Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 12:56   #27
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki za dialog Nami

Trzy tygodnie wcześniej – Fort Jefferson

Starszy szeregowy Carter Jones nie należał ostatnimi czasy do najszczęśliwszych żołnierzy w Fort Jefferson. Ponad 3 miesiące temu został ranny w wymianie ogniowej z wrogiem, który dla pozostałych żołnierzy Korpusu Armii Nowego Jorku nie istniał. Dane o pozycji, liczebności, zasobach i wszystkim dotyczącym tamtego celu zostały utajnione. Jones chciałby aby równie łatwo znikały jego rany, które do najlżejszych nie należały. Dwie kule karabinowe ugrzęzły w jego żebrach, liczne odłamki miny kierunkowej poharatały mu nogę, a kula, która jakimś cudem nie została z nim na dłużej pozbawiła go pierdolonego serdecznego palca lewej dłoni. W jego przypadku po utajnionej akcji można było mówić o olbrzymim szczęściu, że w ogóle żył, nie dokładając takich rzeczy jak sprawne poruszanie się czy powrót do czynnej służby na rzecz wujka Sama.

Początkowo Jones kurował się pod okiem kilku osób jednak z czasem personel pozwolił mu zacząć rehabilitację. Jego dobry kumpel i przełożony, Kapral Joshua Williams, pomagał mu w codziennych sytuacjach i to on był jedną z decyzyjnych osób, które stwierdziły, że zwiadowca może wrócić do służby. Carter miał przed sobą jeszcze tydzień noszenia lekkich opatrunków i mógł zacząć “na sucho” oswajać się z takimi nowościami jak brak palca, który towarzyszył mu 31 cholernie długich lat. Po kolejnych tygodniach powinien być gotów do wyruszenia na akcje na co czekał z utęsknieniem. Zwiadowca nie należał do ludzi nerwowych, ale trzy miesiące leczenia, rehabilitacji i współczucia ze strony innych członków “Grupy uderzeniowej Kamikaze” - jak sami nazywali się żołnierze z oddziału Williamsa - wychodziły mu już lekko bokiem.

Choć Carter nie siedział na ulubionej kozetce Viktorii, to nie dało się ukryć, że kobieta była dla niego stosunkowo miła. Mężczyzna był zawsze grzeczny i spokojny, dzielnie znosił wszelkie zabiegi, a na jego twarzy malował się jedynie kamienny wyraz znoszonego z godnością cierpienia i bólu. Pannie Williams było nawet go żal momentami, widać było że wiele przeszedł i właściwie cudem przeżył, brakowało odrobinę więcej pecha a mniej szczęścia, kilka milimetrów w lewo zamiast w prawo i nieszczęście byłoby gotowe.

Lekarka obejrzała już stan nogi i ranę po utraconym palcu. Wszystko goiło się znakomicie, nie wdał się żaden stan zapalny, rana nie zaszła ropą, nie było nic co mogłoby kobietę zaniepokoić. Pozostał tylko stan klatki piersiowej, gdzie wylot po kuli ukrywał pod strupem nieco gęstej, żółtawej wydzieliny.

- Już prawie kończymy. Jeszcze chciałabym na koniec posłuchać co tam w klatce siedzi, czy nie masz niedodmy. Stan płuc po takich urazach jest dla mnie bardzo ważny, zgoda? - powiedziała niezwykle spokojnie, ale i z pewnością w głosie. Brzmiała jak nauczycielka, która ma opanowane wszystko do perfekcji. Nasączonym wacikiem przecierała ranę pod strupem, którego zdarła. Klatka piersiowa starszego szeregowego była naprawdę zgrabnie urzeźbiona, nieprzesadnie, choć Viki musiała przyznać, że już się napatrzyła na taką budowę ciała wystarczająco, aby nie robiła na niej większego wrażenia.

- Tak jest. - pokiwał głową starszy szeregowy. - Chodzi o głębokie oddychanie, zgadza się? - zapytał tropiciel z cechującą go czujnością w jasnobrązowych oczach.

Viktoria mogłaby przysiąc, że ten mężczyzna zawsze był spokojny, a jego styl bycia przypominał zachowanie ludzi pustyni polegających wyłącznie na swoich instynktach. Jego oczy chwilami zdawały się rozbiegane, przesadnie czujne, a gesty, sposób poruszania się, słowa były bardzo oszczędne. Jakby Jones cały czas był w trybie oszczędzania energii gdyby w pewnym momencie musiał wykorzystać skumulowaną siłę do przetrwania. Zwiadowcy byli często dziwnymi ludźmi, ale w zestawieniu z pozostałymi znanymi starszej szeregowej Williams przedstawicielami tej klasy Carter wydawał się bardzo zwyczajny i nie rzucający się w oczy. Jego opanowanie było testowane zawsze kiedy mógł zobaczyć rany skrywane od tygodni pod opatrunkami. Rany, przez które od ponad trzech miesięcy nie był na żadnej akcji, a zamiast tego ciągle się rehabilitował i obserwował współczucie w oczach kumpli z oddziału.

- Dokładnie - potwierdziła z powagą kobieta, odkładając na bok sprzęt i zaklejając dziurę, jaką wydłubać mu musiała w skórze, porządnym, kwadratowym opatrunkiem. - Poza tym wszystko się ładnie zagoiło, myślę, że jeśli twoje płuca nie wzbudzą jakichś niejasności, to spokojnie możesz pomału się szykować do powrotu - Lekarka posłała mu ciepły uśmiech i wstała z siedzenia biorąc stetoskop. Po umiejscowieniu jego końców w uszach, głowicę przystawiła do nagich pleców mężczyzny. - Oddychaj pomału i głęboko. - poleciła skupiając się na badaniu.

Mężczyzna nie mówiąc nic więcej zaczął oddychać powoli, spokojnie, miarowo. Jego mina była kamienna i zdawałoby się, że zamarł w bezruchu gdyby nie unosząca się klatka, poruszające się nozdrza i śledzące wszystko skrupulatnie gałki oczne. W pewnym momencie głowa Cartera delikatnie, bardzo powoli obróciła się w kierunku wejścia, a same oczy delikatnie się przymrużyły. Facet miał cholernie dobry słuch i dość sprawny, analityczny umysł aby po częstotliwości, sile, pewności stawianych kroków dowiedzieć się kto szedł w kierunku gabinetu. Jego pomocnik i najbardziej upierdliwy z kumpli, TRX. Jak wojownik znajdował czas między treningami, czytaniem i żarciem aby przypominać mu o każdej porcji leków i każdej zmianie opatrunków? Było to nawet zabawne, bo sam po cięciu w nogę potrafił sobie zerwać szwy przedwcześnie wykonanym treningiem pleców…

Wraz z ruchem głowy pacjenta, podążył wzrok panny Williams, kierując spojrzenie w stronę drzwi i wyczekująco unosząc brew. Nie dało się ukryć, że osobnik przeszkodził jej w badaniu, po którym zresztą miała ochotę zrobić sobie przerwę.

- Rany, kolejny nieszczęśnik? - spytała pod nosem sama siebie, wyczekując aż w uchylonych drzwiach pojawi się jakiś łeb. Zdjęła stetoskop, bo taka robota to była gówniana robota, gdy jej przeszkadzano. Westchnęła ciężko widząc tego Kaprala, któremu kilka tygodni temu zszywała głęboką ranę nogi. - Kapral chyba będzie musiał poczekać, zajęta jestem tym przystojnym Starszym Szeregowym, jak widać – wskazała gestem ręki na półnagi eksponat jakim był Carter, siedzący na kozetce i świecący nagim torsem.

- Carter przystojny? - zapytał Williams z uśmiechem spoglądając na medyczkę. - Starsza szeregowa nie odbyła obowiązkowego badania wzroku skoro w mojej obecności używa tego przymiotnika w stosunku do innego żołnierza. - zaśmiał się Joshua.

- Pierdol się… - wychrypiał gardłowo Jones nie patrząc nawet na nożownika. Viktoria uniosła brew jeszcze wyżej, słysząc jak się odnosi do starszego od siebie stopniem. Kalkulowała powód tego i dochodziła do wniosków w tempie ekspresowym.

- Ojej… - odpowiedział szybko kapral. - Widzę, że kolega ma się już lepiej skoro może tak brzydko mówić. Proszę mi przypomnieć jutro na porannej gimnastyce abym nie pobłażał koledze jakby przed trzema miesiącami leżał w lazarecie szeregowej Luny przypominając amebę… - Joshua spojrzał na medyczkę. - Spokojnie, Viki. Ja i Carter znamy się od kiedy pojawiliśmy się w Jefferson City. Przenieśli nas równocześnie, wrzucili do tego samego oddziału i… Do dzisiaj żałuję, że nauczyłem go kilku nieprzyjemnych słów.

- Czy to już koniec, pani doktor? - zapytał uprzejmie Carter spoglądając na Williamsa z cieniem złości na twarzy.

- Proszę się nie spoufalać, Kapralu Williams - odpowiedziała mu oschle rudowłosa, zupełnie jakby nie poznała go na gruncie bardziej przyjaznym. Josh mógł przypuszczać, że zachowuje się dość dziwnie i wcale nie żywi do niego jakiejś odrazy czy lęku, aby zachowywać formalność. - Też żałuję, że musiałam słuchać tych nieprzyjemnych słów - tutaj Viktoria spojrzała na Cartera. Jej profesjonalizm nie pozwolił jej, aby puścić go wolno, gdy nie dokończyła go osłuchiwać. - Nie skończyłam. - oznajmiła ponownie zakładając stetoskop i przemieściła się stając na wprost Cartera, przykładając głowicę do jego torsu - Oddychaj, a Kapral się nie odzywa - pouczyła surowo i przymknęła oczy, przesuwając głowicą stetoskopu po klatce piersiowej i wsłuchując się dokładnie. - Wiesz, powinieneś zajrzeć jeszcze do szeregowej Harquin na dodatkowe badania. Złamania żeber co prawda się nie leczy, o ile nie przemieściły się w złym kierunku i nie przebiły płuc. W twoim przypadku nie mam pewności, czy nie pozostało trochę płynu w jamie opłucnowej, więc jakbyś był miły… - tutaj spauzowała na chwilę, dając do zrozumienia, że może opuścić gabinet, pozostawiając ją i Josha samych. -... i drzwi za sobą zamknij - dorzuciła, gdy Carter założył już górną część munduru.

- Dziękuję pani doktor… i przepraszam. - powiedział Carter siląc się na delikatny uśmiech w kierunku medyczki. - Miałeś zakończyć swoje pobłażanie już tygodnie temu, TRX. - zwrócił się do kaprala. - Musiałem cię w końcu do tego sprowokować. - dodał nieco beznamiętnie i po kiwnięciu głową wyszedł za drzwi zamykając je za sobą.

- Carter to swój chłop, Viki. Ufam mu. - powiedział nożownik spoglądając na kobietę. - Rozumiem twoje zachowanie, ale Jones nie jest obcy. Poza tym jest bardzo spostrzegawczy. Mało rzeczy idzie przed nim ukryć… - nożownik westchnął. - Co u ciebie?

Panna Williams zdjęła stetoskop i rzuciła nim w Kaprala.
- Nie musisz mnie ośmieszać, nawet jeśli to twój dobry kumpel - fuknęła i pokierowała swoje gniewne kroki do jednych z drzwi znajdujących się w pomieszczeniu, po czym otworzyła je z klucza, a następnie cały pęk rzuciła w stronę Williamsa. - Zamknij wejściowe i wejdźmy tutaj. Po twoim pytaniu wnioskuję, że nie przyszedłeś po poradę medyczną - spojrzała na niego i pchnęła drzwi, które niedawno otworzyła. Za nimi znajdował się mały, skromny pokoik, który był wyposażony w tapczan przykryty granatowym kocem, stolik, małe radyjko, piecyk gazowy, czajnik i zlew. Wyglądało to jak skromne pomieszczenie do wypoczynku, gdy medyk pełnił nocny dyżur, a nawet w wojsku musiało się to zdarzać, gdyż nigdy nie było wiadomo, co się komu przytrafi. Wypadki, jak wiadomo, chodzą po ludziach.


- Ten z żółtym jest od głównych drzwi, niebieski od socjalki, zielony to kibel, czerwony prysznic - wyjaśniła szybko, jakby nie było to nic istotnego, prócz znajomości pierwszego klucza, bowiem to właśnie nim Josh miał zamknąć gabinet. - Herbaty? - spytała wchodząc do małego pomieszczenia i klapnęła na tapczanie wywalając nogi na stary stolik, znajdujący się przed nim.

- Ośmieszać? - zapytał z niedowierzaniem Joshua. - Carter nigdy nie pozwoliłby sobie na umizgiwanie się nawet po tym jak powiedziałem ci po imieniu albo nazwałaś go przystojnym. - wytłumaczył mężczyzna korzystając z oznaczonego żółtym lakierem klucza i zamykając drzwi wejściowe do gabinetu. - Nie potrzebuję pomocy. Przyszedłem sprawdzić co z nim, ale od niego zwykle niewiele się dowiaduje. - westchnął nożownik po chwili ruszając za rudowłosą. - Ładnie się tu urządziłaś. - pokiwał głową z uznaniem facet. - Chętnie napije się herbaty. Dzięki. - dodał siadając ostrożnie na brzegu tapczanu. - Myślisz, że Jones będzie w stanie niedługo ruszyć w bój? Potrzebujemy go. To nasz najlepszy zwiadowca. Z drugiej strony chciałbym aby wydobrzał…

- Nie znam go, nie wiem jak się będzie zachowywał, ale jeśli ty się zaczniesz spoufalać przy innych, to i oni pomyślą, że mogą być w stosunku do mnie bardziej otwarci. Nie mam ochoty na zbywanie każdego męczennika - Viktoria westchnęła i dosyć niechętnie podniosła tyłek z tapczanu, w którym prawie się zapadła na amen. Nie to, żeby ta niechęć wynikała z przymusu robienia zaproponowanej herbaty, tak po prostu była już lekko zmęczona. Nastawiła wodę do gotowania i przygotowała dwa kubki, jeden był różowy, a drugi niebieski, jednak miał pęknięte ucho, po którym zostały tylko dwa, malutkie kikuty i nie było za bardzo za co go złapać. - Który chcesz? - spytała odwracając się do Kaprala przodem i demonstrując wspaniałą, starożytną porcelanę. A tak na poważnie, to dwa niezbyt piękne kubki. - Nie mogę mówić o stanie zdrowia pacjentów, nawet takich, którzy mogą swobodnie szykować dupę do powrotu w teren - Vi mrugnęła do niego i uśmiechnęła się półgębkiem.

- Rozumiem twoje obawy, Viki. - powiedział Williams. - Teraz już o tym wiem i nie będę sobie pozwalał nawet przy najbliższych mi tu ludziach. - zapewnił ją nożownik. - Niebieski mi się podoba. - wskazał na uszkodzony kubek wojownik. - Jest po przejściach, jak ja czy Carter. - dodał z uśmiechem. - Może jednak nadal spełniać swoją funkcję, zupełnie jak nasz zwiadowca. - Williams mówił to tonem jakby potężny kamień spadł mu z serca. - Bałem się, że z tego nie wyjdzie. Twardy skurwysyn z niego. - Josh zamilknął na chwilę. - Ciężka zmiana? - zapytał nie wstając z kanapy.

Starsza szeregowa pokręciła głową i westchnęła.
- Kapral poetą został jakimś czy się literatury naczytał między podnoszeniem sztangi a butelki z piwem? - rzuciła mimochodem, stawiając na ławie naprzeciw mężczyzny niebieski kubek, a po swojej stronie różowy. Wrzuciła w oba po jednej torebce słabej herbaty. - Cukier szkodzi - dodała z lekkim uśmiechem, kiedy czajnik zaczął świszczeć jej koło tyłka. Nie czekając długo zalała wrzątkiem oba kubki, po czym powróciła na swoje miejsce, wręcz lecąc ciałem na kanapę, której sprężyny aż zatrzeszczały bujając się niczym łódź na falach morza.

- Fatalny dzień, jak zwykle. Noce są spokojniejsze - wyznała ziewając bez zakrywania twarzy. Odsłaniając szyję przechyliła głowę do tyłu opierając się o miękki kawałek tapczanu. - A o Carterze nic ci nie mówiłam, nie wiem skąd te wróżby, że ma się dobrze - westchnęła bardzo głęboko, przy czym jej tors wyraźnie napełnił się powietrzem i wypchnął piersi do przodu. Chciała ponownie wywalić nogi na stolik, ale przeszkadzały jej herbaty. Był on zbyt chybotliwy, aby ryzykować, że się rozleci akurat w tym momencie i rozleje wszystko dookoła.

- Starsza szeregowa zapomniała, że piję tylko na imprezach, a zatem piwo widuję stosunkowo rzadko. - odpowiedział Williams siadając nieopodal nóg medyczki aby po chwili przesunąć się i po uniesieniu jej nóg delikatnie położyć je sobie na kolanach. - Też nie miałem dzisiaj lekko. - dodał wojownik zaczynając luzować sznurowadła butów kobiety.

Kiedy chwycił jej nogi była zbyt zaskoczona, aby zareagować agresją i asertywnością. Niemal w mig obrócił ją tyłkiem w swoją stronę, tak że głowa poległa na podłokietniku, a nogi kobiety wylądowały na jego kolanach. Musiała przyznać, że i tak miała ochotę się położyć i wyprostować, bo od tego ciągłego łażenia po prostu wysiadał jej kręgosłup. Wszystkiego było za dużo, mimo iż przecież nie była jedyna. Na pierwszej pomocy znało się jeszcze kilku ludzi, ona po prostu znała się na… Wielu innych aspektach medycyny.

- Nie myśl sobie tylko, że właśnie spłacasz ten obiecany mi dług, ok? - spytała łypiąc na niego jednym okiem i obserwując, jak odwiązuje jej ciężkie buty. Gdy napięła plecy, słychać było jak coś strzeliło jej w kręgosłupie, a potem westchnęła z ulgą. - Rozumiem… - mruknęła bardzo podejrzliwie na jego nieprecyzyjne wyznanie a propos dnia, zastanawiając się, co on właściwie knuje - Mogę spytać co się stało, ale chyba nie potraktuję cię tak luksusowo jak ty mnie. Musisz zadowolić się samą herbatą.

- Dług pozostaje niespłacony. - zaśmiał się Joshua po chwili zastanowienia. - Masz już kogoś na swojej czarnej liście? - zapytał ściągając po kolei buty ze stóp kobiety. - Niestety nie mogę ci mówić o szczegółach ściśle tajnych misji. - uśmiechnął się mężczyzna odpowiadając na jej zapytanie. - Herbata i miłe towarzystwo mi wystarczą. - powiedział zaczynając z wyczuciem masować jej stopy. Williams nie był świadom jak z początku dwuznacznie wyglądał jego gest. Nie był też przygotowany na żadne agresywne, a nawet nagłe ruchy ze strony Viktorii.

- Widzisz mnie drugi raz i już obłapiasz, dobry jesteś - prychnęła kpiąco wciąż nie odrywając podejrzliwego spojrzenia od jego twarzy, zupełnie jakby spodziewała się, że zaraz posunie się na tyle daleko, że będzie musiała go kopnąć w szczękę. Szczerze powiedziawszy, nie chciała mu tego robić. - Jestem zaskoczona, że po ciężkim dniu wybrałeś towarzystwo złośliwej Pani Doktor. - uniosła brew przyglądając mu się badawczo - Na pewno nie masz gorączki? Zmierzyć ci temperaturę? Ciężko mi uwierzyć, że przychodzisz tylko ze względu na ewentualną czarną listę moich problemów… I że macasz mi stopy bezinteresownie. O co chodzi?

- Bo zawsze musi być to drugie dno, co nie Viki? - odpowiedział pytaniem na pytanie Joshua. - Nie potrafisz sobie wyobrazić sytuacji, w której ktoś chciałby z tobą posiedzieć, pogadać i napić się herbaty mimo okresowej złośliwości? - zapytał ponownie wojownik sugerując odpowiedź. - Kim musiałby być taki gość… - zadumał się mężczyzna. - Desperat po zajebiście ciężkim dniu masujący twoje stopy bezinteresownie. - nożownik miał bardzo zręczne dłonie niecodziennie płynnie, bez krępacji przechodząc po kolejnych kawałkach stóp medyczki. Nie zapuszczał się jednak wyżej niż do jedynie symbolicznie odznaczającej się kostki. W jego dotyku nie było za wiele sugestii. Zamiast tego był nie za mocny, ale odczuwalny, nawet odprężający masaż. - Spokojnie, Viki. Rozluźnij się. Nie mam zamiaru cię obłapiać. - mężczyzna zerknął w kierunku cały czas parującej herbaty.

- Owszem, nie potrafię - odpowiedziała krótko i całkiem szczerze. W normalnych warunkach, gdyby się przypadkiem spotkali na terenie, nawet by do niego nie zagadała. Nie sądziła, że mogła wywrzeć pozytywne wrażenie, nigdy jej się to nie zdarzyło. Nie umiała dogadywać się z ludźmi, nie znała się na nich inaczej, niż pod kątem psychologicznym, była tak mocno zatwardziałym, jajogłowym medykiem, że nie potrafiła nawet rozmawiać z innymi w inny sposób, niż okazując swoje złośliwości i oschłość. Choć zdarzały jej się chwile słabości, gdy w dawnych czasach była gnębiona i wybuchała płaczem oraz reakcją paniki, to zazwyczaj nie okazywała żadnych emocji. Zdawała się być z nich wyprana, choć ktoś, kto zna się na ludziach, dostrzegłby, że to nieprawda. Panna Williams po prostu nie wiedziała, jak powinna się zachować, jej myśli bardziej skupiały się na aspektach naukowych, niż ludzkich emocjach, których być może nie potrafiła pojąć empatycznie.

- O, dzięki. Właśnie się dowiedziałam, że przyciągam desperatów - mruknęła jakby obrażona, ale to były tylko pozory - W sumie nic dziwnego, wiele we mnie polotu nie ma, tylko te wybujałe neurony - rozłożyła bezradnie ręce, aby w następnym ruchu spleść palce dłoni na płaskim, choć niezbyt umięśnionym, brzuchu. - Wiesz jak to bywa… Jednego dnia stopy, a następnego już kolana i tak sukcesywnie aż do punktu, na którym zależy najbardziej - powiedziała zupełnie obojętnie, jakby mówiła o prostej i naturalnej rzeczy. Tak, Viktoria Williams nie znała się na ludziach i nie posiadała zbytniej empatii. W jej głowie siedziała nauka, którą wchłonęła i korzystała z jej dobrodziejstw czasami nie zdając sobie sprawy, że mogłaby kogoś urazić.

- Nie bądź dla siebie zbyt surowa, Viki. - powiedział nie odpuszczając masażu mężczyzna. - Masz wiele zalet, których pozwolę sobie nie wymienić, bo mogłabyś odnieść mylne wrażenie, że faktycznie desperat ze mnie. - zaśmiał się nożownik. - Twoje poglądy są dość szablonowe, jak na tak inteligentną kobietę, wiesz? - zastanowił się wojownik. - Zupełnie jakbyś poznała jakiś utarty schemat zachowań facetów i nie dopuszczała do siebie myśli, że można zakończyć na masażu stóp nie sięgając po kolana czy do twojej głowy, bo na tym punkcie, twoim zdaniem, mi zależy najbardziej, zgadza się? - uśmiechnął się facet. - Wybacz mi. - dodał niespiesznie. - Jaki mógłbym mieć w tym interes? Jestem zwyczajnie ciekaw twojej opinii. - zapytał rzeczywiście ciekawy zdania rudowłosej.

- A wiesz, że szablon jest odniesieniem do wielu odłamów? - rzuciła mu w odpowiedzi tak błyskawicznie, jakby właśnie poczuła się zaatakowana i zmuszona do obrony. Poszerzone źrenice kobiety wciąż bacznie przyglądały się czynnościom wykonywanym przez Josha. - To, że w twoim przypadku być może to się nie sprawdzi i podążysz drogą odłamu, który ma inne cele, nie oznacza wcale, że podstawa była mylna. Od niej się zaczyna. To tak jak na misji, masz jakiś cel, do którego musisz dojść i masz drogę. Jest z góry ustalona, taki szablon, jak to nazwałeś. Ale czy to oznacza, że podążysz akurat nim? Jesteś tego pewien? Jest zbyt wiele zależnych, nie mogę ci powiedzieć, jak się zachowasz jeśli znowu będziemy mieli okazję porozmawiać. Klarowniej niż poprzednio? - spytała bardzo spokojnie i choć jej kobiecy ton głosu nie wskazywał na zadufanie, mogła brzmieć jak przemądrzała maszyna, która wie wszystko lepiej i jest nieomylna.

- Nie wiem do czego chcesz sięgać, ani nie wiem, do czego sięgniesz. To już wróżby, a nie nauka - westchnęła i uśmiechnęła się pod nosem z dumą i satysfakcją z samej siebie. - Ale wciąż mnie dziwi, że moje towarzystwo pomaga ci po ciężkim dniu, a nie dobija.

- Niesamowitym jest fakt, że kogoś tak wykształconego może coś zadziwić. - uśmiechnął się Joshua. - To jest właśnie ten wyjątek od reguły, który jednocześnie ją potwierdza. Sam czasem się zastanawiam czy aby na pewno słyszę w twoim głosie pewne pozytywne nuty, które ciężko mi teraz nazwać. - zaśmiał się Williams. - W sumie mógłbym spróbować, ale wyśmiejesz mnie lub zaprzeczysz. Mnie akurat ekscytuje ta niepewność. Jak to nazwałaś wróżby. Za czasów najemniczych byłem znany z umiejętności walki bronią białą, głównie nożami. - powiedział spokojnie żołnierz. - Możesz się ze mną nie zgodzić, ale jest to esencja nieprzewidywalności. Nigdy nie wiesz czego się spodziewać po przeciwniku. Nie wiesz jakiej techniki używa. Czy jest prawo czy leworęczny. Może ma pozostałości po dawnych ranach i kuleje na prawą nogę? Może ma kaprawe zginacze bioder i nie unika tak rychło? Zanim nauczyłem się poruszać w tym chaosie nabawiłem się kilku pamiątek… - wojownik pokazał na swoje pobliźnione przedramiona. - Nadal jednak zdarza mi się zostać zaskoczonym. Po tylu latach doświadczeń i “przerobionych” egzemplarzach. - mężczyzna przestał masować jedną ze stóp sięgając po kubek i biorąc potężny łyk naparu. - Podać ci? - zapytał po odstawieniu niebieskiego naczynia.

- Jestem wykształcona, a nie empatyczna - przyznała bez cienia wstydu z powodu swej niedoskonałości - Ty nie jesteś nauką, Josh - zauważyła z lekkim uśmiechem i przymknęła na chwilę oczy opierając wygodnie głowę. Herbata wciąż była zbyt gorąca, aby móc teraz się nią delektować, więc równie dobrze może poczekać jeszcze chwilę. Żal byłoby nie skorzystać z czyjejś dobrej woli. Słuchała tego co mówi z cierpliwością i bez strojenia żadnych min. Nie czuła jakoś potrzeby aby się śmiać czy negować, wciskać swoje trzy grosze gdy jeszcze nie dokończył własnych myśli i spostrzeżeń. Dała mu czas, a nawet i sobie chwilę, na przemyślenia, choć wiele tego nie potrzebowała.

- Więc mówisz, że podnieca cię czyjaś nieprzewidywalność? Lubisz adrenalinę. Nawet można było się tego spodziewać, po tym co już o tobie wiem, musisz to lubić. Inaczej byś zwariował. - posłała mu miły uśmiech i otworzyła oczy. - Jeszcze nie. Za ciepła. - kącik jej ust drgnął lekko w podzięce za herbatę.

- Podniecenie to takie duże słowo… - powiedział kręcąc z uśmiechem głową żołnierz. - Raczej powiedziałbym, że najemnicy, żołnierze, gladiatorzy i im podobni mogą się uzależnić od adrenaliny. Pamiętam okres przejściowy w moim życiu kiedy pozbyłem się już zabawek najemnika, a jeszcze nie byłem oficjalnie w armii. Aby jakoś zaspokoić moje uzależnienie robiłem głupie rzeczy dające mi namiastkę tego co czuje będąc na akcji. Na przykład wisiałem na rękach pod balustradą balkonu na wysokości drugiego piętra co jakiś czas się podciągając. Albo stawałem na rękach na granicy dachu czteropiętrowego budynku i robiłem na nich pompki. Takie małe, proste rzeczy, które w ogólnym rozrachunku stanowiły atrapę tego uczucia. - Joshua się zastanowił. - Oszukiwałem się, bo szanse na to, że coś mi się stanie były wielokrotnie mniejsze niż w boju, pod ostrzałem. - wojownik przestał na chwilę masować stopy lekarki, po których przeszło przyjemne mrowienie. Po pewnym czasie Williams kontynuował masaż. - Nie czujesz czasem potrzeby wyjścia za mur i łatania tych biedaków będących w polu? Byłaś już na jakiejś konkretniejszej jatce? - Williams spojrzał na twarz Viktorii z zaciekawieniem.

W jej naukowym toku rozumowania to co mówił miało sens. Adrenalina potrafiła działać cuda i dla niektórych też ów cudem była. Przytakiwała więc głową w zamyśleniu, gapiąc się w stary sufit, z którego w niektórych miejscach poodpadał tynk.

- Nie mam potrzeby opuszczania murów. Po co? Nic mnie tam interesującego już nie spotka, tylko ludzkie zachowania, które są nieprzewidywalne. Ja lubię rzeczy, które da się pojąć i wytłumaczyć racjonalnie, wszystko na co nie mam teorii lub odbiega od powszechnej wiedzy wyprowadza mnie z równowagi. - odpowiedziała jednostajnym tonem - Zapewne zauważyłeś, że jestem raczej spokojną osobą, nie ulegam emocjom, choć potrafię się śmiać, określić swoje wady i zalety, rozmawiać chyba też skoro wciąż tutaj jesteś, a nawet dobrowolnie przyszedłeś… A właśnie - uniosła się gwałtownie podpierając z tyłu na łokciach. Był to bardzo szybki i dość niespodziewany ruch, biorąc pod uwagę niedawny, całkiem jakby senny ton głosu. W jednej chwili ożywiła się jak petarda której podpalono lont -... ten Carter to nie czeka na ciebie?! Nie pomyśli sobie czegoś że tak długo tu jesteś? Może powinieneś już iść? Nie mam ochoty potem słuchać docinek, niektóre są tak odrealnione, że nie mam na to sił. I dziwi mnie że ludzie poświęcają tyle energii aby kogoś nękać, jakby nie mieli lepszych zajęć - przewróciła oczami i padła z powrotem na tapczan, wprawiając w ruch płomienne włosy, które w lekkim świetle mieniły się miedzianym odcieniem.

- Carter… - powtórzył Joshua przerywając chwilę wcześniej masaż stóp medyczki. - On faktycznie może zanotować w tym swoim analitycznym łbie, o której tu przyszedłem i… Nie chciałbym aby żołnierze wzięli cię na języki. - dodał powoli odkładając jej nogi na kanapę i wstając. - Oni potrafią plotkować bardziej zajadle niż stare kramarki na targu w Chicago. Uspokoję cię jednak i dodam, że Jones nigdy nie przekaże innym, że tu byłem. - mężczyzna sięgnął po kubek z herbatą i dokończył napar kilkoma dużymi łykami. - Jak byś kiedyś wybierała się za mur nie zapomnij o porządnej ochronie. Co do tych docinek i nękania jest to coś o co powinienem się martwić? W razie co dopisz nazwisko na naszą listę i po kłopocie. - uśmiechnął się Williams zerkając w kierunku kluczy. - To ja już może lepiej pójdę, Viki…

Lekarka gwałtownie podniosła się do siadu, opuszczają nogi na podłogę.
- Carter nikomu nie powie a mimo to idziesz. Czemu? Masz wątpliwości? - spytała chwytając różowy kubek i oparła plecy o miękki jak cholera, sprężynowy tapczan. - Nigdy nie wyjdę za mur, więc nie zamartwiaj się bez potrzeby. - upiła łyk herbaty kompletnie się nie spiesząc i nawet nie sięgając po klucze - I nie ma „naszej” listy, Josh. Dałeś mi tylko jedną taką możliwość. Muszę to zachować na coś poważniejszego niż ciskanie mięsem w jajogłową istotę - ponownie napiła się trochę herbaty, po czym odstawiła kubek gdzie miała jeszcze połowę naparu. Wtedy spojrzała na mężczyznę z lekkim uśmiechem, który nawet zdawał się być przyjazny.

- Chcesz klucze? - pytanie zawisło między nimi, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą na dłuższy moment. Być może w ich krótkiej relacji to był ten punkt, w którym stwierdzili, że lubią ze sobą rozmawiać.

- Co do Cartera jestem całkowicie pewien, Viki. - uśmiechnął się Joshua bez chwili zastanowienia. - To lojalny kompan. Co do tego “nigdy” to ja bym taki pewien nie był. Pamiętasz jak mówiłem, że medyków za płotem jest jak na lekarstwo? Nic od tamtego czasu się nie zmieniło. - zaśmiał się nożownik. - Miałem na myśli naszą jednoosobową listę, której nie chcesz zapełnić. - żołnierz westchnął. - Myślałem, że mówiąc o czekającym kumplu sugerujesz mi, że mam iść “no matter what”. - uśmiechnął się. - Chętnie jeszcze z tobą posiedzę. Czasem za dużo czytam między wierszami. - zaśmiał się nożownik.
Vi posłała mu lekki uśmiech i poklepała miejsce na kanapie obok siebie.
- To co, herbaty? Poprzednią mało się nie zachłysnąłeś w pośpiechu - zaśmiała się cicho i nie czekając na odpowiedź podniosła swoje cztery litery. Wymieniła torebkę herbaty na nową i wstawiła wodę, aby zawrzała. Stojąc tyłem do Kaprala wyciągnęła ręce ku górze i wygięła się nieco, aby rozciągnąć ciało.

- Poproszę. - uśmiechnął się Joshua siadając. - Tym razem spróbuję nie wypić wrzątku. - dodał wyciągając język aby się upewnić, że nie poparzył sobie przełyku. - Powiesz mi Vi jak to się stało, że wybrałaś akurat medycynę, a nie na przykład rusznikarstwo albo wiedzę komputerową? Powołanie czy rodzina w tym siedzi od pokoleń? - zapytał Williams zaciekawiony. - Aby było jasne nie pochodzę z rodziny nożowników. - zaśmiał się. - Tylko ja jestem wśród “tych” Williamsów nienormalny. - dodał z uśmiechem.

- Czemu od razu nienormalny? - zapytała retorycznie, grzebiąc po wiszących szafkach, oklejonych jakimiś naklejkami robomaszyn. - Jakby tak spojrzeć subiektywnie, to wszystko może być nienormalne, zależy jak się na to patrzy. - Vi wyjęła w końcu jakąś malutką torebeczkę z jednej z szafek i wsypała jej zawartość do kubka Williamsa. - Na poparzenia przełyku, gdyby faktycznie coś… sam wiesz - wyjaśniła, nim czajnik dał o sobie znać. Zalała ze spokojem i dokładnością obie herbaty, odłożyła czajnik i z powrotem usiadła na swoje poprzednie, wygniecione już miejsce.

- Nie wybrałam, po prostu mieszkałam z kimś, kto był chory na tym punkcie i niczego innego nie potrafił mi przekazać. To było całe jego życie, ja mu przeszkadzałam, więc spróbował, abym stała się jego częścią, a by to nastąpiło, musiałam pasować. No i teraz pasuję, a jego nie ma, ot tyle - rozłożyła teatralnie ręce i zerknęła na mężczyznę. - Pytasz bo wyciągasz z ludzi informacje i potem sprawdzasz z aktami? Szukasz kogoś w ten sposób, kogoś kto kiedyś zaginął i nie jesteś pewien kim może być teraz? - wysnuła daleko idący wniosek, ale jej ton nie brzmiał podejrzliwie.

- Zupełnie nie. - powiedział Joshua uśmiechając się. - Po prostu chce cię lepiej poznać. Szukam brata, ale w armii go zapewne nie znajdę. Nic sobie nie poparzyłem, Viki. Chwilę jednak czekałem. Co do medycyny jednak ta osoba miała głowę na karku, bo teraz jesteś specjalistą w jednej z najlepszych dziedzin. Bystry umysł otwiera ci szansę na kilka dodatkowych fakultetów podczas gdy mi podobni jedynie strzelają, kroją, tłuką się i tak w kółko. - zaśmiał się wojownik. - Niestety na tym głównie polega to co tutaj robimy. - westchnął po chwili. - Matka chciała abym został pracownikiem socjalnym i pomagał trudnej młodzieży w NY. Wyobrażasz sobie mnie jako jakiegoś kuratora czy nauczyciela? - uśmiechnął się wojownik niedowierzając w wymienione możliwości.

- Mam kiepską wyobraźnię - posłała mu lekko uśmiech i odwróciła przodem do mężczyzny, kładąc łokieć na oparciu kanapy i opierając głowę na dłoni. - Ale chyba nożownik brzmi ciekawiej - zmrużyła oczy w zastanowieniu - No i masz to - głową wskazała na blizny - A to już wygląda lepiej niż okulary na nosie i teczka pod pachą. Chociaż może od nadmiaru papierologii miałbyś ładniejsze pismo? Kto wie… - Viktoria patrzyła na niego zmęczonym spojrzeniem, choć wcale nie wyglądała jakby miała nagle zasnąć.

- Nie wyobrażam sobie innej wersji mojego życia. - powiedział po chwili zastanowienia żołnierz. - Ty chyba kochasz to co robisz, co nie? - zapytał z pewnością w głosie. - To widać w pasji z jaką zajmujesz się pacjentami. No chyba, że tylko tymi “przystojnymi” jak Carter. - zaśmiał się wojownik. - Podobają ci się moje blizny? - zapytał ponownie. - Mam jeszcze jedną na łydce, którą sama szyłaś i kilka malutkich znamion postrzałowych. Nigdy nie dostałem z niczego większego od AK. - nożownik skrzywił się na wspomnienie postrzału z karabinu. - Coś jeszcze ciebie boli czy chce ci się spać? - zapytał mężczyzna przyglądając się medyczce.

- Wydaje mi się, czy pytasz mnie o mój gust? - uniosła brew na temat wzmianki o Carterze i jego “urodzie” - Lubię robić to, co robię i nie znam się na wielu innych rzeczach. Jednak tutaj moja inteligencja jest niezaprzeczalnie na wysokim poziomie, co przekłada się na ogólny intelekt. Z jednej strony to pozytyw, dobrze być wykształconym, z drugiej strony, będąc w wojsku, to tak jak strzelić sobie w kolano. Nie lubią tutaj gdy ktoś jest od nich mądrzejszy - stwierdziła coś, co było dla niej wystarczająco oczywiste, aby nie zareagować podczas mówienia grymasem wymalowanym na twarzy. Co chwila zerkała na jego blizny, wyobrażając sobie jak musiały wyglądać te rany, zanim się zabliźniły.

- Tak, blizny są całkiem ładne. Z medycznego punktu widzenia, to wręcz dzieło - wymigała się lekko tłumacząc swoje upodobania profesją i posłała mu bardzo słabiutki, aczkolwiek szczery uśmiech. - Boli. Ale to nie jest tak istotne. Przejdzie jak się zdrzemnę w wolnej chwili. Chyba większość ludzi ma problemy z kręgosłupem, to takie normalne raczej. Gorzej, jeśli problemem jest kręgosłup moralny - zaśmiała się krótko uznając żart słowny za odrobinę zabawny. Może nie jakiś śmieszny, aby się telepać i rżeć jak kobyła, ale był naprawdę zacny.

- Dlatego na kręgach moralnych dobrze jest wypracować sobie pewien luz. - uśmiechnął się Joshua. - Rozumiem, że od masażu stóp do masażu kręgosłupa, który zaczyna się dość nisko, a kończy dość wysoko… - wytłumaczył enigmatycznie wojownik. - Jest więcej niż jeden punkt w skali naszej znajomości. Ja też kocham to co robię i nie wyobrażam sobie porzucić tej praktyki przed przymusową emeryturą. - Williams chwilę jakby walczył czy jej o czymś powiedzieć jednak po chwili kontynuował. - Kiedyś chciałem dla ważnej osoby porzucić wojaże, ale okłamywałem siebie myśląc, że z tym skończę z dnia na dzień…

- Bez sensu - skomentowała całkiem krótko ostatnią wypowiedź - Jeśli się z kimś jest, to się idzie w kompromis, a nie że jedna osoba coś porzuca całkowicie. To chyba nie fair? - ni to spytała, ni powiedziała, bo i gówno się znała. Taka prawda. Czytała jednak w jakiejś książce psychologicznej dla par, że kompromis jest ważny. W zasadzie to słowo występowało tak często, że było jedyną rzeczą, którą zapamiętała z lektury.

- Skoro chcesz precyzji, to mam problemy z dolnym odcinkiem kręgosłupa. Ponoć taka się urodziłam, niegroźna wada wrodzona, ale często boli, strzyka i takie tam brednie. Nic czym powinnam się przejmować. - przechyliła głowę mocno w bok, niemal kładąc ją w zgięciu łokcia opartego na oparciu kanapy i spoglądała na Williamsa pod innym kątem. - Też mam blizny. Ale to raczej niechcący się zdarzyło, takie wypadki dzieciaka.

- Też miałem kilka wypadków za dzieciaka, ale żaden nie pozostawił blizn. - powiedział Joshua patrząc na twarz Vi. - W moim przypadku kompromis nie istniał, bo wracałem do domu podziurawiony jak durszlak albo poharatany jak… - westchnął nożownik. - Ogłuszony minami lub granatami hukowo-błyskowymi. Zdarzało się oberwać z tazera albo zwyczajnej teleskopówki. Nie wiem dlaczego, ale kiedy do kogoś się zbliżysz nie boisz się o siebie tylko o to co będzie z tą osobą kiedy staniesz się kaleką albo zginiesz. - nożownik popadł w zadumę. - Na szczęście już mi przeszło. - nagle klasnął, a na jego twarz wrócił uśmiech. - Dół kręgosłupa to już kilka oczek dalej niż masaż stóp. - zaśmiał się Joshua. - O ile dobrze sobie anatomię szkieletu przypominam. - wojownik sięgnął po herbatę, dmuchnął teatralnie i po chwili upił niewielki łyk. - Bardzo dobra herbata, Vi.

- Zgodnie z moim analitycznym umysłem, nim dotkniesz tej części kręgosłupa, powinieneś po drodze zahaczyć o kolano. Systematyczność - dorzuciła naukowo i poważnie, choć na jej twarzy raczej widniał pogodny uśmiech - Nic nie przychodzi tak szybko i łatwo. Trzeba się piąć. To nie tak, że wejdziesz na pierwszy szczebel drabiny a po chwili już stoisz na dziesiątym. Owszem, co drugi krok można pominąć, ale pominięcie większej ilości nie sprzyja. Poza tym, człowiek traci to, co pominął, zazwyczaj już nie zawracasz, gdy gdzieś doszedłeś. Nawet jeśli masz wrażenie, że coś cię ominęło - mówiła bardzo ogólnikowo i było można jej słowa przypisać do tego, co akurat chodziło po głowie. Każdemu według własnych skojarzeń. - Jesteś twardzielem, skoro mimo takich wypadów wciąż wracałeś. Ja bym się położyła i czekała na lepszy dzień - zażartowała obserwując jak chwyta gorący kubek w dłoni. Musiał mieć naprawdę twardą skórę i zrąbane receptory czuciowe, jednak nie powiedziała tego na głos. - Dobra jak na wojskowe szczochy. Racja.

- W tamtej robocie lepszy dzień był kiedy miało się kilka otarć i siniaków. - zaśmiał się Joshua. - Po gorszym dochodziło się do siebie tygodniami. - skrzywił się na wspomnienie nie ciekawych chwil. - Z tą drabiną to próbujesz mnie namówić na masaż kolan czy coś? - zapytał się nożownik unosząc brew do góry. - Niby cicha woda, a tu “co drugi krok można pominąć”. - zaśmiał się wojownik patrząc z uśmiechniętymi oczami na medyczkę.

Kobieta uniosła brew w konsternacji.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała pełna zaskoczenia, jak to niektórzy potrafią przemielić proste informacje i wypluć swoje skojarzenie na taśmę produkcyjną z napisem “perfekcja”. A potem szok i niedowierzanie, że coś jest wybrakowane, skoro zamiast przejść drogę analizy, przechodzi drogę subiektywizmu. - Starałam się tylko zobrazować najlepiej jak umiem, pojęcie systematyczności w okrojonej mocno wersji - przyznała całkiem poważnie i przeniosła spojrzenie na różowy kubek.

- Nie mieliśmy wielu okazji do rozmów, Josh. Ale lubię po prostu gdy mogę z kimś wymienić się myślami. Ty mnie nie krytykujesz, nie naśmiewasz się ze mnie, nie kpisz z mojej inteligencji i wiedzy, z tego, że nie rozmawiam jak człowiek, ale jak maszyna. Ktoś kiedyś powiedział, że pieprzę jak potłuczona. Były też inne określenia, bardziej niepochlebne. Już rzadko się zdarza ktoś, kto próbuje mi pokazać, że moje miejsce jest pod butem siły i pełnego magazynku, ale mimo wszystko wciąż nie miewam wielu okazji do wymiany myśli. Rozumiesz mnie, prawda? - zapytała skupiając wzrok na kubku pełnym gorącego czaju.
 
Lechu jest offline