O dziwo, Saadi tym razem nie sprzeciwiał się opóźnieniu. Najwyraźniej tajemnicze Oko Sheloha wzbudziło w nim zainteresowanie, a może liczył na jakieś wymierne korzyści płynące ze zbadania tego miejsca i wyjaśnienia zagadki zabitego sokolnika.
Im bliżej wzniesienia się znajdowali, tym więcej szczegółów mogli zobaczyć. Skalne ściany wznosiły się niemal pionowo nad otaczające pustkowie. Potrzaskane, poprzecinane szczelinami i pełne otworów klify miały nie więcej niż trzydzieści metrów. Na płaskowyżu, liczącym około stu metrów średnicy widać było ruiny jakichś budowli, wzniesionych z tego samego kamienia, który budował Oko. W większości po budynkach pozostały tylko resztki murów i kupy gruzu, ale jedna z nich była zachowana zdecydowanie lepiej. Nawet z dużej odległości widać było dwa masywne pylony okalające wejście. Budynek zwieńczony był rozłupaną, zapadniętą kopułą, a w jednym z narożników wznosiły się resztki wieży.
Na górę wiodła tylko jedna droga, przynajmniej od strony, od której nadjeżdżali. W skalnej ścianie widniała szeroka szczelina, która wyżej przechodziła w biegnącą ukośnie półkę. Ta z kolei, już ludzkimi rękami została przedłużona i dwoma zakosami zmierzała ku resztkom bramy na płaskowyżu.
Trawy zaszumiały, zgięte gwałtownym, nagłym podmuchem. Nad horyzontem na północy niebo pociemniało. Ciemne, ciężkie chmury z każdą chwilą brały we władanie coraz większy kawałek nieba, nieubłaganie zmierzając ku wzniesieniu. Błyskawice co chwilę przeskakiwały pomiędzy chmurami, podświetlając je złowieszczo.