Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2007, 15:33   #1
Grom
 
Reputacja: 1 Grom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znanyGrom wkrótce będzie znany
[Autorski] Rebelia

Zanim zaczniemy, chciałem jeszcze tylko dodać, że każdy z was ma jeszcze konia i psa.
********************Rozdział I***********************
--------------------------Powstanie----------------------------
Był upalny dzień lata. Jak zawsze wykonaliście swoje obowiązki. Każdy z was miał jednak duże zmartwienie - czy przeżyję do następnego lata. Strażnicy łupili każdy wasz zbiór, czy to roślin czy mleka. Sprawdzali nawet wasze świnie, czekając aż któraś nada się do ubicia. Wasze oszczędności też zostały zabrane, jako czynsz za ziemię. To była wina wojny. Wina orków. Wina króla. Otrzymaliście wezwanie do sołtysa lub dowiedzieliście się o tym od innych rolników. Gdy zaczęło się ściemniać, udaliście się do jego gospodarstwa. Spotkaliście się w drodze. Było was dziesięciu, czterech farmerów przybyło z dalej położonych farm. Szliście kawałek leśną dróżką, gospodarstwo sołtysa leżało najbliżej miasta Shalgon. Mineliście miejscową tawerne i poszliście dalej. Wkrótce waszym oczom ukazały się światełka. Doszliście do gospodarstwa i zobaczyliście dużo pni drzew, nie wiedzieliście po co sołtysowi tyle drzewa, i to na dodatek nie pociętego, a zaostrzonego z jednej strony. Gdy zbliżyliście się do budynków mieszkalnych, wyszedł ma przeciw was wysoki mężczyzna.
- Ach, witajcie. Brad już czeka. - tak nazywał się właśnie sołtys. Otworzył wam drzwi do stodoły, która była prawie pusta, mimo iż żniwa już się skończyły. Było tam kilka osób, jakieś stołki i duży, postawny człowiek stojący na środku. Miał bliznę na policzku i krótkie czarne włosy oraz brodę. To był właśnie Brad.
- Brad, przybyli gospodarze. - powiedział wysoki mężczyzna.
- Zatem możemy zaczynać. Zajmijcie proszę miejsca. - powiedział ochrypłym głosem sołtys.
- Witajcie w moich skromnych progach. Wezwałem was tu, aby przedyskutować ważną kwestię. Jak zapewne wiecie, król Theodor II prowadzi wojnę z orkami i najwyraźniej ją przegrywa. Sam byłem kiedyś wojownikiem w służbie króla. Służyłem mu dwanaście lat. Po tym czasie nagrodził mnie kawałkiem ziemi i prawem do niej. Byłem mu wtedy wdzięczny. Jednak ostatnie zdarzenia... Król potrzebuje żywności, pieniędzy i ludzi. Moich dwóch synów zabrał na wojnę. Trafili pod sztandar Amathyra. On został oskarżony o morderstwo żony króla, a jego oddział wstawił się za nim. Wszyscy zostali oskarżeni o zdradę królestwa. Wszystkich uwięził... i wydał wyrok śmierci, jednak nakazał wykonać go dopiero za rok. Wczoraj odwiedzili mnie strażnicy. Dałem im tyle co zawsze - worek pszenicy, trzy wiadra mleka, dzięsięć jaj, ale zabrali też wełnę z moich wszystkich owiec, zobaczyli, że moja świnia nadaje się do ubicia... zabrali i ją. Było to dwa razy więcej niż zawsze. Powiedziałem, że nie dam im pieniędzy. Zagrozili mi. Było ich czterech. Wyciągnęli miecze i powiedzieli, że wezmą w takim razie jeszcze więcej. Gdy weszli do stodoły po siano, pobiegłem do domu i zdjąłem topór z nad kominka. Wyszedłem i krzyknąłem "Wyjdźcie do mnie jeśli macie odwagę!". Wyszli. Wszyscy na raz. Jeden mnie zaatakował. Zrobiłem unik i walnąłem mu toporem po ręce. To była chwila, a ona leżała już obok niego. Pozostali rzucili się na mnie jak dzicy. Próbowałem walczyć, zraniłem jednego, otwierając mu brzuch. Padł i zaczął umierać w męczarniach. Pozostali dwaj mnie wtedy obezwładnili. Związali mnie i poturbowali. - dopiero teraz zauważyliście, że sołtys jest pokieraszowany.
- Wyciągnęli moją córkę, jedyną córkę. Zerwali z niej szatę i zgwałcili na moich oczach, jeden po drugim i zaczęli od nowa. Moja żona chciała ich powstrzymać... zaatakowała ich. Jednak oni byli szybsi i zabili ją. Zabili! Moja córka miała czternaście lat. Zginęła dziś rano z wycięczenia. Zabrali mi prawie wszystko - rodzinę, całe zbiory, jedzenie i pieniądze. Popełnili jednak błąd. Zostawili mnie przy życiu. Nie daruję im tego co mi zrobili. Ci... dranie wrócili dziś rano. Chcieli wziąć jeszcze wszystkie zwierzęta. Było ich tym razem pięciu. Wrócił tylko jeden... pomógł mi Stelios, ten wysoki mężczyzna za wami. Oni tu wrócą. Wrócą pojutrze. Mam jeden dzień, aby się przygotować. Nie dam rady sam. Mam co prawda doświadczenie i ludzi, ale ich jest za mało, a strażników będzie za dużo. Liczę na was. Pomóżcie mi się zemścić... Nie pozwólcie, żeby to samo spotkało i was.
Rozejrzeliście się po sobie. Pierwszy zaczął wąsaty, gruby jegomość.
-Przyjmij me kondolencje. Król zabrał ci wszystko. Jak jednak mamy walczyć ze strażnikami?! Jesteśmy rolnikami, chodzimy po polu z motyką albo doimy krowy, nie nadajemy się do wojaczki! Poprowadzisz nas na śmierć! Przykro mi, ale ja ci nie pomogę!
- Jeśli nie ty...zrobi to ktoś inny. Stelios. Wskaż panu drzwi. Każdy, kto myśli tak jak on - spieprzać z tąd! Wolicie być niewolnikami w swoim domu, niż spróbować walczyć z tyranią?! Wynocha! Won, już! - Brad bardzo się rozzłościł. Zauważyliście, że wychodzą prawie wszyscy. Zostało tylko sześciu gospodarzy.
- Ranulus, Moldgard, Nathiss Amilay, Morfik, Abdel Grimm i Damien Mactare. Zostaliście tu tylko wy. Czy wy... mi pomożecie? - powiedział sołtys niemal błagalnym głosem.
 
Grom jest offline