Z dwojga złego Rusek wolał mróz niż duszny, lepki upał dżungli. Ich szczęście, że nie znajdowali się w Zielonym Piekle, gdzie pewnie musieliby dodatkowo nosi cały czas maski przeciwgazowe aby nie wciągać do płuc mutujących zarodników…
- Ja jebu… - mruknął pod nosem, kręcąc głową i przyglądając się krzakom za krótymi zniknęli zwiadowcy.
Pocieszał się, wiedział o tym i coś za bardzo ostatnio miał ochotę kląć, albo jeszcze raz przemyśleć co robi. Dziwnym zrządzeniem losu intensyfikowało się to, od niecałej doby. Tak jakoś, odkąd zostawił Morgan w wiosce, przy obcych ludziach. Jego małą, ranną córeczkę...
Z drugiej strony Ves i Alex ufali tamtej dziewczynie, Lee. Co innego zostawało Antonowi, jak zawierzyć parze specyficznych ludzi z Miasta Szaleńców?
Do czego to doszło, że ufał gangerom…
- Śmieh śmieham a pizda wwierch mieham… - wymamrotał do siebie, biorąc sie w garść. Poprawił zapięcia kamizelki, raz jeszcze złamał strzelbę sprawdzając czy na pewno ma załadowane loftki. Nie było co marudzić, ani roić sobie głupot. Z bronią w gotowości stanął przy ich szefie i czekał.
Były dwie opcje: albo zaraz wróci zwiad… albo zaraz wróci zwiad.
Z bandą sabak na plecach.