Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 20:00   #401
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Ej, ale… to mój telefon… - Islandczyk rzucił za nią.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Swoją drogą, ciekawi mnie ta wasza Jennifer. Najlepiej zabijcie ją od razu. Na pewno nie jest tą prawdziwą.
- Rom pom pom, rom pom pom - de Trafford cichutko i wesoło nuciła pod nosem.
- Ej… oddaj mi telefon… - mężczyzna powtórzył.
- Dobrze, bierz go - powiedziała i oddała telefon chłopakowi. Następnie ruszyła na zewnątrz. Nie było potrzeby by tu pozostać. Miała gdzieś co napisał Z. Uznała, że skoro los był tak cholernie pomysłowy, może na koniec, to właśnie ‘ta ich Jennifer’ zabije Z’a. To byłoby dopiero… Pomysłowe!
- Chodźcie - rzuciła na Konsumentów i detektywów. Ruszyła do auta i teraz usiadła z tyłu. Nie miała ochoty słuchać więcej wrzasków Bee.
Jennifer usiadła obok niej. Reszta Konsumentów jeszcze przez chwilę próbowała wyłowić coś w języku angielskim od chłopaków. Brandon nawet spojrzał na komórkę chłopaka, ale nie znał islandzkiego.
- Jesteś szczęśliwa, Alice? - zapytała de Trafford. - Jeśli nie, to mam dla ciebie drugiego batonika - powiedziała, wyjmując Bounty z kieszeni.
Wyglądało na to, że chciała wkraść się do jej serca przez żołądek.
Harper zerknęła.
- Dziękuję Jenny - powiedziała i wzięła Bounty. Zjadła je. Lubiła smak tych batoników, taki mleczny i kokosowy. Nie była szczęśliwa. W życiu nie była tak nieszczęśliwa jak w ostatnim czasie. Zbliżały się święta. Powinna czuć ciepło i przyjemną atmosferę. Ubierać choinkę. Piec ciasteczka… Nie próbować ratować Jennifer z rąk psychopaty na chorej i pokręconej, lodowatej Islandii. Czuła się taka psychicznie wykończona. Nie chciała robić przerwy, ale uznała, że ją zrobi. Że pojedzie do tego hotelu ze wszystkimi i będzie robić nic. Nic w swoim pokoju. Może zdoła zasnąć… Taki miała plan. Już nie chciała grać w tę grę.
- Ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie - Jennifer powiedziała. Zerknęła na swoją tekturową podobiznę w nogach. Następnie przesunęła wzrok na Alice.
Pogłaskała ją delikatnie po ramieniu. Przy tym odpadła jej ręka w nadgarstku. De Trafford złożyła usta w przestraszony dzióbek, po czym szybko chwyciła dłoń i wetknęła na miejsce. Jej mina wskazywała na to, że zamierzała udawać, że nic się nie stało.
- Może zaśpiewamy coś? - zaproponowała i znów się uśmiechnęła.
- Później Jenny… Jak się poczuję lepiej… Strasznie boli mnie teraz głowa - powiedziała i pogłaskała ją po ramieniu. Widziała, że odpada jej ręka. Nie wiedziała jeszcze jak to wytłumaczyć, ale uznała, że pewnie jak przyjdzie czas, to dowie się czym była TA Jenny.
- Jedźmy do Reykjahlið… - poleciła, kiedy wszyscy po pewnym czasie wpakowali się do jeepa.
- Weźmy pierwszy lepszy hotel. Chodźmy spać… - powiedziała zmęczonym tonem.

Icelandair Hotel Myvatn był otwarty. Miał też wolne miejsca. Zarezerwowali cztery pokoje.
- Niestety restauracja jest już zamknięta… nie sądzę, że możemy państwa poczęstować czymkolwiek - recepcjonistka westchnęła. - Jednak jutro od rana zapraszamy na śniadanie - powiedziała. - Na jak długo państwo przewidują pobyt?
- Jedna doba - powiedziała Harper. Mieli cztery pokoje. Musiała się zastanowić w jakiej kombinacji mieli spędzić w nich noc. Była Abby, Bee, Brandon, Fanny, Arthur, Thomas, ona i nowa Jenny… Pary zdawały się dobrać całkiem naturalnie...
- Ale mogę zaproponować kawę. Czy pójdą państwo od razu spać? Czy też może zrobić dla każdego świeżą filiżankę? - zaproponowała. - Można usiąść w naszym lobby i ją spokojnie wypić. Posiadamy również pokój konferencyjno… nazwijmy to… świetlicowy. Duże grupy znajomych lubią w nich planować wypady do naszych pięknych zakątków - powiedziała, po czym nachyliła się w stronę stoiska z ulotkami opowiadającymi o najciekawszych trasach po tutejszych krajobrazach.
- Myślę, że ja to się położę… A wy róbcie co chcecie. Widzimy się rano w pokoju świetlicowym o siódmej - zarządziła Harper. Wzięła klucze do pokoi i rozdała wszystkim.
- W związku z tym, że naturalnie podobierało nas w pary… Biorę Jenny ze sobą. Chyba że wolisz Jennifer zostać jeszcze z pozostałymi? - zapytała blondynkę, jakby była w pełni zdolna do podejmowania samodzielnych decyzji.
- Może się po prostu… - de Trafford zaczęła, po czym zamilkła. - Ach nie. Przecież się nie rozdzielę - roześmiała się. - A wolałabyś, żebym została z pozostałymi, czy poszła z tobą?
Bee spojrzała znacząco na Harper.
“Proszę weź ją stąd.”
- Myślę, że dobrze byłoby zrobić krótkie podsumowanie dnia - powiedział Baird. - Ale może lepiej byłoby zająć się tym jutro rano - zmienił zdanie, zerkając na Alice oraz jej minę.
- To chodź ze mną Jenny. Odpoczniemy już lepiej. Dobrej nocy - pożegnała wszystkich i ruszyła w stronę wejścia na górę, gdzie znajdował się jej pokój. Miała nadzieję, że nie będzie mieć problemów z tą Jenny. Potrzebowała odpocząć…


Pokoje były bardzo ładne. Jednocześnie skandynawski styl był całkiem mocno tutaj widoczny. Tak właściwie Alice odniosła wrażenie, że wkroczyła prosto do strony z katalogu Ikei. Na środku znajdowało się przesuwane lustro, które stanowiło również wymyślne drzwi do łazienki.
- Co robią przyjaciółki, takie jak my? Kiedy zostają same? - zapytała Jennifer. Zastanowiła się. - Gdybym miała skakankę, to mogłybyśmy na niej poskakać.
- Cóż… Robią różne rzeczy. Mogą pooglądać jakiś film… Mogą porozmawiać… Mogą też po prostu spokojnie iść spać po wieczorze pełnym atrakcji. Ja pójdę się umyć i przebrać. Dam ci też majtki i koszulkę w której możesz spać, dobrze? - zaproponowała i wyciągnęła t-shirt i majtki ze swojej torby, a sobie wzięła swoją czarną koszulę do snu. Po chwili zdecydowała, że też założy majtki do spania, choć wolała bez. Ruszyła do łazienki. Potrzebowała zmyć z siebie te wszystkie paskudne emocje. Zapach strachu, smutku, stresu… Krwi. To wszystko.
Ciepła woda przyjemnie otuliła jej ciało. Alice było zimno, jako że przebywała cały czas jedynie w swetrze. Trochę się wyziębiła, lecz ciepły strumień szybko sprawił, że znów zaczęła czuć się komfortowo. Przynajmniej jeśli chodziło o fizyczny dobrobyt. Na ten psychiczny naprawdę niewiele mogło jej pomóc.
- Alice… - usłyszała głos tej, którą potrzebowała. I choć znajdowała się za drzwiami, to tak naprawdę była znacznie dalej... Jak bardzo mieszało to w głowie.
- Tak Jenny? - zapytała nieco głośniej, by blondynka usłyszała jej pytanie zza suwanych drzwi. Zastanawiało ją o co teraz chciała zapytać ją ta Jennifer.
- To nie jest tak, że nie wiem… ale co to znaczy “ekskluzywna prostytutka”? - zapytała. Na pewno usłyszała to gdzieś niedawno. - To znaczy ja wiem, ale ciekawi mnie, czy ty też wiesz - dodała po chwili. Choć całkiem pospiesznie.
- To znaczy kobieta, która przychodzi na czyjeś zamówienie i oddaje się tej osobie cieleśnie, za bardzo duże pieniądze. Zwyczajne prostytutki też nie są tanie, ale takie ekskluzywne to wysoka klasa. Zawsze są piękne, ładnie ubrane i uzdolnione w łóżku. Czemu pytasz Jenny? - zapytała. Opłukała ciało, po czym wyszła spod prysznica, zaczynając się wycierać ręcznikiem.
- Nie wiem czemu, ale jak potem trochę odeszliśmy na bok, to ta pani za stołem zadzwoniła do kogoś i spojrzała na mnie i nazwała mnie tak właśnie. Ale nie wiem dlaczego.
Rzeczywiście, Jennifer chodziła kompletnie naga z jedynie płaszczem zawieszonym na głowie. Jej piersi, brzuch, łono… tak właściwie całe ciało… było całkowicie widoczne.
- I zapytała się, co ma z tą “ekskluzywną prostytutką” zrobić. A potem poszłyśmy.
- Rzeczywiście… Kompletnie nie pomyślałam o tym, że ludzie mogą źle spojrzeć na twoją garderobę, choć wyglądałaś bardzo dobrze w moim płaszczu. Nie przejmuj się. Jutro ubierzesz się w moje ubrania i będzie dobrze - powiedziała Alice. Założyła koszulę i majtki, po czym zawinęła włosy w ręcznik. Wyszła z łazienki.
- Chcesz wziąć prysznic? Łazienka jest wolna… Ja się położę - powiedziała i ruszyła w stronę łóżka.
- Ale gdzie mam go zabrać? - zapytała de Trafford.
Weszła do łazienki i z uśmiechem spojrzała na Alice. Potem spojrzała na słuchawkę i zagryzła wargę. To nie było łatwe zadanie.
Harper zamrugała i podeszła do niej.
- To jest prysznic - wskazała palcem.
- To jest pokrętło od temperatury wody - wskazała palcem.
- Odkręcasz i lekko pociągasz, i leci woda - powiedziała i pokazała. Zostawiła ciepłą, nie za gorącą i nie za zimną wodę, otarła rękę i wyszła.
- Rozbierz się cała, wejdź i pozwól, żeby woda na ciebie spadała. Potem potrzyj się tym - wskazała na mydło.
- Na koniec pozwalasz, żeby woda spłukała całą pianę, wyłączasz ją o tak - zademonstrowała.
- Wychodzisz i wycierasz się ręcznikiem - wskazała jej wolny ręcznik.
- Jak jesteś już sucha, ubierasz się w piżame, czyli tę koszulkę i majtki i idziesz spać - opowiedziała i ruszyła znów do łóżka.

Jennifer cały czas słuchała uważnie i kiwała głową. Na sam koniec powiedziała.
- Oczywiście, że tak! Przecież codziennie to robię! Jestem Jennifer - uśmiechnęła się. - Dla ciebie umyję się, żeby pachnąć bardzo ładnie, kiedy będziemy razem spać - dodała.
De Trafford odkręciła wodę.
Alice natomiast położyła się w łóżku. Akurat wtedy ktoś zapukał do głównych drzwi. Jak gdyby nie mogła odpocząć w spokoju nawet przez chwilę.
Harper westchnęła ciężko. Podniosła się i ruszyła do drzwi. Otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz.
- Tak? - zapytała krótko.
Ujrzała kobietę w średnim wieku. Miała czarne włosy. Nigdy wcześniej jej nie widziała.
- Dzień dobry, moje nazwisko Rakel Peturdottir. Przepraszam, że nachodzę tak późno… ale mój telefon chyba się zepsuł, bo nie odbieram zasięgu… - spojrzała na wyświetlacz telefonu. - Mieszkam pokój obok. Czy pani też ma taki problem? Jak nie, to mogłabym wysłać SMSa? Oczywiście zapłaciłabym za niego. Poszłabym do recepcji, ale o tej godzinie jest już zamknięta… - zawiesiła głos.
- Dobry wieczór… Niestety, mój również nie działa. Zdaje się, że sieć padła… Może przez jakąś śnieżycę gdzieś przy nadajniku? Niestety, chciałabym pomóc, ale nie mogę… Może ktoś inny ma dostęp… - powiedziała, wskazując pozostałe pokoje na korytarzu. Poczekała, czy kobieta sobie pójdzie i wtedy zamierzała zamknąć z powrotem drzwi.
- Rozumiem… - Rakel zagryzła wargę. - Przepraszam bardzo, że przeszkadzam. Po prostu boję się, że mój partner zamartwia się o mnie - dodała. - Do widzenia i dobrej nocy.
Najwyraźniej nie tylko Joakim miał ciągle myśleć o bliskiej mu kobiecie w okolicach Czarnych Zamków.
Odeszła i Alice zamknęła za nią drzwi. Tymczasem z łazienki wyszła… to chyba była Jennifer. Harper poczuła, jak serce zaczęło jej szybciej bić. De Trafford miała rozmazaną twarz. I nie pod względem makijażu… jej rysy były zamazane. Włosy stopione, jakby z plastiku. Skóra miejscami przebarwiona. To był straszliwy i przerażający widok. Zwłaszcza że de Trafford uśmiechała się tak, jak zwykle.
- Alice! - wyciągnęła w jej stronę dłonie. - Chcesz się przytulić?
Rudowłosa wstrzymała oddech. To był przerażający widok. Całkowicie zatrważający. Harper miała swoją odpowiedź, czym mogła być ta Jennifer… Jednak… Jakim cudem jakiś robot? Android? Czymkolwiek to coś było… Przybrało postać jej przyjaciółki… Alice nie bała się jej, sądziła bowiem, że istota nie chce zrobić jej krzywdy tylko szuka… Towarzystwa? Podeszła więc i przytuliła ją. Mimo niepokoju, jaki odczuwała. Poklepała ją nawet po plecach.
- Chodźmy… Chodźmy już spać Jenny - poleciła jej i chciała się odsunąć by podejść do łóżka i wreszcie zgasić światło. Potrzebowała snu.
De Trafford położyła się obok Harper. Tak jak zapowiedziała, ładnie pachniała. Mrok też dodał jej uroku. Choć z drugiej strony to, że jej nie widziała, wcale nie było aż tak uspokajające, jak mogłoby się zdawać.
- Chrr… chrr… chrapsiu… - de Trafford po chwili zaczęła szeptać, udając, że śpi. Jej wysiłki przypominały próby naśladowania chrapania przez kogoś, kto nigdy nie był jego świadkiem.
Alice tymczasem położyła się na boku plecami do Jenny i po prostu zamknęła oczy. Przykryła się zupełnie kołdrą i postarała wyłączyć umysł by zasnąć. Mimo jej szeptania. Mimo jej obecności… Mimo tego wszystkiego co miało miejsce zeszłej nocy. Chciała o tym zapomnieć i spokojnie zasnąć.

Alice była kompletnie naga. Pośród niej szalała wichura śniegu. Chłodny wiatr uderzał o jej skórę, która zdawała się równie blada, co kraina mrozu, w której się znalazła. Jedynie włosy rozlewały się pośrodku tego wszystkiego. Przez kontrast wydawały się wręcz czerwone. Niczym rzeka krwi płynąca pośród wiatru.
- Chodź tu do mnie słodziutka, chodź… - usłyszała w umyśle kobiecy głos. - Tutaj ochronisz się przed zimnem.
Wiedziała, że powinna iść przed siebie, jeśli chciała ujrzeć nadawcę tej wiadomości.
Tak jak wiódł ją uprzejmy głos, tak też ruszyła. Objęła się rękami i szła przed siebie. Jej włosy tańczyły na wietrze. Biel i czerwień wyglądały pięknie. Harper szła przed siebie, pochylając lekko głowę. Mrużyła oczy, by dostrzec coś przed sobą.
W oddali ujrzała skałę wyrastającą z ziemi. Również była przykryta wszechobecnym śniegiem, jednak niecałkowicie. U jej podstawy znajdowała się czarna dziura… to było najpewniej wejście do jaskini. Alice ujrzała migające w niej światełko…
- Tak, to ogień. Przy ogniu się ogrzejesz, moja miła. Jest tutaj strawa, która cię nakarmi i wino, którym ugasisz pragnienie.
Alice czuła aromatyczny zapach pieczeni.
Rudowłosa nie kazała się prosić. Ruszyła do jaskini. Chciała się ogrzać. Nie musiała nic pić, nie musiała jeść. Po prostu chciała skryć się przed wiatrem. Weszła do środka i rozejrzała się.
- Przepraszam za najście, tam jest… Zimno - powiedziała. Było jej dziwnie, bo była naga, a zdecydowanie ktoś tu zamieszkiwał, skoro był głos i była strawa.
Ogień palił się wysoki i ciepły. Alice na moment zapomniała o wszystkim innym, tylko o tym przyjemnym uczuciu rozlewającym się po jej skórze. Wciąż była przemarznięta, ale teraz mogło się to zmienić. Niedaleko żarzących się kłód znajdowała się miedziana miska wypełniona upieczonym mięsem. Alice była głodna. Jej żołądek był pusty, a biegła bardzo, bardzo długo. Co więcej, ciepło pieczeni również byłoby przyjemne pośród tego mrozu.
- W porządku… - kobiecy głos dochodził gdzieś z oddali. Nie widziała osoby, która do niej mówiła. Lecz bez wątpienia tam była. - Posil się, moja miła. Jak się tutaj znalazłaś? Pamiętasz, po co tutaj przyszłaś?
- Dziękuję… - powiedziała cicho i usiadła. Wzięła sobie kawałek pieczeni i zaczęła jeść.
- Nie wiem… Po prostu uświadomiłam sobie, że idę i jest śnieżyca… I że jest mi zimno… I wtedy pani się do mnie zwróciła… Pewnie bym tam zamarzła - Harper odpowiedziała z wdzięcznością. Zachciało jej się pić, więc rozejrzała się za czymś, czym mogłaby ugasić pragnienie. Jej ciało zaczynało się rozgrzewać. Spięcie mięśni z zimna zaczynało puszczać. Westchnęła. Jej głód został wkrótce zaspokojony.
Usłyszała grzmot. Chyba nadchodziła burza.
Potem następny, bliżej. Czyżby chmura kierowała się w stronę jaskini?
Następnie kolejny… i wtedy Alice zrozumiała, że to był huk… kroków. Ujrzała delikatny zarys olbrzymiej postaci. Blask płynący z ogniska nie był w stanie jej w pełni rozświetlić. Ujrzała jednak zieloną, grubą skórę. Przypominała bardziej słoniową, niż ludzką. Wzrost przekraczał trzy metry, dochodził może nawet do czterech. Ubrana była w skórę, źle skrojoną i chyba dość wiekową. Wiele zwierząt musiało oddać życie, aby ją stworzyć. Delikatnie rzuciła coś przed siebie. Wnet bukłak z winem zaczął się toczyć po podłodze, kierując w stronę Harper. Miał co najmniej metr długości.
Alice pochyliła lekko głowę w uprzejmym geście podzięki.
- Dziękuję bardzo - powiedziała i sięgnęła po bukłak. Podniosła go, otrzepała i odkręciła, by napić się. Zaspokoiła pragnienie i otarła dłonią usta, zakręcając ponownie bukłak. Odłożyła go na bok. Czuła się już dobrze. Było jej ciepło, nie była głodna i spragniona. Może tylko brakowało jej czegoś, czym mogła się okryć, ale były tu tylko dwie, więc nie było to aż tak potrzebne. W końcu obie były kobietami.
- Czy smakuje ci strawa? - zapytała olbrzymka.
Nie poruszyła się. Nie przybliżała. Z drugiej strony też nie oddalała się. Stała nieruchomo i spoglądała z góry na Alice. Harper nigdy nie czuła się tak przytłoczona rozmiarem fizycznym drugiej osoby, która znajdowała się w pomieszczeniu. W tym przypadku w jaskini. Eric McHartman był bardzo wysoki, ale nawet on w najmniejszym stopniu nie mógł równać się ze wzrostem nieznajomej.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 09-11-2019 o 20:13.
Ombrose jest offline