Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2019, 19:51   #107
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster”
Warunki: chłodno, jasno, wilgotno, mostek, bujanie fal



George Woods (M.Finney)



Okazało się, że zarówno bezpośrednia przełożona jak i najwyższa władza na tym okręcie nie mieli przeciwwskazań do sugestii Pana Finney’a więc mógł ruszyć je wykonać. Po rozstaniu się z Noémie i resztą oficerów, został poprowadzony przez jednego z marynarzy wąskimi korytarzami o stalowych ścianach pomalowanych na rozweselającą stalową szarość. Ten marynarz poprowadził go do jakiejś mesy czy innego pomieszczenia gdzie poinformował swoich kolegów, że zostali wyznaczeni na ochotnika by przewieźć tego tutaj oficera na niemiecką krypę. Radości z tego powodu na owych twarzach George nie dostrzegł ale rozkaz to rozkaz. Więc już wśród małej gromadki marynarzy znów ruszyli korytarzami aż z powrotem wyszli na pokład główny. Gdzie znów można było być świadkiem ponurego majestatu norweskich gór i fiordów. Oraz tego jaki to jest mokry, ponury ziąb.

Przygotowanie łodzi i sama podróż nią między uszkodzonym lekkim krążownikiem a zdobycznym frachtowcem trwała gdzieś z kwadrans. Tym razem zabrakło oficera i przewodnika jakim poprzednim razem okazał się porucznik Perry więc nikt z marynarzy nie kwapił się aby zagaić rozmowę z obcym porucznikiem. Ze sobą też prawie nie rozmawiali zajęci głównie wiosłowaniem. Ale chyba rejs na “nawiedzony statek” jak to któryś nazwał jeszcze w mesie gdy przewodnik Georga oznajmił im ich nowe zadanie, no to niezbyt nastrajał ich optymistycznie.

Ale sam krótki rejs i procedura wejścia na pokład wyglądała bardzo podobnie jak z pół godziny temu wyglądało to przy krążowniku. Może nawet trochę trudniej bo frachtowiec miał wyższe burty niż krążownik. Ale w końcu George stanął na mokrych deskach niemieckiego pokładu. Tam został przejęty przez innego marynarza.

- Porucznik Finney? Proszę za mną. - marynarz przywitał się jakby spodziewał się jego przybycia. Zaprowadził gościa przez bujający się pokład ku centralnej nadbudówce statku. Tu, na szczęście bujanie było ledwo wyczuwalne a nie jak na tej chyboczącej się na każdej fali szalupie jaka go tutaj przywiozła. Wreszcie znaleźli się w suchszym wnętrzu klatki schodowej. Na niej Brytyjczyk dostrzegł niemieckie napisy wymownie świadczące do kogo do niedawna należała ta łajba. Tak weszli przez kilka pięter w górę, potem jakiś korytarz i wreszcie George znalazł się na najbardziej decyzyjnym miejscu na każdej łajbie - mostku kapitańskim.

- Porucznik Finney, pnie poruczniku. - zameldował marynarz do oficera z dystynkcjami takimi samymi jaka miała legenda Georga. Mężczyzna okazał się jednak wyraźnie młodszy od niego i chyba nie miał zbyt dobrego humoru.

- Witam poruczniku. Porucznik Abbott. Dobrze, że wywiad nas tak szybko odwiedził. Mam nadzieję, że uda się wyjaśnić tą sprawę przed kolejną nocą. - dowodzący załogą pryzową oficer przywitał się z gościem. Poza nimi na mostku było dwóch innych marynarzy i ten trzeci który przyprowadził oficera wywiadu. Za to przez okna od frontu widok okazał się całkiem majestatyczny na dziób frachtowca i zbocza porośniętych lasem fiordów. W tym ponurym dniu nawet ten las wydawał się być czarny.

- To od czego chce pan zacząć? Przyznam, że pierwszy raz jestem w takiej sytuacji a procedury niewiele podpowiadają co robić w takich sytuacjach. Nie mam aż tylu ludzi aby przeszukać cały statek. - George miał wrażenie, że kolega w bliźniaczym stopniu chyba liczy po cichu na to, że gość znajdzie sposób jak wyjść z tego kłopotliwego impasu.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, HMS “Penelope”
Warunki: ciepło, jasno, sucho, pokój narad, na zewnątrz ziąb i pochmurno



Noémie Faucher (D.Perry)



Belgijka która obecnie udawała Brytyjkę została sama z oficerami brytyjskiego krążownika po tym gdy George odszedł aby przepłynąć na niemiecką jednostkę. I chociaż brytyjscy oficerowie Royal Nayvy zachowywali się nienagannie to przez skórę Noémie czuła, że widok kobiety, do tego w mundurze tej samej formacji w jakiej oni służyli, do tego jeszcze tak młodej i o dość wysokim stopniu oficerskim mocno ich zaskoczył. Chociaż dzielnie próbowali przejść do tego do porządku dziennego jakby nie stało się nic nadzwyczajnego.

- To pani kapitan, proszę za mną do lazaretu. - porucznik Perry dalej został przy niej w roli przewodnika i poprowadził labiryntem dosłownie stalowo szarych korytarzy, jakimiś metalowymi schodami i całkiem często mijali różnych marynarzy którzy przechodząc oddawali saluty mijanej randze.

Tym sposobem przeszli chyba całkiem sporą część jednostki aż znaleźli się w lazarecie. Z miejsca dało się to poznać po szpitalnym wystroju i zapachu. Wyglądało i pachniało jakby ktoś urządził lazaret w stalowym pudle pomalowanym na jakże rozweselający stalowo szary kolor.

- Dzień dobry poruczniku Hobbs. To jest kapitan Perry. Przysłali ją z centrali aby zbadała sprawę. Chce porozmawiać z tym marynarzem co miał wypadek na tej szwabskiej krypie. - przewodnik który nomen omen nosił to samo nazwisko co legenda Belgijki, przedstawił ją i jej sprawę starszemu wiekiem oficerowi. Ten był o pół głowy wyższy od Faucher i na mundur oficera miał narzucony biały, szpitalny fartuch wymownie świadczący, że należy do korpusu medycznego marynarki. Słuchał z zainteresowaniem co młodszy kolega ma do powiedzenia i poczekał aż ten skończy.

- Ah tak. Porucznik Damian Hobbs. Miło mi. - przywitał się z gościem po czym odwrócił się gdzieś w głąb swoich włości. - Z tą rozmową proszę bardzo. Ale proszę mieć na względzie, że ten biedak spadł z tej drabiny na twarz. Mocno ją sobie rozbił więc ma tam sporo bandaży. No i musiałem go mocno znieczulić podczas zabiegu. Więc proszę o ostrożność i wyrozumiałość podczas rozmowy. - wojskowy lekarz po krótce przedstawił jak wygląda sytuacja z jak się okazało z jednym z niewielu obecnie pacjentów. Poza owym marynarzem miał jeszcze kilku którzy zostali poszkodowani wcześniej gdy zderzyli się z norweskim dnem kilka dni temu. Ale nic poważnego.

Jak to opisał porucznik Hobbs, marynarz Spencer Bradshaw został mu przywieziony ostatniej nocy. Właściwie tuż przed świtem o 7:15 rano. Czyli jakieś dwie godziny zanim Sunderland wylądował w fiordzie przywożąc gości z wywiadu. Pacjent miał liczne urazy potwierdzające upadek z niezbyt dużej wysokości. Ale widocznie upadek na stalową podłogę był dość pechowy. - Pewnie chciał złagodzić upadek ramionami no ale niewiele mu to dało. - wyznał swoją opinię lekarz. Pacjent bowiem w jego opinii spadł na twarz gruchocząc sobie jedno z ramion i twarz. Drugie z ramion miało mniejsze obrażenia i tam pewnie za parę dni będzie można było notować powrót do zdrowia. Więc chociaż jedno, sprawne ramię będzie miał za parę dni. Mówiąc to lekarz poprowadził pozostałą dwójkę do stalowych drzwi za jakimi miała być sala z pacjentami. Uprzedził tylko,że Bradshaw jest wciąż na silnych znieczulaczach więc pewnie będzie sprawiał wrażenie skołowanego i zmęczonego. No ale raczej zdatnym do rozmowy.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster”
Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal



Birgit



No wreszcie się jej coś poszczęściło! Na pace jednej z ciężarówek znalazła niedbale rzucone rękawice robocze. Brudne, zgrzebne i chyba nieprzyjemne w dotyku. Chyba bo w zgrabiałych dłoniach miała dość słabe czucie. No ale gdy założyła od razu poczuła się lepiej. Znalazła chwilę później jakieś pasy parciane używane do mocowania ładunków. Mogła ich użyć aby zmajstrować coś w rodzaju uprzęży. Chociaż wiązanie tych sztywnych pasów nie mniej sztywnymi palcami to była istna mordęga. Dobrze, że nie robiła tego na czas bo pewnie oblałaby każdy test. A tak to w końcu jakoś obwiązała się w pasie tymi pasami i zawiązała pętlę z drugiej strony w czym wydatnie pomogła jej klamra podobna do tych jakich używało się w zwykłych paskach do spodni.

I tak stopień po stopniu, kawałek, po kawałku, krok po kroku pokonała wysokość drabiny podobną chyba do standardowego piętra. Albo i dwóch. Znów dobrze, że nie musiała robić tego na czas. Gdy palcami w rękawicach złapała za barierkę przy galeryjce na górze i jeszcze chwilę potem stanęła na tej galeryjce własnymi nogami była nieźle spocona i zasapana. Ale gdy z góry patrzyła na te rzędy kanciastych kształtów wojskowych ciężarówek pogrążonych w mroku ładowni wydawało się jakby dosłownie wydobyła się z tego mroku na jakiś wyższy poziom. I to tak mentalnie jak i dosłownie.

Ruszyła ku drzwiom którymi zwykle tutaj przychodziła razem z Kurtem albo sama. Miały rygle i dźwignie do otwierania i zamykania tak samo jak większość drzwi na tym statku. Chyba tylko te drzwi do kajut i w tej pasażerskiej części miały “normalne” klamki. Na szczęście były otwarte. Zgrzytnęły metalicznie jak zwykle ale dały się otworzyć chociaż musiała mocno naprzeć na dźwignię. Za drzwiami był korytarz. Niestety ciemność panowała tam całkowita. O ile w ładowni słabo ale świeciły się jakieś światła to w korytarzu żadne. A na pamięć to zdawała sobie sprawę, że jest dość prosty odcinek na jakieś dwa tuziny kroków a potem znów drzwi. Potem jeszcze podobny zestaw zakończony znów drzwiami. A za nimi powinna być klatka schodowa na wyższe poziomy. I może gdzieś tam dalej i wyżej było jakieś światło no ale tutaj na początku to spoglądała w mrok. A mrok spoglądał na nią. Wydawało się jakby miał ją połknąć i zniknąć ledwo przekroczy próg tego podłużnego pomieszczenia. Nadal nie widziała ani nie słyszała żadnych ludzi. Tylko te stukoty, grzechoty i trzeszczenie tego wszystkiego co nagromadzono w ładowni. Wciąż czuła delikatne bujanie pokładu ale w dość monotonnym tempie. Widocznie woda była względnie spokojna. No i było cicho. Znaczy nie słyszała ani nie czuła pracy silnika. Czyli statek stał na dryfie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline