Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2019, 15:21   #262
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

W środku nocy, kiedy na gwieździstym niebie tarcza księżyca przekroczyła zenit, do śpiącej bardki przybył niezapowiedziany gość. Niezauważony przez nią, ale nie przez strzegącego ją smoka, który nie lubił konkurencji.
Gość o czarnych jak otchłań oczach, długich, lśniących włosach i masywnie zbudowanym ciele. Niczym łotrzyk, przekradł się na palcach do najgłębszych zakamarków Kamali i bez zbędnej kurtuazji, zadomowił się w jej snach, wręcz przejmując nad nimi kontrolę. Pomimo tego był ostrożny i uważny. Staranny niczym kaligraf i cierpliwy jak filozof.
Delikatna, niczym pajęcza sieć, intryga, oplatała bezwładne ciało, aż nie zostało ostatecznie zamknięte w ciasnym kokonie mirażu. Kruchy świat powstał z popiołów wspomnień, a Sundari wyrwana z bańki własnego świata marzeń, znalazła się w zupełnie nowym miejscu. Nie było tu gór odznaczających się czarną linią szczytów na lazurowym niebie. Nie było tu wiosennych kwiatów i puchatych pszczół. Słońce przestało świecić, a kochani przez nią ludzie zostali podmienieni.

To był loch. Ciemny grobowiec, wykuty w starym, zrujnowanym przez ząb czasu kamieniu. Czy znała to miejsce? Czy kiedykolwiek je widziała? Tawaif nie była do końca pewna. Coś w jej wnętrzu mówiło, iż spękane filary podtrzymujące kruszące się sklepienie groty nie były jej zupełnie obce. Złotoskóra ruszając zakurzonym korytarzem zaglądała do wnęk w których spoczywały zasuszone ciała mężczyzn - wojowników, rycerzy, królów i jakimś dziwnym trafem, nie potrafiąc sprecyzować dlaczego, znała imię każdego z nich.
Świadomość, że wiedziała kim byli, sprawiła, że mniej się bała i pozwoliła jej na swobodne przemierzanie plątaniną odnóg i pomieszczeń, aż nie trafiła do wielkiej, prostokątnej auli o wypukłym sklepieniu. Rzeźby wykute w filarach oplecione były pomarańczowo-złotym bluszczem oraz pnącymi, herbacianymi i białymi różami. Rośliny nie pasowały do surowego miejsca, ale ich obecność kojąco wpływała na śniącą.
Na środku sali leżał kosz z wikliny, przewiązany błękitną wstążką. W środku, na jedwabnej chuście malowanej w niebo z pierzastymi obłoczkami, znajdował się złoty nożyk i piękne owoce mango. W sam raz dla niej.

Temu wszystkiemu nie przyglądała się sama, bo jej ciało od pewnego czasu miało współlokatora. Małe stworzenie, choć nadal pełne ] smoczej dumy, wślizgęło się do snu, podążając za śpiącą. Ferragus wiedział bowiem, że nie może się mierzyć łbem w łeb z kreaturą stojącą za całym teatrzykiem, ale wrodzona jego naturze przewrotność, nakazała mu przeszkadzać w każdych planach… nawet jeśli wynikiem tego będzie bezinteresowny i dobry uczynek… brrr… niemniej czasem trzeba się poświęcić.

Chaaya przycupnęła na wyjątkowo miękkim (jak na te okoliczności) piasku i skroiła sobie pierwszą połówkę owocu o miodowej barwie i równie miodowym miąższu. Tymczasem z cienia, nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy, wyszedł generał, a wraz z nim jego wojsko…

Ranveer pogłaskał się po dużo za dużej brodzie niźli ją tancerka zapamiętała. Jego gładko ogolona czaszka, teraz skrywała się pod peleryną pukli, nadając jego rysom nieco kobiecego (i z tego powodu niesamowicie seksownego) aspektu. Był piękny, choć twarz szpeciły nieznane Dholiance blizny. Pełne usta, nie wyginały się w ciepłym, beztroskim uśmiechu młodzieńca, a mina była surowa i wyrachowana i zimna. Oczy zaś drapieżnie spoglądały w jej kierunku, wprawiając w popłoch i zrazu hipnotyzując.
Dziewczyna zgarnęła swoje długie, do ziemi, włosy i skryła się pod nimi jak pod firaną, przyglądając się uważnie milczącej sylwetce, w otoczeniu dziesiątek wojowników różnych ras i narodowości. Byli tu mężczyźni przypominający kobiety, o długich, szpiczastych uszach, oraz mężczyźni niscy, grubi i zarośnięci niemal po sam czubek nosa.
Kurtyzana nie wiedziała skąd jej były kochanek znalazł się w towarzystwie elfów, krasnoludów, gnomów, smokowców i innych ras, które zdążyły do tej pory wyginąć, ale poczuła niejaką dumę z jego osiągnięć. Ale… zaraz… czy to znaczyło, że Ranveer żył gdzieś z dala od niej? Jakimś cudem wygrzebał się spod ton skał i skompletował armię jakiej nikt jeszcze nie miał?
Dlaczego jej nie szukał? Dlaczego pojawia się tylko w jej snach lub teraz? Czy to też był sen? Dlaczego milczy… dlaczego tak patrzy… czego on od niej chce?
~ Oszukuje. To maska za którą kryje się podlizujący kłamca ~ odezwał się cicho przy uchu Chaai jej własny głos. Przyczajony przy ścianie mały smoczek udawał część wystroju sali i szeptał do niej z dala wątpliwości i obawy… udając jej sumienie. Kobieta w ogóle go jednak nie słuchała, zajęta własnymi rozmyślaniami.

No właśnie… czego on od niej chce? Czego chce to lodowate spojrzenie? Czego chcą te spękane słońcem dłonie? Czego chcą usta wygięte w diabelskim grymasie?! Dlaczego bardka czuła się jak wróg… i ofiara… i niewolnica… Przecież on nigdy tak na nią nie patrzył. Nigdy nie był oziębły i surowy. Dlaczego więc?
Dlaczego…

…może to nie był jej Ranveer? Może to tylko iluzja pod którą skrywa się ktoś wyjątkowo okrutny. Jej Ranveer był roześmiany, roztańczony, śpiewający czystym głosem od którego chciało się żyć. Jej Ranveer tulił ją do siebie, żartował z nią i leniuchował. Była dla niego drogą księżniczką, delikatnym kwiatem.
Kamala odepchnęła się kolanami od ziemi i zrobiła nagły zwrot w tył, chcąc uciec od podmieńca, nędznej podróby tego, którego kiedyś kochała, ale ku jej zaskoczeniu znalazła się w tym samym położeniu co przed chwilą.
Generał wpatrywał się w nią niczym jastrząb, zadzierając nieco głowę i szczerząc zęby, które wyglądały niczym wilcze kły. Sundari zadrżała i ścisnęła mocniej złoty kozik, po czym zrobiła kolejny zwrot… ale i tym razem znalazła się na wprost mężczyzny.
Coś… coś się jednak zmieniło. Czarnooki rozciągnął usta w delikatnym, drżącym w kącikach ust uśmiechu. Zimne spojrzenie oczu, zmiękło i nabrało ciepłej barwy.
Złotoskóra zatrzęsła się jak osika, nie wiedząc jak zareagować. Tak diametralna zmiana wprawiła ją w popłoch, ale i obudziła w niej tęsknotę za przyjacielem z którym nie widziała się i nie rozmawiała już tyle lat.
I właśnie wtedy, kiedy kobieta postanowiła jeszcze nie uciekać, Ranveer przemówił.
- Aya habibti…
Czy to był jego głos? Czy ta chrypka dobywająca się z głębi gardła faktycznie należała do niego?
~ Oczywiście, że nie… to tylko jego cień ~ podszeptywał Ferragus.
Czy ten „syk” przez zęby i dojmujące uczucie przywiązania faktycznie należały do niego?
- Chandramukhi…
Pod Chaayą ugięły się kolana i upadła na miękkie dywany i poduszki, resztkami sił powstrzymując gorzki szloch.
Wojownik podszedł do niej i uklęknął na jedno kolano, sięgnął dłońmi do jej splątanych włosów i rozgarnął je niczym kurtynę, przyglądając się czule zapłakanej twarzy.
- No już… już… ćhii.
Szepnął łagodnie, owiewając ukochaną goździkowym oddechem. Otarłszy kciukiem jej łzy, przesunął palcami po ciepłym policzku. Dziwne… ale bardka znała ten dotyk, te opuszki… Jarvis dotykał ją w ten sam sposób.
Przyjemne ciepło we wnętrzu rozlało jej się kojącą falą po ciele. Poczuwszy się bezpiecznie wsunęła twarz w nadstawioną dłoń i przytuliła się do niej.
Para trwała tak chwilę, wpatrując się wzajemnie w oczy, uśmiechając się coraz pewniej i częściej.

Tak… teraz tawaif poznawała Ranveera. Teraz wiedziała, że to on - prawdziwy. Nie mogło być inaczej, wszak nie wzdrygała się na jego dotyk. Mało tego, poznawała go, zupełnie jakby przez te wszystkie lata pamięć o nim była uśpiona i teraz, jak za pociągnięciem magicznej różdżki wszystko sobie przypomniała. I słowa, i czułość, i spojrzenie… wszystko.
Mężczyzna cofnął rękę i ostrożnie zdjął z głowy okrągłe nakrycie głowy z welonem, które postawił przed tawaif niczym podarunek, po czym wycofał się do swojego wojska, które zaczęło śpiewać i tanecznym krokiem wytupywać rytm pieśni swojego generała.
Kamala westchnęła w uniesieniu, przykładając dłoń do w zachwycie otwartych ust. Nie mogła oderwać oczu od wirującego mężczyzny, jego czarnych jak noc oczu i rozwianych, pięknych włosów. Och! Jaki on był wspaniały! Jaki giętki, jaki silny, jaki przystojny, jaki dziki, jaki energiczny, jaki groźny. Ach! I ten jego głos jak dzwon, który wstrząsał nią dogłębnie. Otumaniał, upajał, hipnotyzował, ach! Ach! ACH!
Sundari nie mogła już dłużej się opierać temu wdziękowi. Mała Deewani odepchnęła wszystkie podróbki swojej tożsamości, by móc w pełni czerpać przyjemność z widowiska.

Tylko ona i on. Razem w tańcu, nierozerwalni tak jak za starych czasów. Zanim uciekła z Pawiego Tarasu, zanim zaszła w ciążę, zanim założyła ten cholerny hełm.
Zanim wszystko zepsuła.
Pieśń uwodziła ją z każdą zwrotką, dziki taniec wyzwalał z poczucia winy, smutku, tęsknoty… ale i miłości, dobroci, łagodności i skromności. Im dłużej wirowała wśród żądnego krwi tłumu, tym bardziej stawała się Płomieniem - potworną energią zdolną tylko do niszczenia. Deewani przemieniała się w Udipti, swoją mroczną siostrę. Chciwą pożeraczkę.
I kiedy nie pozostało w dziewczynie nawet cienia dawnej siebie, cienia tej, która pokochała Janusa, przygarnęła Nveryiotha i zakochała się w Jarvisie, Dholianka spojrzała na okrągłe nakrycie głowy ozdobione na środku wielką broszą przypominającą wyglądem ananasa. Drogocenne kamienie, górskie kryształy i wodne perły kusząco odbijały blask jej oczu, mieniąc się setkami odcieni. Otoczenie zeszło na drugi plan, tancerka podeszła do turbanu klękając na poduszce. Wzięła w dłonie ciężką, od kosztowności i jedwabiu, czapę i przyjrzała się zdobieniu. W centrum owocu, wylanym przeźroczystą żywicą, piął się malachitowy pień drzewa na którego szczycie znajdowała się szafirowa łza - płonąca swoim własnym, wewnętrznym blaskiem, zupełnie jakby chowała w sobie życie. Kamalasundari poczuła, że ów klejnot jest bardzo ważny, może święty, lub zaklęty? Cokolwiek w sobie chował, chciało by zostało odkryte i to przez nią.
Kiedy ta myśl na dobrze zakorzeniła się w jej głowie z turbanu wypadła księga, otwierając się z łoskotem na środkowych stronach. Kurtyzana odłożyła nakrycie i spojrzała na powoli zapisujące się stronice.
Goła obrączka pierścionka.
Sułtański wisior z sokołem, który miał zakreślony w kółko jeden klejnocik.
Wspaniała bransoleta w słonie, których jedno oko zostało zaznaczone.
Przepiękny nath w kwiaty i pawie z wyszczególnionym kryształem.
Brosza w kształcie owocu ananasa i… tak… ta łezka. Musi zdobyć ten kamień! Musi przywrócić go na jego miejsce, a kiedy już to zrobi, nikt i nic nie będzie wstanie się jej przeciwstawić. Już nigdy nie będzie słaba i bezbronna i zagubiona i odtrącona. Już nigdy więcej Starzec nie sprawi jej przykrości! Nigdy więcej nie uderzy jej Laboni!
~ Wykorzystuje nas… fałszywa to obietnica. Nie dajmy się na nią nabrać. ~ Smok starał się wpleść wątpliwości w myśli bardki. ~ I smok nie sprawia nam przykrości. Opiekuje się nami. I ma same ojcowskie rady dla nas.
“Pieprz się! Pieprz się po stokroć nędzny gadzie!” pomyślała rozgniewana, rozpoznając w głosie nieudolne próby kontroli nad samą sobą. Żadna maska nie miała teraz wstępu do jej marzeń. Żadna nie miała prawa głosu, nie wspominając o tym, że żadna się nie wypowiadała jak on teraz. To musiał być ten nędzny jaszczur! Niech się pieprzy! Niech się wynosi z jej ciała!

Chaaya spojrzała na klejnot obok siebie. Chciwość zawładnęła jej trzewiami, ściskając je boleśnie w pięść niepohamowanej żądzy. Zadrżała z bólu, ale nie cofnęła palcy dotykając ciepłej powierzchni. Szafir zgasł i wyblakł zmieniając kolor na czerwony. Kolorowe poduszki nasiąkły czymś nieprzyjemnie lepkim i ciemno brunatnym. Ból brzucha stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, jakby coś lub ktoś, próbowało przewiercić się przez jej wnętrzności. Sala spłynęła krwią, barwiąc wszystko na karmin. Z tańczących mężczyzn skapywał czerwony deszcz, a obraz przed oczami tawaif zaczynał się rozmywać, jakby ktoś chlusnął jej w twarz świeżą posoką.

Przerażona kobieta natychmiast się wybudziła, od stóp do głowy zalana zimnym potem. Uścisk w brzuchu nie zelżał i co gorsza, bardka czuła w okolicach ud nieprzyjemną wilgoć. O… nie.
Tylko nie to… Dlaczego? Dlaczego teraz? Akurat przed wyprawą w głuszę?!
Przerażona usiadła na łóżku, czując jak miesięczna krew spływa w jej wnętrzu, więc wstała czym prędzej by nie pobrudzić materaca. Jarvis nie może się dowiedzieć! Co to, to nie! Na bogów! Zapadłaby się pod ziemię, spaliła ze wstydu, rzuciła z rumowiska! JEJ KOCHANY NIE MOŻE WIEDZIEĆ, ŻE JEST ONA ZWYKŁYM CZŁOWIEKIEM! Musi być ucieleśnieniem jego pragnień! Aniołem ze snów, a nie babą z ciotą!
Szybko! Gdzie jej specjalna bielizna? Gdzie gałganki, którymi miała wypchać poszycie majtek? Cicho! Tylko by go nie zbudzić. Czy tu musi być tak ciemno?!

Uf… Chaaya nie wiedziała jak to zrobiła, ale udało jej się nie pobrudzić (przy okazji nie zabijając się w ciemnościach nocy) i nie zrobić bałaganu i… i chyba nie obudziła czarownika. To najważniejsze! Teraz będzie musiała wymyślić pretekst dla swojej tymczasowej wstrzemięźliwości, no i opracować plan… jak wymieniać i prać szmatki, ale to na spokojnie… rano… teraz nie trzeba było się martwić, prawda? Prawdaaaa?
~ Pewnie, że nie. Gdybym czuł, że twoje ciało a moje naczynie było uszkodzone, to bym je uzdrowił ~ łaskawie wtrącił Ferragus chcąc pokazać jaki to troskliwy jest z niego gad. Bardka bynajmniej nie doceniła jego starań, bowiem tylko się poirytowała, że jakiś nędzny pędrak z oklapniętym fiutem bredził jak w delirium o czyimkolwiek uzdrawianiu.
~ Co ty znowu pierdolisz?! Naćpałeś się czegoś?! Odwal się wreszcie ~ warknęła gniewnie, wracając do łóżka, by się jeszcze zdrzemnąć.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline