Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2019, 23:26   #29
ShrekLich
 
ShrekLich's Avatar
 
Reputacja: 1 ShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputację
Fort Jefferson, zaraz po rozprawie

Odprawa... "Odprawa". Nowe słowo, którego żołnierz szczerze znienawidził. Niewiele takich odpraw w życiu miał, ale ta z pewnością należała do najciekawszych z nich. W jak najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu. Bomba. Normalnie śmiech na sali, szkoda tylko że nikt się nie zaśmiał. Boone szczerze miał przez dłuższą chwilę nadzieje, że Pani sierżant rzuci nagle tekstem w stylu "nie no... jaja sobie robimy, macie po prostu iść sprzątać kible". Ale nie. Nie padło żadne takie zdanie, zaś ich przywódca na koniec jeszcze zaczął oczekiwać pytań. Ciekawe jakich... Frank wciąż parodiował w głowie jej głos. "Ruszacie na misję odzyskania bomby zdolnej zabić setki tysięcy ludzi. Za godzinę wymarsz. Jakieś pytania?". Mężczyzna jednak, o dziwo, miał jedno jedyne pytanie.

Czy dostanie więcej mięsa... Nie. Wyśmiali go i nie mógł powiedzieć, by się tego nie spodziewał. Tropiciela bardzo niewiele obchodziły szczegóły misji. Wiedział, że i tak ma przejebane. Wpierw wpadka przez którą tutaj trafił, teraz wysyłają go na misję samobójczą... Może właśnie dlatego chcieli go zatrudnić. Od początku. Ale czy to miało wielkie znaczenie? Miało znaczenie jak dokładnie zginą? Albo jaką bronią będą mogli się posługiwać? Niewielkie doprawdy. Frank miał to, co mu było trzeba. Dobrze pracował z już posiadanym sprzętem. Zaś obmyślanie strategii na całość wycieczki raczej nie leżało w jego kompetencji. Jedyne, co go obchodziło, to mięso. Zaś ściślej nagroda, jaką ono symbolizowało. Niby tyle już służył, a nadal w głowie zawsze zapalała mu się lampka... Za co to robi? Po raz kolejny w ciągu ostatnich miesięcy musiał sobie samemu odpowiedzieć. Za ojczyznę.

Pytanie jednak nie przypadło do gustu ani jego towarzyszom, ani samej Pani sierżant. Mężczyzna już nawet nie przejmował się tym, że do jednej drużyny trafił z egocentryczną histeryczką oraz jej umięśnionym przydupasem. Do tego z istnym uosobieniem wampira, czy jeszcze innymi indywiduami. I chociaż próbował przez chwilę przejąć inicjatywę we własnych interesach... Poniósł klęskę. Dość rychło przekonał się, że nie dowodzi nimi kobieta, z którą można iść na układy. Postanowił skapitulować, nim zrobi sobie jeszcze większą krzywdę. Już i tak miał sapiącego osiłka na karku. Który zresztą, miał wrażenie, dopadnie go zaraz po odprawie. Dlatego też większość spotkania spędził na obmyślaniu planu, jakby tu go uniknąć. No cóż... Był on do dupy, jak się niedługo potem przekonał. I jak mogła się przekonać reszta, na widok jego nowej, jakże zacnej skazy na gębie.

***

Ledwo wydostał się z “objęć” Joshuy, przestał się powstrzymywać i po prostu krzywił za każdym razem, gdy dotykał rany. Może i głupio zrobił odrzucając gazę… Teraz już jednak na to za późno. Bliżej będzie miał do własnego kąta. Zwiadowca szybkim krokiem skierował się do siebie, starając przy tym jak najmniej rzucać w oczy innym żołnierzom. Przegrana bójka nie wpływała zbyt dobrze na reputację… No co poradzić. Zresztą, chyba jeszcze bardziej od tego chciał uniknąć kretyńskich pytań “co się stało”.

Wpadł do namiotu i od razu rzucił w kierunku własnego wyra. Wyciągnął jakąś bardziej czystą szmatę, bądź skarpetkę i przyłożył do czoła.. W zasadzie niezbyt przejmował się, co tam w przyciska do rany. Byle było czyste i skutecznie chłonęło krew. Gdy już mężczyzna skutecznie zatrzymał istny krwotok ze swojej głowy, dopadł jakąś wodę i obmył miejsce impaktu pięści Joshuy z jego mordą. Może i rana była nieszkodliwa… Ale raczej wolał nie mieć krwi na całej twarzy i w takim stanie stawić się do wyjścia. Dopiero wtedy Frank ochłonął na tyle, by dojść do prostego wniosku, że musi to załatać jak najszybciej. Dostał godzinę, a nie było okazji nawet się spakować. No i nie miał czym załatać tego swojego czółka… Sam nie wiedział, czy to on gdzieś posiał apteczkę, czy też mu ją zwyczajnie ktoś “pożyczył”. Nie miał zbytnio czasu zastanawiać się nad tym faktem. Zgrzytnął jedynie zębami z irytacją, po czym ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Co jak co, ale nie planował przewiązywać głowy średnio czystą skarpetką. Szybkim krokiem zaczął iść między namiotami, zastanawiając się w międzyczasie do którego medyka zawita. Wiedział na pewno, do którego nie zawita.

Właśnie kapral idąc oglądał sobie niesamowity spektakl, jakim było zawalanie się namiotu zaraz obok, gdy nieoczekiwanie wyszedł na nieco bardziej otwartą przestrzeń. Rozejrzał się z niezadowoleniem dookoła, szukając odpowiedniego miejsca lub osoby i wtedy jego wzrok padł na kobietę z charakterystyczną opaską na ramieniu. W dodatku ledwie kilka metrów od niego. W zasadzie to wylazł jej tuż przed nosem, blokując w ten sposób drogę. Nieco ostygł jego zapał, gdy oczy uniósł bardziej do góry i zrozumiał, że to ta sama kobieta z odprawy. Śpieszyło mu się jednak na tyle, że przełknął dumę.
- A tak! - powiedział głośniej, z tylko trochę udawaną radością - Ciebie właśnie szukałem…
Odwrócił się całkowicie w jej kierunku i zrobił krok do przodu. Ze skarpetką przyciśniętą do czoła, usiłował robić na tyle dobre wrażenie, by powstał grunt pod dalsze negocjacje.

Przywitało go chłodne, niechętne spojrzenie czarnych oczu. Blada gęba sanitariuszki wykrzywiła się również niechętnie. Niechęć dobrze maskowała zaskoczenie, a zatopiona we własnych myślach Harquin niestety została zaskoczona, czego nienawidziła. Od startu więc nastawiona do problemu przed sobą była negatywnie. Nie pomagał też fakt, że dźwigała całe naręcze paczek, skrzyneczek i jeszcze plecak plus torbę przewieszoną przez ramię.
- No to kurwa pomyliłeś adresy - prychnęła, wzrok jej zjechał niżej. Tam gdzie plakietka z nazwiskiem. Potem zaś powędrował na górę, gdzie gęba. Szybki rzut oka wystarczył aby dało się zauważyć zmianę w aparycji Forresta z odprawy.
- Nieczynne, wydupiaj do Williams. - dodała, robiąc krok w bok i do przodu żeby wyminąć zawalidrogę. - O ile będzie chciała opatrywać leszcza który jej cisnął, chuj wie. Ja jestem zajęta, nie mam czasu na głupoty.

Przełknął ślinę nerwowo i zgrzytnął lekko zębami. Nie wierzył, że akurat teraz… Akurat teraz, gdy czasu brakowało, jedyna sanitariuszka jaką spotkał okazała się być wyjątkowo nieskora do pomocy. Gdyby nie to, że potrzebował czegoś od niej, już zapewne dawno poszedłby sobie albo odpowiedział jej równie wulgarnie i zaczepnie. Teraz jednak nie było na to czasu.
- Ja również chciałbym być równie zajęty co ty, ale niefortunnie skarpeta niezbyt nadaje się na tamowanie krwi. Z pewnością bardziej mogę się przydać, niż biegając za czystszą od tej szmatą.
Rzucił za nią, odwracając się w kierunku sanitariuszki i ledwo utrzymując w miarę przyjazny ton. Przez głowę zaczęły powoli przelatywać mu różne pomysły na rozwiązanie tej sytuacji, ale nie wierzył, by jakikolwiek z nich podziałał w przypadku wampirzycy. Zwłaszcza, że najwyraźniej mocno związanej z drugim medykiem, u którego nawet nie miał co szukać.

- Ja jebie, wyhoduj sobie jaja. To tylko draśnięcie… kurwa za jakie grzechy… całe życie z debilami - jeśli początek szeregowa powiedziała głośno i przez ramię, to końcówkę skierowała wyraźnie do siebie samej, pomstując na czym ten podły świat stoi. Dreptała dalej swoim lekko kaczkowatym, szybkim krokiem, kolebiąc się na boki pod ciężarem przenoszonych pakunków i tylko za jej sylwetką powiewały, niczym czarny płaszcz, rozpuszczone włosy.

- Wkurwiające draśnięcie, którego nie mam czym zatamować…
Wymamrotał pod nosem, wpatrując się z wściekłością w plecy sanitariuszki. Idealne zwieńczenie tego, jak aktualnie wyglądała jego sytuacja… Świetnie. Wszyscy chcieli go upierdolić, bo ktoś się popłakał z jego powodu. Uwadze mężczyzny nie uszedł komentarz dotyczący jego sprawności umysłowej. Który to już raz słyszał dzisiaj, że jest debilem… Może rzeczywiście był. To by wiele wyjaśniało. Gdy jednak oddaliła się kilka metrów, Frank nie mógł się powstrzymać by nie warknąć czegoś pod nosem.
- Świetnie, też się cieszę na współpracę. A będzie coś chciała… - wycedził cicho, mrużąc przy tym nieco oczy - Zwiad… Zwiad kurwa… Zwiadu im się zachciało! Będziecie mieli zwiad do chuja! Obyście wszyscy się wpierdolili na jakąś minę!
Ostatnią część dodał głośniej, by nawet kobieta mogła ją usłyszeć. Następnie odwrócił się szukać szczęścia gdzie indziej. Miał po dziurki w nosie Viktorii i jej zgrai przyjaciół. Zresztą nie zostało mu zbyt wiele czasu.

***

I tak się jakoś złożyło, że niedaleko musiał szukać. W końcu nie tylko wampirzyce i rudą złośnice miał w jednostce. Mimo że większość sanitariuszek mu raczej schodziła z drogi (sam nie był do końca pewien, czy to przez wygląd, czy też wieści się tak szybko roznoszą), to trafił mu się ktoś inny. Ktoś, kto dosłownie mu spadł z nieba i tym razem nie był wkurzającą gitarzystką.

- Fraank! Tu jesteś... Co ta... - głos za jego plecami urwał się nagle, zaś kroki kazały sądzić, że właściciel do niego podchodzi - Czemu tak trzymasz tą skarpetkę przy gębie?
Dobrze znajomy Frankowi mężczyzna zrobił się nagle wyjątkowo ciekawski, gdy zobaczył aktualną przyczynę zmartwień tropiciela. Stanął przed nim, blokując w ten sposób drogę i zaczął przyglądać z zaintrygowaniem.
- No witaj Mike... A wiesz, tak sobie. Brakowało mi zapachu skarpet.
Odpowiedział mu wręcz sztucznie pogodny ton Boone'a.

Gravell dość szybko się zorientował, że to chyba nie była najlepsza chwila. I raczej powinien się domyślić, teraz już jednak i tak ciekawość go zżerała zbyt mocno.
- Jak nie masz co wciągać, to trzeba było przyjść do mnie... Słuchaj, zabierz to od ryja i opowiedz co tam się stało!

Frank nie wyglądał zbytnio, jak gdyby zamierzał przystawać na propozycję medyka. W zasadzie to jedynie coraz bardziej się irytował, gdyż zegar tykał...
- Bo widzisz, mi się niesamowicie wręcz kurwa śpieszy. Trochę mnie nie będzie i mam godzinę, by doprowadzić się do porządku.
Zaczął odpowiedź z już lekką wściekłością. Wtedy jednak go olśniło. Natychmiast na jego twarzy wykwitł lekki uśmieszek, gdy do mężczyzny dotarło, że w końcu znalazł rozwiązanie problemu.
- Aaale może i byś mógł mi pomóc... Powiedź, masz ty może przy sobie coś by opatrzyć mi ryło?
Mężczyzna uniósł delikatnie brwi, co jednak okazało się błędem. Niewłaściwe miejsca się poruszyły i natychmiast musiał przestać, by nie wywołać kolejnego krwotoku. Lekko odjął skarpetkę od czoła, pokazując niezbyt przyjemny widok.

- Coś tam mam... - stwierdził medyk pogodnie, nieprzejęty emocjami rozmówcy czy też jego ranami - Ale wpierw to sobie to ryło umyj.
Frank długo nie polemizował... No rzeczywiście, i tak miał iść pod prysznice. Miał jedynie nadzieje, że zdąży później jeszcze się zapakować. Na tydzień morderczej wędrówki po bombę śmierci i zniszczenia.

***

- To co się stało?
Gravell delikatnie uniósł brwi, stojąc bliżej wejścia od kaprala.

Frank tymczasem kończył właśnie myć się w umywalce. Rozebrany od pasa w górę, przemywał twarz i ogólnie śmierdzące dosyć (od wiaderka Viki) ciało. Na końcu, odprężony już nieco, wytarł się porządnie i zwrócił wzrok na medyka. Mimo że był mu coś winien, to spojrzenie sugerowało, że to niezbyt pożądany temat.
- Walnąłem się... Śpieszyło mi się do kibla i zahaczyłem główką o jakąś lampę, czy drzwi. Trudno się było zorientować.
Przez chwilę zdawało mu się, że Mike uwierzy. Co prawda nie włożył jakoś zbyt wiele przekonania w swoje słowa, nie brzmiały jednak jakoś bardzo nieprawdopodobnie... Niestety, najwyraźniej wypadł z formy. Albo to po ranie było tak widać.

- Tłukłeś się. - parsknął śmiechem z rozbawienia - Frank Boone wdał się w bójkę... Niesamowite... To z powodu jakiejś panienki tak straciłeś głowę?
Przekręcił nieco łeb z rozbawieniem, opierając się o umywalkę. Brzmiało to jednak o wiele bardziej jak żart, niż kpiny ze strony Franka. Od zawsze z ich dwójki to on lepiej potrafił żartować. Tak, że nikt nie chciał go za to odstrzelić. Medyk sięgnął do pasa i zaczął przeszukiwać swoją apteczkę.

- Żałosne... Tyle się znamy, a ty wciąż mi nie ufasz... - tropiciel pokręcił lekko łbem z niesmakiem, po czym zaczął wkładać z powrotem ubrania - Ale nie. Z powodu panienki co prawda, ale nie straciłem głowy. Weź mi wiąż to czoło. Za niecałe 40 minut muszę już mieć spakowane majteczki i kilka zabawek do zabijania.
Rzucił ze zniecierpliwieniem i zaczął zapinać mundur. Tym razem już nie kłamał. Wciąż jednak widocznie usiłował unikać tematu. Co dawał wyraźnie Gravellowi do zrozumienia. Ten jednak jeszcze bardziej dawał do zrozumienia, że nie zamierza odpuścić.

- Która to niewiasta zakręciła naszemu złodziejaszkowi we łbie?
Spytał rozbawiony i podszedł do niego, z przygotowanym już opatrunkiem. Frank zapewne by mu przyłożył, gdyby nie to, że nie miał jeszcze załatanego czoła.

- Tobie ja chyba zakręciłem w głowie, skoro takie rzeczy pierdolisz... Nie martw się homośku. Póki co ani ja, ani żadna kobieta w tej jednostce nie planujemy siebie nawzajem krzywdzić.

- Masz dość dziwną wizję związku... A który to zazdrośnik tak ciebie urządził?

Medykowi odpowiedziało milczenie. Tą informacją Frank na pewno nie zamierzał się dzielić. I dopiero po kilku sekundach padła odpowiedź.
- Nie twój interes. Przestań się tak kurwa pytać. Czuję się jak w przedszkolu na przesłuchaniu u wychowawcy. Może jeszcze mam ci powiedzieć ile razy sobie ostatnio zwaliłem konia?

Mike zaśmiał się krótko.
- Obejdzie się. Ale chyba na jakieś wyjaśnienia zasługuję, skoro to ja ciebie opatruję, a nie na odwrót... - mruknął cicho, po czym ostatni raz szarpnął - Gotowe. Wstawaj przystojniaku! A gdzie to w zasadzie jedziecie?
W głosie Mike'a znowu pojawiła się ciekawość. Której ponownie Boone nie zamierzał zaspokoić.

- To również nie twój interes. Dzięki za opatrunek. A teraz do zobaczenia.
Stwierdził pośpiesznie, ścisnął mu na szybko rękę i skierował się do wyjścia. Przypuszczalnie było to ich ostatnie spotkanie... Trochę tropiciel żałował, że nie mógł bardziej uzmysłowić Gravellowi sytuacji. Niestety rozkaz to rozkaz.

- Pomyślnych łowów ogierze!
Zakrzyknął jeszcze za nim medyk, co spotkało się z cichym zgrzytem zębów u Franka. Mężczyzna tym razem bez większych problemów dotarł do namiotu, po czym zapakował rzeczy. Idąc na miejsce spotkania z daleka już słyszał śpiewającą wampirzyce i widział rudolfinę oraz jej kompana, od którego kapralowi aż chciało się wymiotować. Jak można tak nisko upaść, by być pod pantoflem kogoś takiego... Zadziwiało go, jak często świat wypominał mu wpływ miłości. Na wszystko w zasadzie. Czyniący z geniuszy głupców, a z twardzieli miękkie pantofle.

Miłość to piękno, powiadają. Miłość to szczęście, powiadają. Ale on wiedział swoje. Miłość to rozjebany łuk brwiowy.
 

Ostatnio edytowane przez ShrekLich : 25-09-2019 o 23:32.
ShrekLich jest offline