Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 20:04   #404
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Możemy podzielić się parami i obejść okolicę. Nie wchodźcie jednak do budynków, ani nie oddalajcie się za bardzo. W razie czego, za piętnaście minut spotykamy się znów tutaj. Dobrze? - zaproponowała Harper.
- Kto chce z kim iść… - zapytała i wiedziała, że to pytanie będzie ciężkie.
- Ja chcę iść z tobą Alice! Bo jesteśmy najlepszy… - Jennifer zaczęła, ale nagle sobie przypomniała, że w ten sposób nikogo nie uszczęśliwi. - Bo nie chcę zadawać się z tym motłochem! - dokończyła, zadowolona z siebie. Że udało jej się w porę zaradzić krytycznej pomyłce i nikomu nie przyszło do głowy, że mogłaby nie być prawdziwą de Trafford.
- Tylko nie zabijcie się - Bee otworzyła drzwi od samochodu i spojrzała na Abby i Thomasa. Wyglądało na to, że obydwoje pójdą razem, jeżeli detektywi nie zechcą się rozdzielić.
Roux i Douglas właśnie sobie to uświadomili. Spojrzeli na siebie z czymś, co jeszcze nie było odrazą… ale też nie przypominało uwielbienia.
- Och… - szepnęła Barnett, wrażliwa na emocje. - To może ja pójdę, a ktoś z was zostanie w samochodzie?
- Ja pójdę z tobą - powiedział Thomas. - Na wypadek gdyby coś ci się stało, mógłbym cię uleczyć - rzekł.
- Gdyby mi się stało? Co ma mi się stać? - Barnett zapytała, wychodząc na zewnątrz.
- Nic, ale… - Douglas przeniósł na nią wzrok.
- Nie życz nikomu śmierci, dobrze? - Abby powiedziała oschle.
- Przecież ja wcale… - Thomas zamilkł. - No dobra, idźcie we dwie.
Bee zagryzła wargę.
- Ale to miło, że chcesz się mną opiekować - uśmiechnęła się lekko do Thomasa, na co ten również odpowiedział uśmiechem.
- Chodźmy już - Abby wzięła ją delikatnie za rękę i odeszła w północną stronę, gdzie znajdowały się dwa niskie budynki.
- My będziemy razem - zadecydowała Fanny.
- Pójdziemy do tego czerwonego, rdzawego molocha za elektrownią - dodał Brandon.
Ruszyli.
Alice zerknęła na Jenny.
- No to nam zostało obejść sam budynek elektrowni. Chodźmy Jenny - powiedziała i ruszyła w stronę budynku, z którego kominów buchała para. Było tu całkiem ciepło, mimo chłodu zimy. Alice rozglądała się, cały czas szukając, czy byli tu jacyś ludzie, ewentualnie kamery, ewentualnie czarna maź… Zerknęła na Jennifer.
- Podoba ci się elektrownia? - zapytała, zerkając na blondynkę.
- Nie - de Trafford pokręciła głową. - Wcale. Chociaż nie wiem dlaczego… - mruknęła. - Przykro mi, jeśli wy lubicie to miejsce. Jeśli chcesz, to mogę spróbować je polubić.
Alice nie widziała żadnego człowieka, przynajmniej na samym początku. Jednak dwie kamery były wycelowane prosto w nią i de Trafford. Kiedy przeszła nieco dalej, spostrzegła strażnika. Stał tuż za drzwiami prowadzącymi do środka. Rzeczywiście… zdawało się mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek stał w tym śniegu. Jeżeli na terenie Krafli czuwali strażnicy, to było to w bezpiecznym, ciepłym i suchym schronieniu.
Widząc strażnika, Alice wycofała się i zmieniła kierunek. Nie chciała wchodzić z nim w żadna interakcję. Poprowadziła Jenny do słupów wysokiego napięcia po drugiej stronie, żeby się im przyjrzeć. Nigdy nie była w elektrowni, nie wiedziała jak takie wyglądają.
- Dla mnie to dziwne miejsce. Ani mi się nie podoba, ani podoba. Po prostu jest… - powiedziała i obserwowała otoczenie. Rozejrzała się też za energią fluxu, jej oczy zabłyszczały. Wiedziała, że Jenny obok niej będzie takowym. Chciała poszukać też innych źródeł.
Jeżeli znajdowało się tutaj jakieś źródło Fluxu, to było zakryte murami. Alice już miała przestać się rozglądać… kiedy zauważyła coś dziwnego… tam akurat, gdzie się najmniej spodziewała. Dym unoszący się z kominów. On… promieniował. Nie były to zwyczajne wyziewy. Miały w sobie coś nadnaturalnego, choć na tym etapie Alice mogła jedynie zastanawiać się, co takiego.
- Wydaje mi się, że to miejsce jest smutne - powiedziała Jennifer. - A ja nie chcę smutku. Ja chcę radości, szczęścia i miłości - rzekła i uśmiechnęła. - Przepraszam - dodała szybko, uświadamiając sobie, jak bardzo wyszła z roli.
Rudowłosa zmarszczyła brwi. Obserwowała chwilę dym z kominów. Następnie przestała mu się przyglądać. Żeby zbadać sprawę, powinni wejść do środka, ale na drodze stał im strażnik, a nie chciała z nim na razie zadzierać.
- Nie szkodzi Jenny. Lubię jak się uśmiechasz - powiedziała i pogłaskała ją po ramieniu, po czym ruszyła dalej. Zerknęła na telefon. Spacerowały co najwyżej dziesięć minut, powoli powinny więc zacząć kierować się z powrotem w stronę samochodu. Alice poprowadziła Jenny przed siebie wzdłuż ścieżki, rozglądała się dalej za czymś potencjalnie pozostawionym przez Z’a.
- Nie byliśmy jeszcze z tyłu elektrowni - zauważyła Jennifer. - Ale to bez znaczenia. Wracajmy do naszych przyjaciół. W kupie siła. Zawsze lepiej być przy drugiej osobie, która cię lubi. Niż tylko we dwoje na śnieżycy - uśmiechnęła się lekko.
Harper nie była w stanie zauważyć nic niepokojącego, oprócz dymu i kamer śledzących jej ruch.
Alice zerknęła w stronę elektrowni.
- Najwyżej jeśli Arthur jeszcze nie wróci, to pójdziemy potem na tył, w drugiej rundzie zwiadu. Teraz chodźmy. Dowiemy się, czy ktokolwiek znalazł cokolwiek - powiedziała. Skierowała się wraz z Jenny do miejsca, gdzie zaparkowali.

Arthur już był na jawie. Zdawał się jednak obolały. Tyle Alice widziała już w oddali. W samochodzie znajdowali się już Detektywi, ale Bee i Abby nie wróciły jeszcze ze zwiadu.
- Przepraszam, strasznie boli mnie głowa… - mruknął Douglas. - Zjadłbym te czekoladowe ciastka, ale zostały w Reykjaviku - westchnął.
Pocierał skronie. Czuł się źle i ciężko mu było skoncentrować się na czymkolwiek innym.
- To może ja zacznę - powiedziała Fanny. - Zauważyliśmy w tym czerwonym budynku kamery, które śledziły każdy nasz krok. Przemieszczały się zgodnie z kierunkiem, w którym szliśmy. Dwóch strażników znajdowało się za drzwiami. Nie wiem, czy nas zauważyli.
- Myślę, że tak - powiedział Brandon.
- Ale nie wyszli na zewnątrz - dokończyła Fanny.
Alice obserwowała Arthura.
- Nie widziałeś nic co specjalnie przykuło twoja uwagę? - zapytała go. Po czym zerknęła na resztę.
- Mnie i Jenny też śledziły kamery. W budynku elektrowni też widziałam strażnika, poza tym… Dym w kominie ma jakąś dziwną energię. Rzuciłam na niego okiem pod kątem fluxu. Zdaje się, że moglibyśmy dowiedzieć się więcej w samym budynku elektrowni, ale nie dostaniemy się tam bez pozbycia się strażnika przy wejściu. Czy ktoś widział Abby i Bee? - zapytała i zerknęła w stronę gdzie dziewczyny poszły.
Nie były widoczne. Z drugiej strony oba budynki na północy znajdowały się najdalej.
- Chwila, daj mi moment - mruknął Arthur. - Ten budynek tutaj… to elektrownia, rzecz jasna. Znajduje się w niej trochę pracowników. Może piętnastu. Nie sprawiali wrażenie podejrzanych, ale co ja wiem. Na dole poniżej piwnicy znajduje się dodatkowe piętro… a poniżej ujrzałem rzekę… czarną rzekę… - ciężko mu było wyjaśnić, co dokładnie widział. - Wróciłem na to piętro nad płynącą smołą… to znaczy raczej nie była to smoła. W każdym razie dosterzgłem na nim mniej więcej pół tuzina pomieszczeń z takimi łukami… i świeciły… i wypluwały właśnie tę czarną ciecz… jak z innego wymiaru… Były też rury, które gdzieś ją prowadziły… ale potem poczułem, jak zaczęła mnie zatruwać. Sama jej obecność zaczęła mnie osłabiać… Poczułem się trochę jak w Błękitnej Lagunie. I mnie zepchnęło o tutaj… - mruknął. - I czuję się okropnie obity, ale cały… - jęknął, masując skroń.
Czarna ciecz wzbudziła zainteresowanie Alice.
- To stąd pochodzi ta maź… Ta którą widziała tamta kobieta… Z którą rozmawiałam na stacji… Zdaje mi się, że powinniśmy powstrzymać wydobywanie tego czegoś, bo to szkodzi światu… - powiedziała, marszcząc brwi.
- Szkodzi? Pewnie szkodzi - powiedziała Fanny.
- Odpocznij Arthurze. Thomasie, zostań z nim, ja z Jenny pójdziemy rozejrzeć się za Abby i Bee. Tymczasem Fanny i Brandon zostańcie tu. Gdy dziewczyny wrócą, zdecydujemy jak dostać się do elektrowni… - zdecydowała co dalej.
- Nie wiedziałem niczego w pozostałych budynkach. Nie zdążyłem, bo mnie wywaliło - dodał Douglas. - Gdybym wiedział, to bym zaczął od tamtych, do których poszliście wy - zerknął na detektywów - oraz Bee i Abby.
Mówił powoli i z trudem.
- Czy będziecie mieli coś przeciwko, jeśli zasnę? - zapytał, przymykając oczy.
Korzystanie z mocy bardzo męczyło Douglasa. Musiał bardzo uważać, żeby nie zgubić się w eterze. A kiedy coś go zaatakowało - w mniej lub bardziej dosłownym znaczeniu tego słowa - musiał od razu powrócić do ciała. I ten powrót, oraz przeprowadzenie go w bezpieczny sposób, kosztowało go dodatkową ilość energii.
- Tak zdrzemnij się… A wy proszę czuwajcie nad nim… Jenny. Chodźmy - powiedziała do blondynki. Po chwili ruszyła w stronę budynków, gdzie zniknęły Barnett i Roux. Miała nadzieję, że nic im się nie stało.

To były dwa, dużo niższe budynki. Czaiły się za reaktorem dość smętnie i jakby złowieszczo. Alice i Jennifer przeszły obok elektrowni, kierując się w ich stronę. Na tej ścianie wysokiego budynku znajdowały się dwie rury biegnące równolegle względem siebie i prostopadle do podłoża. Ciągnęły się od ziemi aż do dachu. W jednej trzeciej ich wysokości znajdowały się poprzeczne pręty…
Przez co Alice odniosła wrażenie, że spogląda na dwa, monstrualne krzyże.
Jeden dla Bee, drugi dla Abby…


- Rom pom pom, rom pom pom - Jenny wesoło nuciła pod nosem.
Rudowłosa nie przejęła się tą groteskową myślą. Najważniejsze dla niej było to, że już ich na tych krzyżach nie ujrzała. Ruszyła dalej. Rozglądała się uważnie za obiema konsumentkami. Miały nie wchodzić do budynków i miała nadzieję, że tego nie zrobiły. Szukała ich wzrokiem.
Nic, ani nikogo nie ujrzała. Ani Bee, ani Abby. Weszły do budynków? Zostały uprowadzone? Gdyby tutaj były, to by ich zapytała… ale wtedy takie pytanie nie miałoby sensu. Nie widziała ani strażników, ani żadnych szczególnie niepokojących obiektów. Nie licząc kamer na budynkach, które uważnie śledziły ich poczynania.
Alice westchnęła. Ruszyła w stronę pierwszego z budynków. Chciała zajrzeć, czy może znalazły się tam w środku. Martwiła się o nie, ale nie mogła zacząć ich wołać, to mogłoby przykuć uwagę strażników.
Jeśli znajdowali się w środku, to Harper nie mogła ich zobaczyć. Akurat w tych budynkach nie było przeszklonych drzwi frontowych. Czy Abby i Bee podeszły niewinnie jak owieczki i zapukały do nich? Po czym zostały wciągnięte do środka? Bo gdyby weszły z własnej woli, to powinny już do tej pory wrócić. Alice zarządziła powrót po kwadransie i ani Abby, ani Bee nie lekceważyłyby tego zalecenia. Choć z drugiej strony… czy nie byłoby to w stylu Konsumentów, żeby udać się na zakazaną eksplorację?
Harper zaczęła iść dalej. Szukała ich, albo chociaż jakichś śladów po nich. Najpierw zamierzała przejść okolicę dookoła tych budynków, a potem, jeśli nic nie znajdzie, zajrzeć do środka… Nie chciała stracić swoich konsumentów.
Alice ujrzała ślady w zaspach niedaleko drogi. Wyglądało to tak, jak gdyby jakiś ciężar przewrócił się w nie… Nie wyglądało to wcale naturalnie i Harper przynajmniej w tej chwili nie była w stanie wyobrazić niewinnego uzasadnienia zdeptania tego śniegu.
- Rom pom la la la - zanuciła Jennifer. - Bitwa na śnieżki? - zapytała Alice, zaczynając lepić kulkę.
Harper przypomniała sobie, jak blondynka powiedziała w hotelu, że ma nadzieję, że uratuje ją zgubienie w elektrowni pozostałych. Nie wiadomo, czy miało to ją uratować, ale rzeczywiście zgubili Bee i Abby.
Harper ruszyła za śladami. Chciała dowiedzieć się dokąd prowadziły.
- Chodź Jenny. Zobaczymy dokąd prowadzą te ślady. Tylko cichutko. Musimy znaleźć Abby i Bee… Bo zdaje się, że bawią się z nami w chowanego - powiedziała i przyłożyła palec do ust. Miała nadzieję, że Jennifer podłapie tę ‘zabawę’. Tak naprawdę rudowłosa martwiła się, że ktoś je napadł i porwał… I obawiała się, że był to Z. Żeby nękać ją jeszcze bardziej.
- A czy nie powinniśmy powiedzieć o tym pozostałym? A jak my też tak zginiemy? To będą się martwić. A ja chcę, żeby byli szczęśliwi i radośni - powiedziała. - Czy mogę zrobić aniołka w śniegu? Widziałam, jak jedno dziecko robiło.
Zastygła w bezruchu, gotowa do rzucenia się plecami na śnieg.
- Masz rację… To ja tu postoję i poczekam, a ty zrób aniołka, a potem pobiegnij im powiedzieć i wróć do mnie. Ja poczekam, czy może dziewczyny nie wrócą - powiedziała Alice. Martwiła się, że ślady mogłyby zniknąć, gdyby obie ruszyły do tyłu i wróciły tu z resztą.
De Trafford rzuciła się na śnieg. Zaczęła poruszać rękami i nogami.
- Świrlu świrlu - powiedziała. - Świrli świrli!
Po dwudziestu sekundach znudziła się. Wstała i spojrzał na efekt. Jej oczy otworzyły się szeroko.
- Cudowne! Nigdy w życiu niczego nie stworzyłam! - powiedziała tak, jak gdyby właśnie skomponowała arcydzieło na miarę Mony Lisy. Zapatrzyła się i zagryzła wargę z przejęcia. Jej oczy zaszkliły się, jakby miała zaraz zapłakać łzami wzruszenia.
- To bardzo piękny aniołek. Zrobię mu zdjęcie. Biegnij po resztę, by też mogli go obejrzeć. No dalej Jenny - powiedziała i jak obiecała, wyjęła telefon i zaczęła robić aniołkowi zdjęcia, ku pamięci. Alice była słowna. Zerknęła na aniołka na zdjęciach i westchnęła. Popatrzyła dokąd tak właściwie prowadziły ślady w śniegu, za którymi chciała iść.
Prowadziły jedynie na drogę. Jak gdyby ktoś stał na niej, został przewrócony w fałdę śniegu, a potem tą samą drogą opuścił zaspę. To niestety oznaczało, że nie mogli wyśledzić Bee i Abby. Bo najpewniej to one zostały zaatakowane. Jednocześnie? To wydawało się interesujące, gdyż nawet nie krzyknęły. Poza tym jak ktoś mógł zakraść się do nich w biały dzień, jeśli wokół nie było żadnych kamieni, drzew, zabudowań…? A może one wcale nie zostały w takim razie tutaj zaatakowane? Alice nie miała pojęcia.
De Trafford odeszła wesołym, podskakującym krokiem. Ale kiedy przybliżyła się do samochodu, od razu zgarbiła się i zaczęła chodzić ciężko i topornie. Prawdziwa Jennifer nawet tak nie chodziła, choć w sumie pasowałoby to do niej.
Alice zaczęła się więc rozglądać. Gdzie mogły być Abby i Bee? Ruszyła kawałek dalej do przodu, by się rozejrzeć. Może były tu gdzieś jeszcze jakieś ślady? Nie chciała odchodzić daleko, przeszła może dziesięć metrów.
Nie widziała żadnych, nawet najmniejszych śladów. Co znaczyło, że albo obydwie kobiety rozproszyły się w powietrzu, albo znalazły się w jednym z dwóch budynków. Te były najbliżej i też nie minęło wcale dużo czasu, żeby ciągnąć je nie wiadomo gdzie. Alice i Jennifer w tamtym czasie nie znajdowały się wcale daleko i na pewno usłyszałaby ryk silnika, gdyby zostały gdzieś przewiezione. Ujrzała, że Fanny, Brandon i Jennifer zaczęli się przybliżać. Thomas został w środku, najprawdopodobniej nie chcąc zostawiać osłabionego brata samego, kiedy nadszedł sezon na zniknięcia.
Alice cofnęła się i zatrzymała przy drzwiach do jednego z budynków. Poczekała, aż reszta podejdzie dość blisko, po czym spróbowała nacisnąć klamkę, by sprawdzić, czy był otwarty.
Ujrzała, że na wewnętrznej stronie drzwi znajdował się napis.

Cytat:
W E L C O M E
A L I C E !
Trzydzieści osiem.
Napis został wykonany właśnie z takiej ilości odrąbanych palców.
Wbitych gwoździami do drzwi.
Niektóre większe, niektóre mniejsze. Z dłoni, ze stóp.
- Co tam…? - zapytał Brandon. - Co tam widzi… och.
- Och - mruknęła Fanny.
- Alice, ktoś cię wita! - Jenny rzuciła, lekko uśmiechnięta. - Masz tu przyjaciół.
Harper przełknęła ciężko ślinę, po czym weszła do środka. Rozejrzała się uważnie. Szukała więcej wskazówek, śladów. Czegokolwiek. Oceniała, jak duży był budynek, gdzie były kamery, czy były tu jakieś ślady, że Abby i Bee weszły do środka… Jeśli to jego sprawka, że zniknęły… Czy naprawdę to zaplanował? Przecież nie mógł wiedzieć, że rozdzielą się i to właśnie one tu pójdą, prawda? Nie mógł…? Przełknęła ślinę, zaczynając mocno teoretyzować. Nie mógł wiedzieć że Jenny poleci pierwsza, a jednak ustawił scenę pod nią… To jej się wszystko kupy nie trzymało. Potrząsnęła głową i zmarszczyła brwi. Nie mogła zatopić się w myślach, musiała szukać śladów.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline