Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 20:01   #402
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Tak… Bardzo smaczna… Pani synowie gotowali? - zapytała tylko uprzejmie. Nie była głupia, wiedziała kim była ta olbrzymka. Nie chciała z nią wojować. Nie miała powodu. Było jej przykro, że na swój sposób jej samolot przyczynił się w prostej linii do śmierci jej syna. Nie pojmowała co robiła w jej jaskini, ani dlaczego była naga… Nie była jednak całkowicie nieświadoma okoliczności.
Gryla wydała dziwny, rubaszny śmiech. Jednak pozbawiony był wesołości.
- Nie, to nie synowi gotowali. Ja gotowałam. Lecz słusznie zgadłaś, że moi synowie… czy raczej mój jeden konkretny syn znacząco przysłużył się do stworzenia tego posiłku - powiedziała.
Alice kiwnęła głową.
- Tak też sądziłam… Co nie zmienia faktu… Że smacznie… - powiedziała. Próbowała odizolować od siebie myśl, że potrawa stworzona była z dzieci. Myślała o nich usilnie jak o prosiętach, albo cielakach… O czymkolwiek co normalnie się jadało, bo zapewne dla Gryli dokładnie tym samym były ludzkie dzieci.
Gryla przez chwilę milczała, zanim znów przemówiła.
- Miło jest znów znaleźć się na zewnątrz - powiedziała. - Po tak wielu latach. Dziesiątkach lat. Szkoda tylko, że od razu mój najdroższy Młodzieniec Julu musiał zostać brutalnie zamordowany w drodze z pracy do domu. Niegdyś jedynie ptaki groziły nam w powietrzu. Najwyraźniej teraz również ludzie.
Harper kiwnęła głową.
- Metalowe, wielkie ptaki, zwane samolotami zatrwożyły nie tylko was… Opowiadałam o nich niegdyś jednemu z Fińskich bogów… Tapiowi. Nie dawał wiary, póki nie wytłumaczyłam mu dokładnie ich działania… Ludzie zaczęli ustawiać sobie świat pod siebie… Jedni uważają to za klęskę inni za zwycięstwo… Ja uważam, że powinien być umiar… I pewne poszanowanie dla tego co jest w kulturze - powiedziała i westchnęła.
- Przykro mi z powodu twego syna… - powiedziała. Naprawdę było jej przykro. Gdy tylko dowiedziała się, że był czyimś synem, a nie potwornym elfem, który chciał porywać niewinnych… Choć tak właściwie i czymś podobnym zajmowali się jej synowie, jednakże… To nie znaczyło, że ona ich nie kochała, w końcu urodziła ich. Tacy byli. Takie było ich zadanie.
- Wkroczyłaś na ścieżkę wojenną ze mną. Bo wiem, że ta kobieta była twoją podwładną, więc jako przywódczyni odpowiadasz za nią. Tak jak ja odpowiadam za moje dzieci - powiedziała Gryla. - Krew musi zostać spłacona krwią. Tyle że kropla krwi mojego dziecka jest warta osocza całego narodu - zawiesiła głos. - A on stracił wszystkie litry - uśmiechnęła się lekko. - Zdaje się jednak, że klątwa zaczęła już działać.
- Jaka klątwa? Czy chcesz wymordować całą ludzkość za swego jednego syna? - zapytała Alice. Przyglądała się kobiecie i teraz wstała, stając po przeciwnej stronie ognia do niej.
- Nie. Jak to zrobię, to nie będzie komu rozdawać prezentów - powiedziała.
Alice ujrzała pod ścianą stertę nowych, staromodnych dziecięcych ubrań. Przeniosła wzrok z powrotem na Grylę.
- Zabicie mojego syna sprowadziło klątwę na osobę, która go zabiła. Klątwę pecha i nieszczęścia. Niedługo musiała czekać i została uprowadzona przez Tego Mężczyznę - pokręciła głową. - A klątwa zacznie rosnąć i nabierać siły. Przedostanie się na ciebie i na twoich przyjaciół. A potem na ich przyjaciół i rodzinę. I na twoją też. Będziecie pechowi, nieszczęśliwi, bezpłodni i boleściwi. Nie mogę zrobić nic nawet gdybym chciała. A nie chcę. Trzeba było nie zabijać mojego biednego Gryzmołka.
Alice podparła biodra rękami.
- A więc to twoja sprawka? Aha… No dobrze… Na szczęście nie ma klątwy, której nie da się odwrócić… Albo która nie wyzwoliła energii, której nie dałoby się skonsumować… - powiedziała i rozejrzała się. Nie spodziewała się, że dostrzeże coś, co wskazałoby jej, gdzie znajdował się obiekt, który utrzymywał klątwę w działaniu. Poza tym, nie wiedziała jaki to typ klątwy. Czy jedynie przekleństwo ustne, czy Gryla odbyła cały rytuał i zaklęła jakąś rzecz… Potrzebowała na pewno czegoś, co przywiązałoby ją do nich. Rudowłosa westchnęła.
- A co możesz mi powiedzieć o tym mężczyźnie, który ją porwał? Szczerze, chciałabym ją uratować. Co po twojej klątwie, jeżeli Jen zginie - celowo nie nazwała jej pełnym imieniem, bo nie wiedziała, czy olbrzymka nie mogłaby tego jakoś wykorzystać.
- Nic mnie to nie obchodzi. Niedługo Jul. Mam mnóstwo roboty z szyciem ubranek dla grzecznych dzieci - powiedziała Gryla. - Z pakowaniem ich i wysyłaniem. Ziemniaki jeszcze nie zdążyły zgnić. Jak więc będę mogła dać je nicponiom? - zapytała. - To cały biznes, moja droga. I mam ręce pełne roboty. Nie mam w tej chwili czasu, żeby z wami wojować. Zajmę się tym dopiero poza sezonem. Przez jesień, lato i wiosnę kompletnie się nudzę - powiedziała. - Będziecie moją rozrywką. A co do klątwy, to są klątwy nowe i są klątwy stare. Są klątwy magiczne i brutalne, a są też klątwy przeznaczenia i działające ukradkiem. Nie uciekniecie od mojej klątwy, czy może raczej klątwy mojego syna, jeśli będziecie żyć w nieszczęściu i smutku. Myślisz, że znajdziesz sposób, aby przełamać przekleństwo i od tej pory wieść życie w szczęściu i radości? Życzę ci, aby tak było - powiedziała.
- Znajdę sposób… zawsze znajduję… Uciekłam śmierci, ucieknę i tej klątwie… Miło mi było panią poznać. Mam nadzieję, że umilimy sobie czas rozrywką. Jak pani zauważyła, jest pani zapracowana. Nie będę więc zabierać więcej czasu… Powodzenia w sezonowych pracach - powiedziała i skłoniła się lekko. Zamierzała opuścić jaskinię na śnieg. Nie dostała żadnych odpowiedzi, poza jedną. To była sprawka klątwy, że Jenny wpadła w tarapaty… Alice naprawdę rozważyła, czy to musiało tak być. Nieszczęście… Rudowłosa mogłaby nosić je jak piękną, czarną, aksamitną suknię balową. Otulało jej ciało na każdym kroku. Nie chciała jednak, by obarczani byli nim też jej bliscy. A teraz to Jenny miała przywdziać tę czerń. Harper smuciła się z tego powodu. Czekała, czy olbrzymka coś jeszcze powie. Zamierzała bowiem opuścić jej jaskinię.
- Żyj w nieszczęściu, smutku i chorobie, Alice. Ty i ludzie, których kochasz - Gryla powiedziała głosem zaskakująco wyzutym ze złych emocji.

Alice wyszła z jaskini i obudziła się. Poczuła na sobie ciepłe ciało. Ktoś ją przytulał bardzo mocno. Pocałował ją w oba policzki.
- Moja droga Alice! - Jennifer zaświergotała. - Przynoszę ci kolejny dzień szczęścia, radości i zdrowia! Dla ciebie i dla całej naszej ekipy!
Kiedy Harper otworzyła oczy, ujrzała de Trafford w normalnym, nierozmazanym stanie. Jak gdyby to, co było wieczorem, jedynie jej się przewidziało. Albo przez noc Jennifer się… “naładowała”.
Harper zerknęła na nią i poklepała ją po ramieniu.
- Dzień dobry Jenny… - powitała ją. Sięgnęła po telefon, by sprawdzić, która była godzina. Umówiła się ze wszystkimi na siódmą i miała nadzieję, że nie zaspała. Poza tym… Z jakiegoś powodu tak naprawdę w ogóle nie chciała się podnosić. Wolałaby tu leżeć… Do końca życia.
- Przyniosłam ci wodę i to mydło, które tak lubisz - powiedziała Jennifer ze swoim uśmiechem.
Rzeczywiście, obok na stoliku znajdowała się balia wody oraz różowa kostka.
- Mi chyba nie służy - mruknęła pod nosem, ale w następnej sekundzie znowu się uśmiechnęła. - Jest siódma trzydzieści. Jesteś taka piękna i cudowna! Tak bardzo się cieszę, że jesteśmy przyjaciółkami!
Alice podniosła się ostrożnie do siadu…
- Jesteśmy spóźnione… Chodź… Musimy się ubrać… Też jesteś piękna… - powiedziała do Jenny, bo pomyślała, że będzie jej miło. Blondynka wyszczerzyła się bardziej i zaklaskała. Harper wyjęła ze swojej torby bluzkę i bluzę, a także dwie pary jeansów i sweter. Sama wybrała sweter i jeansy, a resztę dała Jenny.
- Ubierz to. To nikt nie będzie patrzył, że masz na sobie coś niestosownego… Musimy szybko pozbierać się i iść… - powiedziała i wstała z łóżka. Poprawiła koszulę, która lekko skręciła się na niej podczas snu, a następnie umyła twarz w misce wody. Dość sprawnie odziała się i pozbierała do torby pozostałe rzeczy. Odniosła miskę do łazienki, a potem posprzątała łóżko, na tyle, by nie było w stanie kompletnej demolki, ale nadal pozostało do posprzątania dla sprzątaczek. Pora była ruszać. Alice przejrzała telefon, czy może zasięg nie wrócił.
Niestety nie. “Burza śnieżna” nad Islandią wciąż trwała.
- Mam do ciebie pytanie… - Jennifer zawiesiła głos. - Jest jedna sprawa, która mnie nurtuje. Nie potrafię znaleźć na nią odpowiedzi. Zastanawiałam się, ale chyba lepiej będzie, jak cię zapytam - powiedziała.
- Słucham - odpowiedziała Alice. Była ciekawa o co tym razem chciała zapytać ją Jenny. Nie oczekiwała czegoś filozoficznego. Miała jednak nadzieję, że to nie będzie kolejne pytanie o szczęśliwość. Harper czuła się na skraju przepaści depresji. Znowu.
- Tak sobie myślałam o wczoraj… i uzmysłowiłam sobie jedną rzecz. W ogóle nie mówicie sobie miłych rzeczy. Ty i nasi przyjaciele. Nie mówicie sobie, że się kochacie, radujecie ze swojego towarzystwa, bardzo lubicie… dlaczego tak jest? - zapytała.
- Bo to są wyjątkowe rzeczy i zazwyczaj mówi się je tylko w wyjątkowych sytuacjach. Żeby nam się nie osłuchały. To sprawia, że gdy wreszcie powiemy to na głos, to jest bardziej specjalne, niż jakbyśmy mówili to cały czas - powiedziała, tłumacząc ten proces Jenny.
De Trafford wygięła usta w dzióbek.
- Ale jeśli naprawdę kogoś kochasz i często mu o tym mówisz, to czy to sprawia, że uczucie jest mniej prawdziwe? - zapytała, nie do końca rozumiejąc.
- Nie, nie sprawia. Ale ten ktoś może się znudzić słuchaniem, albo przyzwyczaić i wtedy to przestaje być takie słodkie, a staje monotonne i zwyczajne - wyjaśniła. Sprawdziła,czy Jenny była gotowa do wyjścia. Następnie pozbierała do końca rzeczy do torby i opuściły razem pokój.
Jennifer na krótki moment zasmuciła się i spuściła wzrok.
- Czy to znaczy, że będziesz bardziej szczęśliwa, jeśli nie będę tak często mówić o pozytywnych uczuciach, które mnie rozpierają…? - zawiesiła głos. - Może chcesz mnie uderzyć, żeby poczuć się lepiej?
Po wyjściu na korytarz opadła na kolana i spojrzała na Alice.
- Bij mnie. Bij mnie jak psa - powiedziała i spuściła wzrok w pokornym oczekiwaniu na ciosy.
Alice otworzyła i zamknęła usta.
- Nie Jenny. Podnieś się… Ja nie biję osób, które bardzo lubię. Po prostu… Możesz mówić o radości i uczuciach, ale nie tak często? Może… Kilka razy dziennie, ale nie co chwilę i będzie ok? - zaproponowała i podała jej rękę, by pomóc wstać z podłogi.
Jenny nie zauważyła tej ręki, gdyż miała wzrok wbity w ziemię.
- Byłam złą, niedobrą przyjaciółką, która kłopotała cię swoją wylewnością…!
Drzwi sąsiedniego mieszkania uchyliły się nieznacznie. Rakel ukradkiem wyjrzała na scenę.
- Myślałam, że sprawiam, że twój dzień staje się lepszy. Ale ja wszystko tylko pogarszałam! Mówisz, że mnie lubisz, ale byłam kłopotem! Bij mnie! Bij mnie raz za razem. Wyżyj się, daj upust całemu niepokojowi, który w sobie odczuwasz!
- Daj spokój Jenny. Wstań… Nie martw się, wszystko jest w porządku. Nic się nie stało. Najważniejsze, że się dalej przyjaźnimy. Chodźmy. Reszta pewnie czeka - powiedziała Alice i podniosła teraz jej rękę, lekko ją za nią ciągnąc… Uważała jednak, by jej nie odczepić, bo Rakel mogłaby dostać zawału.
Kobieta pokiwała głową - co mogło znaczyć cokolwiek, zapewne nic - a następnie wycofała się. Jennifer wstała.
- Powiedz, co mam zrobić, żeby cię uszczęśliwić. Tylko tego pragnę. Czy mam sobie pójść? Nie chcesz mnie widzieć? Jestem kłopotem? Pogarszam wszystko zamiast polepszać?
De Trafford porzuciła uśmiech. Z drugiej strony też nie krzywiła się. Przybrała firmowy wyraz twarzy Kirilla Kaverina. Obydwoje mogliby pojechać do Las Vegas i zbić fortunę, grając w kasynach.
Alice westchnęła.
- Jenny… Nie idź. Zostań ze mną. Chodź. Wszystko jest dobrze. Jesteś cudowna taka jaka jesteś… - powiedziała i wzięła ją pod ramię, prowadząc na dół.
De Trafford milczała. Trafiła na schody i potulnie zeszła po nich na parter. Harper szła obok niej.
- Alice? - zapytała Abby, otwierając szerzej drzwi sali konferencyjnej. - Czekaliśmy na ciebie od siódmej. Chodź, są rogaliki, kawa i woda w butelce, tutaj zjesz - powiedziała.
Następnie wycofała się z powrotem do pokoju.
Jennifer spuściła wzrok. Zrobiło jej się przykro, chodź jej mina nie wyrażała niczego. Jakby rozmowa z Alice spaliła jej procesor.
Harper zerknęła na Jenny.
- Rozchmurz się - poleciła jej… Następnie ruszyła do wejścia do sali konferencyjnej.
- Przepraszam za spóźnienie, miałam trochę problematyczne sny… Wszyscy odpoczęli? - zapytała, gdy weszła i podeszła do swojej gromadki.
De Trafford weszła do środka i usiadła na jednym z dostępnych krzeseł. Bee spojrzała na jej twarz i podskoczyła na siedzeniu.
- Jennifer!? Czy to naprawdę ty…?!
Wszyscy zamilkli i przenieśli wzrok na de Trafford. Która nie uśmiechała się. Co mogło oznaczać tylko jedno - przez noc wróciła jej prawdziwa osobowość… Tak przynajmniej uznała Barnett.
- No przecież, że to Jenny… Wytłumaczyłam jej dziś rano, że po prostu zazwyczaj na okrągło nie wykrzykuje się o tym jak pozytywnie myśli się o innych… Bo to coś specjalnego… Na specjalne okazje - wyjaśniła Alice, pędząc ze sprostowaniem. Zerknęła na Jenny.
- Jeśli cię zasmuciłam, to przepraszam - powiedziała. Z dwojga złego… Chyba wolała, by ta Jenny była kompletnie niepodobna do starej Jenny, niż gdy zaczynano ją mylić.
De Trafford milczała przez chwilę, po czym zerknęła na Alice. Nawet lekko się skrzywiła.
- Zasmuciłaś mnie, kiedy obudziłam się, a ja rozejrzałam się dookoła i nie znalazłam żadnego alkoholu - powiedziała. - Prawdziwa przyjaciółka dbałaby o moje potrzeby.
Następnie Jennifer ukradkiem zerknęła na reakcję tłumu. Thomas spojrzał na Arthura i zmarszczył brwi. Fanny i Brandon tylko obserwowali, chyba nie do końca rozumiejąc, co się tu działo.
- Myślę, że ta ręka mi się przewidziała - powiedziała powoli Bee, spoglądając na Abby. - Wczorajszy dzień był taki szalony. Pewnie Jennifer była w szoku i zamiast zaopiekować się nią porządnie, wrzeszczałam i zachowywałam się nieznośnie.
De Trafford beknęła.
- Wystarczyło poczekać - dodała Barnett.
Jennifer dalej obserwowała spokój, który zaczął malować się na twarzy Bee. Właśnie tego od początku chciała.
Harper widziała w jaką stronę to wszystko zmierzało. Potrząsnęła głową.
- Tak czy inaczej. Jedźmy. Mamy dziś wyprawę do… Elektrowni - powiedziała poważniejszym tonem i wzięła sobie rogalika. Napiła się wody. Nie miała ochoty na duże śniadanie. Obawiała się późniejszych mdłości.
- Czemu do elektrowni? - zapytał Thomas. - Czy chcemy… - zawiesił na moment głos. - Podładować nasze baterie?!
Uśmiechnął się szeroko.
- O nie, to przeszło na Thomasa… - Bee nachyliła się do ucha Abby, dość głośno szeptając.
- Ponieważ kartonowa Jenny miała z tyłu napis, wskazujący na włoską firmę od wierteł. A jedyny obiekt, który potrzebowałby takich, to owa elektrownia. Przynajmniej tak sądzę. Nie dostaliśmy żadnych innych wskazówek, więc sądzę, że może to być to… Ale jeśli wolicie nie, możemy wracać do domu… W końcu Jenny jest z nami, czyż nie - powiedziała i zerknęła na Jennifer.
- Chcesz jechać ze mną do elektrowni Jenny? - zapytała ją.
De Trafford milczała przez chwilę.
- Tak. Może uratuję w niej siebie… na przykład gubiąc w niej was - powiedziała.
Wpierw myślała o tym, żeby dyskretnie zerknąć na reakcję tłumu, ale zamiast tego powoli i brutalnie przejechała przez salę oczami, nawiązując ze wszystkimi po kolei kontakt wzrokowy.
Harper aż zamrugała. To jak błyskawicznie ta Jenny zaczęła być… naśladować ich Jenny, było co najmniej zatrważające. Nie wiedziała co ma o tym myśleć, nawet nieco ją to niepokoiło. Nie wyraziła jednak myśli na głos. Wzięła szklankę i dopiła wodę. Czekała, aż wszyscy skończą co jedli lub pili, by wtedy zarządzić wyjazd.
Brandon zmarszczył brwi, spoglądając intensywnie na Jennifer.
- Co się tak na mnie gapisz, zboczeńcu - de Trafford rzuciła. - Nie jestem wcale ekskluzywną prostytutką - powiedziała.
- No cóż, trudno się z tym kłócić - Fanny przeniosła wzrok na Bairda.
Ten się nieco speszył i odwrócił wzrok.
- Ale na serio… po co mamy tam jechać… to ona? - zapytał Arthur. Ostatnie dwa słowa wypowiedział szeptem.
Jenny przeniosła wzrok na Alice. Wyłamała się z roli i teraz spojrzała na nią błagalnie.
- Jenny to Jenny… Jednak jej oprawca musi dostać nauczkę no i musimy uratować detektywów - Alice wybrnęła taktycznie. Nie chciała jej zasmucić. Wolała nie wiedzieć co się stanie, jeśli jej serce zostałoby złamane.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline