zatrzymując się niedaleko medyczki. - Kapral Boone pozdrawia serdecznie. - dodał niespiesznie, a kiedy Viktoria na niego spojrzała uśmiechnął się jak na niego krótko i dyskretnie. Nie spotkał się jednak z jakimkolwiek odwzajemnieniem pozytywnych gestów.

Viktoria uniosła brwi, marszcząc przy tym czoło. Nie wiedziała, na co najpierw odpowiedzieć, bo drugie zdanie zbiło ją całkiem z tropu. Poczuła wręcz, jakby Josh się z niej właśnie nabijał, bo pewnie z Frankiem się kumplowali i razem brechtali z tego, jak się zaryczała niczym dziecko, któremu zabrano spluwę.
- Chyba sobie ze mnie kpisz - rzuciła krzywiąc się kwaśno i przyjęła zamkniętą postawę, krzyżując ręce na piersiach i cofając się o pół kroku. - To jeszcze polazłeś do niego, aby się razem nabijać, że wojskowa a ryczy jak niemowlę, które się właśnie co obsrało?! Cudownie! - warknęła i zgrzytnęła zębami, szczęka kobiety zacisnęła się w nerwowym odruchu. Odwróciła wzrok nie potrafiąc poradzić sobie z walką spojrzeń.

- Czemu miałbym się z ciebie z nim nabijać? - zapytał zdziwiony Joshua. - Wyjaśniłem mu, że nie wolno się wyżywać na słabszych. Nie jesteśmy kolegami, Vi. Nie wiem dlaczego nadal tak uważasz. - starał się wyjaśnić sytuację nożownik. - Właściwie to jak mu tłumaczyłem krew go zalała. Dosłownie. - mężczyzna pokazał ręką na łuk brwiowy. - Myślę, że masz go z głowy. Coś się stało? - zapytał żołnierz z nutką troski w głosie.

Kobieta zmrużyła oczy i spojrzała na niego zza rudej grzywki. Mimo jego słów zapewnień wciąż była skwaszona i być może nawet nie potrafiła skupić myśli. Była przeciwieństwem jego, jeśli chodziło o odbiór sytuacji, jaka ich spotkała.
- Co ty mu zrobiłeś? Nie chciałam korzystać ze swojej karty dłużnika, jaką wygrałam. Coś ty go zabił?! - dopytała prostując nagle ręce wzdłuż ciała i rozglądając się po placu w poszukiwaniu choć cienia tej parszywej glizdy, zwanej Frankiem.
- No i co się miało stać, ktoś się pomylił i mnie tutaj wcisnął, nie wiem po co. To się stało.

- Zabił?
- zapytał Joshua z wielkim uśmiechem. - Więc za takiego mnie masz… - spojrzał w dal po chwili zerkając na kobietę. - Raz mu przyjebałem. Nie jestem głupi aby zwiad przed misją osłabiać. - dodał po chwili. - Być może to pomyłka a być może pisane było nam trafić do jednego oddziału. - uśmiechnął się Williams. - Będzie dobrze, zobaczysz. Co do twojej roli w tej wyprawie jestem pewien, że masz utrzymać przy życiu rannych, Vi.

- Osłabiać?
- jej brew uniosła się jeszcze wyżej - Raczej wzmocnić, słowa ci się pomyliły - zmrużyła oczy przenosząc na niego wzrok i wtedy ich spojrzenia się skrzyżowały. Wciąż jeszcze nie potrafiła wydobyć z siebie choćby cienia uśmiechu. Być może miał rację myśląc, że nie wygląda na zadowoloną z życia.
- Nie zrozum mnie źle; ta mina nie jest wynikiem twojej obecności. W sumie, może i nawet właśnie wzrosła moja szansa na przetrwanie. Mam po prostu wrażenie, że komuś mocno zaszłam za skórę, takie rzeczy się nie przytrafiają, nie mnie. Nie mogę ci tego wyjaśnić, ale po prostu ja nie wychodzę poza teren. Jeszcze tylu rzeczy w życiu nie robiłam, tyle prac mam do napisania i nowych metod do odkrycia - jęknęła zaciskając powieki i załamując głowę.

- Spokojnie, Vi. - powiedział Joshua patrząc na rudowłosą. - Pojedziemy, znajdziemy co trzeba, dostarczymy to do celu i wrócimy. Cali i zdrowi. - dodał Williams z niezniszczalną pewnością siebie. - Nic ci nie będzie. Zdążysz napisać swoje prace i odkryć co zechcesz. Nie zamartwiaj się. Mamy ogarniętego dowódcę, dobrych cyngli, Cartera na zwiadzie, ciebie jako medyka i kilku innych asów. Mimo iż stopnie są stosunkowo niskie to niezły wachlarz fachowców nam się trafił.

Viktoria przechyliła łeb na bok, patrząc na mężczyznę zza grzywki.
- Niezłe streszczenie bajki, ale po drodze zgubiłeś złego wilka i zeżartą babcię, a poza tym myśliwy odstrzelił komuś dupę - mruknęła sarkastycznie i westchnęła potężnie. Tak jak zaczynała robić się senna jeszcze półtorej godziny temu, tak teraz jej się całkowicie odechciało.
- A z tymi "asami" to już totalnie poleciałeś. Powinnam ci zrobić więcej badań psychologicznych, a nie tylko zajmować się twoją fizycznością - załamanie jakie przeżywała, wypływało z niej z każdej możliwej strony. Nie dało się ukryć, jak fatalnie się czuje. - Jeszcze ten Frank na którego mi się patrzeć nawet nie chce.

- Staram się podtrzymać cię na duchu, ale wcale mi tego nie ułatwiasz, Vi.
- uśmiechnął się Williams. - Nie jesteś jedyną, która pierwsze co u mnie widziała to góra mięśni i kilka upiększających blizn. Co do Franka… Skąd mu się wzięło, że jestem twoim mężem? - zapytał ciekawy odpowiedzi nożownik. - Ledwie raz ci stopy masowałem więc musiałbym przeskoczyć więcej niż kilka baz…

- Baz?
- powtórzyła cicho nie bardzo rozumiejąc użyte przez niego określenie. Nie zastanawiała się jednak ani sekundy przechodząc dalej.
- Nazwisko - odpowiedziała mu powściągliwie - Mamy to samo nazwisko. Po tym jak chlusnęłam mu w ryj wiadrem pomyj, powiedziałam by spytał innego Williamsa czemu to zrobiłam. Sam wysunął wniosek, ja po prostu nie zaprzeczałam ani nie potwierdzałam, ot tyle z historii. - wytłumaczyła ze spokojem, jakby zmiana tematu choć lekko działała na jej nerwy.

- Wiadro pomyj? - zapytał Joshua. - To miał na myśli mówiąc, że okropnie śmierdzi. - uśmiechnął się nożownik. - Zatem ułożył mnie w historii w wygodnym dla ciebie miejscu, a ty nie zaprzeczyłaś. Dobrze, że mi powiedziałaś o sprawie, bo nieświadomie wyszedłbym na pizde. Co to za mąż co się za żoną nie wstawi… Chyba zasłużyłem na małżeńską wdzięczność. Widzę, że ze sprzętem sama sobie poradziłaś. - dodał pokazując głową na bambetle lekarki żołnierz.

- Nie wiem czy każdy mąż się tak za żoną wstawia, większość życia spędziłam sama z wujem. Z tego, co mi czasami opowiadał, to żona jego kolegi zwykle waliła męża kapciem po łbie, niemal za wszystko, ale pewnie nie o taką wdzięczność ci chodzi, więc jaką? - dopytała lubiąc mieć wszystko klarownie wyjaśnione bez niedomówień. Zerknęła na swój tobół i wzruszyła ramionami - A czemu miałabym nie? Nie jestem aż tak zacofana.

- Skoro waliła go kapciem po łbie to pewnie miała ku temu powód.
- powiedział Joshua po krótkim zastanowieniu. - Ja ci chyba takich nie daję poza dzielnym znoszeniem wszelkich docinek. - uśmiechnął się wojownik. - Chociaż ktoś niedawno mi mówił, że pięknie cierpię. Najdziwniejszy komplement w życiu… Z tymi tobołami to nie myślałem, że jesteś zacofana tylko dowódca chciał ci przydzielić szeregowego do noszenia bambetli. Dlatego o tym wspominam. - żołnierz w pewnym momencie rozpiął swoją apteczkę ukazując jej wnętrze. - Jak bym w polu oberwał i byś mnie musiała opatrywać korzystaj. Podstawa torby lekarskiej plus gazy, bandaże, morfina i rękawice jednorazowe. W plecaku mam też środki dezynfekujące w płynie i koc termiczny. Tak na wszelki wypadek zaznaczam.

- Znowu nie sprecyzowałeś o jaką wdzięczność konkretnie ci chodzi
- westchnęła już jakby poddając się. Nie pierwszy raz kiedy coś palnął, a potem nie chciał tego wyjaśnić.
- Nie wiem czemu na tej odprawie potraktowano mnie jak ułoma, nie chciałam Luny do dźwigania, tylko po to, żeby zobaczyła jak wyglądają środki o których wspomniałam. To tylko sanitariuszka, umie wyczyścić ranę, obwiązać bandażem i podać syropek - Viktoria przewróciła oczami wyraźnie zmęczona całą tą szopką i wszystkim co wokół niej.
- W ogóle ta odprawa to było coś dziwnego. Niby pierwszy raz mi się zdarzyło, ale miałam wrażenie, że to normalnie wygląda trochę inaczej…

- Wygląda inaczej, Vi.
- powiedział Joshua. - Niestety tym razem nic nie jest normalne. Mamy do ogarnięcia temat potężnej broni masowego rażenia, którą skradziono niespodziewanie i w niezbyt przyjemnych warunkach. Mamy świeżego, ale świetnie zapowiadającego się dowódcę. Mamy kilka osób, które NIGDY nie były w polu. Pewny mogę być jedynie Cartera, Coopera i… ty jesteś świetna w swojej robocie, ale nie wiem jak się zachowasz pod ostrzałem. - Williams pokręcił głową. - Kurwa. Miałem cię pocieszyć. Będzie dobrze, Viki. - dodał z lekkim uśmiechem. - Zrobię wszystko abyście wrócili w komplecie. - nie wiedziała czy trzecia osoba liczby mnogiej była zamierzona. Nożownik wspominał jej, że czasem wracał podziurawiony jak durszlak. Tym razem mogło być podobnie.

- Nie potrzebuję pocieszenia, chyba coś ci się pomyliło - zmrużyła oczy wgapiając się w niego natrętnie - I nie zależy mi aby wracać w komplecie, co zresztą wydaje mi się i tak niewykonalne. Bo jeśli będziesz aż tak ryzykował i się poświęcał, aby się udało to najpewniej będziesz pierwszą osobą, która nie wróci. Nie warto ryzykować dla każdego, masz swoje życie, marzenia i plany, swoje możliwości i swoją drabinę ze szczeblami. Spójrz też czasami na siebie pod innym kątem, niż ten pod którym wszyscy patrzą na ciebie. Oni są puści, ty nie musisz się zniżać do nich - choć jej ton głosu był oschły i zdawałoby się nudny, prawdopodobnie właśnie powiedziała coś miłego.

- Chciałbym wrócić w komplecie, ale masz niestety rację. - pokiwał głową Joshua. - Zaskoczyłaś mnie, Vi. To naprawdę miłe. - Williams podniósł rękę witając się z idącym na miejsce spotkania Carterem, który widząc ich rozmawiających zatrzymał się poza zasięgiem wyśmienitego słuchu tropiciela. - Jones ma się świetnie. Trafiłaś z diagnozą. - dodał patrząc na lekarkę. - Skoro ruszamy w pole to po powrocie impreza? - zapytał po chwili.

- A to dało się nie trafić z diagnozą? - zapytała całkiem retorycznie, zerknąwszy tylko na sekundę na Cartera i powróciła od razu spojrzeniem na Williamsa - Jaka impreza? Znowu cię gnie w głowie? Nie przepadam za tłumami… - wyznała, choć szczerze, licząc na dobrą wymówkę.

- Dało się nie trafić. - powiedział Joshua. - Moja matka kiedyś prawie umarła przez złą diagnozę. - wspomniał kapral. - Impreza to dużo powiedziane. Ja, ty, piwo czy co tam chcesz. - uśmiechnął się Williams. - Mogę zaprosić Nosferatu albo Herasa. Możemy też być sami. Spójrz na to z tej strony… Jak mi obiecasz wspólne picie będę miał plany po misji i “przeżyjecie” zmieni się w “przeżyjemy”. - jego uśmiech nieznacznie się poszerzył.

- Aż tak ci na tym zależy? - spytała krótko nie spuszczając go z oczu.

- Byłoby miło… - powiedział patrząc na rudowłosą nożownik. - Na niewielu rzeczach mi zależy. Ostatnio ciągle się przygotowywałem. Ta przerwa w działaniu mnie dobijała. "Skoro jestem lepszy niż wczoraj, od jutra zaczynam się doskonalić. Przez całe życie, dzień po dniu dążę do perfekcji. To nie skończy się nigdy". To nie moje. To kodeks wojskowy Bushido. Przez tego typu hasła i poszukiwania brata straciłem kupę lat. Teraz sobie odbijam chwilami idąc w tany na kilka dni. Jak byś miała ochotę zapraszam. Tutaj albo za płot, jak wolisz.

- Nie przepadam raczej, tutaj ani za płotem - wzruszyła ramionami i przeniosła spojrzenie na zbierających się ludzi. Wyglądało na to, że nadszedł już ich czas - Ale coś pomyślimy, o ile wrócimy - chwyciła swój tobół i westchnęła z niezadowoleniem. Zbiórka to kolejne dziwne zgromadzenie po odprawie, w jakim uczestniczyła. Niestety musiała się z tym zmierzyć sama. Żadna obecność znajomej twarzy nie mogła jej tutaj pomóc.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline