Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2019, 05:47   #32
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Dumatat.

Zaiste pięknie prezentowało się z okna ich karawanseraju. Tętniące życiem miasto, z nadzieją oczekujące na przybycie wyroczni. Czuło się to w powietrzu, przesyconym przyprawami, które gnom wyczuwał swoim długim nosem. Słyszało się to w gwarze rozmów, wesołych i radosnych. Widziało się to na ulicach, dekorowanych przez mieszkańców, a nawet i niektórych przyjezdnych. Miasto wydawało się zbyt zajęte, by dostrzec kolejną grupkę podróżników, czy może pielgrzymów wchodzących do miasta, a jednak czarodziej nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że nie wszystkie twarze wyrażają radość, nie wszystkie ręce pomagają w przygotowaniach do wizyty wyroczni a czujne oczy pilnie obserwują wszystkich, którzy ostatnio przybyli do miasta.
Czy były to oczy rzezimieszków i łotrzyków? Być może. Pielgrzymi, kupcy i podróżnicy, a także samo przybycie wyroczni powodowało sprzyjający kradzieżom ruch na ulicach. Tłok, który wykorzystywali doliniarze. Nie brakowało naiwniaków, a więc wszelkiej maści fałszywi wieszcze lub inni oszuści dorabiali się tu pękatych mieszków. Piękne kobiety i przystojni młodzieńcy również musieli mieć się na baczności. Makarydia była krajem, w którym ciało było takim samym towarem jak każde inne dobro. Orryn pomyślał z przekąsem o Andraste i Yasumrae, ale przelotnie jego myśli dotknęły również wymuskanych młodzieńców pokroju Rashada czy Farshida. Najpewniej każde z nich umiało zrobić użytek ze swych mocy, ale zaskoczenie, frywolność zachowania wyżej wymienionych, jak i zwykła przewaga liczebna zbirów i łowców niewolników mogły spowodować problemy.
Czarodziej spojrzał jednak tęsknie na strzelisty gmach świątyni Totha, boga mądrości i wiedzy tajemnej, czczonego w Makarydii pod postacią człowieka-Ibisa.
- Muszę tam jakoś dotrzeć… - mruknął, ale jego niewielka postura i egzotyczny ubiór mogłoby przyciągnąć kłopoty, od złodziei sakiewek, co jeszcze nie byłoby kłopotem, po łowców niewolników. Nie zamierzał skończyć z dwimerytowymi kajdanami i takim samym munsztukiem w zębach tylko dlatego, że zachciało mu się zerknąć do lokalnego księgozbioru.



Czarodziej przygotował się więc do kolejnego rytuału, układając na pokrytej kobiercami podłodze rozmaite czarodziejskie utensylia. Chowańca odesłał do między wymiarowej kieszeni pstryknięciem palców zakończonych nieco przydługimi paznokciami, które czasami przydawały mu wygląd sędziwego gargulca, szczególnie kiedy zwykł ślęczeć nad swoimi manuskryptami. Rozłożył mosiężne kadzielnice, które podpalił bez chwili zwłoki swoją mechaniczną zapalniczką, pstrykając nią metalicznie. W pomieszczeniu momentalnie zaczęło śmierdzieć siarką, palonymi ziołami, a ogień wydobywający się z kadzideł miał dziwnie fioletową barwę. Czarodziej stanął na środku pomieszczenia, zamykając oczy i cichutko mrucząc pod nosem sylaby zaklęć, a może jakieś starożytne klątwy. Po chwili jednak ciało Orryna wstrząsnął spazm, po czym gałki oczne uciekły mu w głąb czaszki.
Powietrze zrobiło się nagle klarowne, jakby eter pochłaniał wyziewy kadzielnic. Runy wyryte na brzegach naczyń zalśniły kolorowym blaskiem, przez chwilę cichutko wibrując, brzęcząc metalicznie aby uspokoić się, w miarę jak runy gasły.

Trzecie oko. Czarodziejskie oko. Potężne zaklęcie czwartego kręgu otworzyło przed magiem nowe możliwości. Przez chwilę zachwiał się, kiedy oko gwałtownie uwolniło się z jego umysłu wylatując nad czarodzieja, okrążając go i próbując wyrwać się spod kontroli. Magia była kapryśna zawsze, kiedy śmiertelnik próbował naginać jej chaotyczne prawa do swoich celów. Liczby i koncepty przelatywały przez głowę czarodzieja, równania i obliczenia zajmowały go bez reszty, kiedy wyobrażał sobie trajektorię wyczarowanej w umyśle, świetlistej kuli, orbitującej pod sufitem. Krzywa, zaginająca się w stronę okna, i oko pomknęło, a świat momentalnie uciekł czarodziejowi spod nóg, zabierając go w podróż.
Pierwsze wrażenie zawsze było paskudne i Orryn nigdy nie mógł się do niego przyzwyczaić.
Jedno równanie dalej i widział obszerną ulicę przed karczmą, w której się zatrzymali. Widział rozchodzących się towarzyszy, którzy na własnych nogach próbowali przecisnąć się przez kolorowy tłum. Orryn wzniósł oko w górę, aby złapać perspektywę i wychwycić najważniejsze punkty w mieście. Rynek na północy, po prawej stronie kopuła świątyni Totha. Potem przerwa w istnej fali dachów, rysująca się z niewielkiej przerwy w pobliżu świątyni, i idąca zakrętami w stronę karczmy.
- Główna ulica - mruknął do siebie, nie chcąc zaśmiecać sobie umysłu - zerknijmy tam - zawyrokował wznosząc się coraz wyżej, dostrzegając otaczające miasto mury, poprzecinane gdzieniegdzie wieżyczkami obronnymi. Leciał nad ulicami, a jego umysł rejestrował nowe miejsca. Targ mięsny. Targ bławatny. Zaułek rzemieślników. Kordegarda. Jakiś zajazd z jakąś czaplą na dachu...kolejny rynek, chyba z różnościami.
Mieszkańcy miasta zajęci swoimi sprawami przelewali się pod nim niczym kolorowa rzeka. Burnusy skrywały twarze, chroniąc przed słońcem i zaklęciem Orryna, który nie mógł rozpoznać twarzy. Ras jednak nie dawało się ukryć nawet pod przepastnymi i przewiewnymi szatami. Egzotyka biła na każdym rogu. Kenku, skrzeczące ludzie kruki. Tabaxi przynoszące szczęście. Jaszczuroludzie, gnole, półorki, elfy i krasnoludy. Pełen przekrój rozumnych ras, które najpewniej przybyły tu, by obejrzeć wyrocznię. Lub wzbogacić się na jej przybyciu. Gnom dostrzegł nawet parę Yuan-ti, którzy przystanęli aby obejrzeć towar. Kolejny targ. Niewolnicy. Obecność tych ewidentnie złych handlarzy w takim miejscu była w pełni wytłumaczalna, choć z punktu widzenia dobrotliwego gnoma, ohydna.
Oko przemknęło nad klatkami z rozmaitymi zwierzętami, przeznaczonymi na handel. Nie tylko zresztą zwierzętami. Orryn widział nieszczęśników wszelkich ras, upchniętych w klatkach stojących na wozach, lub luźno skutych pod pręgierzami tego okazałego rynku. Oko odwróciło się od miejsca kaźni, skąd dochodziły przedśmiertne rzężenie towaru, którego nikt nie chciał. Starcy, chorzy i dzieci nie osiągały na rynkach wielkich cen.
Umysł Orryna wyparł jednak szybko te sceny okrucieństwa. Nie, aby magik był bezlitosny. Po prostu miał nadzieję, że w tak szybko cywilizującej się Makarydii ten plugawy proceder zniknie jak w wielu innych miejscach na świecie, ustępując być może innej formie tyranii, ale tego gnom zmienić nie mógł, i nawet nie próbował. Akceptował to jako pewien element świata który go otaczał.

Świątynię Totha obleciał swoim magicznym okiem kilka razy, podziwiając zdobienia fasad i kopuły, doceniając kunsztownie wykonane inskrypcje, pisane hieroglifami wymyślonymi podobno przez samego boga Ibisa. Moc zaklęcia jednak niebawem się kończyła, i Orryn chwilę jeszcze pokręcił swoim niewidzialnym zmysłem po okolicy, starając się jak najdokładniej zapamiętać schemat ulic, położenie charakterystycznych punktów terenowych i budynków, po czym blade światło przysłoniło widok z zewnątrz, odcinając go od magicznego oka. Stał wciąż tam, gdzie stał, czyli przed niezbyt starannie zasłoniętym oknem w jego lokum w karawanseraju. Przez ciężką kotarę wpadał blady promień słońca i to właśnie światło odcięło go od jego zmysłu. Orryn rozejrzał się po pokoju i mruknął coś do siebie ze zrozumieniem. Magia, podtrzymująca zaklęcie miała swoje czasowe ograniczenia, i podróżując swoim okiem ponad miastem magik szybko stracił jego rachubę.

Pozostawało więc wyjść na zewnątrz i udać się do świątyni. Mając w pamięci mapę miasta, i znając orientacyjne punkty, magik spakował swoją torbę, przygotował sakiewkę i starannie zamykając drzwi swojej kwatery wyruszył do świątyni, klucząc między zaułkami, straganami, omijając największy ścisk i harmider ulic.
Po niecałej godzinie, niczym nie niepokojony, stanął przed obszernymi schodami, między dwoma ogromnymi, przytłaczającymi swoim rozmiarem pylonami.

Drzwi, strzeżone przez uzbrojonych derwiszów z obnażonymi mieczami prowadziły do okazałego holu, dostępnego dla wszystkich. Orryn nie znajdował jednak niczego ciekawego w licznych medytacyjnych niszach i inskrypcjach traktujących o ogólnych prawdach wszechświata, które doskonale znał. Interesował go księgozbiór akolitów, który znajdował się niestety w miejscu ukrytym przed wzrokiem profanów.

- Jakiej wiedzy szukasz, mistrzu Orrynie? - zagadnięty przez czarodzieja niewysoki mężczyzna, człowiek o kamiennej twarzy, i sądząc z insygniów na jego jasnej szacie, młodszy akolita nawet się nie uśmiechnął. Jego łysa głowa lśniła w blasku pobliskich świec a oczy patrzyły na Orryna przenikliwie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W przenikliwym i świdrującym wzroku czarodzieja widać było dekady doświadczenia, zaś wzrok młodego akolity wydawał się wypełniony jakąś niezrozumiałą mocą. Żaden jednak nie mrugnął. Wargi czarodzieja wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu.
- Och, traktujących o sprawach arcyważnych. Szukam dokładniejszych kronik Makarydii, dokładniejszych niż te, które posiadam i jestem przekonany, że tutaj ją znajdę. Posiadam pewne pełnomocnictwa, aczkolwiek chciałbym, aby moja wizyta była prywatna, i jako taka pozostała Twoją i moją tajemnicą - odparł ogólnikowo Orryn nie chcąc zdradzać czego dokładnie potrzebuje.
- Wiedza której potrzebujesz jest tu dostępna, ale tylko od Ciebie mistrzu zależy, czy jesteś jej godzien. Zechcesz odpowiedzieć na moje pytanie, abym miał pewność, czy godzien jesteś wiedzy? - twarz człowieka była niczym maska.
- Pytaj - odparł spokojnie czarodziej czekając na zagadkę.
- Trzy są żywioły, i trzy znaki spięte w jeden. Kiedy krwawy jest, wtedy liczbą trzy jest oznaczony - pytanie wisiało w powietrzu.
- Merkurium - odparł niemal bez zastanowienia Orryn - Materia i Duch połączony pośrodku, okrąg i półokrąg, krzyż na dole. Potrzebujecie Hydrargyrum sulfuratum rubrum
na czyraki lub trądzik, czy tylko się droczycie ze mną, młodzieńcze? -
Orryn uśmiechnął się pod nosem nieco rozbawiony i zachichotał.
- Och, jak widzisz mistrzu, mojej cerze nic nie dolega. Moje konkubiny dbają o mój dobrostan i równowagę duszy i materii - tym razem człowiek nawet się uśmiechnął.
- Nie watpię, widząc urodę tutejszych kobiet. Ale my tu gadu gadu, a tempus fugit młodzieńcze - mrugnął czarodziej nie lubiąc schodzić z tematu wtedy, kiedy mu na tym zależało.
-Mistrzu, czas to pojęcie względne i nigdzie nam nie ucieka. - pokiwał ze zrozumieniem akolita dając mu znak ręką by czarodziej podążał za nim
-Tak uważasz? Ciekawe, ciekawe...wiesz, to nawet byłoby zabawne, potraktować czas jako pewną stałą… - obaj badacze zniknęli niebawem w jednej z licznych komnat, prowadząc ciekawą, choć dla postronnego słuchacza arcynudną, przetykaną zawiłymi, naukowymi zwrotami dyskusję.



Biblioteka świątynna nie była tak okazała jak księgozbiór sułtana Makarydii, z którego gnom korzystał przed wyjazdem, ale miała mnóstwo interesujących go pozycji. Z całą naręczą ksiąg i manuskryptów gnom został umieszczony w niewielkiej celi na uboczu, z uwagi na fakt iż całą niemal świątynię przygotowywano na przyjęcie wyroczni. Czarodziej, wykazując zrozumienie dla problemu, zadowolony z możliwości studiów nie narzekał.
Czas, pomimo wyjaśnień akolity o względności płynął jednak nieubłaganie, i gnom pochylony nad księgami nie zauważył ponownie, że jest już dawno po zmroku.
Akolita, odbierając od Orryna zwyczajową opłatę na świątynię i wypuszczający go przez świątynną furtkę przestrzegł
- Uważaj mistrzu. Po zmroku kręcą się po mieście różni desperaci. Nie przepuszczą nawet szacownym badaczom - akolita spokojnie patrzył na oddalającego się schodami gnoma.

Dumatat nocą nie wyglądało już tak kolorowo. Cienie, rzucane przez księżyc wydłużały się, kładąc na ulice, przykrywając je niby całunem. W tych mrocznych połaciach cienia mogłaby ukryć się armia zbirów wszelkiej maści i najpewniej tak właśnie było. Niejeden wędrowiec, który zgubił drogę do domu poznał dziś smak ich noży.
Gnom jednak, był istotą przyzwyczajoną do półmroku, i choć powietrzne gnomy chodziły dumnie w blasku dnia, a ich miasto nie musiało kryć się w ciemności, jego wzrok przebijał cienie ulic, uszy łowiły wiele niedostrzegalnych dla człowieka dźwięków, a lata praktyki jako badacza wyostrzyły mu percepcję i nauczyły rozróżniać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
Czterech zbirów szło za nim od jakiegoś czasu. Dwóch z nich, zwalistych, krępych ludzi, niewątpliwie makarydyjczyków, bo długi nos gnoma rozpoznał cynamonowe przyprawy którymi spryskali się przed nocą, zapewne by zwabić jakąś nieszczęsną, młodą kobietę.
Krasnolud ciężko człapał wraz z nimi. Nie był zbyt wprawny w skradaniu się za zwinnym gnomem. Ostatni zbir był kobietą. Zwinną półorczycą, sądząc po zapachu niedomytego ciała i wojennych barw zrobionych z krwi. Cała czwórka starała się kryć w zaułkach i cieniach, licząc, że gnom stanie się łatwą ofiarą. Czarodziej znał jednak rozkład miasta, i przez pewien czas kluczył głównymi ulicami, zawsze w pobliżu patroli miejskich. przez pewien czas, miał spokój, a zbiry nie odważyły się go zaatakować. Jednak wszyscy wiedzieli, że czarodziej musi zejść z głównej ulicy, i zagłębić się w kręte uliczki znajdujące się w pobliżu karawanseraju.

Gnom przystanął przed samym wlotem do zaułka, obejrzał się za siebie. Półorczyca przystanęła, za beczką będącą śmietnikiem, skryta w cieniu i oparta o ścianę budynku. Jej pierś unosiła się i opadała w oddechu. Jedną ręką sięgnęła po nóż, zatknięty za jej pasek. Krasnal wychynął po drugiej stronie ulicy. Jego wzrok wpatrzony był w zaułek, jakby szacował odległość. Kusza, trzymana luźno w ręku szła właśnie do góry, w stronę twarzy. Gnom wiedział, że zechce strzelić mu w plecy jak tylko się odwróci.
Kroki i sapanie. Ludzie. Dwójka zbirów powoli zamykała pierścień okrążenia. Pułapka była gotowa.

- Niedoczekanie wasze… - mruknął i wyjął różdżkę, łapiąc jednocześnie za worek z komponentami. Czubek różdżki kreślił w powietrzu świetlisty zygzak, w umyśle pojawiały się arytmetyczne formuły, a słowa same układały pieśń mocy.
Cztery kule bladego światła z głośnym trzaskiem pojawiły się nad głową Orryna, zawirowały i zatańczyły w powietrzu, aby pomknąć, każda w swoją stronę, prosto nad głowy zbirów, oświetlając każdego z nich. Krasnolud osłonił oczy. Orczyca upuściła swój sztylet i przykucnęła za beczką, zdezorientowana. Ludzie, odsłonięci w pełnej krasie pierzchnęli w swoją stronę, przestraszeni światłem.

Orryn czmychnął więc w zaułek, wolnym krokiem oddalając się, od cienia do cienia w stronę widniejącego w oddali karawanseraju. Odchodząc, słyszał kłótnię zbirów, i uśmiechnął się pod nosem.
- Było nie zadzierać z magiem… - mruknął do siebie zadowolony widząc nadchodzący patrol straży miejskiej, który pozdrowił kapeluszem.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline