Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2019, 18:23   #138
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Gówno w przeręblu.

Niech ktoś zgasi tą pierdoloną lampę!
Alvaro był podkurwiony. Słońcem, głupimi cipami uganiającymi się za Uccozami i tym, że kręcił się jak gówno w przeręblu. Nic tu się kurwa nie zgadzało. El Sombre, El Manivela, El kurwa Morte, pierdolony Bacab! Od imion, możliwych powiązań i wymyślania teorii, i kolejnych posunięć pękał mu łeb... a może to tylko przez tą żarówę. Niech to kurwa ktoś wyłączy.

Skupił wzrok za odchodzącym Alfredo de Burto. Nie ogarniał. Pytań było coraz więcej a on potrzebował odpowiedzi i ich brak irytował go chyba najbardziej. Aż się w nim gotowało. Zamierzał tutaj zostać, czekać i obserwować ale patrząc na odchodzącego handlarza śmiercią już wiedział, że nie da rady. Wewnętrzny wkurw bowiem narastał, szukał ujścia. Nie wysiedzi cały dzień w jednym miejscu.

Oderwał się od ściany. Nie, nie poszedł za Elijahem. Wewnętrzny instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że lepiej nie drażnić skorpiona gołą ręką. Zamiast tego ruszył wolno w kierunku jadłodajni.

Ludzie w miarę spokojnie stali po jedzenie - z tackami, czekając aż wolontariusze zza wysokiej lady nałożą im porcję. Kukurydza, fasola, placki, ryż - proste, meksykańskie, smaczne jedzenie. Pachniało ... obrzydliwie. Wszystko, co nie było krwią, po prostu, cuchnęło. Nie. Nie cuchnęło. Raczej wydawało z siebie takie odpychające dla zmysłów Ucha wonie. Lepiej pachnieli ludzie. Zbici w tłumie, nieco już spoceni - jak bufet wystawiony w dobrym hotelu. Oreja czuł, jak biją ich serca. Jakby byli jednym organizmem napędzanym setkami małych pompek tłoczących życiodajny i apetyczny likwor.

Otrząsnął się z tego niespodziewanego przypływu ... entuzjazmu.

Marrtisa wydawała jedzenie. Spocona twarz. Włosy schowane pod białym czepkiem. Uśmiechała się do ludzi tym swoim jasnym, serdecznym uśmiechem. Poprawiając niektórym dzień, a niektórych mężczyzn doprowadzając do niechcianej erekcji.

Była zjawiskowa w jakiś taki dziwny sposób.

Chyba nie zauważyła Ucha, zajęta swoją pracą i próbą skontrolowania chaosu przy wydawaniu jedzenia.


Alvaro Jesus snuł się przez chwilę leniwie wśród upajającego zapachu potu i świeżej krwi, wśród odoru świeżego jedzenia, chłonąc zapachy, rozmowy i atmosferę miejsca. Przyglądał się dziewczynie, podglądając jej ruchy, gesty, mimikę i reakcję tłumu, szczególnie śliniących się do niej mężczyzn. Obszedł w końcu stół, tak by zostać przez nią zauważony. Podchwycił jej wzrok, uśmiechnął się, czekał aż skończy.


Trwało to naprawdę długo. Jeszcze niemal godzinę. Ludzie rozchodzili się, jedli przy ustawionych w pobliżu stołach, odnosili tace, prosili o dokładki do plastikowych pojemników, zagadywali wolontariuszy ale w końcu w większości opuścili teren garkuchni.


Marrtisa uśmiechnęła się do Ucha i zamachała wesoło ręką.


- Pomożesz nam to ogarnąć, Alvaro? - zawołała.


Skinął głową i bez słowa zaczął wrzucać śmieci do dużych, czarnych worków.


Pracowali przez kwadrans, zbierając i przenosząc rzeczy do kuchni. Potem Marrtisa pogadała chwilę z resztą wolontariuszy i wyszła na zewnątrz, już bez czepka i fartucha, w którym pracowała przy wydawaniu posiłków. Uśmiechnęła się do Ucha bielą zębów ładnie kontrastującą z jej opaloną skórą.


- Niezły bałagan, prawda?


- Skończyłaś pracować? - nie odpowiedział. - Chciałem z tobą porozmawiać… jeśli oczywiście się nie narzucam.


- Mogę się zbierać. Chłopaki dokończą sprzątanie. Byłam przed nimi w kuchni więc niech się też wykażą. Tylko, że za dwie godziny muszę być w centrum, na zajęciach. Więc jak chcesz, możemy się przespacerować. W sumie coś dzieje się na mieście. Coś niedobrego. Nawet bezpieczniej będę się czuła mając koło siebie faceta. I to takiego, co naprawdę wygląda na twardziela. Mogę spytać skąd znasz Elijaha? Bo on też jest twardzielem, jakich mało, co nie?

Weszła na swoje serdeczne tony.

Była radosna, lecz nie głupia. I na pewno nie naiwna. Trudno było więc powiedzieć, czy aż tak bardzo myliła się względem ludzi, czy pogrywała z Uchem w jakąś dziwną gierkę. Pod tym względem przypominała mu El Morte, tylko że przy niej jego instynkt zagrożenia nie wariował.


Przystał na jej propozycję. Ruszyli niespiesznie. Słońce paliło kurewsko.


- Szef dał mi do niego namiar - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Dobrze go znasz? Jaki jest?

- W porządku. jak się angażuje, to na całego. Zawsze potrafi pogadać. Można na niego liczyć.

- Bez wad, hmm?

- Nie, no coś ty! - zaśmiała się szczerze. - Każdy ma wady. Eljiah jest - przez chwile szukała właściwego słowa - zbyt nudny i trochę sztuczny. Wiesz. Jakby nosił maskę. Szczerze mówiąc trudno go rozgryźć. Co robił, kim był, nawet skąd pochodzi, gdzie pracuje. Nie mówi, ani o sobie, ani o swojej przeszłości. Tylko słucha. To czasami irytujące no i nieco straszne. Chociaż ja szanuję, że ktoś ma swoje tajemnice i nie naciskam.



Uśmiechnął się. Kopnął w zamyśleniu przydrożny kamień.

- Jasne… Chciałbym mu zrobić prezent, wiesz… niespodziankę, coś co sprawiłoby mu przyjemność. Jest coś na czym mu zależy?

- Oj... - pokręciła głową. - Trudna sprawa. Ale chyba muzyka klasyczna. Wiesz. Najlepiej europejska. Wiem, że lubi tego słuchać.

- Gówno w przeręblu - mruknął niezrozumiale.

- Hę? - spojrzała na niego nieco zdezorientowana, chyba jednak nie słysząc tego, co powiedział. - Mówiłeś Haydn, czy Mendelson. Samochód zagłuszył?

- No właśnie nie jestem pewien - westchnął. - Ty co byś wybrała?

- Kurcze. Nie znam się. Dla mnie wszyscy brzmią podobnie. Nie mam takiego gustu jak Elijah.

- Hmmm… Coś wybiorę. Dzięki za wskazówki. - Zatrzymał się. - Muszę już iść… mam coś do załatwienia.



Nie zatrzymywała go a on chętnie się odłączył. Już ledwie utrzymywał pozory spokoju. Pierdolone gówno w przeręblu. Kręcił się w kółko, nie wiedział co zrobić a czas spierdalał. Idąc w kierunku cmentarza, na którym Xolotl dokonał przemiany natknął się na samotnie idącego mężczyznę. Być może jednego z podopiecznych El Morte, wracającego z wyżerki pasożyta. Okolica była wyludniona a Fernandez wkurwiony. Dopiero gdy odłożył kamień, brunatny od strzępów czegoś, co było kiedyś mózgiem poczuł spokój. Czas spotkać się z Mistrzem.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline