Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 19:23   #368
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper dosłyszała głos jednego z braci i mimo kręcenia w głowie i narastającej migreny podniosła się i stanęła. Musiała wesprzeć się na framudze przejścia do łazienki i na ramieniu Kirilla, który akurat do niej dotarł.
- Arthur? - zapytała i zaczęła szukać wzrokiem gdzie znajdował się jej drugi brat.
- Nie widzę go nigdzie - Thomas zaczął się coraz bardziej denerwować. - Kurwa!
- Spokojnie… - rzuciła Bee.
- Łatwo ci… - Douglas już zaczął agresywnie, kiedy Abigail wskazała palcem przestrzeń pod barkiem.
- Tam! - krzyknęła.
Rzeczywiście, Alice ujrzała w tamtym miejscu ciało dużego mężczyzny. Leżało wykrzywiony pod dziwnym kątem. Nawet nie jęczał…
Rudowłosa wyprostowała się ile mogła i ruszyła w tamtą stronę. Chciała jak najszybciej dostać się do Arthura, by sprawdzić czy żyje. Aż jej się trochę zrobiło gorzej, ale i tak podeszła i pochyliła się przy nim, klękając na jedno kolano.
- Arthurze? - zagadnęła. Dotknęła jego ramienia, a potem szyi, chciała sprawdzić… Czy żył.
Mężczyzna był cały we krwi. Jego szyja i głowa ginęła pod szkarłatem. Alice wiedziała, że to nie woda… i że to nie czerwone światło awaryjne tak ją barwiło… Oddychał z trudem, bardzo głośno i świszcząco.
- Słodki boże… - szepnął Thomas.
Alice dostrzegła szkło. Mnóstwo szkła. Szafki musiały otworzyć się w międzyczasie i wypadły z nich butelki alkoholu. Zbiły się, a prosto na te odłamki poleciał Arthur. Zarył w nie niezwykle boleśnie…
Tymczasem drzwi otworzyły się. Wszedł przez nie do środka Jack.
- Zaraz włączą się normalne światła. Jak mniemam nie pozapinaliście pasów bezpieczeństwa… Kurwa… - powiedział i rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Alice wypalała w nim wzrokiem dziurę, wisząc nad Arthurem. Jej brat potrzebował pilnie znaleźć się w szpitalu. Nie dlatego, że walczył z IBPI… Dlatego, że grawitacja postanowiła chcieć go zamordować. Alice skrzywiła się, wkurzona. Na Mauritiusie niemal stracił życie, a teraz… Teraz mogło mu to grozić po raz drugi.
Światła zapaliły się i wszyscy mogli wreszcie dostrzec w jakim stanie rzeczywiście był Arthur. Alice miała lekko obitą kość policzkową, a jej dłonie ubrudzone były we krwi. Jack syknął.
- Melody! - zawołał, odwracając się do kokpitu. Kobieta znała się na pierwszej pomocy w sytuacjach kryzysowych, ale nie była ani chirurgiem, ani lekarzem specjalistą. Za chwilę partnerka Jacka weszła do pomieszczenia ze sporą czerwoną skrzyneczką.
- Nie poruszajcie nim, trzeba ustabilizować jego głowę, po czym wynieść stąd.
- Masz kołnierz ortopedyczny? - Bee spojrzała na Melody.
- Tak mam, niestety nie mamy noszy, ale to można będzie łatwo wykonać - odpowiedziała kobieta.
- Ostatecznie możemy go po prostu przenosić, trzymając jego ciało - Bee mruknęła. - Mamy silnych mężczyzn i my też jesteśmy silne… - dodała, choć tu się zawahała.
- Co się do cholery stało? - zapytała Alice, podenerwowanym głosem.
- Straciłem panowanie nad maszyną… Nie mam pojęcia dlaczego, zupełnie jakbyśmy o coś uderzyli, albo coś w nas, ale widzielibyśmy to na radarze, albo przed nami. Zaraz zajmiemy się oględzinami kokpitu od zewnątrz - powiedział ponurym głosem Jack. Harper sapnęła.
- Trzeba zabrać Arthura do szpitala… Zostawiliśmy samochód na tym parkingu hostelu, ale nie wiem jak daleko zajechaliśmy…
- Dość blisko linii lasu, więc dość blisko opuszczonego hostelu, pytanie tylko w jakim stanie jest droga… Choć samochód osobowy powinien dać radę przejechać. Pytanie, kto ma jechać - zapytał Jack i skrzyżował ręce. Melody w tym czasie zajęła się oceną obrażeń Arthura. Alice podniosła się z kolan i ruszyła do łazienki, by umyć dłonie z krwi.

Melody wnet doszła do wniosku, że będzie bardzo ciężko bez badań obrazowych. Należało mężczyźnie zrobić szybko tomografię komputerową, aby ocenić skalę obrażeń. Jak głęboko było wbite szkło? Przecież nie miała rentgenu w oczach, nie mogła tego ocenić. Być może odłamki zatrzymywały się w skórze skalpu, a może penetrowały do kości… kto wie? Jeżeli siła uderzenia była wystarczająco duża, mogły wbić się w przestrzenie oponowe, albo i do mózgu. Pięć dużych odłamków wystawało z ciemienia i prawej okolicy skroniowej. Właśnie tutaj krwawienie było największe. Neurochirurg musiał na pewno obejrzeć brata Alice. Na leczeniu tego typu obrażeń nie znała się ani ona, ani też żaden zwyczajny lekarz.
- Ale śmierdzi alkohol… - mruknęła Jennifer.
- I to jest twój największy, kurwa, problem? - Thomas spojrzał na nią wilkiem.
Na szczęście szkło nie drasnęło szyi i nie uszkodziło tętnicy lub żyły szyjnej. Krawienie było obfite, ale jeszcze nie krytyczne. Mężczyzna był nieprzytomny.
- Arthur, słyszysz mnie?! - Thomas wrzasnął.
Nie zareagował w ogóle. Nie otwierał oczu, nie wydawał żadnych dźwięków. Jedynie lekko poruszał rękami, jakby starając się dotknąć nimi głowy…?
- Cztery w skali Glasgow? - zapytała Melody.
Thomas złapał mocno Alice za ramię.
- Muszę mu pomóc - powiedział.
- Nie jesteś gotowy na coś takiego - Abby zaprotestowała.
- Ale on umrze, jeśli będziemy szukać jakichś jebanych hosteli na tym pustkowiu - warknął Thomas.
- Ale możesz sam umrzeć w rezultacie… - Roux cała drżała. Trochę czasu spędziła z braćmi Alice i zdążyła ich polubić.
Nie chciała ich śmierci.
Zwłaszcza tak bezsensownej… Takiej głupiej…
Alice spojrzała na Kaverina.
- Możesz… To cofnąć? - zapytała napiętym tonem. Korzystanie z mocy Thomasa równało się z dodatkowym zagrożeniem, ale jeśli Kirill cofnąłby czas do momentu tuż przed turbulencjami i felernym lądowaniem, może zdołaliby zyskać dość czasu, by zapiąć pasy i Arthur nie skończyłby tak krytycznie…
Kirill pokiwał głową.
- Nie martw się. Nie muszę się rozebrać, aby to wszystko naprawić - rzucił znaczącym tonem, nawiązując do wcześniejszej rozmowy. - Jednak jeśli to zrobię teraz, to nie wiem, czy uda mi się znowu w ciągu najbliższych godzin. Jeszcze raz pewnie tak. Czy trzeci? Nie jestem wcale pewien, może nie. Chcemy już teraz mnie wykorzystać? - zawiesił głos.
- Tak! - krzyknął Thomas. - Proszę!
Bee i Abby spojrzały po sobie. Sytuacja była zbyt dramatyczna, żeby w tej chwili żartować. Jednak obie jednocześnie przypomniały sobie wcześniejszy wątek między mężczyznami. Spojrzały następnie na Alice, czekając na jej werdykt.
- Cofnij to Kirillu i ostrzeż nas wszystkich zawczasu… - poprosiła rudowłosa. Nie widziała innego, dobrego rozwiązania. Wypadek ponownie nastąpi, ale może tym razem wszyscy wyjdą z niego w jednym kawałku. Miała taką głęboką nadzieję.
- Hmm… - mruknął Kaverin. - Dlatego nie ciągnie się rodziny na misję - mruknął. - Spójrz na mnie.
Otworzył oczy, a te wypełniły się ciekłym srebrem. Zaczęło z nich skapywać i promieniować. Cała jego sylwetka pojaśniała i przykryła się kolorem. Włosy zaczęły tańczyć na nieistniejącym wietrze. Blond Kaverina zszarzał i skomponował się z bogatymi odcieniami srebra. Był piękny i majestatyczny. Nawet ubrany w koszulkę polo i workowate dżinsy. Zaczął lewitować. Podniósł do góry dłonie…
Czas zawirował…
...i zgasł…
...po czym pojawił się ponownie.

Abigail spojrzała na Bee. Podniosła dłoń i zrobiła nią gest wahlowania się. Uśmiechnęła się. Bee natomiast również uśmiechając się, pokręciła głową.
- Nie lubisz, kiedy mężczyźni pożądają cię, Kirillu? - Jennifer zapytała z uśmiechem żmii.
- Zostawmy takie tematy na boku i skupmy się na czymś innym. Proszę - powiedziała Alice.
- Nie powinniśmy się ciąć wewnątrz grupy, skoro mamy współpracować - dodała, próbując wszystkim przypomnieć, że nie byli tu żeby sobie z siebie nawzajem kpić, albo ‘śmieszkować’.
- Skupmy się na tym, że musimy wszyscy w tej chwili zapiąć pasy - powiedział Kirill, właśnie to czyniąc. - Z tak prozaicznego powodu musiałem cofnąć czas. Inaczej szkło rozsieka mózg Arthura i wszystkim będzie smutno. Oprócz Jennifer, której będzie bardziej szkoda rozlanego alkoholu - Kaverin odgryzł się de Trafford nawet w tej czasoprzestrzeni.
Alice wzdrygnęła się. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi Kirilla, jak zapewne wszyscy. Wiedziała jednak jak działało cofanie czasu.
- Posłuchajmy go i zróbmy tak… - poleciła wszystkim i sama również zapięła pasy. Niedługo mieli lądować i tor lotu samolotu już zaczął się obniżać, dlatego to co Kaverin powiedział miało tym bardziej większy sens. Popatrzyła, czy wszyscy posłuchali zalecenia.
- Jack, uważaj! - krzyknął Kirill, wychylając się w bok. - Zaraz przywali w odrzuto…!
No cóż, przywaliło. Tego Kaverin nie zdołał zmienić. Jednak tym razem wszyscy zostali przetrzymani bezpiecznie w jednym miejscu. Również Arthur. Sam samolot leciał tak samo, jak poprzednim razem… a może kompletnie inaczej… Kirill nie był w stanie tego sprawdzić. Jednak i tym razem koła odrzutowca zostały wyłamane. Jeszcze przez kilkanaście sekund sunął, sypiąc snopami iskier, kiedy zatrzymał się wreszcie.
- Nie dziękujcie - mruknął Kaverin.
Thomas poruszył się niepewnie i Arthur tak samo.
- Czy byśmy czegoś nie poczuli… nie zapamiętali…? Jakieś deja vu? - zapytał ten pierwszy.
- A coś poczuliście, zapamiętaliście lub odczuliście deja vu? - odparł Kirill. - To pytanie bardziej do was, niż do mnie. Chyba że sugerujesz mi, że okłamałem was i wcale nie cofnąłem czasu.
- Wtedy nie wiedziałbyś, że coś uderzy w odrzutowiec - Bee pokręciła głową.
- No cóż, może to ja zamówiłem tę rakietę? - zaproponował Kaverin. - No nie wiem, ludziom lubiącym nagość czasami naprawdę przewraca się w głowach. Prawdziwi psychopaci - mruknął, zerkając na Alice.
- Dziękuję, że cofnąłeś czas. Nie chciałabym, żeby komuś coś przydarzyło się i to już na tym poziomie podróży. Pozostaje jednak pytanie, co w nas uderzyło? - zmarszczyła brwi. Światła migały na czerwono, a po kilku chwilach do pomieszczenia wszedł Jack.
- Za moment wróci normalne oświetlenie. Wszyscy są cali? - zapytał.
- Tutaj tak. Jack, widziałeś co w nas przywaliło? - zapytała Harper. Mężczyzna zmarszczył brwi, a w tym czasie normalne oświetlenie powróciło i do pomieszczenia weszła Melody.
- Nie… Ale jakby to była jakaś rakieta, raczej by nas wysadziło więc… - wzruszył ramionami.
- Zaraz dokonamy z Melody oględzin. Jesteśmy nie tak daleko opuszczonego hostelu, a tam jest pozostawiony samochód dla nas. Możecie się do niego przejść, skoro i tak mieliśmy wszyscy to uczynić. Z tym że w obecnych warunkach… No cóż… Będziemy potrzebowali planu awaryjnego, bo tym samolotem już nigdzie stąd nie odlecimy… Równie dobrze możemy więc wszyscy się z niego ewakuować, a potem pozbyć się dowodów naszej bytności tu… Tylko że spalenie samolotu i sama eksplozja, no to już może zwrócić uwagę służb porządkowych - powiedział były wojskowy.
- Z drugiej strony, jeśli zostawimy tak tu ten samolot to i tak będą problemy… Może w takim razie spróbujmy zająć się zadaniem, po które tu przybyliśmy, wy zajmiecie się samolotem i będziemy w kontakcie? Spotkamy się w hotelu, gdzie wynajmujemy apartament - zaproponowała Alice.
- No jest to jakaś opcja, ale co na to reszta…? - zapytała Melody.
- To ogromne pieniądze… taki samolot odrzutowy… - Abby zawiesiła głos. - To nie spowolni budowy… sama wiesz czego? - obawiała się korzystać z nazwy Obserwatorium. Uważała ten projekt za ściśle tajny i choć znajdowali się w gronie przyjaciół, szacunek względem sprawy pozostał. - Możemy pozwolić sobie tak po prostu na to, żeby go wysadzić? - zapytała. - To kilka milionów dolarów, taki odrzutowiec… Może jeszcze dałoby się go naprawić...
Alice zastanawiała się…
- Zawsze możemy zrzucić to na lądowanie awaryjne… Bo… ‘coś w nas uderzyło’ - wyjaśniła Melody.
- I kierowaliśmy się na faktyczne lotnisko? - zapytała Alice, łapiąc o czym myślała kobieta. Melody kiwnęła głową…
- To teoretycznie mogłoby przejść, mieliśmy wystarczający pułap dla podejścia do Keflavik… - dodał Jack.
- Masz rację Abby. Nie chcę wydawać pieniędzy w ten sposób… I tak pewnie naprawa samolotu będzie nas kosztować, bo to lądowanie jednak było problematyczne, podobnie jak zniszczenia drogi jak mniemam, ale to jednak nadal nie to ile wyniosłaby nas strata samolotu… - westchnęła.
- To trzymamy się prawnej strony… - stwierdziła Melody.
- Zajmiemy się tym Alice - obiecał Jack. Harper tylko kiwnęła głową.
- Mhm… - Bee mruknęła. - No ale jak wyjaśnimy, że nie mieliśmy zarezerwowanego korytarza powietrznego? I że w Keflavik nikt o nas nie słyszał? Samoloty nie mogą sobie tak po prostu lecieć gdzie chcą i zatrzymać się na przypadkowych lotniskach jak na parkingach… - zawiesiła głos.
- Dobra, to udajmy, że o tym nie wiedzieliśmy i jesteśmy tylko bandą rozpuszczonych młodych dorosłych. Zapłacimy karę… będzie lepsza od utraty samolotu. Bo chyba nie pójdziemy do więzienia… - Abby zawiesiła głos z nadzieją.
Alice zbladła. Przypomniało jej się jak sama niemal wylądowała w więzieniu i to zaledwie pół miesiąca temu.
- Proponuję powiedzieć, że planowaliśmy lecieć dalej, ale chcieliśmy zatrzymać się na tankowanie. Po to chyba nie potrzeba mieć zarezerwowanego ani korytarza powietrznego, ani miejsca, bo podejście jest do punktu i to wieża kontrolna go wyznacza, dobrze kojarzę? - zapytała Jacka. Ten przechylił głowę.
- Tankowanie może przejść. Mamy jeden zbiornik zapasowy pusty, więc mogliśmy chcieć go zapełnić… Więzienie raczej nam nie grozi, kara za lądowanie w nieodpowiednim miejscu owszem, ale to już mniejszy koszt niż cały samolot. Poza tym i tak mieliśmy tu lądować, droga nadaje się do odlotu, więc gdy naprawimy koła, zapewne za dwa dni, to zdołamy go stąd podnieść. Pozostanie koszt naprawy drogi, ale to już sprawy księgowości - powiedział Jack.
- No to… Powiedzmy że ustalone i zamierzaliśmy się wybrać do Kanady, stąd potrzeba dodatkowego zapasu paliwa - zaproponowała Melody.
- No zobaczymy, jak to pójdzie - mruknęła Bee. - Ale jestem przekonana, że trzeba mieć do wszystkiego zarezerwowany korytarz powietrzny. Nawet jak chcesz zrobić trzy kółka nad swoim domem i od razu wylądować. Bo to nie jest żadne widzimisie biurokracji, ale o to, żeby dwa samoloty w siebie nie uderzyły.
- O chuj… może trafiliśmy w jakiś biedny samolot pasażerski - Thomas mruknął.
- Nie sądzę - mruknął Arthur. - Może zostawmy ten problem na później. Na razie jednak ustalmy to, że nie chcemy zniszczyć samolotu.
- Nie popadajmy w przeklętą paranoję. Skończmy temat tego samolotu… - westchnęła ciężko Harper.
- Jeśli kara wyniesie nas cztery miliony Abby… Tyle co koszt tego odrzutowca, to chyba się wkurzę… - powiedziała, przypominając o swoim planie spalenia dowodów.
- To wyjdzie na to samo. Gorzej, gdyby kara wyniosła pięć milionów - mruknęła pod nosem, lekko się uśmiechając. - Swoją drogą do kogo prawnie należy ten samolot? - zapytała.
- Samolot jest własnością Violet Wind… Czyli moją, Esmeraldy i całego Kościoła, ale to w tle… Tak czy inaczej… Dobrze, że wszyscy są w jednym kawałku, a Jack i Melody zajmą się kontaktem z lotniskiem i stworzeniem dla nas potencjalnie lipnego scenariusza, że planowaliśmy tylko tankować. Czy ktoś chce jeszcze siedzieć tu i kontynuować temat samolotu i naszego wypadku? - zapytała.
- W chuj nie! - Jennifer krzyknęła i uderzyła dłonią w przycisk otwierania drzwi. Ten nie zadziałał. Może był zablokowany w kokpicie, a może jakieś mechanizmy uszkodziły się podczas lądowania.
De Trafford uderzyła dłonią w drzwi, rozległ się wybuch i powstała dziura w ścianie samolotu. Zeskoczyła z niej na ziemię. Odległość była niewielka, co najwyżej metr.
- Czy my nie mieliśmy starać się ocalić ten samolot? - zapytał Thomas.
Arthur natomiast poruszył się i podszedł do Kirilla.
- Chciałbym ci podziękować za to, że uratowałeś moje życie - powiedział. - To ma dla mnie duże znaczenie… rzecz jasna. Gdybym mógł ci się jakoś odwdzięczyć…
- Na pewno coś potem wymyślisz - odpowiedział Kaverin.
Bee i Abby nawiązały kontakt wzrokowy i uśmiechnęły się do siebie.
- Jenny, czemu rozwaliłaś wyjście… - zapytała Alice, idąc za blondynką. Wydostała się na zewnątrz. Było całkiem ciemno, bo tutaj nie było żadnych latarni, ani lamp ulicznych. Jedyne światła pochodziły od samolotu, z którego wysiadali. Rudowłosa rozejrzała się po okolicy, a potem spojrzała na samolot, czy było po nim widać co w nich trafiło.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline